012. DEMON IN ANGEL'S CLOTHING.








012. DEMON IN ANGEL'S CLOTHING









    Nazywano go Paimonem — jednym z najbardziej lojalnych sługusów Szatana, księciem piekła, łącznikiem z Drzewem Życia, przewodził ponad dwieście jednostek dusz.
I był starym przyjacielem Azazela, o którym teraz mówiono w całej "celestialnej firmie".
    Wszyscy wiedzieli, że ten demon-zdrajca przebywający na Ziemi gdzieś między ludźmi okazał się jeszcze głupszym, gdy pracowników dobiegły słuchy o jego nowej znajomej, która była najgorszą istotą, z jaką demon mógłby się bratać. Aniołem. Oczywiście wszystko stało się przez Lucyfera. Plotki i obgadywanie, bądź co bądź, były kreacją piekła.
    A Paimonowi się to nie spodobało, nawet jeżeli Azazel nazywał się kiedyś jego kumplem. Nie lubił go od dłuższego czasu, jakby mógł spojrzeć prawdzie w oczy - irytował go od dnia, w którym zaczął zgarniać wszystkie zachwyty dla siebie, bo wykonywał najwięcej pracy. A to on do cholery był księciem piekła.
    Gdy Lucyfer, z którym miał dobry kontakt, poinformował go o jego rozmowie z archaniołem Michaelem, od razu wiedział, że to będzie dobra pora, by się ponownie spotkać z Azazelem. Nie udało mu się go znaleźć, gdy wysłano po niego ogary piekielne. Tym razem miał w zanadrzu pewną umiejętność, dzięki której zabawa mogła być o wiele lepsza, a rozwiązanie pojawiało się tuż przed nim.

    Zajęło to parę sekund. Anioła ogarnęła nagle chwila przeszywającego strachu, a po chwili niczego nie czuła, a w szczególności nie miała żadnych myśli. Przez chwilę całkowicie zniknęła, gdzieś wewnątrz swojego fizycznego ciała. Jej oczy wypełniła czerń.
Książę piekła musiał przyznać, że opętywanie anioła nie było czymś przyjemnym, nawet jeżeli stracił moce; jego plecy zdawały się nagle cięższe (przez nieobecne skrzydła) i ogarniała go nieprzyjemna aura dobra. Każdemu demonowi się nie podobała, była zbyt radosna dla kreatur wiecznego cierpienia. Na dodatek to ciało fizyczne było wątłe, chude. Wolał opętywać kogoś potężniejszego. Przez jego głowę przeszło mu przez chwilę, że Azazel miał okropny gust, skoro kolegował się z kimś takim.

    W środku Ashera szalał teraz prawdziwy huragan emocji, nie wiedział nawet, na której z nich konkretniej miał się skoncentrować. Czy bardziej na żalu do Miriel, czy frustracji z powodu śledztwa stojącego w miejscu, czy może bardziej goryczy z powodu tego, że on i anielica się pokłócili. Zdenerwowany kopnął kamień, który akurat nawinął mu się pod stopą. Miał tego wszystkiego dość, naprawdę. Potrzebował zapalić, ale jak na złość paczka papierosów była pusta. Było mu źle ze sobą samym.

    — Niech to — mruknął pod nosem, zatrzymując się na pewnym fragmencie chodnika. Nie miał sobie za złe, że wypomniał Miriel, że to, co robi jest nieprawidłowe, jednak może nie powinien tak bardzo się unosić? Sam nie wiedział. Miał mnóstwo pytań, które nie miały swojego konkretnego odbiorcy. Znów zaczął iść przed siebie, tym razem jednak nieco wolniej. Czuł, że to znowu tylko jedna z niewielkich kłótni. Koniec końców wszystko skończy się dobrze.

    Paimon przez chwilę dostosowywał się do ciała fizycznego. Jak się robiło kroki? Ach tak... Nuda, ludzie musieli poruszać nogami, by przenosić się w różne miejsca. Rozciągnął się, a następnie wziął głęboki wdech Ziemskiego powietrza. Grzechy były dookoła, może jednak nie było tutaj tak źle, jak mu się wydawało. I wtedy wyczuł też znajomą aurę. Uśmiechnął się pod nosem w sposób, w jaki oryginalna właścicielka ciała nigdy by się nie uśmiechnęła.
Podążył w tamtą stronę, próbując znaleźć demona, którego szukał. Cóż, byłego demona. Azazel miał kiedyś wspaniałą formę, gdy mieszkał w piekle. Był jednym z idealnych pracowników. Teraz był prawie wrażliwy na wszystko i Paimon uważał, że się zmarnował.
    Minął parę osób, Nowy Jork był zatłoczony. Prawie ich potrącił, spotkał się z paroma spojrzeniami dezaprobaty i tamtejsi ludzie tajemniczo w tamtych sekundach dostawali chorób, których nigdy by u siebie nie podejrzewali. Nie zadziera się z księciem.
    Zobaczył wysokiego mężczyznę o ciemnobrązowych włosach, które w odpowiednim świetle przypominały czerń. Szedł dość zdenerwowany, a wokół niego unosiła się słaba aura czegoś, co kiedyś było aurą demona. Znalazł go.
Nogi tego anioła były krótkie, Paimon zaczął więc biec, żeby go dogonić. Potrącił parę osób, w tym jakąś starszą panią, a ciężarna kobieta stojąca w wejściu, do którego sklepu mijał sługa Lucyfera nagle poroniła (o czym jeszcze nie wiedziała). Finałowo, roześmiał się wesoło, a raczej dość złowrogo jak na demona przystało i jak gdyby nic, pojawił się obok mężczyzny idącego w nieznanym dla Paimona kierunku.

    — Witaj, Azi. Tęskniłeś? — Przekrzywił lekko głowę z uśmiechem, a jego oczy przez parę sekund zmieniły się w czerń, co miało być sygnałem świadczącym o tym, kim jest.

Asher odwrócił się na pięcie z twarzą białą jak alabaster, jego serce przestało bić na dobrą chwilę. Kiedy spojrzał na twarz Miriel — to znaczy, Paimona — w ustach zaschło mu na tyle, że nie był z siebie w stanie wykrztusić żadnego słowa. Już gdy demon użył zdrobnienia, on doskonale wiedział, z kim ma do czynienia. Tylko jedna istota kiedykolwiek go tak nazywała, poza tym, prawie nikt na Ziemi nie wiedział o jego prawdziwej tożsamości.

    — Paimon — powiedział w końcu, wpatrując się w czarne oczy tępo. — Opętałeś ją. — Ta myśl uderzyła w niego jako druga, od razu budząc niepohamowaną wściekłość. — Gdzie ona jest?! — Po raz kolejny, tak jak wtedy w obecności Michaela, zaczęła go ogarniać panika.

Demon roześmiał się, szczerze rozbawiony reakcją swojego starego kumpla.

    — Ooo, przejmujesz się? — Zrobił ironiczną smutną minę, po chwili powracając do swojego normalnego stanu. Uniósł brew z powagą. — Pożyczyłem jej formę na chwilę, nic jej nie będzie. Nie ma na razie świadomości tego, co się dzieje. Lepiej się ciesz, że złożyłem ci wizytę, bo mogłeś mieć o wiele bardziej przejebane. Czas, żebyś zaczął pilnować pleców, bo twoje spokojne dni się skończyły.

Skierował się w stronę uliczki bez żadnych śmiertelników i zachęcił go palcem by poszedł z nim. Oparty na ścianie pobocznego bloku z powypisywanymi bluzgami, czekał aż Azazel się przekona. Znał go na tyle, że wiedział dobrze o decyzji, jaką podejmie.

    — Co ty tu w ogóle robisz, do jasnej cholery? — Asher mruknął, po opanowaniu już swoich emocji (i tak nic nie wskóra). — Lucifer wie, że tu jesteś? — To pytanie było chyba najważniejszym, jakie powinien zadać, bo nie wiedział, czy wraz ze spotkaniem Paimona automatycznie wylądował w grobie, czy jeszcze była dla niego jakaś szansa.

    — Nie wie — odparł ze spokojem, patrząc w pustą ścianę naprzeciwko niego. — Ale to nie oznacza, że jesteś bezpieczny, Az — Spojrzał na niego wzrokiem pełnym nienawiści.

    — Nie jestem bezpieczny od ponad stu lat. Dlaczego postanowiłeś złożyć mi wizytę? — Asher spojrzał na niego podejrzliwie, w razie wypadku szykując się do ucieczki. — W jaką chorą grę teraz sobie pogrywasz? Jeśli chcesz mnie wykończyć tak bardzo jak stulecie temu, to proszę bardzo, jestem bezbronny. — Mówienie takich słów do kogoś o twarzy Miriel było dla niego nieco komiczne, jednak wiedział, że nie może dać się zwieść.

    — Słuchaj, może i bardzo cię nie lubię — Wywrócił oczami. — Ale, kolego, spróbuję ci przemówić do rozsądku. Sancte Deus, robię to dlatego, bo byłeś dobrym pracownikiem w piekle. I taak, może i Lucyfer zaplanował dla ciebie karę. Parę tysięcy lat tortur, wielka mi rzecz. Swoją drogą, nie jest aż taki surowy jak Mike, ta tutaj — Wskazał na "siebie" kciukami. — Zostanie spalona ogniem piekielnym. Ale słuchaj, tysiąc lat minie jak z bicza strzelił, a może jeżeli teraz wrócisz ze mną do pracy i odpowiednie wkupisz się w łaski Lucynki, bo cię lubi, to jest wyjście, że wcale ci nie da kary. Ja bym ci pomógł go udobruchać.

    — Wrócił do pracy? — powtórzył rozbawiony. To zaczęło robić się tak niedorzeczne, że aż śmieszne. — Uważaj, bo ci uwierzę. Zresztą dobrze wiesz, że nie mam w planach wracać do domu. Tu jest mi dobrze, dajcie mi po prostu wszyscy... — Do jego mózgu dotarła wcześniejsza część wypowiedzi Paimona. — Spalona piekielnym ogniem? — Jego oczy rozszerzyły się. — Za co niby? Ona nic nie zrobiła! — zaprzeczył, jednak nie z taką pasją jak poprzednio, bo nie chciał drażnić dawnego przyjaciela. Nie wiedział, co mógł zrobić z Miriel i nim.

Paimon warknął, krzyżując ramiona z coraz większą irytacją.

    — Nie wiem, nie obchodzi mnie to. I ciebie tym bardziej nie powinno obchodzić. Przyszedłem tu pokojowo, ale twoja niedorzeczność zaczyna coraz bardziej mnie irytować. Jak Szatana kocham, jeszcze trochę i przegryzę ci tchawicę. Zachowujesz się idiotycznie. A wiesz co się dzieje z idiotami? Umierają. Ja ci daję ostatnie światełko w tunelu do piekła!

    — Ale ja nie chcę wracać do piekła, nie rozumiesz mnie, czy może nie słyszysz mnie tam z dołu?! — znowu krzyknął zdecydowanie za głośno. — Nie obchodzi mnie, czy jestem w twoich oczach idiotą, czy nie. Jedyne czego chcę, to spokój. I jej zdrowie. — Skinął głową, mając na myśli Miriel. — Fakt, bywa przygłupia, jak każdy anioł, ale jest tysiąc razy lepsza od ciebie i każdego tam na dole — powiedział zuchwale.

Odpowiedź, której najbardziej obawiał się Paimon. Z głównej przyczyny przez to, że Lucyfer straci dobrego pracownika (tak, był zazdrosny, ale osobiste rzeczy były dla niego na drugim miejscu, w końcu nie bez powodu był asystentem szefa), jednak z drugiej strony, zirytowało go to, co powiedział na sam koniec. Anioł? Lepszy od niego?
O ironio, w przeciwieństwie do aniołów, demony często ukazywały i kierowały się emocjami. A emocje Paimona były niczym dynamit, który tylko czekał na to, aż ktoś podpali lont.

    — Dobra. Wolisz, żebym wrzucił twoje fizyczne ciało do piachu — Wyprostował się, a wtedy Asher został popchnięty w tył, wlatując w jezdnię pełną przejeżdżających aut. Paimon zbliżył się ze śmiechem. — O kurwa, to będzie dobre! Chcesz walczyć? Pooowiedz, że tak! Chyba że się boisz?

Detektyw niepewnie zrobił krok w bok, ledwo unikając potrącenia przez auto. Ktoś trąbnął klaksonem. Spojrzał na Paimona z determinacją, zeskakując z ulicy i z powrotem znajdując się na chodniku. Było blisko, za blisko.

    — Boję? Jeśli ktoś tu jest prawdziwym tchórzem, to jesteś nim ty, Paimonie. Dobrze wiesz, że jestem słabszy od ciebie, a mimo to postanawiasz ze mną walczyć. Żałosne — sarknął, cofając się.

    — Żałosny stałeś się ty, przyjacielu — Machnął dłonią, a były demon wleciał do uliczki i z hukiem uderzył o mur plecami, co z pewnością zwiastowało ból. — Demon, "ten, który się oddalił", Syn Ognia niekłaniający się Synowi Gliny! — Na ciele fizycznym Miriel nie było tego widać, ale jego demoniczna strona wyciągnęła niewidzialne szpony. Podszedł do Ashera z nienawiścią i drapnął go z całej siły, przez co na twarzy mężczyzny pojawiła się szrama, z której nagle zaczęła spływać ciemnoczerwona krew. — Razem torturowaliśmy dusze potępione, twoje pakty przez dłuższy czas były świetnie rozporządzone. Ale ta przeklęta Ziemia cię zmarniała! — Asher znowu odleciał w ścianę, jednak tym razem na jego nieszczęście upadł tak, że uderzył się w potylicę na tyle mocno, że kompletnie stracił przytomność.

    Paimon miał znowu do niego podejść, ale zorientował się, co zrobił. Westchnął głęboko, przeciągając się leniwie, gdyż ciało Miriel zdecydowanie nie nadawało się do takich rzeczy. Zrobił parę kroków w stronę nieprzytomnego mężczyzny, którego zamknięte oczy skrywały się za kasztanowymi włosami i Paimon pochylił się nad nim.

    — Widzisz? A nie mówiłem? — zaświergotał głosem anielicy. — Ziemia jest okropna, lepiej się nadajesz w piekle. Dam ci czas na wybór, ale pewnie Lucifer dopadnie cię pierwszy... — Oczywiście nie uzyskał odpowiedzi. Z policzka Ashera skapnęły krople krwi. — Dobra, to ja będę leciał. W przenośni oczywiście, nie mamy skrzydeł, jesteśmy upadli. I droga koleżanko tego tutaj — Zwrócił się do Miriel chociaż wiedział, że też nie uzyska odpowiedzi. — Dziękuję za pożyczenie ciała. On jest niezbyt fajną istotą do kolegowania się, wierz mi, skarbie. Buźka!

Ułamek sekundy.
Miriel nagle zobaczyła, że stoi w zupełnie innym miejscu, niż wcześniej stała.

    — Rany julek... — Złapała się za głowę w całkowitym omamieniu. — Jak ja się tu... Czy ja zaczynam cierpieć na Alzheimera? Ludzkie choroby zaczynają mnie dopadać? Hm... — Przeniosła wzrok w dół. Gdy jednak to zrobiła, zobaczyła coś, co kompletnie ją przeraziło. Asher leżał na ziemi tuż przed nią, nieprzytomny. — Asher?! — wykrzyknęła głośno.

    Szybko rzuciła się na kolana i odgarnęła włosy z jego twarzy. Oddychał, ale miał zamknięte oczy, na dodatek z jego policzka spływała krew, która powoli zaczęła robić maluteńką kałużę. Czy ona to zrobiła? Czy dlatego niczego nie pamiętała? Panikowała wewnętrznie, nie wiedząc co zrobić. Oddychał, to najważniejsze. Próbowała go ocucić, jednak nic nie pomagało. Został uderzony w głowę. Jeżeli przez nią straci kogoś, kto ją rozumiał, nigdy sobie nie daruje.

    — Jeżeli to ja, tak bardzo przepraszam, j-j-ja nie chciałam, n-nie wiem co się stało... Proszę, obudź się... Przepraszam za to, że usunęłam pamięć Kale'owi, nie byłam uczona... Asher... — Jej dłonie trzęsły się nieopanowane.

Musiała przenieść go do siebie, nie mogła zadzwonić po pogotowie. Wątpliwe, by przyjęli demona.



▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃



    Pulsujący ból z tyłu głowy z pewnością nie był czymś, co było szczytem marzeń Ashera, ale świadomość, że leży się na kanapie pod kocem, a nie na zimnej i brudnej ziemi, była już dużo lepsza. Powoli otworzył oczy, mrugając kilka razy. Zorientował się szybko, że znajdował się nigdzie indziej jak w mieszkaniu Miriel. Bał się przez moment, że Paimon wciąż ma nad nią kontrolę i chce zrobić mu teraz coś złego, ale gdy kątem oka dostrzegł (i usłyszał) Miriel nucącą wesołą melodię, od razu wyzbył się tych obaw. Do jego nosa dobiegł zapach...babeczek?

    — Miriel? — zapytał słabo, podnosząc się z sykiem z poduszki. — Co się...co się stało? Jak ja się tu znalazłem?

    Anielica bez przerwy nuciła sobie piosenkę ❝Come On Get Happy❞ ze starego serialu, do którego żywiła sentyment. To zawsze pomagało jej uspokoić nerwy. Pomimo że minęły cztery godziny, przez cały ten czas zajmowała się ranami Ashera, babeczkami, które miała robić dzień wcześniej i nawet jak nie miała nic do roboty jak tylko oczekiwać, że się obudzi, siedziała na krześle obok łóżka i wpatrywała się w niego bez przerwy, jakby miało to w czymś pomóc.
    Gdy jednak po tym dłuższym czasie, który zdawał się dłużyć w nieskończoność, demon wypowiedział jej imię, jasnowłosa w bardzo szybkim tempie nagle zjawiła się tuż koło niego.

    — Asher, asher, ty żyjesz! — zawołała głośno niczym pies, który właśnie witał swojego właściciela po paru godzinach nieobecności. — Znaczy wiedziałam że żyjesz bo miałeś puls i oddychałeś i tak dalej, ale myślałam, że się już nie obudzisz! Nie podnoś się, leż! — Dłonią nacisnęła na jego ramię, by demon oparł się z powrotem na poduszkę. — Twoje biedne plecy...

Demon był zdezorientowany, próbował nadążyć za Miriel, która mówiła zdecydowanie zbyt szybko. Syknął z bólu, gdy nacisnęła na jego ramię, którym wcześniej uderzył o mur.

    — Ała! U-uważaj, Miriel do cholery jasnej! — jęknął. Z drugiej strony, nie mógł się gniewać. Był tak szczęśliwy, że jego przyjaciółka wróciła.

    — Na Ojca, przepraszam, przepraszam! Po prostu... Cieszę się, że już się ocknąłeś — Uśmiechnęła się do niego z radością. Nie był to jednak uśmiech przerażający, którego mógł doświadczyć jeszcze przed straceniem przytomności. — Miałeś przecięty policzek, musiałam go zszyć... No i ta twoja głowa... I plecy, pewnie trochę będą cię pobolewały. Raczej to już poczułeś... — roześmiała się nerwowo. Jej dłonie ponownie zatrzęsły się w nerwach spowodowanych wyrzutami sumienia. — Ja nie pamiętam co się stało — wykrztusiła z łamiącym się głosem. — Ale jeżeli ci coś zrobiłam, to przysięgam, że ja tego nie chciałam ci zrobić, ja bym cię nigdy nie skrzywdziła.

Spojrzał na nią ze współczuciem. Bycie opętanym przez demona, a na pewno już tak potężnego jak Paimon, nie jest z pewnością przyjemnym doświadczeniem. W dodatku Miriel była święcie przekonana, że to było jej winą, co nie było prawdą w najmniejszym stopniu.

    — Nic mi nie zrobiłaś Miriel, to nie jest twoja wina — uspokoił ją. — Zostałaś...zostałaś opętana przez kogoś, kogo kiedyś znałem. Nieprzyjemny typ, ale chyba się wyniósł. Dobrze wiem, że nigdy byś mnie nie skrzywdziła, myślałaś, że bym w to wątpił? — Posilił się na bardzo lekki uśmiech.

Miriel odetchnęła z uczuciem dużej ulgi. Z drugiej strony, wizja demona odwiedzającego drugiego demona nie brzmiała na coś przyjemnego.

    — Co chciał? Chciał po prostu cię skrzywdzić? — zapytała, wpatrując się w Ashera uważnie i opiekuńczo, jakby w każdym momencie mogłoby mu się pogorszyć.

    — On... — Zawahał się. Postanowił nie kłopotać Miriel tym, że miał problemy ze swoimi starymi znajomymi. W dodatku informacja o tym, że miałaby spłonąć ogniem piekielnym to było coś, co mogłoby ją zupełnie wyniszczyć. Nie, na razie Miriel potrzebowała spokoju. — Tak. Chciał mnie skrzywdzić, wiesz, demony już takie są. — Wzruszył ramionami i rozpaczliwie szukał innego tematu. — Ty, umiesz piec? — chrząknął.

    — To okropne — oburzyła się. — Przecież kiedyś się znaliście... — Przez chwilę zapomniała, że przecież nie każdy demon jest jak Asher. Zaraz, czy ona znowu uznała go za coś więcej niż demona? — Ach, tak — dodała z sapnięciem. Gdy mężczyzna zmienił temat, spojrzała na niego z rozbawieniem. — Jestem tutaj na Ziemi od ósmego wieku przed obecną erą, w tym czasie zdążyłam nauczyć się robić dużo rzeczy... O właśnie, propo tego.

Zniknęła na chwilę w głębi kuchni, a po chwili wróciła z talerzem babeczek pokrytym różowym lukrem.

    — Jak jestem nerwowa to robię dużo rzeczy — Postawiła mu praktycznie je przed jego nosem. — I wiem, że trochę opóźniamy się ze sprawą, ale nie mogę ryzykować, by twój stan się w jakikolwiek sposób pogorszył. Nie chcę znowu... — Urwała w połowie, jakby ugryzła przez przypadek swój język. Prawie wyznała coś, do czego nie chciała się przyznawać przed demonem. To, że nie jeden raz straciła kogoś, na kim jej zależało. Nie mogła już usuwać pamięci, nie mogła znowu odejść, jeżeli Asherowi by coś się stało. — Nie chcę... Nie chcę... Nie chcę znowu cię zszywać, tak! — roześmiała się nerwowo, posyłając mu niezręczny gest pistoletów z palców. Nauczyła się tego gestu z telewizji. — I chciałam przez to oznajmić, że nie wypuszczę cię z mojego mieszkania na ten dzień. Musisz dać swojemu ciału czas na regenerację, chociaż ten jeden dzień!

    — Miriel... — Rozmasował swoją skroń. — Nie jestem typem, który potrzebuje regeneracji. Naprawdę, doskonale dam sobie radę. Nie musisz się tak o mnie troszczyć, to wyjdzie nam na złe — skarcił ją.

Anielica słyszała podobne słowa już wcześniej. Nie mogła naliczyć ile razy. Nie zamierzała tym razem na nie reagować.

    — Proszę, odpocznij jeden dzień, proszę — Wpatrywała się w niego błagalnie błyszczącymi oczami morskiego koloru pełnymi troską i wrażliwością. — Proszę... Wymyślę nam fajne zajęcia byś się nie nudził, możemy przeanalizować sprawę, mamy babeczki...

    — No... — Nienawidził siebie w tym momencie jak jasna cholera. Nienawidził tego, że był tak podatny na urocze spojrzenie Miriel i jej różowe babeczki. — No dobrze, niech ci będzie — westchnął w końcu. — Jednak pamiętaj, to tylko jeden dzień. Ani minuty więcej.

Jeden dzień był cudem. Zwłaszcza gdy spędziłaś dekady bez kogokolwiek.

    — O... — Na jej twarzy pojawiło się zdumienie. Ktoś zaakceptował jej propozycję wspólnego spędzenia czasu. Nie była na to przygotowana. Nagle zdumienie przerodziło się w wesoły uśmiech podekscytowania. — A to super! — zachichotała. — Już myślałam, że się nie zgodzisz! — Przez chwilę zastanawiała się, co zrobić z tą sytuacją i wtedy zwróciła uwagę na babeczki, na które Asher nawet nie spojrzał. — Chcesz spróbować tych babeczek czy nie? Potrzebujesz trochę słodkości. No spróbuj — Usiadła na podłodze obok kanapy i podsunęła talerz bliżej jego twarzy, oczekując na opinię.

    Asher niepewnie wziął jedną z babeczek i spojrzał na nią nieufnie. Nie jadał zazwyczaj ludzkiego jedzenia, tylko małe ilości, aby utrzymać się przy życiu. Wcześniej w ogóle go nie potrzebował, ale wszystko zmieniło się, gdy zaczął tracić moce. Ten wypiek przed jego oczami miał zdecydowanie zbyt jaskrawy kolor na jego gusta. Niepewnie ugryzł babeczkę. Nie była wyśmienita, jednak nie miał serca, aby to powiedzieć Miriel.

    — Jest...jest przepyszna — powiedział, choć nie do końca szczerze.

Miriel westchnęła, jednak było to westchnięcie dumy, satysfakcji i szczęścia.

    — To miłe z twojej strony — Podniosła się z podłogi. — Próbuję robić wiele rzeczy na tej planecie, czasami zżerała mnie ogromna nuda... To mi przypomniało, że muszę zadzwonić do mojego szefa i powiedzieć, że dzisiaj nie przyjdę do pracy.

    — Chwila, chwilunia. — Uniósł jedną dłoń do góry, marszcząc brwi. — Ty pracujesz? W sensie tak, no...dla ludzi? Czego jeszcze o tobie nie wiem?

Jasnowłosa uśmiechnęła się lekko. Była dobra w umiejętności wyciągania informacji o innych, sama nie mówiąc niczego o sobie. Potem wychodziły z tego takie sytuacje jak ta.

    — Jeszcze parę dni temu byłam aktorką, tak dla zabawy, ale... Odkąd straciłam moce i nie mogę już "tworzyć" sobie pieniędzy, to musiałam znaleźć coś bardziej nadającego się do zarobków — odparła, wzruszając ramionami beznamiętnie. — Jakoś trzeba płacić za jedzenie i mieszkanie — Wyjęła telefon i zdecydowała się jednak na wysłanie SMS-a zamiast zadzwonienie.

    — Uhuh... — wymamrotał. — Więc zamierzasz mnie tak tu trzymać przez cały dzień? Daj mi chociaż usiąść, bo nie będę cały czas leżał. — Mimo jej wcześniejszych protestów podniósł się do góry i pozbył się koca, który w sumie powoli zaczynał go irytować. Wtedy zdał sobie sprawę z jednej rzeczy, która nie tyle go zadziwiła, co i przeraziła. — Miriel — Uśmiechnął się, po chwili przybierając morderczy wyraz twarzy. — Wyjaśnisz mi z łaski swojej, dlaczego ja nie mam na sobie pieprzonej koszulki?

Anielica wciąż pisała SMS-a, gdyż nigdy nie była dobra z technologią, a samo posługiwanie się telefonem z różnymi guziczkami było czymś ciężkim, zwłaszcza jak pisało się wiadomość. Miriel miała mentalność i wygląd młodej osoby, ale nie można było zapominać, że mimo tego wciąż była bardzo stara. Po chwili uświadomiła sobie, że Asher do niej mówi.

    — Hm? Ach tak — odparła bez jakiegokolwiek zainteresowania. — Musiałam sprawdzić, czy nie uszkodziłeś sobie brzucha lub serca, takie rany zabijają ludzi. Bardzo ładnie wyrzeźbione mięśnie tak swoją drogą — Lubiła sztukę, rzeźby też - w ogólnym tego słowa znaczeniu.

Asher spojrzał na nią takim wzrokiem, jakby chciał ją posłać trzy metry pod ziemię. Zacisnął jednak tylko usta w wąską linię i postanowił w ogóle się nie odzywać. Dopiero po chwili, gdy zorientował się, że nie ma wyboru, postanowił otworzyć usta.

    — No, okej, ale powiesz mi może, gdzie odłożyłaś moją koszulkę?

Miriel w końcu zwróciła na niego uwagę, gdyż te słowa przypomniały jej, że w panice i pod wpływem emocji całkowicie pozapominała gdzie położyła większość rzeczy, wliczając w to koszulkę mężczyzny.

    — Hm... — W milczeniu rozejrzała się po domu. A zaraz potem do jej głowy wpadło, że przecież i tak ta koszulka była brudna od brudnego nowojorskiego chodnika i przyozdobiona była plamami krwi z policzka Ashera. Uśmiechnęła się do niego. — ...Ten koc jest bardzo cieplutki, spodoba ci się i do trzyma towarzystwa podczas gdy ja znajdę ci tę koszulkę, której wcale... Wcale! Nie zgubiłam.

    Demon przewrócił oczami, z powrotem sięgając po koc i otulając się nim szczelnie. Dzień z Miriel zapowiadał się na długi, ale miał nadzieję, że w końcu jakkolwiek zrelaksuje się po ostatnich stresujących wydarzeniach. Uśmiechnął się. Tak, tego właśnie potrzebował. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top