015. DRAGON'S TREASURE.


tym razem notka poprzedzająca rozdział: przepraszamy za kolejne długie czekanie na rozdział. mam nadzieję i wierzę w to, że nie będziecie musieli już tak długo czekać :(
ten rozdział jest kinda specjalny, gdyż pisany był w trzy osoby. perspektywę cresil pomogła pisać moja przyjaciółka sheepylaugh, której dziękuję za pomoc! możecie to uznać za specjał na końcówkę pride month ;)))) 











015. DRAGON'S TREASURE.






    Nowy Jork całkowicie nie miał pojęcia o tym, jak poważna była sytuacja. Oczywiście, ludzka policja próbowała znaleźć złoczyńcę o dość niespotykanych zdolnościach (w końcu jaki morderca zostawia za sobą ofiary w tak makabrycznych stanach?), jednak nikt nawet nie pomyślał o tym, że to mogło mieć coś wspólnego z czymś znacznie większym, niż oni sami. Ludzie przejmowali się rzeczami zupełnie błahymi, zapatrzeni w rażące ekrany swoich smartfonów i niczym postacie z książki Exupéry'ego zajęci rzeczami poważnych ludzi biznesu.

    Thayne Rogers mógłby uchodzić za taką osobę, ale zbyt wiele rzeczy nienaturalnych i nieludzkich już ciążyło na jego barkach. Sam przecież nie był do końca człowiekiem. Nic dziwnego więc, że gdy wklepywał kolejną rzecz w komputer służbowy, gdzieś z tyłu jego głowy czaił się niestandardowy niepokój.
    Nephilim nie spodziewał się jeszcze tego dnia gości na komisariacie, a mimo to, gdy dwie nie tak do końca obce twarze mignęły mu w zasięgu wzroku, nie okazał większego zaskoczenia. Mógł szczerze przed sobą przyznać, że takie wizyty coraz mniej zaczynały go dziwić, a nawet był gotów zamieść je na swoją półkę rutyny.

    — Kto tym razem umarł i jakich informacji potrzebujecie? — Jego ton był wręcz znudzony, jakby dodatkowo chciał pokazać im, że jest zupełnie obojętny na ich nagłe pojawienie się.

    — Nikt jeszcze nie umarł — Asher odparł szorstko, ściągając po chwili brwi. — Jeszcze. Ale liczymy, że umrze jak najprędzej.

    Rogers prychnął drwiąco, co nie ruszyło detektywa w najmniejszym stopniu; no, może troszeczkę zirytowało.

    — O? Nareszcie pokazujesz swoją prawdziwą naturę, tak? Przechodzisz na ciemną stronę mocy?

    — Na serio nie przyjechaliśmy tutaj, aby prowadzić takie dyskusje, Thayne — Asher ciągnął ze zmęczeniem, ignorując Miriel, która na moment otworzyła usta, aczkolwiek nie udało jej się dojść do głosu. Była jednak rozkojarzona - myślami wciąż gdzieś przy Cresil.

    Rogers poprawił swój jak zwykle nienaganny garnitur.

    — Naprawdę? A myślałem, że zakładamy klub dyskusyjny — sarknął.

    Anielica wpatrywała się w mężczyzn i westchnęła, nie odzywając się na razie ani słowem, co było dość do niej niepodobne.

    — Próbujesz być śmieszny i ci nie wychodzi. — Demon piorunował go wzrokiem. — Wiem, bo też mam z tym problem.

    — Po prostu mówcie, o co wam tak właściwie tym razem chodzi.

    — Chodzi o Erin. Erin Rutgers — Asher odpowiedział powoli, obserwując reakcję Thayne'a. Coś faktycznie błysnęło w jego oku, jednak nic specyficznego. — Współpracujecie, prawda?

    — Jest moją przełożoną. To zwykły biznes, praca. — Patrzył po ich dwójce chłodno. — Nie rozumiem, dokąd zmierzacie.

    — Erin Rutgers jest... — Asher rozejrzał się na boki, następnie zniżając nieco głowę oraz głos. — Porucznik Erin Rutgers to wendigo. Prawie na pewno, na dziewięćdziesiąt dziewięć przecinek dziewięć procent.

    Wzrok demona stał się ostrzejszy, wbijał się w swojego rozmówcę z niesamowitą zaciekłością, jak gdyby chciał wyłapać jakieś poszlaki wskazujące na brak przejęciem tą informacją. Zaobserwował tylko gwałtowny szok i uśmiech pełen nerwów, ale nie takich, które miałyby tuszować stres. Niewinność. Coś, czego Asher się w sumie nie spodziewał.

    — I potrzebujemy twojej pomocy, drogi bratanku. Albo wiesz... — Miriel uśmiechała się do niego, jednak w jej wyrazie było coś, co mogło być brane pod przykład pasywnoagresywnej groźby. — Mogę powiedzieć co nieco rodzince. — Oczywiście, że nie mogła, bo Michael tylko czekał, aż znajdzie się w jego zasięgu, by ją ukarać. Trzeba było jednak mieć jakiś haczyk na upartego Thayne'a.

    — Tak, tyle już zrozumiałem — pracownik komisariatu westchnął, wciąż próbując zgrywać zupełnie obojętnego, chociaż słowa ciotki iście go przerażały. — Czego dokładnie ode mnie chcecie? Jeśli Rutgers to rzeczywiście wendigo, co brzmi zupełnie absurdalnie, to...niewiele mogę przecież wskórać.

    — O ile ona ci ufa, możesz wskórać więcej, niż ci się wydaje — poinformował Asher z powagą. — Chcemy, abyś zwabił ją na cmentarz nocą.

    — Że co mam zrobić? — Zamrugał w jeszcze większym zaskoczeniu. — Myślicie, że to się uda? — Jego wzrok przeskakiwał między dwójką partnerów, szukając jakichś wyjaśnień.

    — Musi się udać! — odparła optymistycznie blondynka, jakby dopiero co się ocknęła z intensywnego zamyślenia. — Albo nie, a niewinni członkowie nadnaturalnej społeczności zginą okrutną śmiercią, która by nawet nie sprawiła, że poszliby do nieba. Może i nawet ciebie by dopadła, w końcu pracujecie razem, a ona gustuje w różnych takich istotach, chociaż jej współczuję, bo pewnie byś miał jakiś kwaśny posmak. Mamy fajny plan, mam notatnik taki fajny, w którym zapisane mam sposoby na pokonanie wendigo i mamy nawet... uwaga! — Wykonała gest dłońmi, jakby właśnie była prezenterką telewizyjną pokazującą jakiś fascynujący napis. — Palnik gazowy!

    — Wow — Thayne wybąkał, nie do końca pewien, jak ma właściwie zareagować na jej optymizm, podczas gdy mówiła o takich rzeczach. — To...chyba...dobrze?

    — Dla nas dobrze, dla niej już mniej. — Asher uśmiechnął się ponuro. — To co? Wchodzisz w to? Czy chcesz rozmawiać w mniej przyjemny sposób? Co, Thayne?

    Rogers zacisnął nieco swoje dłonie, tocząc wewnętrzną wojnę ze samym sobą. W końcu westchnął ciężko, spoglądając na anielicę i demona z poczuciem przegranej w swoim wzroku.

    — Zgoda. Jutro, dwudziesta trzecia, cmentarz na przedmieściach. Jeśli mnie tam nie będzie, to najprawdopodobniej znaczy, że nie żyję. Uciekajcie wtedy, to będzie pułapka.

    Demon skinął głową na jego słowa, po czym spojrzał na swoją wspólniczkę.

    — Chyba to mamy, Miriel. A może już powinienem do ciebie mówić... — Zamyślił się przez moment. — Pani detektyw?

    Dziewczyna zrobiła gwałtowny wdech i popatrzyła na demona rozpromieniona. Nigdy nie myślała o tym, jednak teraz uświadomiła sobie, że wraz z Asherem rozwiązywanie spraw było ekscytujące i sprawiało jej to dużo frajdy.

    — "Pani detektyw"? — Uśmiechnęła się szeroko. — To brzmi fajnie!

    — Tylko się nie nakręcaj — Asher mruknął, z udawaną pochmurnością. — To teraz twój zwykły tytuł.

    Miriel chciała go przytulić, ale postanowiła tego nie robić. Poklepała go za to po plecach energicznie.

    — No i super, kumplu! — Cieszyła się, jednak i tak pomyślała, że głupio jej będzie potem samej rozwiązywać zagadki, jak już oboje pójdą w swoją stronę.

    Thayne obrzucił ich specyficznym spojrzeniem, jednak nic nie powiedział, wracając do swoich obowiązków, jakby nic się właśnie nie stało. Asher odmruknął coś niezrozumiałego na słowa Miriel, chociaż cała jego negatywna postawa była wyraźnie na pokaz. Dlaczego zresztą miałaby nie być? Byli blisko celu, udało im się namówić do współpracy Rogersa, a zanim się obejrzą, sprawa zostanie rozwiązana. A jednak coś pozostawiało w jego środku straszną czarną dziurę. Pokręcił do siebie głową. Nie powinien się teraz rozpraszać.

    — Dobrze, chodź, moja jakże nieproblematyczna wspólniczko. — Położył dłoń na jej barku i obrócił ją powoli w drugą stronę. — Mamy jeszcze prawie całą dobę do działania. Chyba lepiej na razie się nie kłopotać na zapas.





┈ ┈ ┈ ⋞ 〈 ⏣ 〉 ⋟ ┈ ┈ ┈

    Asher pożegnał się z Miriel zaraz przed komisariatem. Ona odjechała samochodem, w którym wciąż umieszczony był ich ekwipunek na polowanie na wendigo, a on wziął taksówkę, tłumacząc się tym, że ma jeszcze coś do załatwienia na własną rękę.

    Tak właściwie to nie wiedział, co dokładnie go naszło. Po prostu, walcząc z tą ciemną wyrwą w swoim wnętrzu, która wiązała się z głupim strachem przed utratą towarzyszki, przed oczami mignęła mu osoba, z którą jednocześnie chciał i jednocześnie nie chciał się spotykać.

    — To tutaj, tak, dziękuję — wymamrotał szybko w stronę kierowcy pojazdu, kiedy ten zatrzymał się na już znajomej dzielnicy.

    Asher wyszedł na brukowany chodnik, z pewnym żalem i nostalgią wpatrując się w okno od mieszkania Kale'a Goldfingera. Sam do końca nie był pewien swoich intencji, ale raczej chyliły się ku tej dobrej, aniżeli złej stronie.

    — Kale? — zapytał, pukając do drzwi. Nikt mu nie odpowiedział, więc postanowił użyć dzwonka.

    — Asher! — Demon odsunął się gwałtownie, z lekka zaskoczony nagłością ruchu, który wyszedł ze strony jego znajomego. Zlustrował niskiego mężczyznę wzrokiem. Jego postawa nie była zgarbiona, oczy o dziwo nie zaczerwienione, a cała postać prezentowała się zaskakująco zadbanie. Na tyle, ile można powiedzieć to w kwestii Kale'a. — Co tutaj robisz?

    — Co tu robię? — Detektyw zamilkł na moment, bo w istocie rzeczy sam nie do końca wiedział po co przyjechał. Miał przeczucie i potrzebę. — Ja...wiesz, chciałem pogadać — bąknął, zażenowany odrobinę swoim brakiem dosadności, która mu zazwyczaj towarzyszyła.

    — Pogadać? — Kale parsknął, kręcąc przy tym głową z niedowierzaniem. Ku zdziwieniu Ashera, otworzył mu drzwi na oścież. — Nie wiem, co takiego kombinujesz, ale wchodź. Hej, a gdzie zgubiłeś tę drobną blondyneczkę, tę, jak ona tam miała? Muriel?

    — Miriel — poprawił go, wchodząc do mieszkania i przy tym oczyszczając buty na wycieraczce. — Nie jestem jej niańką, dziewczyna ma własne życie.

    — Rozumiem, rozumiem. — Kale zaśmiał się w taki sposób, że Asher przez moment zaczął zastanawiać się nad tym, czy nawet mimo względnie porządnego wyglądu, ten człowiek nie jest na czymś mocniejszym. — No, to co obywatel o tak szerokich horyzontach społecznych jak ty chciał ze mną przedyskutować? To coś do pracy, zgadza się?

    — Nie...nie, nie chodzi o pracę. — Demon poprawił swój krawat w nerwowym geście, coraz bardziej gubiąc się we własnych myślach oraz chęciach. — Jak się trzymasz?

    To pytanie było idiotyczne i już po sekundzie zadania go, Asher poczuł paskudny wstyd. Nie miał moralności. Przecież Kale czuł się cudownie, wspaniale, dobrze jak nigdy dotąd, bo czym miałby się przejmować? Na pewno nie jakimś martwym partnerem, którego przecież i tak nie pamiętał.

    — Rany, stary, zjarałeś się? — Kale znowu się zaparskał, wyglądając na wielce rozluźnionego w przeciwieństwie do Ashera, który był teraz kupką niepewności. — No i bardzo dobrze, moja szkoła! Ja się mam bardzo dobrze. Chodź, usiądź.

    Gospodarz wskazał mu wolny fotel, na którym jeszcze tak niedawno demon siedział, przepytując go w kwestii Jeremy'ego. To tylko powiększyło i tak istniejącą już gulę w gardle detektywa, który wziął dyskretnie drżący oddech i usiadł na wskazanym miejscu.

    — Wybacz, może faktycznie nie powinienem cię tak nachodzić. Mam zamęt aktualnie w sprawie i szukam odskoczni, to mój błąd, że tak uderzyłem bez uprzedzenia.

    — Asher, ale przecież nic się nie dzieje, chilluj bombę. — Kale posłał mu szeroki uśmiech, radośnie siadając naprzeciwko niego. — Jak potrzebujesz kogoś kto by cię wysłuchał, czy coś z tej beczki, to jestem tu dla ciebie.

    Stone zapatrzył się w niego w zamyśleniu. Faktycznie, było coś, z czego mógłby mu się zwierzyć, ale co to miało na celu? I jak żałośnie to w ogóle brzmiało! Asher Stone, Azazel, demon z najwyższych kręgów piekła, siedzi przygnębiony w niezbyt ładnym mieszkaniu, użalając się nad niesprawiedliwością żywota jakiemuś pospolitemu człowiekowi z wypraną pamięcią. No dobra, to było żałosne, ale co właściwie miał do stracenia?

    — Chyba mam jakiś kryzys egzystencjalny — demon westchnął, przeczesując przy tym włosy. — Czuję, że to wszystko się kończy. To śledztwo. A kiedy ono się skończy, to rozstanę się z Miriel. I jakoś tak, nie wiem... Znaczy, jest wkurzająca! — dodał szybko, jakby chciał się jakoś wybronić. — Bardzo nawet, czasem to normalnie nie da się jej słuchać. Ale nie wiem, zżyłem się z nią. Wydaje mi się, że będę tęsknić za tym pod-vipowskim gołębiem.

    Na moment zapanowała zupełna cisza, nadająca dodatkowej niezręczności tej scenie, a po chwili przerwał ją gromki śmiech Kale'a, który uderzył się dłonią po kolanie.

    — Nostalgiczny i zjarany detektyw Stone! Kurwa, tego jeszcze nie grali. — Goldfinger z pewnością nie brał wszystkich jego słów na poważnie, a mimo to, Asher nie potrafił się na niego gniewać. — Wiesz co, jeszcze jednego nam tu potrzeba, poczekaj sekundkę.

    Niższy mężczyzna podniósł się z siedzenia, a już po chwili wrócił ze szklaną butelką wina w dłoni, co spowodowało u Ashera uniesienie brwi.

    — Co ty, chcesz mnie upić?

    — To jest najlepszy sposób na wszystkie problemy, Asher. A jeśli myślisz inaczej, to chyba nigdy nie piłeś.

    Demon westchnął, bez słowa obserwując, jak Kale nalewa alkohol do uprzednio przyniesionego kieliszka. No tak, nie podejrzewałby, że skończy w takiej sytuacji. Ale to było bardziej wiarygodne, niż gdyby Goldfinger miałby dawać mu pokrzepiającą gadkę na temat wiary w siebie, tęczy i patrzenia na świat przez różowe okulary.

    — Masz, pij na zdrowie! — mężczyzna zawołał, uśmiechając się do niego znad swojego naczynia. — O niektórych rzeczach po prostu łatwiej się zapomina, czaisz? A potem wszystko już idzie na luźno.

Gorycz. Nie tylko od cierpkiego posmaku wina. Asher uśmiechnął się ponuro.

    — Czaję. — Upił łyk wina.

Może on o Miriel też kiedyś zapomni.




┈ ┈ ┈ ⋞ 〈 ⏣ 〉 ⋟ ┈ ┈ ┈

    Jechała czarnym motocyklem, o lśniącym lakierze. Nie była to jednak ponura czerń, a ta, która wyrażała super styl. Dużo można powiedzieć o osobie, jeżeli zobaczy się tylko, czym ta osoba się wozi.
    Kask miała równie ciemny, spod którego wychodziły rude włosy przypominające ogień, na czym smok oczywiście znał się najlepiej. Jej nogi za to przyozdabiały potężne glany.
    Miriel sama nie wiedziała, dlaczego tak bardzo adorowała Cresil. Najbardziej jednak lubiła to, jak pewna siebie była kobieta - nikt ją nie obchodził, nie obchodziła ją opinia kogokolwiek i po prostu robiła, co jej się podobało. Nie pracowała dla nikogo i po prostu robiła to, co kochała. I była miła.

    Smoczyca podjechała koło chodnika i zatrzymała się z piskiem opon, a anielica uśmiechnęła się zafascynowana.

    — Joł — Cresil przywitała się krótko, podnosząc dłoń do góry. — Długo czekasz? Sorki jeśli to się ciągnęło, ale po raz kolejny zgubiłam moje wsuwki. Kupiłam je na początku tygodnia... — westchnęła ciężko.

    Blondynka uśmiechała się na jej widok. Sama nawet nie wiedziała, kiedy ogarnęła ją taka słabość do smoczycy. Przecież to było absurdalne, a jednak - za każdym razem, jak rudowłosa się zbliżała, ona miała wrażenie, że robi się czerwona na twarzy, a jej serce znacznie przyspieszało tempa.

    — Nie ma problemu — wybełkotała nerwowo. — Mam czas.

    Prawdę mówiąc, to nie miała czasu. Tego samego dnia (cóż, przed północą albo po) miała za zadanie zabić niebezpieczne wendigo, czego nie mogła wyjawić Cresil. Nawet jeżeli Cresil była taką cudowną osobą.

    — Hm, aż dziwne, bo ja go prawie nigdy nie mam — odparła, wzruszając ramionami. — No ale... Miałabym wyrzuty sumienia jakbym nie znalazła chwili dla ciebie, haha... — zaśmiała się niespokojnie, najprawdopodobniej próbując tym ukryć to, co powiedziała wcześniej.

    Dziewczyna posłała jej niezręczny uśmiech, nie mając pojęcia co powiedzieć dalej. Nie chciała wyjść na dziwną czy coś w ten deseń.

    — No to... Chciałaś połazić po Nowym Jorku — postanowiła zagaić jakoś rozmowę. — Jakieś specyficzne miejsce masz na myśli? Znam to miejsce jak własną kieszeń. Ty chyba też. Chyba. Ile żyją smoki? Rany, chyba nie jest odpowiednio zadawać takie pytania.

    — No co ty, pytać się już o wiek? Co kolejne, moja waga? — prychnęła brzydkim śmiechem. — Spokojnie, takie pytania to ostatnia rzecz, która mnie rani. No ale wracając... Nie mam pomysłu, nigdy nie mogę sobie znaleźć miejsca. Może zobaczymy gdzie nas zaprowadzą nogi, hmm? — mruknęła z uroczym uśmiechem na twarzy.

    — Taa... — wymamrotała anielica, wbijając w nią wzrok.

    Cresil westchnęła głośno, odwracając głowę. Nawet pomimo tego, Miriel mogła ujrzeć wyraźny rumieniec na jej policzku.

    — No to, jak tam sprawa z tymi stworzeniami nadnaturalnymi? Coś nowego? — powiedziała swobodnie, ruszając przed siebie.

    Towarzyszka od razu podążyła za nią.

    — Jeszcze nic — odparła ciszej, gdyż w przeciwieństwie do Cresil martwiła się, że jakiś człowiek mógłby zainteresować się tym tematem. — Nie wiadomo czemu wszystkim nagle zaczęły znikać moce. Myślę, że może to mieć jakieś...wyższe znaczenie.

    Taka była prawda. Wciąż nie miała pojęcia, o co chodziło i nie mogła przez to podarować smoczycy odpowiedzi, ale pamiętała dokładnie, że Michael widział dobrze o nadchodzącym wyczerpaniu się mocy anielicy. Dlatego archaniołowie pojawili się na Ziemi. Oni sami chcieli to zbadać.

    — Mhm... Powinnam się nawracać, czy co? — odparła pół żartem, pół serio. — Nigdy nie byłam wierzącą istotą, zawsze mnie przedstawiali jako złoczyńcę, bo miałam łuski... No dobra, zjadłam kilku ludzi, ale moja dieta w większości składała się z kamieni, okej? — Ostatnie zdanie rzuciła z kamienną twarzą.

    Zazwyczaj Miriel zwróciłaby uwagę na to, że smoczyca jadła ludzi (istoty, które miała chronić), jednak miłość potrafi zagłuszyć nas na parę spraw. Uśmiechnęła się jednak szeroko, gdy Cresil wspomniała o kamieniach.

    — Brzmi fajnie — odparła. — Anioły nic nie muszą jeść. Tak czy siak... Nie wiadomo, czy ma to coś wspólnego z religią. Mam nadzieję, że prędzej czy później to się wyjaśni i każda z nas wróci do swej dawnej formy.

    — Heh...też mam taką nadzieję. Dobra, inaczej. Po prostu wierzę, że ci się to uda osiągnąć. — Rudowłosa uśmiechnęła się ciepło. — Dasz radę, Miriel. Chociaż... — Kobieta zamyśliła się na moment. — Brakuje mi trochę tej "potęgi", nie ukrywam. Ale przebywając z innymi ludźmi przypominają mi się moje stare marzenia, heh. Zgaduję, że otoczeniu udało się trochę mnie oswoić.

    — Długo tu już między nimi jesteś? — zapytała anielica szczerze zaciekawiona.

    — Hmm... Szczerze mówiąc to nie pamiętam dokładnie. Ale...chyba miesiąc, dwa? W porywach do trzech. Wybacz, mam słabą pamięć i brak kalendarza — odparła z uśmiechem.

    — A wcześniej? Żyłaś w swojej prawdziwej formie jako smok gdzieś w jaskini? — palnęła niezręcznie, przez co przysłowiowo ugryzła się w język. — Przepraszam, to chyba nie było stereotypowe?!

    — Spokojnie, tak można określić moje życie, zanim zaczęłam śpiewać za pieniądze. Wierz mi, nie jedna jaskinia byłaby wygodniejsza od tych "tanich" mieszkań w tym mieście. — zaśmiała się. — Ale jak mi los będzie sprzyjał, chyba wrócę do dziczy. Najchętniej nie sama. — Cresil na chwilę ucichła. — Ale nie do jaskini! Ja pierniczę, jakim człowiekiem bym była jakbym pokazała mojej żonie, że nasz nowy dom to jaskinia! — zaśmiała się niezręcznie.

   — Tak, tak — Jasnowłosa potakiwała głową, w sumie nie wiedząc nawet czemu. — Żonie.

    Milczała, idąc wraz z Cresil przed siebie.

    — A właśnie, Miriel? — Smoczyca zmieniła ton. — Przepraszam jeśli to wrednie zabrzmi, ale jak długo jesteś na ziemi?

    Kobieta spojrzała na nią niepewnie. Co miała jej powiedzieć? Że tkwi tutaj od czasów Jezusa, bo jej bracia skłamali, a ona jak idiotka się nabrała? Nawet Asherowi powiedziała to z trudem.

    — Długo — odparła lakonicznie. — A co?

    — Nic, nic! Po prostu dawno nie widziałam takiej sukienki. Nie mam bladego pojęcia gdzie można takie kupić! A wygląda ślicznie, w szczególności na tobie, haha... — Rudowłosa jeszcze mocniej się zaczerwieniła. Odrobinę rozsunęła kurtkę.

    Miriel myślała, że albo się rozpłynie, albo zejdzie na zawał - albo obydwa, niekoniecznie w jakiejś ważnej kolejności. Jej policzki zaróżowiały, a gdyby Asher tam był, byłby zdolny do usłyszenia serca anielicy z kilometra.

    — Dziękuję — odpowiedziała po chwili. — To...m-miłe. Cóż, zazwyczaj jako anielica mogłam tworzyć wszystko, czego sobie zapragnęłam, więc w mojej szafie zostały moje wykreowane sukienki z ulubionych czasów. Lata czterdzieste posiadały najlepsze stroje, chociaż około dziesięciu lat przespałam.

    — Jak to przespałaś dziesięć lat? Miałaś jakiś wypadek? — Głos Cresil zmienił się na bardziej troskliwy, lecz po chwili dodała szybko kolejne zdanie. — O, ch... Sorki jeżeli to coś prywatnego, czasem za bardzo wtykam nos w nieswoje sprawy.

Dziewczyna zachichotała.

    — Nie, nie. Nic z tych rzeczy — odparła, czując się ciut pewniej z towarzystwem Cresil. Odzyskała zdolność mowy przy niej. — Istoty celestialne nawet z formą ludzką mogą robić to, co im się żywnie podoba i co zakłóca prawa ludzkiego organizmu. Możemy nie spać w ogóle, ale jak się nam zachce, to możemy spać nawet milion lat. Nasze spanie to coś jak kontrolowana śpiączka.

    — Wow...a ja nawet nie potrafię przespać jednej nocy z powodu jednego komara. — wymamrotała niezadowolona. — Ale cóż, zgaduję, że wszystko ma swoje wady i zalety, ale może nie gadajmy o tym. Chodzi mi o to, że...uh... jakbyś chciała spróbować nowych rzeczy, zmienić styl, blablabla... — Kobieta zrobiła dziwny ruch ręką. — To jestem. Ba, mogę ci nawet moje pierdoły pożyczyć, hehe — zarechotała dumnie.

    Anielica popatrzyła grzecznie na ubiór Cresil; na jej skórzaną z kolcami, na obdarte jeansy, tani t-shirt i potężne glany. Nigdy nie założyłaby czegoś takiego na co dzień, ale lubiła próbować nowych rzeczy, jako anioł często działając niczym kameleon. Aby się wtopić z grupą ludzi, mogła udawać kogoś całkowicie innego.

    — Brzmi ciekawie — przyznała z uśmiechem.

    — Heh, to już od ciebie zależy. Posprzątałam wczoraj w mieszkaniu, to możemy wykorzystać okazję. — Rudowłosa puściła do niej oczko.

Miriel musiała przyznać, że brzmiało to dość ciekawie.

    — Okej! — zgodziła się. — Może być fajnie!

    — No to... — odwróciła się zgrabnie na pięcie. — Zapraszam na mój motor!




    Nowojorskie mieszkanie Cresil było dość chaotycznym miejscem, nawet jeżeli smoczyca twierdziła, że posprzątała. Miało wszystkie cechy, jakie powinno posiadać mieszkanie smoka: było ciemne niczym jaskinia, na dodatek dość chłodne. Wypełnione meblami przypominającymi skórę, stare szafy z drewna, a na każdym parapecie ułożone były różnego rodzaju kamienie szlachetne - i było ich mnóstwo. Na dodatek wszędzie porozwieszane były różnego rodzaju plakaty zespołów rockowych, a w kącie salonu stała ciemnoczerwona gitara elektryczna. Miejsce całkowicie różniło się od mieszkania Miriel, której dom był idealnie czysty oraz minimalny, przypominając niebo, za którym tęskniła.
    Gdy wstąpiła do środka, jedynie co chodziło po głowie anielicy to to, że była teraz w domu istoty, którą adorowała.

    — Ta-da! — Cresil rzuciła głośno, robiąc szeroki rozmach lewą ręką, gdy stały już w salonie. — Oto moja jama z moimi wszystkimi skarbami! Czuj się jak w domu, i nie bój się jak coś brzdęknie jak się ruszysz. Przeciętne mieszkanie ma za mało metrów kwadratowych, by pomieścić moje cudeńka... — westchnęła. Jej głos był przesączony dumą.

    — Wow, Cresil! — Miriel roześmiała się, jednak nie był to śmiech kpiny. — Nieźle się tutaj urządziłaś. I wcale nie jest aż takie małe, jak na rosnącą gwiazdę rocka.

    — Tak sądzisz? — odparła wyraźnie podekscytowana. — Może i nie jest, ale lubię duże przestrzenie, takie gdzie mogę dosłownie zrobić stos i nikt nie będzie się mnie czepiał, hehe.

    — Widzę, że bardzo lubisz te kamienie — stwierdziła, patrząc na emerald leżący na szafce.

    — Oczywiście — rzuciła dumnie. — Przypominają mi o różnych wspomnieniach, i przede wszystkim o różnych osobach, które poznałam — Uśmiechnęła się szczerze. — No ale! Jesteśmy tu po co innego. Zapraszam głębiej! — dodała, prowadząc ją do jej pokoju.

    Pomieszczenie było raczej kwadratowego kształtu, w którym tak jak w reszcie mieszkania panował artystyczny nieład. Ciemnobrązowe ściany powyklejane były różnymi plakatami zespołów, o których Miriel nigdy nie słyszała, a grube czerwone zasłony chroniły przed słońcem. Usadowiona była tam duża drewniana szafa, stół, a także spore niepościelone łóżko. Warto jednak zaznaczyć, że było tam dość przytulnie.

    — Interesująco — zagaiła anielica z uśmiechem, wchodząc do środka i oglądając sypialnię smoczycy. — Fascynujące, jak wnętrza potrafią wyrazić osobowość kreacji Ojca.

    — Hm? — Rudowłosa mruknęła, nie będąc pewna, czy dobrze usłyszała to, co powiedziała Miriel. W oczekiwaniu na odpowiedź zaczęła grzebać w jednej z szuflad wbudowanych w gigantyczną szafę.

Dziewczyna złapała się nerwowo za kark.

    — Wybacz, po prostu... Często mnie to intryguje. Jako istota celestialna, która została stworzona od razu wiedząc, co ma robić, często myślałam nad tym, jak dobrze musi mieć reszta. Wiesz, rodzisz się i dojrzewasz, możesz stać się kim chcesz. A potem to się objawia na przykład... No nie wiem, swoim własnym stylem, dekorowaniem pokoju w taki, a nie inny sposób — Machnęła dłonią, czując się dość głupio, że tak zaczęła o tym mówić. — ...Wybacz, nie wiem o czym mówię.

    — Luzik, ja non stop tak robię — odparła miło, kładąc już drugą kosmetyczkę na stole. — Ale to nie szkodzi, bardzo lubię słuchać co inni mają na myśli. — Wzruszyła ramionami.

    Miriel popatrzyła ukradkiem na smoczycę. Nie często zdarzało jej się, żeby komuś podobało się jej bezustanne gadanie. Miała wrażenie, że anielica mogła być sobą przy Cresil. Zupełnie, jakby w końcu znalazła kogoś, kto ją zrozumie. I prawda, Asher też ją rozumiał, jednak między nimi było coś... Innego.

    — Okej — Uśmiechnęła się, chociaż bardziej do siebie ze szczęścia.

    — No dobra, ale zacznijmy od tego, po co tu jesteśmy — Oparła się rękami o stół. — Co najpierw? Ubrania czy makijaż? — pochyliła głowę, patrząc w jej niebieskie oczy.

Anielica roześmiała się krótko.

    — Widzę, że od razu chcesz przejść do rzeczy — Wpatrywała się w nią, chociaż coś jej mówiło, iż nie powinna tak długo. Nie mogła jednak się oprzeć. — Nie wiem... Chyba zaczyna się od ubioru...? Nie jestem pewna. Nigdy nie znałam się zbytnio na tych rzeczach.

Cresil wstała od stołu i z dużym rozmachem otworzyła drzwi szafy. Jedno ze skrzydeł uderzyło z hukiem o ścianę, na co kobieta zareagowała bardzo cichym "ups".

    — Bierz, co tylko ci dusza dyktuje! — parsknęła. — Potem będę cię oceniać, hehe. — Rudowłosa obróciła się na pięcie, wyraźnie zadowolona, że mogła się komuś pochwalić swoją kolejną "kolekcją" - masą prawie identycznych ubrań.

    A miała czym się pochwalić.
    Szafa kobiety zawierała dużo ubrań; ciemnych, całkowicie czarnych, obdartych, czerwonych, w kratkę. Prawdziwe niebo dla typowego punka.
    Miriel popatrzyła na zawartość, nie będąc pewna, czy powinna zaglądać do owej szafy, jednakże po minie podekscytowanej Cresil wiedziała już, że nie musiała czym się martwić. Zaczęła przeglądać ubrania z zaciekawieniem, sama nigdy w swoim kilkumilionowym życiu takich nawet nie dotykając. Zazwyczaj nosiła jasne rzeczy, a od momentu skończenia lat czterdziestych, tylko podobne do siebie sukienki tego rodzaju.

    — Są ślicznie, Cresil — zaczęła. — Ale nie jestem pewna, co by mogło mi pasować. Nie mam zbytnio doświadczenia w tym momencie. Nie jestem dobra w ludzkim ubiorze. Zazwyczaj zakładam na siebie byle jak wymyśloną sukienkę i tyle. Jak ty to dopasowujesz?

    — Rzucam kulką z rzepa i patrzę, do czego się przyczepi — Zażartowała. — Trudno powiedzieć. U mnie to zależy od humoru, ale... — Kobieta podeszła bliżej Miriel. Złapała się ręką za podbródek i przeanalizowała każdy detal twarzy... Póki jej oczy nie zatrzymały się na oczach anielicy. Zatraciła się w nich na chwilę. — Chyba już wiem, co ci będzie pasować. — Jej kącik ust uniósł się wyżej, a sama zrobiła się nieco bardziej czerwona.

    Artystka wsadziła ręce do szafy i zaczęła grzebać. Tu wyciągnęła stos niewyprasowanych ubrań, to przesunęła kilka wieszaków... Aż w końcu podniosła spódnicę w czerwono-zieloną kratkę ze stosu pełnego ciemnych spodni.

    — Co o tym sądzisz? — wcisnęła jej w ręce ubranie. — Skoro lubisz sukienki, to spódnica powinna ci jeszcze bardziej pasować — Puściła oczko.

Anielica popatrzyła na spódnicę. Była trochę powyżej kolan, czego zazwyczaj nie nosiła, ale lubiła próbować nowych rzeczy.

    — Mhm — przeciągnęła, uśmiechając się szeroko. — Jest okej!

    — No to...

    Cresil zaczęła wyciągać jeszcze więcej rzeczy. Różne naszyjniki, paski, zakolanówki...

    Wkrótce była ubrana w to, co wcisnęła jej smoczyca; oprócz spódnicy z grubym paskiem, na nogach miała założone rajstopy przypominające siatkę oraz podkolanówki. Założoną miała też czarną koszulkę z szarą czaszką, która bardziej przypominała ubiór, który założyłby demon. Wszystko to było ciemne i totalnie nie w guście anielicy, jednakże dobrze bawiła się w dobieranie stroju z Cresil.

    Na końcu został makijaż. Obie usiadły na krzesłach przed sobą, a obok nich na stole rozłożone były kosmetyki, których anielica nigdy nie widziała na oczy.

    — Czemu my to robimy? — parsknęła rozbawiona, patrząc wprost na Cresil.

    — No bo jest fajnie! Prawda, mogłybyśmy połazić gdzieś indziej... — odparła, nakładając na nią podkład. — Ale fajnie jest sobie tak po prostu posiedzieć, w zaciszu.

    Miała rację. Miriel dobrze się z nią bawiła. Cudownie wręcz. Była ona śmieszna, piękna, koleżeńska i fajna, w znaczeniu takim, że przypominała ten typ osoby, z którą każdy by chciał się kolegować.

     — Szkoda, że dopiero teraz ze sobą rozmawiamy.

    — Ta — Smoczyca zmieszała się lekko. — Bo chciałam z tobą porozmawiać już rok temu, jak cię widziałam śpiewającą w restauracji, gdzie miałam spotkanie biznesowe.

Anielica popatrzyła na nią zdziwiona. Nie mogła uwierzyć, że kobieta znała ją tak długo, jak ona znała ją.

    — Serio?

    — No tak — Cresil chwyciła pędzelek i zaczęła delikatnie rozprowadzać podkład. — I zapewne bym z tobą wcześniej zagadała, ale nie miałam wystarczająco dużo czasu. Teraz przy okazji mogłam się dowiedzieć, czy coś wiesz o tych znikających mocach.

    — O... Wiesz, ja też od długiego czasu chciałam z tobą porozmawiać!

Popatrzyły na siebie, a po chwili obie się zaśmiały. Cresil użyła następnie korektora i bronzeru.

   — Nie będę wyglądała jak malowana lalka? — zapytała po chwili anielica, patrząc na ilość kosmetyków na stole.

    — Przestań, to makijaż dzienny — Rudowłosa prychnęła z uśmieszkiem. — To jeden z najlżejszych looków. Serio nie znasz się na malowaniu? Myślałam, że się malujesz, bo naprawdę ładnie wyglądasz.

Miriel prychnęła zawstydzona, odwracając wzrok. Pierwszy raz ktoś tak bardzo ją komplementował.

    — Dzięki.

    — W każdym razie... — Smoczyca zmieniła temat. — Masz jakieś plany na przyszłość? Wiesz, z tą muzyką i tak dalej.

Anielica zastanowiła się, wzdychając płytko. Nie myślała nad tym tak bardzo. Aż do teraz.

    — Nie wiem — odparła szczerze. — Jestem w tym dobra, bo jako anioł należałam do jednego z chórów niebiańskich, ale nie chciałabym zostawać sławną piosenkarką. Prawdę mówiąc, to ciągle zmieniam zainteresowania w formie ludzkiej. Już tyle lat chodzę po tej planecie... Nigdy nie mogę zatrzymać się na jednym hobby. Pracowałam w winnicy, jako pasterka, służąca, niania, aktorka, piosenkarka, próbowałam malować. A teraz... Teraz próbuję swoich sił jako detektyw. Asher dzisiaj mnie tak nazwał — Pochwaliła się. — W sensie... Powiedział coś o "pani detektyw".

Cresil skrzywiła się.

    — "Asher"?

    — Ah, tak! To mój znajomy.

    — Taki masywny, wysoki koleś?

Blondynka uśmiechnęła się i potaknęła głową.

    — Mhm!

    — Widziałam go z tobą. Kim on w ogóle jest? — zapytała z zainteresowaniem, jednak było w tym lekkie ukłucie zazdrości, co Miriel wyczuła.

    — O, poznałam się z nim na takiej jednej sprawie jakiś czas temu! To po prostu mój znajomy, razem myślimy nad rozwiązaniem tej sprawy.

    — Lubisz go? — Cresil chwyciła niebieski cień do oczu i przybliżyła się do dziewczyny.

    — Tak... — wydusiła anielica, która skupiła się panikowaniu przez to, że smoczyca stała tak blisko niej i mogła wyczuć jej perfum oraz bliżej przyjrzeć się jej oczom. Rudowłosa uniosła brew, przez co anielica od razu się poprawiła. — W sensie lubię, że lubię go jako osobę. E, fuj — Roześmiała się nerwowo. — Lubię go jako znajomego, bo jest bardzo mądry, opanowany i o dziwo... Czasami nawet miły, gdy ze mną rozmawia.

Cresil uśmiechnęła się do dziewczyny, kładąc cień na powieki. Były bardzo blisko siebie i Miriel miała wrażenie, jakby zaraz miało eksplodować jej serce.

    — A po sprawie co? — zapytała rudowłosa, wpatrując się w nią.

    — Ucieknę.

Czy ona właśnie powiedziała to na głos? Obie popatrzyły na siebie, a piosenkarka odłożyła cień do powiek na stół.

    — Uciekniesz? Przed czym?

Anielica nie wiedziała, jak to ująć. W końcu nie mogła jej wyznać, że za każdym razem gdy ktoś ją zostawia albo umiera, ta przeprowadza się na inny kontynent.

    — W sensie... Lubię podróżować — wybąkała z trudem. — I to kolejne hobby, które próbuję spełnić. Po tym całym "detektywowaniu" muszę znaleźć sobie coś innego.

    — Aha... — zmarkotniała lekko smoczyca. Wzięła w dłoń błyszczyk, otwierając czubek i zaczynając malować usta anielicy. — Szkoda. Bo tak sobie myślałam... Może byśmy razem, no nie wiem, więcej spędzały razem czasu?

Miriel uniosła lekko kącik ust, jednak sama nie była tego pewna. Nie mogła jednak odmówić.

    — Chętnie — odparła.

    — Ooo, no to super! Bo mój najnowszy album ostatnio pojawił się na Top 50. Niby na czterdziestej pozycji, ale to chociaż coś! I naprawdę cieszę się na nadchodzący sukces, który czuję w kościach! Za tydzień mam zagrać na wielkiej hali, ah... Nie mogę się doczekać! Pomyślałam sobie, że ktoś mógłby mi towarzyszyć podczas jazdy na koncerty. Co prawda mam dużo znajomych, ale ciebie naprawdę polubiłam — Uśmiechnęła się dość nieśmiało. — Mogłybyśmy razem przemierzać kraj. Bez zobowiązań, bez przywiązywania się do kogokolwiek. Tylko my i muzyka! Jak to według ciebie brzmi?

Miriel słuchała dziewczyny i coś przemówiło jej w sercu, że brzmi to niesamowicie. Przemierzać świat nie samą, a z kimś, kogo kochała. To jest to, czego jej brakowało. W końcu nie będzie samotna.

    — Pewnie — odparła poruszona.

    — Zajebiście! — zawołała podekscytowana Cresil, która była szczerze bardzo szczęśliwa. — Już nie mogę się doczekać! Pojutrze napiszę ci, co i jak.

    — Okej, nie ma p...

    — Gotowe! — Przerwała jej Cresil, a następnie podała jej dłoń, jakby zapraszała ją do tańca.

    Pociągnęła ją w stronę lustra, a wtedy anielica po raz pierwszy ujrzała swój wygląd "zaprojektowany" przez wschodzącą gwiazdę rocka.
    Wyglądała całkowicie inaczej. Gdy zobaczyła swój strój, z chichotem musiała zerknąć jeszcze raz, bo nie mogła siebie poznać. Ta krótsza spódnica w kratkę, rajstopy przypominające siatkę, ciemna koszulka w czaszkę i makijaż wyrażający jej bardziej surową stronę sprawiał, że trzeba było spojrzeć na Miriel dwa razy, by ją rozpoznać.

    — Cóż... Ciekawe doświadczenie — skomentowała w końcu.
Wyglądała niczym rebel gotowy zadrzeć z prawem, a nie jak wesoły anioł.

    Właścicielka mieszkania stanęła obok niej w lustrze i kumpelsko objęła ją jedną dłonią, patrząc w odbicie. Miriel mogła wtedy dokładnie dostrzec, jak jej policzki różowieją.

    — Teraz wyglądasz, jakbyś mogła skopać komuś dupę.

    — Można powiedzieć, że takie mam plany na dzisiejszą noc — Anielica odparła ze śmiechem.

Cresil prychnęła ze śmiechem, chociaż nie do końca miała pojęcie tego, że jej towarzyszka serio miała to na myśli i już niedługo miała czaić się z demonem na wendigo.

    — Dobra, to teraz chodź — Rudowłosa pociągnęła ją w stronę drzwi. — Tym razem na serio idziemy w miasto.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top