014. WHAT YOU DIDN'T KNOW ABOUT GOD.








014. WHAT YOU DIDN'T KNOW ABOUT GOD. 









     Dla Jasona Emerle, klienci kupujący w jego sklepie dość nietypowy zestaw przedmiotów było codziennością. W końcu ludzie mieli różne hobby, jedni odwiedzali jego miejsce, żeby kupić coś, co by pomogło im na przykład łowić ryby. Czasami przychodzili też robotnicy, mechanicy i inni mężczyźni (za żadne skarby nie był seksistą, jednak faktem było, że kobiety nie zaglądały do jego sklepu, bo powiedzmy same coś robiły na budowie). Nazywali siebie osobami o manualnych zdolnościach - kupowali młotki, piły, gwoździe i inne podobne graty. Jason wtedy z respektem i szacunkiem czasami oferował im coś gratis, w niższej cenie. W końcu dziadek, Nicholas Emerle był budowniczym.
    Tego dnia jednak do jego sklepu zagościły dwie osoby, które całkowicie nie pasowały do typu osób interesujących się budowaniem lub czymś podobnego rodzaju. Dajmy przykład, ta niewinnie wyglądająca kobietka o chudych ramionach w starodawnej sukience. Nie wyglądała na taką, co byłaby zdolna do jakiejkolwiek cięższej roboty. Co innego dwumetrowy i bardzo dobrze zbudowany mężczyzna z dość mrocznym spojrzeniem. Jednak pomimo tego, że wyglądał na osobę, która pewnie z łatwością radziła sobie z unoszeniem ciężkich rzeczy, to i tak można było stwierdzić, że kompletnie nie była to jego dziedzina. Wyglądał na dosyć przerażającego, ale ta niziutka kobieta, którą by mógł z łatwością połamać w pół, zdawała się być całkowicie komfortowo w jego towarzystwie. Na początku Jason pomyślał, że było to rodzeństwo, jednak szybko temu zaprzeczył ze względu na bardzo widoczne przeciwieństwo, zarówno w zachowaniu jak i wyglądzie. Potem pomyślał, że byli parą, chociaż dość niecodzienną.
    Gdy na ladę położyli srebrny topór, łopatę, największy palnik gazowy (taki przenośny, do palenia drewna, chociaż na drwali też nie wyglądali) i parę sprayów w puszce do Bóg wie czego - pomyślał, iż byli prędzej partnerami w zbrodni, aniżeli rodzeństwem lub parą. I chociaż Jason miał ochotę się zapytać, po co im to wszystko, nie zrobił tego. Miał tylko nadzieję, że za parę dni gdy włączy telewizor, podadzą informacje o jakimś bezwartościowym wydarzeniu, a nie ogłoszą, że popełniono morderstwo z użyciem ognia.

    Asher i Miriel wyszli ze sklepu i wrzucili wszystkie przedmioty do bagażnika, próbując nie zachowywać się w jakiś sposób dziwnie. W końcu to było dziwne. Musieli jednak zrobić te zakupy, tu chodziło o dobro i bezpieczeństwo wszystkich nadnaturalnych istot.

    — No — Demon obrzucił wzrokiem całą ich zdobycz, kiwając przy tym do siebie głową, jakby sam nie do końca dowierzał, iż właśnie zaopatrzyli się w zestaw małego terrorysty. — Przy odrobinie szczęścia pomyślą, że jesteśmy pasjonatami jeśli chodzi o... — Wykonał dłonią bliżej nieokreślony gest, jakby nakreślał uciekające słowo w powietrzu — ...rzeźbienie...w lodzie...albo coś — bąknął, zamykając bagażnik z trzaskiem. — Mam nadzieję, że ten sprzedawca miewa dużo takich klientów, inaczej możemy mieć problemy z ludzikami w niebieskich mundurach.

    Miriel uśmiechnęła się wesoło.

    — To tylko ludzie — zaświergotała, otwierając drzwi od swojego auta i wchodząc do środka. Gdy już się usadowiła, sięgnęła do schowka. Wyciągnęła z niego bardzo stary telefon, bardziej popularny wśród starszych obywateli. Czekając aż Asher wejdzie do auta, wpisała numer telefonu z wizytówki i napisała SMS-a do Cresil.

"Dziękuję za nazwanie mnie uroczą :) :)

- Miriel"

    — Deemonie, wsiadaj — Blondynka w połowie zawołała, w połowie wymamrotała, bo była zbyt skupiona na tym, że właśnie napisała do dziewczyny, która jej się bardzo podobała.

    — Już, już — Asher, patrząc na jej rozpromienioną twarzyczkę, odnosił wrażenie, że wciąż jest myślami przy tamtej czerwonowłosej kobiecie z baru. Wsiadł do samochodu, spoglądając na trzymany przez Miriel telefon. — Co, te nowsze ludzkie zabawki są zbyt drogie? — spytał żartobliwie, nie mając bynajmniej zamiaru jakkolwiek swojej przyjaciółki urazić.

    Anielica westchnęła rozmarzona, odkładając telefon tuż przed nią, w razie czego gdyby ekran się oświetlił informując, że Cresil jej odpisała. Następnie popatrzyła na demona, jednocześnie przekręcając klucze w stacyjce.

    — Wiesz co... Tak, jak umiem się dopasować do każdego wieku, to jednak nowoczesna technologia nie jest dla mnie. Kompletnie nie rozumiem tych telefonów z szybą, które nie mają przycisków. A te komputery? — Samochód był uruchomiony, a Miriel skupiła się na drodze. — Tych to już kompletnie nie rozumiem. I są napędzane przez myszy, zwyrole. Jakoś tak to szło. Słyszałam coś o myszach.

    — Tak, myszkami się klika różne rzeczy — odpowiedział spokojnie, chociaż w istocie był niezwykle rozbawiony tym dialogiem. — Spokojnie, to nie są żadne zwierzęta. To takie coś z takim czymś bez takiego czegoś. Zazwyczaj jest czarna i ma opływowy kształt.

    — Widzę, że ty bardziej się obeznałeś z tą całą technologią — stwierdziła. — Pewnie często się tego wszystkiego używa jak się pracuje jako detektyw. Inter... Internat? Chyba tak się to nazywało? Internat i te sprawy.

    — Internet Miriel, internet. Owszem, przydaje się czasem w śledztwach — zaśmiał się cicho. Był to ponury śmiech, nie gromki, optymistycznego też na myśl nie przynosił, ale jak na Ashera zaśmianie się było już wielkim wyczynem. — Internat to takie coś, gdzie ludzie oddają swoje dzieci jak nie chcą się nimi zajmować, ale chcą, aby się uczyły, czy jakoś tak...sam nie wiem. — Wzruszył ramionami, chcąc podkreślić swoją obojętność w tej sprawie.

    — Ciekawe czy rodzeństwo też może wysłać siebie nawzajem do internatu — pomyślała na głos, myśląc nad tym, jak by to wyglądało gdyby ona i jej bracia byli ludźmi. W tym przypadku Ziemia była takim internatem. — Brzmi fajnie ten internat — powiedziała z pewnym uporem w głosie.

    Asher spojrzał na nią z pewnym przebłyskiem troski. Gdy Miriel jakkolwiek nawiązywała do rodzeństwa, miała na myśli archaniołów, którzy w jego opinii byli największymi dupkami pod słońcem. No i nad słońcem, bo przecież słońce tyczyło się Ziemi.

    — Jak chcesz znać moje zdanie, to czyjeś rodzeństwo bardzo by zasłużyło tutaj na wysłanie do internatu — powiedział, nie zmieniając wyrazu twarzy nawet na sekundę. — Takie wieczne. Bez przerw. I żeby ten internat nie miał okien.

    Anielica uśmiechnęła się lekko, jednak przez chwilę zamilkła. Po co ona użalała się nad swoją przeszłością. Ciągle czuła to dziwne uczucie w sobie, którego wcześniej nie posiadała, jednak chciała przestać ciągle o tym myśleć.
    Zerknęła krótko na demona, którego znała od kilkunastu dni. Nie był taki, jak się spodziewała. Wiedziała jednak, że miał dłuższą historię, niż mogłoby się wydawać.

    — Hej Asher, może to trochę dość prywatne pytanie, ale... Zastanawia mnie coś trochę. Czy ty... — Próbowała trochę delikatnie do tego podejść, bo nie wiedziała jak demony reagują na ten temat. — Byłeś stworzony w piekle, czy może byłeś kiedyś aniołem?

    Demon zesztywniał nieco na to pytanie i ostentacyjnie wypuścił powietrze z płuc. Nie mógł powiedzieć, że to pytanie go zdenerwowało, nie, poczuł się bardziej, jakby ktoś wyjątkowo brutalnie zerwał z jego skóry plaster, który przykrywał stare rany. Co prawda nie wiedział jak taki ból działa, bo jeszcze nigdy go nie doświadczył, ale z opisów wiedział, że to było bardzo zbliżone do tego, co poczuł teraz. Opadł głową na oparcie fotela, uciekając wzrokiem za okno.

    — Byłem aniołem — odparł lapidarnie, po czym postanowił jeszcze coś dorzucić. — Miałem na imię Azazel. Ale nie posłuchałem się całego naszego kochanego Boga i skończyłem tam na dole. Chcesz wiedzieć co zrobiłem, że uraziłem jego uczucia? — To pytanie było retoryczne, a sam Asher zaśmiał się na nie, jakby było najznakomitszym żartem na świecie. — Nie chciałem się pokłonić jakiemuś bucowi, który miał być największym bożym dziełem, a tak naprawdę był tylko zwykłym, głupim istnieniem, które złamało świętą zasadę przy pierwszej okazji. — Jego słowa ociekały jadem, a także nienawiścią do granic tego pojęcia, gdy patrzył na krajobraz za oknem. Nawet nie zauważył, gdy palce zacisnęły mu się tak mocno, że paznokcie zaczęły wbijać się w wewnętrzną część dłoni, nieco ją raniąc. Nie uraczył Miriel spojrzeniem.

    Kobieta słuchała słów Ashera z powagą. Myślała, że demony zostały wyganiane za poważniejsze rzeczy, nie za takie drobnostki. "Lepiej mi to wyjaśnij, Ojcze" zwróciła się w myślach do Boga, jednak szansa, że odpowie była bardzo nikła. Z jednej strony coraz bardziej zdawała sobie sprawę jak okropny czasami był, z drugiej wciąż trzymała się swojej wiary. W końcu była aniołem, a gdy ktoś nie lubił Boga, to stawał się demonem. A ona była aniołem. Czuła jednak zirytowanie, że istota, którą zdążyła polubić i łączyło ich wiele rzeczy została tak potraktowana. Jak pocieszyć kogoś, pomimo świadomości, że nie ma racji?

    — Cóż... — odezwała się cicho. — Wybory Ojca są często niezrozumiałe, ale może to wszystko miało jakiś powód. I jeżeli mam wyrazić swoją skromną opinię, jako anioł — zagaiła i uśmiechnęła się do niego odrobinę pocieszająco. — To Ojciec nawet nie wie, co stracił. I nie jesteś taki, jak inne demony. Widzę, że tobie zależy na innych. Masz uczucia i powinieneś być z tego dumny. Nawet jeżeli starasz się udawać niedostępnego — Roześmiała się lekko.

    Odpowiedział jej naprawdę słabym, smutnym uśmiechem, którego notabene nawet nie skierował w jej kierunku. Mogła się jedynie domyślać, że to ona go miała odebrać, jednak to chyba było oczywiste.

    — Nosz cholera, przejrzałaś mnie — powiedział niewzruszonym tonem, zakrywając usta dłonią, pod pretekstem oparcia się na ręce. — Tak naprawdę cały ten czas mam w szafie mnóstwo różowych swetrów i jestem prawdziwą duszą towarzystwa, tylko przy tobie się tak zachowuję. — Jego ton nie zdradzał tego, czy to miało być żartem, aczkolwiek wyraźnie starał się z powrotem naprowadzić wszystko na tory lekkiej rozmowy.

    — Szczerze mówiąc, to — wypaliła nagle Miriel. Czas by w końcu być szczerym, chociaż w połowie wobec tego, jaka była prawda. — Ominąłeś wieczność pracy w miejscu pełnym narcystycznych, dwulicowych istot, gdzie emocje negatywne są zakazane i musisz być robotem — stwierdziła, zaciskając dłonie na kierownicy. Uśmiechnęła się jednak ponownie, lekko przekrzywiając głowę z satysfakcją, jaką było powiedzenie głośno tego co sądziła. — Tam każdy sądzi niesprawiedliwie. Wyrzucają cię za to, że zależy ci na istotach, które Ojciec kazał chronić. Co. Za. Głupota. I potem ci każą czekać na ich powrót, więc czekasz dzień po dniu. I po wiekach się okazuje, że nie wrócisz do domu wcale.

    Wiedziała, że na początku inaczej przedstawiła powód, dlaczego ona szwędała się po Ziemi od wieków, ale teraz nie miało to zbytnio znaczenia. Była zirytowana na miejsce, z którego pochodziła. Była zła na swoją rodzinę, a w szczególności na Ojca, który wyrzucił niewinnego anioła z resztkami rozumu do Piekła.
    Kto to widział. Anioł uznający, że Bóg był niesprawiedliwy. Prawie ugryzła się w język, że powiedziała to na głos. Jeżeli to usłyszał, to nie wiedziała co spotka ją, gdy ponownie się z Ojcem spotka. O ile to się stanie.

    — Hm. Pewnie się nie mylisz. Patrząc z perspektywy czasu...piekło nie było aż takie złe. Niektórzy nawet byli godni zaufania. — Asher uciekł pamięcią wstecz, przez chwilę myśląc o Paimonie. Może i teraz już od dawna nie był jego przyjacielem, co nie zmieniało faktu, że kiedyś pokładał w nim więcej zaufania niż w kimkolwiek innym. Teraz, no cóż, z miłego kolegi mało w Paimonie zostało. — W niebie siedzą same lizusy, a w piekle garstka lamusów. I to powinna być piosenka — sarknął.

    Żartował, jednak widział jednocześnie mieszane emocje na twarzy Miriel i zmarszczył brwi. Domyślał się, że musiała mieć problemy z zaakceptowaniem tego, że Bóg był najgorszym co mogło Niebo spotkać — jakkolwiek ironicznie by to nie brzmiało — ale musiał dać jej czas na przyswojenie tego stopniowo. Już nie chciał naciskać na nią tak jak na początku.

    — Dobrze, w każdym razie, chyba musimy zająć się w końcu tym, co istotne. — Klasnął w dłonie, wiedząc, że taki gest często oznacza zakończenie jakiegoś tematu. — Jak dokładnie wytropimy porucznik Rutgers? Nie możemy przecież naskoczyć na nią z toporem, podczas gdy będzie siedzieć w komisariacie, to byłoby co najmniej nietaktowne, nie sądzisz?

    — Podjedziemy pod komisariat i będziemy ją śledzić do momentu, aż wróci do domu? — Spytała z podekscytowaniem, jakby wcale nie planowali czegoś w rodzaju morderstwa.

    — To brzmi jak jakaś opcja — przyznał Asher. — Miejmy tylko nadzieję, że nie zorientuje się, że jest śledzona...ostatnio jak bawiliśmy się w prześladowców, to zostaliśmy dość szybko wykryci. — Skrzywił się, mając na myśli Thayne'a.

    — Kolejnym problemem jest wyniesienie ciała na cmentarz, by je zakopać — Zwróciła uwagę. Ekran telefonu rozjaśnił się jasno. — Uuu, Cresil odpisała — Chwyciła telefon, jednocześnie prowadząc samochód i zerkając raz na drogę, raz na ekran. — Jak my je weźmiemy w środku miasta?

"Przyjemność po mojej stronie. 
Chciałabyś trochę ze mną połazić po Nowym Jorku?"

    Oczy Miriel zabłyszczały.

"Chętnie! Ale dzisiaj odpadam, mam zabójczo 
ważną sprawę do wykonania :o"

"Luz. Napisz do mnie jak będziesz miała czas."

    — Możemy poprosić twojego bratanka, aby zwabił nasze wendigo w nocy na cmentarz, w końcu jest między nimi jakaś tam nić zaufania — odparł, spoglądając na blondynkę ze znaczącym spojrzeniem. — Oho, uważaj, bo jeszcze będziemy mieli problemy nie tylko za przewożenie narzędzi tortur w bagażniku, ale i za to, że piszesz i prowadzisz auto jednocześnie. Nie masz chyba nawet prawa jazdy, co nie? — parsknął.

    Miriel odłożyła telefon na miejsce z dobrym humorem. Zakochanie sprawiło, że nagle wszystko, o czym rozmawiali jeszcze przed chwilą było odległym wspomnieniem.

    — Nie mądruj się! — Przeciągnęła ostatnie słowo, a wtedy parę razy pstryknęła go żartobliwie po policzku. — Nie mam prawa jazdy, ale czy ty masz licencję na bycie detektywem, mądralo? — Nawet nie wiedziała, czy na bycie detektywem potrzeba licencji, czy jakiegoś innego dokumentu.

    — Tak, mam odznakę — odgryzł się. — Ale na nic się nie przyda, jeśli złapią mnie z osobą przeżywającą miłostki bardziej niż to, co dzieje się na drodze. — Uśmiechnął się półgębkiem, o dziwo w zaskakująco dobrym humorze.

    — Bla, bla, bla — Roześmiała się lekko. — Pan przestrzegający zasad, bla — Pstryknęła go jeszcze dwa razy w policzek. Aż dziwne, że jeszcze niedawno bała się, że był zdolny do odgryzienia jej głowy. Nie była nawet pewna, czy demony serio to robiły. — To musimy skontaktować się z Thaynem, jedziemy na komisariat, a może wysyłamy SMS-a?

     — A masz do niego numer? — Zamrugał szczerze zaskoczony. — Jeśli masz, to śmiało wyślij. Lepiej zrobić tak, niż niepotrzebnie tracić czas.

    — Oczywiście, że nie mam, praktycznie go nie znam. Myślałam, że ty masz — sapnęła. — To jedziemy na komisariat.





    Wieczór był dużo zimniejszy od dnia. Szczególnie na obrzeżach miasta, gdzie powietrze nie było przesiąknięte do cna spalinami i zapachami z tanich knajp. Złośliwy wiatr zwijał się i parszywie kąsał swoim ostrym powiewem. Bawił się gałęziami drzew, kołysał nimi pieszczotliwie; powoli i rytmicznie. Mimo że atmosfera w nowojorskim parku była rześka, a temperatura, mimo chłodu, nie stała się nieznośna, postać siedząca na ławce wydawała się niezbyt pocieszona czymkolwiek co ją otaczało. Na pierwszy rzut oka niczego sobą nie prezentowała, ktoś przechodzący obok dostrzegłby jednak po dłuższej chwili ten nietypowy błysk w oku oraz zupełny brak emocji na twarzy.

    Michael podniósł się do góry i przeciągnął z pasywnoagresywnym zniecierpliwieniem. Czekał już zdecydowanie za długo.

    — No i gdzie ta żałosna namiastka króla? — mówił sam do siebie z fałszywym uśmiechem na twarzy, jakby w każdym momencie ktoś miałby ocenić to, że archanioł jest dla kogokolwiek niemiły.

    — Ktoś mnie wołał? — Drgnął nieznacznie, jak zwykle bez naturalnej dla każdego istnienia gwałtowności. — To strasznie nieprzyjemne, gdy ktoś mamrocze pod nosem, szczególnie o tobie, wiesz, braciszku?

    Lucifer uśmiechał się szeroko, w przeciwieństwie do swojego brata, jego uśmiech nie był sfałszowany. Dłonie schowane miał w kieszeniach, a pozę luźną i dużo bardziej ludzką od pozy Michaela.

    — Sprawianie nieprzyjemności to twoja działka, Lucifer — Wyprostował swój biały garnitur. — Ale propo "twojej działki". Wymyśliłeś już to, co miałeś?

    — Chyba można tak powiedzieć — Drugi z nich wzruszył ramionami, nie przestając się uśmiechać. — W każdym razie, zapewniam cię, że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem to oboje dostaną odpowiednią karę.

    — Musisz porozmawiać ze swoim demonem — powiedział Michael lodowatym głosem. — Skoro teraz jest w połowie człowiekiem, to możesz zadziałać z tymi swoimi podprogowymi wiadomościami — burknął, oglądając grupę ludzi idących po ulicy. — Zakładam, że to jest to, co zamierzałeś od początku. I tak uważam, że ta ja robię większość pracy za ciebie, podczas gdy ty grasz sobie w koszykówkę z Hitlerem. Nie ma jednak po co teraz narzekać na twoją niekompetencję... — Spojrzał na brata. — Jest tak, jak myślałem. Metatron.

    — Co? — Po raz pierwszy od dłuższego czasu, uśmiech na twarzy Lucifera został zastąpiony śmiertelną powagą. — Wrócił? Od kiedy, jak to się stało? — mówił dość chaotycznie, przyswajając wciąż tę informację.

    — Jeszcze nie wrócił, idioto — syknął do niego, ukazując nerwy całą tą sytuacją. — Ale się zbliża. Dlatego istoty tracą całą swoją nadnaturalną esencję. Wiesz, jak źle to wypada dla mnie? Jeżeli on się zbliża i zapowiada przybycie, to oznacza, że jeżeli nie zrobimy porządków to będzie rozczarowany i wszystko powie Ojcu. Musimy pozbyć się Jeremiel i Azazela przed jego przybyciem, będzie oburzony jak zobaczy, że demon i anioł współpracują, a my się tym nie zajęliśmy.

    — No, może i masz ten jeden raz rację — mruknął Lucifer w odpowiedzi, raczej niechętnie. Tak właściwie to nie stawiał sobie zagłady tej dwójki jako priorytet, jednak nie mógł nie zgodzić się z bratem, nie wiadomo jak Metatron na to zareaguje. — Dobrze więc — westchnął. — Namierzymy ich i zlikwidujemy, zanim będzie za późno. Ale po tym wszystkim wisisz mi danie świętego spokoju — prychnął.

    — Niechaj tak będzie. Lepiej się pośpiesz i zrób to, co masz zrobić. Ty przekażesz swojemu pracownikowi parę słów, które zmienią jego postrzeganie niektórych rzeczy, a ja postaram się, żeby anioł nadziei całkowicie stracił nadzieję. Niech zostanie z niej pusta istota tuż przed całkowitą zagładą. Powiedziałbym, że jest to strata, ale... — Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. — Oni oboje od początku byli absolutnie niczym. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top