018. THE FINAL JUDGMENT.
018. THE FINAL JUDGMENT
⠀⠀⠀⠀Wczesnym rankiem szalała burza. Nie świadczyło to o niczym dobrym - w końcu członkowie dwóch najważniejszych we Wszechświecie stron właśnie zostały odrzucone od swojej grupy i przebywali na Ziemi, pomiędzy ludźmi, którymi teraz sami byli. Cała ta sprawa z dwoma rebeliantami psuła znaną wszystkim od milionów lat zasadę. Było dobro i było zło. Na końcu świata te dwie strony będą ze sobą walczyły. Nigdy, ale to przenigdy nie mogliby współpracować razem i się lubić.
⠀⠀⠀⠀Wszechmogącego kreatora tej planety nigdzie nie było. Michael nie miał dokładnie mocy, by zrzucić Jeremiel do piekła. Tak samo, jak Lucifer nie miał mocy, aby w jakikolwiek sposób bardziej ukarać Azazela.
⠀⠀⠀⠀Ktoś jednak miał moce prawie równe Bogu - jego prawa ręka, ulubieniec nawet większy od samego archanioła Michaela. I wyglądało na to, że był blisko nieba. Za blisko.
⠀⠀⠀⠀Archanioł stał na moście Hell Gate. Auta przejeżdżały przez niego, jakby zrobiony był z powietrza. Jego szata stała w miejscu, nieporuszona silnym wiatrem, który poruszał fale pod mostem. Wojownik patrzył przed siebie, ze sztucznym uśmiechem sprawiającym wrażenie doklejonego. Jego wzrok był wytężony, a brwi lekko zmarszczone z zaniepokojenia. Czekał na brata. I wcale nie musiał czekać długo.
⠀⠀⠀⠀— Strasznie tu śmierdzi spalinami, nie uważasz? — Lucyfer jak zwykle tryskał pogodnością i nienaturalną wręcz wesołością, która przekładała się na ton jego głosu. — Niezbyt urokliwe miejsce. Jest tyle miejscówek, które powinieneś obczaić! Straszny z ciebie nudziarz, że wybierasz akurat takie... — Pokręcił w powietrzu dłonią w jakimś nie do końca określonym, lecz zarazem zdegustowanym geście. — No, takie. Pospolite i w żaden sposób nie pociągające. Ale chyba nie o architekturze ludzkiej chciałeś pogawędzić, co nie? — Wyszczerz nie znikał mu z twarzy.
⠀⠀⠀⠀— Zamilcz, głupcze — Odwrócił się do króla demonów ze stłumioną wściekłością. Nie był to odpowiedni czas na jego głupkowate rozmówki. — Porozmawiałeś ze swoim pracownikiem?
⠀⠀⠀⠀— Taa, można tak powiedzieć. — Król Piekła został nieco przygaszony tym pytaniem, jak każdym tematem, który był już niekoniecznie rozrywkowy. — Ja rozmawiałem z nim, on nie był zbyt chętny do rozmowy. Ale jakoś poszło. Przyznam się, liczyłem na jakiś większy atak złości z jego strony. A on mi tu odstawia jakieś sceny, no ja cię błagam braciszku, wy wszyscy jesteście tak samo nudni! Jak tobie poszło z Jeremiel? Mam nadzieję, że chociaż ona zapewnia jakąś rozrywkę — parsknął z dość wyraźną wzgardą.
⠀⠀⠀⠀Archanioł lekko zmrużył oczy, wciąż utrzymując ten sam lodowaty i bezuczuciowy wzrok, którym obdarzał każdego.
⠀⠀⠀⠀— Wypaliłem jej skrzydła. Pozbawiłem tego, do czego została stworzona, by zostało z niej nic innego, jak puste naczynie tego, co kiedyś nazywało się córką Boga i moją siostrą — powiedział głośno szczerze zirytowany, a następnie zwrócił się do Lucifera. — A ty ze swoim POGADAŁEŚ? Musisz być bardziej okrutny do swoich pracowników, bracie. Można nawet powiedzieć, że ich lubisz. To właśnie dlatego nie pasowałeś w niebie.
⠀⠀⠀⠀— Eee, nie, pomyłka. Nie pasowałem tam, bo jestem zbyt ponadprzeciętną osobą, aby obracać się w towarzystwie sztywniaków. — Rozciągnął swój uśmiech aż po samo spojrzenie, wciąż pozostawiając go dziwnie przerażającym, ale wciąż nie tak sztucznym jak mimika Michaela. — Czy ja tam wiem, czy powinienem być okrutny? Brudna robota już za nami. Jego aura prawie nie istnieje i znowu jest skorupą bez większych wartości w środku. Trochę go potorturowałem, wiesz, zabrałem ostatnie papierosy i takie tam. — Lucyfer wzruszył ramionami. — Trochę szkoda, że mnie z tobą nie było, z drugiej strony zabawa musiała być przednia.
⠀⠀⠀⠀— Była — Przechylił lekko głowę w bok. Nic go tak nie radowało, jak zdrajcy, których dosięga sprawiedliwość.
⠀⠀⠀⠀Zagrzmiało nad nimi. Był dzień, ale bardzo ciemne chmury pokryte przez cały niebo i zasłaniające słońce sprawiały, że dzień wydawał się być nocą. Michael uniósł spojrzenie na piorun, zwiastujący kłopoty. To przypomniało mu o tym, co sprawiło, iż musiał opuścić spotkanie z Jeremiel szybciej, niż przypuszczał.
⠀⠀⠀⠀— Metatron jest blisko. Poczułem jego obecność, bracie.
⠀⠀⠀⠀W pewien sposób upadły anioł ocknął się na te słowa, jak pod zaklęciem uwalniającym go spod wpływu transu. Zdawał się zdezorientowany, że jego własna beztroska tak szybko się ulotniła i zajęło mu chwilę, aby zrozumiał, co było tego powodem.
⠀⠀⠀⠀— Metatron... — powtórzył dość niewyraźnie, będąc roztrzaskanym na skraju dróg myślowych. Już się nie uśmiechał. — Jak blisko? Blisko czy blisko-blisko?
⠀⠀⠀⠀— Blisko-blisko. Jak się dowie o tym bałaganie, który mamy przez nieobecność Ojca, to nie wróżę niczego dobrego.
⠀⠀⠀⠀— Zawsze można się postarać zamieść wszystko pod dywan, póki jeszcze nic na własne oczy nie zobaczył — wysunął z dużo poważniejszym tonem głosu co wcześniej. — Wiesz, co mam na myśli?
⠀⠀⠀⠀Archanioł westchnął rozdrażniony, patrząc na demona, jakby bez słów mówił mu, że mówi zdecydowanie zbyt dużo głupot.
⠀⠀⠀⠀— Myślisz, że nie będzie w stanie się dowiedzieć? To Serafin. — Poprawił jasnoniebieski krawat. — Tak czy siak, musimy zająć się zdrajcami, zanim się pojawi.
⠀⠀⠀⠀— No, to na co czekamy? Nie wiem jak ty, ale spotkanie się z Metatronem nie góruje teraz na mojej liście fajnych rzeczy do zrobienia.
⠀⠀⠀⠀— U mnie też nie. Przygotuj się, Lucifer. Zaczynamy rozprawę.
◤◢◣◥◤ ◢◣◆◢◣◥◤◢◣◥
⠀⠀⠀⠀Dżdżysty klimat tego poranka nie był szczytem marzeń, jeśli chodziło o preferencje pogodowe wielu nowojorczyków. Asher nie znajdował się jednak pośród nich. A nawet, jeśli deszcz zazwyczaj by mu przeszkadzał, to w swoim aktualnym stanie pogoda była jednym z tych czynników, które go ani trochę nie obchodziły. Deszcz. Słońce. Mógłby przyjść cholerny huragan, a on wciąż pozostałby tak samo niewzruszony. Nic już go prawie nie obchodziło. Gdyby Lucyfer się zdecydował wtedy go zgładzić, nawet by nie mrugnął.
⠀⠀⠀⠀W sumie sam siebie ciągle w duchu pytał, dlaczego postanowił wyjść z domu. Podświadomość oczywiście podsuwała chęć znalezienia Miriel, ale odpychał to od siebie dzielnie, jakby godność po ostatnich wydarzeniach mu na to nie pozwalała. Chociaż, czy miał w ogóle jeszcze jakąś godność?
⠀⠀⠀⠀— Żałosne — wymamrotał pod nosem, nawet nie wiedząc, do czego konkretnie się właśnie odnosił. To słowo całkiem akuratnie podsumowywało ogół stanu rzeczy. Powłóczył nogami jeszcze wolniej, niż robił to wcześniej.
⠀⠀⠀⠀Cisza spowijająca ulicę była urywana tylko podstawowymi dźwiękami, takimi jak samochody i uderzanie deszczu o metalowe tworzywa. Jak na miasto wielkości Nowego Jorku było wręcz dołująco cicho, co może zaniepokoiłoby demona jakiegoś innego dnia, ale teraz po prostu cieszył się tym, że miał...
⠀⠀⠀⠀— NIE!
⠀⠀⠀⠀Och. Może nie do końca.
⠀⠀⠀⠀— Olej to, olej to... — szeptał do siebie cały czas, nie zwyciężając jednak nad poczuciem wyrzutu sumienia. To, czym stał się podczas współpracy z anielicą wciąż w nim mieszkało, a na usłyszenie przeraźliwego wrzasku z pobliskiej alejki nie mógł ot tak po prostu iść dalej.
⠀⠀⠀⠀Przeklinając siebie w myślach, przyśpieszył kroku i prawie biegiem wypadł zza rogu ulicy, aby dostać się do źródła dźwięku. Zmrużył oczy, a gdy dotarło do niego, co za obraz się przed nim maluje, momentalnie zamarł.
⠀⠀⠀⠀Miriel była zajęta. Dość intensywnie zajęta. Po tym, jak udało jej się doczłapać niedaleko miejsca zamieszkania ignorując autodestrukcyjne myśli oraz ból w plecach, wzrok anielicy przykuł młody mężczyzna, który obrabował pomniejszy sklepik. Oczywiście nikt nie zwrócił na to uwagi, wszyscy byli zajęci pozostaniem w domu przez ulewę i porządną burzę. Tylko niektórzy obracali się, aby spojrzeć na kobietę, której plecy były czerwone od krwi, w której leżała całą noc. Była w zbyt wielkim bólu, aby jakkolwiek się wtedy ruszyć.
⠀⠀⠀⠀Ale teraz miała zajęcie. I gdy trzymała przed sobą pistolet, celując nim w czoło człowieka (i to na dodatek grzesznika), poczuła się odrobinę lepiej.
⠀⠀⠀⠀Kiedy usłyszała kroki za sobą, odwróciła się i zaskoczona zauważyła kogoś, kogo ze wszystkich kreatur oraz osób nie chciała spotkać.
⠀⠀⠀⠀— Miriel. — To nawet nie był krzyk, nawet nie zawołanie - było za ciche. Asher zwyczajnie dosadnie wypowiedział jej imię, zaraz po tym jak doskoczył do jasnowłosej i siłą wyrwał jej broń z dłoni, nie zwracając w pierwszej chwili na nic innego; tylko to, że mierzyła teraz w człowieka zdawało się dla niego istotne. Krew na jej plecach była drugim elementem, ale to nie on teraz stanowił najważniejszą część układanki.
⠀⠀⠀⠀Gdy tylko pistolet znalazł się w jego ręce, odrzucił go tak, że wylądował spokojnie trzy metry dalej. Spojrzał na Miriel z góry, szukając jakiejś odpowiedzi w jej wzroku, chociaż nie łudził się na znalezienie zbyt wielkiej. Człowiek, w którego wcześniej wymierzona była broń, skorzystał z momentu nieuwagi anielicy i zbiegł z miejsca zdarzenia, prawie wywracając się z powodu śliskiej powierzchni bruku.
⠀⠀⠀⠀Anielica wpatrywała się w niego swoimi jasnymi oczami bez jakichkolwiek emocji na twarzy. Dopiero gdy dotarło do niej, że spotkała się ponownie twarzą w twarz z Asherem, wobec którego miała tyle przejmujących ją spraw - zmarszczyła lekko brwi, a następnie odwróciła wzrok.
⠀⠀⠀⠀— Próbował obrabować sklep... — wymamrotała cicho, patrząc na ulicę, gdzie odbiegł sprawca.
⠀⠀⠀⠀— I dlatego chciałaś go zabić? — Uniósł brew, uśmiechając się rozbrojony tym absurdem. — Zresztą, czego ja się spodziewałem. Nie jesteś już przecież sobą. — Na chwilę zamilkł, aby zmierzyć ją dokładnie wzrokiem. Odkaszlnął nerwowo. — To twoja krew?
⠀⠀⠀⠀Ciągły ból przypominał jej o tym, co stało się na jej plecach.
⠀⠀⠀⠀— Nie chcę z tobą rozmawiać — wydusiła.
⠀⠀⠀⠀Ominęła go, a następnie chciała wyjść z uliczki w stronę swojego mieszkania, które i tak w połowie nie mogło być już jej mieszkaniem.
⠀⠀⠀⠀— Co się tak właściwie stało? — Nie ustępował, podążając za nią energicznym chodem. Nie miał zamiaru teraz odpuszczać. Stawiał większe kroki, co sprawiało, że doganiał ją w błyskawicznym tempie. — Sama to sobie zrobiłaś?
⠀⠀⠀⠀Miriel popatrzyła na wysokiego mężczyznę i westchnęła, lekko zirytowana. Nie wiedziała, czy powiedzieć mu o tym, co się stało. Michael torturował ją całą noc, wypalił jej najcenniejszą rzecz dla aniołów. To był symbol tego, że już dłużej nie była aniołem.
⠀⠀⠀⠀Po chwili zdecydowała jednak, że będzie bardziej bezpośrednia. Nie musiała dłużej skrywać swoich emocji na dnie. Nawet gdy ciężko jej było się do tego przyzwyczaić.
⠀⠀⠀⠀— Nie — odparła lakonicznie ze zdecydowaniem. — Michael.
⠀⠀⠀⠀Wyraz twarzy demona zmienił się w tym samym momencie, w którym Miriel wypowiedziała imię archanioła. Teraz nie biło od niego zawzięciem i dociekliwością, teraz był wściekły i przerażony.
⠀⠀⠀⠀— Ten skurwiel... — Ścisnął dłoń. — Czy to boli? Czy w ogóle można jakoś temu zaradzić?
⠀⠀⠀⠀Jasnowłosa wydała z siebie trzęsące się westchnienie, oglądając się dookoła i wciąż próbując ominąć spojrzenia Ashera.
⠀⠀⠀⠀— To nie ma znaczenia — wycedziła przez zęby. Wtedy jej spojrzenie zetknęło się z mężczyzną. — Spalił je. — poinformowała, powstrzymując się przed tym, aby jej głos brzmiał na zraniony. Nie udało jej się to. — Spalił skrzydła. Zresztą... Dlaczego wciąż tutaj jesteś? Odejdź ode mnie, albo daj mi odejść. Nie powinieneś nawet się tym przejmować po tym wszystkim.
⠀⠀⠀⠀— Spalił...Miriel! — W głosie detektywa pojawiła się nuta rozpaczy. Było też tam coś, co można by śmiało nazwać bezradnością. — To ma znaczenie, to ma cholernie dużo znaczenia! I jak mam się tobą nie przejmować, kretynko? Wiedziałem, że jesteś głupia, ale nie, że aż tak — parsknął, chwytając ją stanowczo, ale i delikatnie za ramię. — Nie dam ci odejść, póki nie przywrócę dawnej ciebie.
⠀⠀⠀⠀— Nie ma dawnej mnie — szepnęła, jednak w końcu ukazały się u niej emocje. Jej głos był pełen smutku i zagubienia. — Jestem niczym, rozumiesz? Nie jestem aniołem, nie jestem człowiekiem. Pozbawiono mnie nadziei, która jako jedyna pomagała mi wytrzymać na tej planecie. Jestem tutaj od tysięcy lat, widziałam wojny, oglądałam jak ludzie, do których się przywiązywałam umierali na moich oczach. Dopiero teraz, po straceniu nadziei, zaczyna mi się to wszystko przypominać. Cała ta... — Przerwała, gdy w jej niegdyś bez przerwy wesołych oczach zaczęły pojawiać się łzy. — Chodzi mi o to, że prawdopodobnie już nigdy nie zaznam szczęścia... i nawet nie chcę. Ta samotność, oczekiwanie na to, że któregoś dnia wrócę do domu... Jestem zmęczona, tak strasznie zmęczona tym wszystkim. I jeszcze ty... — westchnęła głęboko, patrząc na kogoś, którego mogłaby uznać za byłego przyjaciela. — Jaka ja byłam głupia przez myśl, że może ktoś podobny do mnie z tą samą klątwą nieśmiertelności będzie chciał utrzymać ze mną kontakt. Mimo tego wszystkiego, jestem skazana na zostanie sama; jedni umierają, drudzy odchodzą sama z siebie. I nawet naszą znajomość udało mi się zepsuć. Ba, naraziłam nas wszystkich na zniszczenie i właśnie to się z nami stanie... — Łzy zaczęły spływać jej po policzkach, które zmieszały się wraz z kroplami deszczu. — P-przepraszam. — Zasłoniła oczy zaczynając płakać. Było to w pewien sposób... Kojące. W końcu przyznanie się, chociażby przed samą sobą, do negatywnych emocji poprzez wyznanie temu komuś.
⠀⠀⠀⠀— Och, Miriel... — Asher starał się powstrzymywać przed wylewnościami, starał się być tym, który zachowuje w tej sytuacji zimną krew. Ale nie potrafił. Z oczu pociekły mu łzy. Pierwszy raz. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek wcześniej płakał naprawdę. To było dziwne uczucie; czuł się jak siedem nieszczęść, jednocześnie doświadczając swojego rodzaju wyzwolenia. Otarł policzki, by w końcu zrobić to, czego nie mógł dłużej powstrzymywać. Przytulił Miriel najmocniej jak umiał, dalej szlochając, ale trzymając ją tak blisko, jakby ktoś miał znaleźć się przy nich i siłą mu ją wyrwać. — To nie jest twoja cholerna wina. Ani trochę, przysięgam, ani trochę. Szlag by to! To wszystko Michael, Michael i zasrany Lucyfer! Ty nawet...ty nawet nie zasłużyłaś na to, aby ktoś cię o takie rzeczy posądzał. — Ścisnął ją nawet mocniej. — Nie przepraszaj. Tylko błagam. Nie odchodź już. Nie odchodź już, dobrze? Nie potrafię tak. Wolę cię mieć przy sobie. Błagam.
⠀⠀⠀⠀Anielica zapłakała, ściskając swojego przyjaciela, którego tak bardzo pragnęła mieć. Mimo tego wszystkiego - Asher był największym skarbem, na jakiego kiedykolwiek mogła trafić. Wszystkie uczucia, które schowane były jak najgłębiej w zakamarkach jej duży w końcu się ujawniły, a jej płacz był pewnego rodzaju ukojeniem.
⠀⠀⠀⠀— Nie odejdę — odparła.
⠀⠀⠀⠀Na jej twarzy namalował się lekki uśmiech, którego tak bardzo jej brakło. W ramionach przyjaciela czuła się szczęśliwa. I żadne problemy nie miały w tym momencie znaczenia.
⠀⠀⠀⠀— I lepiej, żeby tak było — warknął, uśmiechając się przy tym i płacząc jednocześnie, ale teraz już zdecydowanie bardziej ze szczęścia. — Potrzebuję posiedzieć z tobą w samochodzie. Żebyś pobawiła się tym przeklętym oknem. A Michaela, tego gnoja, to my jeszcze dorwiemy, o to się nie martw.
⠀⠀⠀⠀— Nie sądzę.
⠀⠀⠀⠀Nie był to głos Miriel. Kiedy prędko uniosła głowę, zobaczyła Michaela stojącego na jezdni, przez którego przejeżdżały samochody. Nie wyglądał tak, jak dawniej. Ubrany był w białą szatę z jasną wstęgą, a na jego plecach spoczywała duża ilość skrzydeł.
⠀⠀⠀⠀Uśmiechał się do nich przerażająco, jednak coraz bardziej był to prawdziwy uśmiech. Uśmiech satysfakcji i zwycięstwa.
⠀⠀⠀⠀— Doprawdy żałosne — stwierdził. — Mam nadzieję, że plecy wciąż piekielnie bolą, siostrzyczko.
⠀⠀⠀⠀Asher skrzywił się zdegustowany, chcąc mu wygarnąć, ale Miriel go uprzedziła.
⠀⠀⠀⠀— Nie zrobiliśmy niczego złego! — krzyknęła anielica w odpowiedzi.
⠀⠀⠀⠀Wiedziała jednak, że te słowa go nie przekonają.
⠀⠀⠀⠀— Usłyszałem, że tęsknisz za powrotem do domu... — Michael odparł krótkim śmiechem, który mimo wszystko brzmiał dość sztucznie. Był to jednak śmiech kpiny. — Zapraszam więc was oboje.
⠀⠀⠀⠀— Miriel, nie puszczaj się mnie — Asher wyszeptał do przyjaciółki, choć te słowa w fakcie rzeczy nic nie dały.
⠀⠀⠀⠀Było za późno. Cała ich wizja została zalana przez falę paskudnie oślepiającego światła.
◤◢◣◥◤ ◢◣◆◢◣◥◤◢◣◥
⠀⠀⠀⠀"Rozprawa sądowa" miała miejsce w Limbo - nie było to ani piekło, ani niebo. Nie był to także czyściec. Inaczej nazywało się Otchłanią lub Pandemonium. To właśnie tutaj trafiły osoby przed Zmartwychwstaniem Jezusa oraz noworodki, które nie zdążyły przyjąć chrztu i były za młode, by popełnić jakiś grzech. Archanioł i król piekła postanowili to właśnie w tym miejscu skazać byłego anioła i demona na karę.
⠀⠀⠀⠀Było to dość puste miejsce, gdzieniegdzie słychać było dusze zmarłych, które zostały odgonione przez inne anioły i demony na czas rozprawy.
⠀⠀⠀⠀Kiedy przyjaciele pojawili się na miejscu, nie byli w swoich ziemskich ciałach. Zaprezentowali się w swoich nadnaturalnych i potężnych formach - Miriel jako Jeremiel była jasno świecącą istotą o twarzy pokrytej niezamykającymi się oczami, a na jej głowie prezentowała się złota obręcz wyrastająca z głowy. Nie było jednak jej skrzydeł. Asher także powrócił do swojej pierwotnej formy Azazela, tej, która była niewidziana przez dużą ilość istot przez tak długi czas. Był teraz naprawdę wysoki, prawie o dwie głowy wyższy od i tak potężnej już Miriel, a jego sylwetka stała się jeszcze bardziej atletyczna niż ta, która była jego naczyniem. Oczy świeciły mu się na dość intensywny, fiołkowy kolor - taki sam odcień przybrały jego włosy. Skóra mu poszarzała, a na niej rozsypały się czarne plamki, do złudzenia przypominające ludzki odpowiednik piegów. Sześć par czarnych skrzydeł, za którymi nie przepadał, dumnie rozpościerało się na jego plecach.
⠀⠀⠀⠀W swoich naturalnych formach był także Lucifer oraz trzech głównych archaniołów. Każdy z nich wyglądał podobnie - ogromni, stworzeni ze światła (oprócz Lucifera), z wieloma parami oczu. Wszyscy stali po jednej stronie, kiedy to ziemscy przyjaciele musieli stać naprzeciwko nich. Cztery najpotężniejsze istoty celestialne przeciwko dwóm istotom z o wiele niższą rangą, którzy nic nie mogli zrobić.
⠀⠀⠀⠀Miriel popatrzyła zmartwiona na przyjaciela, jednak niczego nie powiedziała. Dlaczego akurat jak mają zostać zniszczeni poczuła się lepiej? Jak zawsze jej bracia musieli wszystko zepsuć.
⠀⠀⠀⠀— Drodzy bracia. Zebraliśmy się tutaj, aby omówić sprawę Azazela i Jeremiel. Upadłych aniołów, które splugawiły imię obu stron przez ich współpracę. — Rozpoczął Michael, pełniąc rolę sędzi. — Jak dobrze wiemy, jesteśmy wrogami, którzy muszą być wrogami według woli naszego wspaniałomyślnego Ojca. Złamanie zasady jest nieakceptowalne. Jednakże ta dwójka stojąca przed nami popełniła ten błąd, wiedząc doskonale o naszych zasadach. Czy to prawda, iż wiedzieliście o konsekwencjach?
⠀⠀⠀⠀— Jaki błąd, do jasnej cholery?! Nie wiedzieliśmy o żadnych konsekwencjach, bo za nic ich nie powinniśmy ponosić! — Asher się uniósł, nie mogąc powstrzymywać tłamszonego w sobie gniewu. Może to nie było zbyt odpowiednie, ale nic innego mu teraz na język ślina nie przynosiła.
⠀⠀⠀⠀— Wasza, jakby to nazwać "znajomość" jest oznaką braku szacunku i braku profesjonalności. Jest to oczywiste, iż wasze strony absolutnie nie mogą żyć w zgodzie i jest to ograniczone jedynie do nagłych przypadków — Michael zwrócił się następnie do skazanego demona. — Jesteś demonem dlatego, iż nie chciałeś pokłonić się Adamowi i zbuntowałeś się przeciwko Bogu, czy to prawda?
⠀⠀⠀⠀— Nie rozumiem, co to ma do rzeczy — prawie że wypluł te słowa. — To było dawno i za to dawno poniosłem już karę.
⠀⠀⠀⠀— I podczas waszych rozmów wspominałeś jej, aniołowi nadziei, że niebo jest tak naprawdę złe, a demony przez cały ten czas miały rację... Zgadza się?
⠀⠀⠀⠀— Nigdy nie powiedziałem, że demony cały czas miały rację — Asher warknął, nieco niespokojny jeśli chodzi o swoją pozycję. — Ale owszem. Powiedziałem, że niebo to wadliwy system.
⠀⠀⠀⠀— Dziękuję za potwierdzenie, że demon i anioł nie powinni razem współdziałać. Może tak naprawdę próbowałeś zmanipulować ją na swoją stronę i zrobić z niej demona? — Michael uśmiechał się szeroko. Szczerze uśmiechał.
⠀⠀⠀⠀Anielica popatrzyła na przyjaciela stojącego obok niej. Wiedziała, że to nieprawda, jednak te zarzuty brzmiały poważnie i miała nadzieję, że uda mu się jakoś z tego wybronić.
⠀⠀⠀⠀— Co? Nigdy tego nie chciałem. Nie masz nawet podstawowych dowodów — Asher rzucił w jego stronę, starając się nie rozpraszać własnego spojrzenia.
⠀⠀⠀⠀— Demony mają tylko jedno w głowie - rekrutację jak największą ilość istot do piekła. Dlatego właśnie opętują dużą ilość ludzi, w tym inne istoty. Lucifer — Michael odwrócił głowę do brata. — Czy zgadzasz się z tym stwierdzeniem?
⠀⠀⠀⠀— Ta, powiedzmy, że się zgadzam — Lucifer odpowiedział mu na zupełnym luzie, jednak trochę się wyprostował pod szorstkim spojrzeniem. — No, generalnie się zgadzam. Tak jest.
⠀⠀⠀⠀— No więc mamy odpowiedź. Jeremiel... — Teraz uwaga sądu przeszła na anielicę. — Pomimo bycia aniołem, przez twoją głowę przeszły myśli, w których wątpiłaś w niebo. Nie wspominając jeszcze o jednej z najgorszych zbrodni, jakim jest zakochiwanie się w ludziach i innych kreaturach. Było ich dość wielu. Na dodatek zakochiwałaś się też w kobietach, pomimo iż twoja forma ludzka też nią jest. Jak dobrze wiesz, to także jest uznawane za grzech, zwłaszcza wśród ludzi. Jest to obrzydliwe.
⠀⠀⠀⠀Słuchając wszystkich zarzutów, które archanioł przedstawiał swojej siostrze, w środku Ashera coś zaczęło się gotować. Sam był gotowy przyjąć swoją karę ponownie i nie zawahałby się przyjąć podwójnej, gdyby miałby uchronić przed tym Miriel. Nie zasługiwała na to. Nie po tym, jak wytrwale czekała na swoje złudne zbawienie. Spojrzał na przyjaciółkę cały zatroskany.
⠀⠀⠀⠀— Jestem tutaj od tysięcy lat, bo czekałam na ciebie, oczywiście, że w którymś momencie bym się zakochała... — wymamrotała. — Zresztą...
⠀⠀⠀⠀— W imieniu obu stron — wtrącił archanioł, nawet nie wysłuchując siostry do końca, gdyż nie szanował jej opinii wobec czegokolwiek. — skazuję Azazela i Jeremiel na zniszczenie. Najpierw zacznijmy od demo...
⠀⠀⠀⠀Nie dokończył. Istoty oślepiło nagle najbardziej intensywne światło ze wszystkich, które dopiero po chwili ukazało swoje sześć par ogromnych skrzydeł, które wypełniły Limbo. Uśmiechy z twarzy archaniołów i króla demonów opadły z twarzy w momencie, gdy zorientowali się, kim było owo światło. Ten, którego się obawiali. Metatron.
⠀⠀⠀⠀Głos był donośny, pełen echo, mówiący:
⠀⠀⠀⠀— CO TU SIĘ DZIEJE?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top