016. QUIS UT DEUS.
016. QUIS UT DEUS.
To była ta noc, w której brutalne morderstwa w społeczności nadnaturalnej miały się skończyć. W końcu poznano, kto za tym wszystkich stał. Wystarczyło zwabić wendigo, a następnie je zabić zgodnie z zasadami zabijania wendigo z użyciem srebra i soli. A zakończyć to miała dwójka naturalnych wrogów, która teraz była w pewnym sensie partnerami w zbrodni.
Słońce dawno już schowało się za horyzontem, a ciemne niebo pokryły gwiazdy. W pobliżu cmentarza Devilry Gardens zrobiło się cicho, żaden samochód nie przejeżdżał obok. Jedyne odgłosy, jakie można było usłyszeć były świerszczami cykającymi w trawie. Nie było tutaj ani żywej duszy.
Ciszę zakłóciły ciche kroki Miriel, która dopiero co wróciła z randki, ale za to odrobinę wcześniej od demona i Thayne'a wraz z tą, której trzeba było się pozbyć. Wciąż ubrana była w strój typowego punka, przez co z oddali była niemalże nierozpoznawalna. Z uśmiechem na twarzy i cała w skowronkach oparła się o ścianę dekoracyjną obok grobów i czekała na demona.
— Show dopiero się rozpocznie — wyszeptała sama do siebie z zadowoleniem.
Tymczasem Asher, który dopiero co zabrał się z mieszkania Kale'a, może i nie był w szczytowej formie, jeśli chodziło o mordowanie wendigo, ale adrenalina i skoncentrowanie szybko zrobiły swoje, gdy tylko przypomniał sobie, co właściwie dzisiaj miało się zdarzyć. A miało zdarzyć się dużo.
— Gdzie ona właściwie jest? — wymamrotał do siebie, wzrokiem szukając po cmentarzu Miriel. Nie był co prawda jakoś tragicznie pijany, ale wypity alkohol robił swoje i mącił demonowi co nieco w głowie. Rozejrzał się na boki, jakby obawiał się, że ktoś go obserwuje, a następnie postanowił zawołać, na wszelki wypadek, gdyby anielica była już na miejscu, a on jej zwyczajnie nie dostrzegał. — Miriel! Miriel, jesteś tutaj?
Gdy anielica usłyszała głos mężczyzny, od razu pobiegła w jego kierunku i dostrzegła go idącego w jej kierunku.
— Tutaj! — zawołała w półszepcie, wyskakując z bocznej strony krzaków. Na jej twarzy malował się szeroki uśmiech i była cała rozpromieniona. — Jestem tutaj i jestem gotowa skopać wendigo tyłek! — zachichotała.
Asher wzdrygnął się na ten przeszywający dziewczęcy głos, a następnie przyjrzał się dokładnie swojej partnerce, nie za bardzo pojmując obraz, który się przed nim malował.
— Miriel... — Potarł skroń. — Miriel, co ty na sobie do cholery masz?
Jasnowłosa parsknęła, robiąc machnięcie włosami.
— Nie zwracaj na to uwagi... — Przez chwilę powstrzymywała się, aby powiedzieć, co robiła, ale nie mogła się powstrzymać. — Byłam na randce z Cresil! I było cudownie, ona jest cudowna, ach! Nie ma nic lepszego, niż spędzenie czasu z super osobą przed zamordowaniem wendigo!
— Randce? — powtórzył po niej, jakby nie do końca mógł uwierzyć, że ktoś taki jak Miriel wyszedłby na miasto (czy los wie gdzie) z kimś takim jak Cresil. Przez krótki moment zwyczajnie nie mógł w to uwierzyć, a potem zaczął się śmiać. — O cholera, randce! Wiedziałem, że jesteś konformistyczna, ale... — Musiał aż przyłożyć dłoń do ust, aby stłumić ten nieustający chichot. — Ale nie sądziłem, że aż tak łatwo zmienić całą twoją osobę kilkoma godzinami.
Miriel już chciała stwierdzić, że nie miała pojęcia co znaczyło słowo, którego użył demon, ale bardziej jej uwagę przykuło zachowanie Ashera. Zwłaszcza że się zaśmiał i był zdecydowanie zbyt głośny, nawet jak na niego.
— A z tobą wszystko gra? — zapytała się, podchodząc do niego skocznie. Zaczęła chodzić wokół niego i analizując go. — Ty też jakiś inny się wydajesz.
— Inny? Gdzie tam. — Machnął ręką, jakby chciał dać jej znać, że to nic takiego. — Tylko u Kale'a byłem. Pomógł mi...ten, no...eee...emocjonalnie się pozbierać — wyjaśnił dość wymijająco, nie chcąc wchodzić w szczegóły.
— "Emocjonalnie pozbierać"? — Miriel zaczęła chichotać. — Tyy? Wiesz, możesz mi powiedzieć jak coś nie gra! Nie brałeś chyba tego czegoś, o którym mi opowiadałeś parę dni temu, co? Te... Narkotyki, czy jakoś tak.
— Nie, nie, nic nie brałem — uspokoił ją od razu, rozbawiony przy tym wizją siebie samego biorącego narkotyki. — Tylko trochę się z nim napiłem. Ale trzymam się dobrze, jak widzisz. — Uśmiechnął się krzywo, na potwierdzenie swoich słów. — Zwarty i gotowy do działania.
Dyskusja demona i anielicy nie miała właściwie prawa trwać długo, ponieważ zanim rozkręciła się na dobre, dwójka przyjaciół zdążyła zauważyć, że już nie są na cmentarzu sami. Kroki Thayne'a i Erin z każdą sekundą goniącą sekundę stawały się głośniejsze, a im bardziej ten odgłos się przybliżał, tym mniej spokojni byli Asher i Miriel. Schowali się za ścianą dekoracyjną, o którą wcześniej opierała się jasnowłosa i po sprawdzeniu, czy na pewno mają cały potrzebny im ekwipunek, pozostało już tylko czekać na odpowiedni moment.
— Obiecuję, że to nie potrwa długo — Thayne mówił do porucznik, która pod osłoną nocy przechadzała się za nim po cmentarzu. Wyraz jej twarzy w tych ciemnościach był nie do rozszyfrowania. — To tylko parę minut.
— Nie mamy dużo czasu, zanim ona się zorientuje, że to wszystko ustawka — Asher szepnął jak najciszej do ucha Miriel, starając się śledzić przemieszczanie Rogersa i Rutgers po biciu ich serc. — Na pewno jesteś gotowa?
Anielica popatrzyła na demona podekscytowana akcją, która miała się zaraz wydarzyć.
— Tak! — odszeptała, wyciągając ze stojącej torby broń ze srebrnymi pociskami. Jeszcze nigdy nie używała pistoletów.
— Lepiej, żebyś szybko się z tym uwinął, nie mam całej nocy. — Erin zaczynała się denerwować, a Thayne coraz bardziej niepokoić. Przez moment zrodził się w nim lęk, że Asher i Miriel porzucili go na pastwę losu.
— Już, to już zaraz — uspokajał ją ciągle, dyskretnie szukając detektywa i jego wspólniczki wzrokiem.
— To jest chyba nasza szansa. — Asher trącił delikatnie Miriel, dając jej tym ze zrozumienia, że zaraz będą musieli opuścić swoją kryjówkę. — Na trzy, okej? Raz, dwa... — Wziął ostatni drżący oddech, ściskając przy tym mocniej swój pistolet. — Trzy.
Duo wybiegło zza dekoracyjnej ściany, celując wprost w wendigo. Oczywiście Asher był tym, który celował lepiej (uroki kariery detektywistycznej), ale tak czy siak - nie było to takie proste, jak to mogłoby się wydawać. Wendigo miały cudowne zmysły. Gdy tylko usłyszało wystrzał dwóch pistoletów, Erin w nieludzki sposób skoczyło na bardzo dużą odległość na prawą stronę, znikając na chwilę za dość dużym nagrobkiem. I wtedy zaczęła się zmieniać.
Starsza kobieta o oschłym wyrazie twarzy coraz bardziej nie przypominała człowieka: zamiast rąk, pojawiły się zwierzęce kończyny z kopytami. Jej głowa powoli zmieniła kształt na czaszkę, która przypominała czaszkę zmutowanego konia, a zamiast włosów pojawiły się ogromne rogi. Nie była człowiekiem - była trzymetrowym potworem poruszającym się na czterech kończynach z ostrymi jak brzytwa zębami przeznaczonymi do rozgryzania ofiar.
Asher i Miriel musieli naładować magazynki. To właśnie wtedy zwróciła się w ich kierunku, jej oczy zaświeciły krwiożerczą czerwienią i rzuciła się biegiem w ich stronę, wydając przy tym przeraźliwy ryk.
Anielica miała przy sobie palnik gazowy, który od razu włączyła. Wydostał się z niego ogień. Wendigo przybliżyło się, a wtedy Miriel wycelowała potworowi ogniem w twarz.
— Spróbuj tego! — zawołała ze śmiechem.
Stworzenie zatrzymało się, ocierając swoją twarz od oparzenia ogromnymi kończynami i machnęła drugą w stronę blondynki, na co ta zrobiła unik.
Asher wydał z siebie pomruk frustracji, gdy wendigo sprawnie unikało ich ataków. Wzrokiem odnalazł Thayne'a, który co prawda miał przy sobie broń, ale ołowiane naboje niewiele mogły tu wskórać, to też dla Rogersa najbezpieczniej było zwyczajnie trzymać się z dala od napastnika.
Demon przeładował magazynek, wycelowując po raz kolejny w rozjuszonego potwora, który aktualnie był zajęty atakowaniem Miriel. Teraz musiało się udać. Pociągnął za spust, obserwując, jak srebrny nabój z impetem wystrzeliwuje z broni, aby następnie utknąć w przedramieniu przemienionej Erin. Wendigo ryknęło z bólu, ale widocznie ta kula nie wystarczyła, aby pozostawić na ciele potwora jakieś cięższe obrażenia. Plusem było to, że nie mógł teraz sprawnie operować jedną kończyną.
— Spróbuj z ogniem, jeszcze raz! — Demon zawołał do Miriel, trzęsącymi się dłońmi próbując po raz kolejny załadować magazynek.
Anielica ponownie uruchomiła palnik, próbując jak najbardziej zbliżyć się do Erin i palić ją jeszcze bardziej. Potwór machnął pazurem, jednak Miriel nie zdążyła się odsunąć, przez co przeciął jej trochę rękę. Ze szczypiącej rany zaczęła spływać odrobina krwi, ale nie to było poważne dla anielicy - poważne było to, że pokrzywdzona została koszulka, która nie należała do niej. Na ramieniu było rozdarcie.
— Au! To była koszulka od Cresil, ty... ty głupku! — wrzasnęła wściekła, pod wpływem emocji zaczynając strzelać w wendigo, celując specjalnie w głowę.
Mimo swoich obrażeń, stworzenie wciąż dzielnie się broniło, odpierając te ataki jakby były tylko zaczepkami. Za plecami walczących Asher przygotowywał się do następnego strzału, nie mogąc powstrzymać się od parsknięcia, gdy usłyszał, w jaki sposób Miriel "obraziła" wendigo.
— Hej, pani porucznik! — zawołał prowokująco w stronę stwora, który rozdrażniony oderwał swoją uwagę na moment od anielicy i spojrzał w stronę demona. Asher miał plan, musiał go tylko jakoś sprawnie zrealizować. Musiał zmusić wendigo, aby otworzyło paszczę i co najważniejsze - musiał działać szybko. — Rzucasz się na słabszą? Spróbuj ze mną! — Starał się jakoś ją rozdrażnić, choć nie miał pewności, czy to, co robi jest na pewno mądre. Posłał Miriel porozumiewawcze spojrzenie. Musieli postarać się zrobić to z dwóch stron.
Potwór zwrócił uwagę na demona, który niegdyś sprawiał jej tyle problemów. Wendigo zaryczało, a wtedy pognało w jego stronę z rozpędu. To właśnie był ten moment, to była szansa, której nie mogli zaprzepaścić. Asher w błyskawicznie uniósł lufę pistoletu na wysokość łba wendigo i pociągnął za spust z tak małej odległości, że aż poczuł, jak krew wendigo obryzgała mu pewną część twarzy.
Ryk, który przeszył całą okolicę, był najgłośniejszy i najbardziej przerażający ze wszystkich, które słyszeli do tej pory. Wendigo zatoczyło się do tyłu z potwornym bólem, czując, jak srebrny nabój zatrzymuje się w jego czaszce i powoduje krwotok, który nie chciał ustać. Rzucało się jeszcze przez moment na wszystkie strony, próbując zaatakować Miriel, jednak nie odniosło sukcesu. W końcu, gdy demon i anielica oddalili się od niego na bezpieczną odległość i obserwowali jak kona, upadło na ziemię, momentalnie przestając się ruszać. Cisza, która zapanowała na cmentarzu, była tak przeszywająca oraz kontrastująca z rykami czy odgłosami strzałów, że wszyscy potrzebowali dłuższej chwili, aby się do niej przyzwyczaić.
To naprawdę było to. To naprawdę był koniec. Pokonali wendigo.
— Wszystko w porządku? — Asher rzucił do Miriel na ciężkim oddechu, w bardzo powolnym tempie przetrawiając informację dotyczącą tego, co się właściwie stało.
Anielica wypełniona adrenaliną wpatrywała się w ciało leżącego potwora, który zabił tyle niewinnych osób. W końcu będzie spokój, żadnych brutalnych morderstw.
— Jeszcze jak — Uśmiechnęła się szeroko, nie spuszczając wzroku z martwego wendigo. — Ale to jeszcze nie koniec. Trzeba wyciąć serce toporem. Inaczej znowu się wskrzesi.
— Racja, racja... — Detektyw pokiwał głową, gdy wreszcie jego szok po tym wydarzeniu pozornie minął. — To ta mniej czy bardziej przyjemna część roboty? — spytał sarkastycznie, chcąc jakoś rozluźnić atmosferę.
Miriel parsknęła, trzymając dłoń na ranie. Podeszła do ciała wendigo, wpatrując się w nie uważnie. Po chwili oczy skierowała na wygięty bark z wyraźnymi żebrami.
— Zależy jak głęboko jest serce. Chwytaj topór, Asher.
— Już... — demon zaczął i już odwracał się na pięcie, gdy nagle przypomniał sobie o obecności jeszcze jednej osoby na cmentarzu. — Właśnie, Thayne — Spojrzał na kryjącego się za jednym z nagrobków mężczyznę — nie chciałbyś nam pomóc? Będziesz miał swój wkład w zwalczanie zła.
— Och, myślę, że i tak już dużo dla was zrobiłem — Rogers odparsknął, wyraźnie skołowany całym wydarzeniem, które właśnie miało miejsce.
— No trudno, będziesz musiał jeszcze się trochę poświęcić. — Asher uśmiechnął się ponuro, a Thayne doskonale wiedział, co taki uśmiech oznaczał, więc zamiast się kłócić po prostu z ciężkim westchnieniem podszedł razem z nimi po srebrny topór, który wciąż leżał za ścianą.
Trójka osób na cmentarzu przygotowała się do wycięcia serca. Biorąc specjalnie przygotowane narzędzie, podeszli do zmarłego wendigo i zaczęli poszukiwać miejsca, w którym mogło znajdować się serce i zaczęli przebijać się do narządu. Ich ręce były całe we krwi.
— Obrzydliwe... — wymamrotała Miriel żałośnie, kiedy nadeszła pora, by odciąć serce od ciała i je chwycić, a potem zakopać.
— Najwyraźniej nie jesteś wyrobiona w takiej robocie — Thayne mruknął, ale zamilknął szybko, pod morderczym spojrzeniem Ashera.
Była to niezwykle nieprzyjemna czynność, ale wykonywanie roboty ze zmarłym wendigo było o wiele łatwiejsze, niż walka z żywym. Wkrótce duże, niebijące serce było już odcięte od organizmu, a następnie wrzucone wraz z ciałem do wykonanego dołu.
— Miejmy to już z głowy — demon westchnął, gdy wbił łopatę w twardą i czarną ziemię cmentarną, która była ostatnim kluczem do zakończenia tej gry. — Mamy sól?
Anielica bez słowa podała mu duży worek, wpatrując się w wykopany dół, gdzie leżało otworzone ciało.
— Za dwa dni ciało zniknie — powiedziała. — Ciała istot nadnaturalnych to mają do siebie. To dobrze, ludzie nie są gotowi na ten szok.
Wiedziała to przez to, że była świadkiem dość wielu śmierci w przeciągu kilkunastu tysięcy lat.
— Ta, lepiej też dla nas. — Asher posypywał porąbane serce solą, a następnie znów chwycił za łopatę, ostatecznie chowając dowody ich aktu w zimnej glebie. — Cholera, nie mogę uwierzyć, że mamy tego potwora już z głowy... — zaśmiał się pod nosem niedowierzająco, tak samo ponuro jak zawsze, jednak gdzieś w tym tonie tliła się iskierka optymizmu.
— To było... Łatwe — Miriel uniosła brew. — Za łatwe. Zaraz... Zazwyczaj to ja jestem ta optymistyczna. Zdecydowanie szalony dzień.
— Najłatwiejszym punktem to tu było samo zgładzenie tego wendigo, ale nie powiesz mi, że śledztwo cały czas szło nam jak po maśle. — Asher spojrzał na nią w specyficzny sposób. — Ale fakt, muszę się zgodzić. Ten dzień to...za dużo wrażeń. Chyba każdemu z osobna przyda się specjalna porcja odpoczynku.
— Jestem jak najbardziej za. — Thayne pokiwał głową. — Co wy na to, żebym już zostawił was w spokoju i zajął się swoimi sprawami?
— Jak na lato — Asher mruknął.
Po tej odpowiedzi nephilim otarł ręce brudne od krwi o swoją bluzkę, posłał dwójce niemiłe spojrzenie, a następnie powolnie skierował się do zaparkowanego auta położonego niedaleko. Wsiadł do środka, rozległ się dźwięk silnika, a po chwili odjechał rozmyślając o tym, że uczestniczył w zabójstwie jej szefowej.
Za to Miriel wciąż wypełniona była skowronkami i szalonym szczęściem, pomijając całkowicie to, że właśnie po raz pierwszy zabiła jakieś żywą istotę. Podeszła wesoło do Ashera, wystawiając dłoń.
— Piąteczka, partnerze! Za robotę dobrze wykonaną! — zagaiła z szerokim uśmiechem.
Uśmiechnął się do niej ze zmęczeniem, ale nie przepuścił tej okazji i uniósł swoją dłoń, pozwalając dać sobie przybić piątkę. Głupi gest, ale za to jak satysfakcjonujący po takiej nocy.
— Nie wiem jak ty, ale ja przez kilka następnych dni najlepiej nic bym nie robił — oświadczył szczerze.
Miriel roześmiała się w zadowoleniu. Zabójstwa Erin były jedyną rzeczą, które w ostatnim czasie były najbardziej stresujące. Wszyscy członkowie nadnaturalnej społeczności będą mogli odetchnąć z ulgą po tym, jak największy wróg został wyeliminowany.
— Teraz możesz sobie na to pozwolić!
— Racja. — Na jego twarz znów wkradł się cień uśmiechu. — Już mogę. Już.
◤◢◣◥◤ ◢◣◆◢◣◥◤◢◣◥
Ten poranek był jednym z najdziwniejszych poranków, jakie Asher Stone miał sposobność ostatnio przeżyć, a warto wspomnieć, że dopiero co zakończył śledztwo w sprawie morderstw przeprowadzanych przez mordercze, szalejące wendigo. I, jak dziwnie by to nie brzmiało, to właśnie z tego powodu, z tego, że to już był koniec, ten poranek był tak dziwny.
Doprowadził się do porządku po tym, co działo się w nocy, szczególnie biorąc pod uwagę to, jak trudno było zmyć z siebie lepką krew wendigo, która przecież obryzgała dość pokaźny fragment twarzy Ashera. Teraz wyglądał już w miarę ludzko (jakkolwiek ludzko mógł wyglądać styrany życiem demon) i siedział na swoim fotelu, słuchając płyt zespołów z lat siedemdziesiątych, jak za tych przysłowiowych starych dobrych czasów.
I było spokojnie. Za spokojnie.
Dręczący go fakt tego, że kontakt z Miriel mógł ulec znacznemu pogorszeniu, jeśli nie zupełnemu zniszczeniu, znacznie pogarszał jego stan. Niby miał wszystko, co chciał, czyli ten upragniony święty spokój, ale czegoś mu brakowało. Denerwującego głosu. Szyby, która chodziła w górę i w dół. Dzwoniących telefonów.
Zmarszczył brwi.
Dzwoniących telefonów.
— Co u licha...? — Odwrócił głowę w kierunku, z którego dobiegał go dźwięk niczego innego, jak właśnie dzwonka. — Kto znowu?
Mimo swojej wielkiej niechęci do wykonania tej czynności, zmusił się do odebrania słuchawki.
— Detektyw Asher Stone?
— To wy dzwonicie, oczywiście, że to ja — mruknął swoim naburmuszonym tonem. — Co znowu?
— Kolejne morderstwo. Zgłoszono nam morderstwo kobiety na skrzyżowaniu przy Armand Street.
W ułamku sekundy Asher pobladł, a jego źrenice niebezpiecznie się rozszerzyły. Nie, to nie mogła być prawda...musiał się przesłyszeć. Przecież wczoraj dorwali sprawcę. O zgrozo, czy to nie wendigo stało za tymi morderstwami? Musiało tak być, w końcu każda poszlaka na to wskazywała.
— Słucham?
— Morderstwo, przy skrzyżowaniu-
— Będę za dwadzieścia minut. — Bez zbędnych słów rozłączył się, odkładając słuchawkę telefonu. Nie przesłyszał się. Oczywiście pierwszym co zrobił, co później tłumaczył sobie podświadomością oraz paniką, było wybranie numeru do Miriel i poinformowanie jej o tym. — Miriel? Miriel, odbierz, jasna cholera! — w złości zaczął przeklinać pod nosem.
Anielica następnego dnia była na nogach od godziny szóstej. Spała zaledwie trzy godziny, ale to dlatego, że była zbyt energiczna po tym, co zaszło dzień wcześniej: niesamowita randka, a potem z łatwością wygrana walka. Wszystko było cudowne. Od dawna nie czuła się tak szczęśliwa. Czuła, że Cresil była tą jedyną. Tą, z którą spędzi swoje życie. Rozmawiały prawie całą noc na temat tego, jak wybiorą się razem w trasę po całym świecie.
Miriel właśnie wybierała do niej numer, gdy nagle przerwało jej połączenie od Ashera. Pomyślała, że było trochę wcześnie jak na niego. Przecież planował spać.
— Hej Asher! — odebrała telefon, właśnie kończąc ubieranie się w swój klasyczny strój. — Co tak wcześnie? Nie możesz spać?
— Miriel. — Od razu przybrał poważny ton. — Właśnie dostałem zgłoszenie o morderstwie przy Armand Street.
Z twarzy anielicy zniknął uśmiech. Gdyby było to zwykłe morderstwo, Asher by do niej nie zadzwonił.
— Chyba nie sądzisz... — zatkało ją. — Że to wendigo?
— Nie sądzę. I właśnie to mnie niepokoi. — Na moment zamilkł. — Pojedziesz sprawdzić to ze mną?
Kobieta poderwała się z białego fotela. Cokolwiek to było, była gotowa. Przez głowę przeszło jej, że może zrobili coś nie tak z rytuałem.
— Jasne.
◤◢◣◥◤ ◢◣◆◢◣◥◤◢◣◥
Asher i Miriel spotkali się na Armand Street szybciej, niż nawet oboje się tego spodziewali. Na miejscu faktycznie stał już radiowóz, a parę osób w mundurach kręciło się po okolicy. Demon i anielica wymienili zaniepokojone spojrzenia.
— Mam nadzieję, że kryje się za tym mniej drastyczna historia, niż się obawiam — Stone mruknął, podchodząc w stronę taśmy policyjnej. Policjanci oczywiście nie chcieli go z początku przepuścić do ciała, ale wystarczyło pokazanie odznaki. — Zobaczmy co...
Mężczyzna zatrzymał się w połowie kroku po przekroczeniu taśmy policyjnej. Widok ciała nie był wcale wstrząsający dlatego, że morderstwo było brutalne. Ale inny powód sprawiał, że cała krew odpływała demonowi od twarzy.
— Miriel... — wymamrotał. — Lepiej nie podchodź, dobrze?
Ale wystarczyło, że anielica zobaczyła skrawek rudych włosów. Znajomych rudych włosów, które często układały się w dobrze uplecioną kitkę. Ujrzała też skórzaną kurtkę z kolcami, która w tym momencie zaplamiona była szkarłatną krwią.
Nie posłuchała się partnera i osłupiała podeszła bliżej, wpatrując się bez żadnych emocji w twarz niegdyś uśmiechniętej Cresil, która teraz leżała na ziemi z oczami patrzącymi donikąd. Serce smoczycy było przebite na wylot, jednak rana była zasłonięta dużą plamą schnącej krwi.
— N-nie rozumiem... — wyszeptała po chwili słabo wciąż bez jakichkolwiek emocji, przechodząc przez taśmę. — Rozmawiałyśmy ca...całą... noc...
— Miriel, mówiłem, żebyś nie podchodziła. — Asher poczuł okropną gorycz, gdy zobaczył puste spojrzenie swojej przyjaciółki. Swoim ciałem zasłonił jej widok. — Wróć do samochodu, co?
Była głucha na to, co mówił do niej demon. Ominęła go uparcie, podchodząc bliżej i stojąc obok ciała. Cresil nie żyła. Ona naprawdę nie żyła. Przecież miała tyle planów, których chciała dokonać. Już nigdy nie powie głupiego żartu, nigdy nie zaśpiewa ani nie zagra na swojej gitarze. Miriel nigdy nie będzie mogła wyznać jej miłości. Już nigdy. A anielica zostanie sama. Czemu ona w ogóle się zakochiwała? Ponownie? Pomyślała wtedy, jak bardzo okropnie głupia i naiwna była, a przed oczami przeleciały jej wszystkie obrazy umierających osób, które przez tyle lat widziała. Wiecznie sama, wiecznie zakochująca się i wypełniona nadzieją, bo tak stworzył ją Bóg, a potem porzucił. Ziemia była torturą. Życie na Ziemi było karą, na którą nigdy nie powinna zasłużyć.
Gdy tak rozmyślała bez jakichkolwiek emocji, zobaczyła to, co zostawił morderca. I wiadomo już było kto za tym wszystkim stał, dochodzenie wcale nie było potrzebne.
Serce przebite mieczem. Ognistym mieczem.
Widniejący przy ciele dość duży napis zrobiony z błyszczącego się złota, mówiący:
"QUIS UT DEUS"Któż jak Bóg.
Kiedy dotarło do Miriel to, kto to zrobił, na jej twarzy pojawił się mały uśmiech, który robił się coraz szerszy, aż w końcu anielica usiadła tuż przy napisie i zaczęła szczerze śmiać się do rozpuku.
Chociaż do śmiechu nikomu nie było.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top