010. LET'S PLAY THE PUNISHMENT GAME.







010. LET'S PLAY THE PUNISHMENT GAME.







    Pijana anielica była jednym z najciekawszych przypadków, z jakimi Asher musiał sobie poradzić w ciągu całej swojej egzystencji, zarówno na Ziemi jak i w piekle. Pocieszał siebie samego w duchu tym, że gdyby Miriel wciąż miała swoje moce, mogłoby się zrobić dużo ciekawiej. Samo przetransportowanie jej z powrotem do jej mieszkania było wielkim wyczynem, ale gdy już udało mu się to zrobić, cała robota była praktycznie za nim. Miriel dała się zanieść do łóżka jak dziecko. Problem pojawił się znowu, gdy Asher przypomniał sobie o złożonej obietnicy. Pilnowaniu gwiazd. Jak on niby miał się za to zabrać? Był demonem, czyli wszystkim, co nie było stworzone do strzeżenia dóbr ludzkich.

     Detektyw usiadł na balkonie, wpatrując się zaaferowany w ciemnoniebieski firmament, na którym błyszczały się srebrne punkciki. Na pierwszy rzut oka wyglądały niepozornie, jak świetliki, które przykleiły się do materiału i nie potrafiły się uwolnić. Asher wiedział jednak, że za tymi pozornymi kulami gazu, czai się więcej niż przypuszczał. Każda gwiazda miała swojego właściciela. Nawet skały, czyli ponoć twory bez duszy, posiadały własne gwiazdy. Wyciągnął dłoń ku niebu, próbując dotknąć jednej z nich. Nie zareagowała. Jak Miriel ich niby pilnowała...? Skupił się ponownie. Nagle gwiazda błysnęła porażającym światłem, tak, że detektyw prawie upadł oślepiony. Co się stało, co on właśnie zrobił? Gwiazda mrugała nieopanowana, aż wreszcie zaślepiła połowę widocznego sklepienia niebieskiego i zniknęła raz na zawsze.

Ktoś umarł.

Pilnowanie gwiazd było jednak trudniejszym zadaniem, niż mu się wydawało. I, przede wszystkim, po dłuższym czasie stawało się po prostu monotonne. Dopiero o świcie, gdy niebo nad Nowym Jorkiem przybrało barwę brzoskwiniowego kompotu, demon zdał sobie sprawę z tego, jak długo był na nogach. Przetarł oczy, sprawdzając godzinę na nieistniejącym na nadgarstku zegarku.

Miriel wciąż spała. Wszedł na palcach do jej pokoju ze szklanką zimnej wody w dłoni i niecnym planem. To, co teraz zrobi, może będzie najgorszą decyzją jego życia.

     — Wybacz Miriel, to obowiązkowe — mruknął do śpiącej anielicy, a następnie bez większych ceregieli wylał zawartość szklanki na jej głowę.

     Sen kobiety został przerwany w momencie, gdy zimna woda zagrała rolę nagłego prysznica. Poderwała się gwałtownie z łóżka, przez chwilę nie orientując się, co się dzieje. Parsknęła, dłonią ocierając wodę z twarzy i rozejrzała się zdezorientowana dookoła jej pokoju. Zajęło jej chwilę, aby dotarło do niej, że jest u siebie w mieszkaniu, a tuż koło łóżka stoi Asher. Gdy jednak to sobie uświadomiła, zamrugała parę razy oczami.

     — Asher? — Wpatrywała się w niego ze zdezorientowaniem, przez chwilę całkowicie zapominając, że jej głowa była mokra od wylanej na nią wody i ignorując fakt, że mężczyzna trzyma pustą szklankę w swojej dłoni. — Co ty tutaj robisz?

     — Nie pamiętasz nic z tego, co działo się w nocy? — zapytał flegmatycznie, choć właściwie doskonale znał odpowiedź na to pytanie.

Miriel milczała przez chwilę, próbując przeanalizować, o co zapytał Asher.

     — Em... — Ponownie otarła oczy. — Poszliśmy zbadać nowe morderstwo... I staliśmy przed klubem. I... — Zastanowiła się intensywnie, jednak dalsze wspomnienia mieszały jej się w głowie. — ... Nie wiem... Chyba nie pamiętam. Co się działo?

     — No tak, tego można się było spodziewać... — demon westchnął do samego siebie apatycznie, po czym pośpieszył z odpowiedzią Miriel. — Rozdzieliliśmy się. Ty miałaś popytać o ofiarę jakichś klubowiczów, a ja miałem poszperać w biurze dyrektora placówki. Który swoją drogą okazał się wampirem — mruknął. — Upiłaś się. Jakiś dupek się do ciebie przystawiał więc wykonałem bardzo przemyślaną operację "w tył zwrot". I się wydostaliśmy. Cała historia. A, udało nam się nieco dowiedzieć o ofierze. Nazywała się Angelica, a do klubu przychodziła ze swoją siostrą, Veronicą. Najprawdopodobniej, obie były zmiennokształtne. Tylko zła wiadomość jest taka, że nie wiemy gdzie mieszka Veronica, abyśmy mogli ją o coś wypytać. Aleee — przeciągnął wyraz z uśmiechem na twarzy — przecież mamy kontakty w FBI, czyż nie? Nawet nie musimy znać nazwiska. W końcu, ile w Nowym Jorku mieszka kobiet o imieniu Veronica, które mają siostrę Angelikę, która niedawno zmarła?

Anielica słuchała Ashera uważnie. Nie wiedziała co dokładnie znaczyło "upicie się", ale podejrzewała, że to był powód, dlaczego od momentu wejścia do klubu niczego nie pamiętała, a na dodatek tak irytująco bolała ją głowa. Skupiła się jednak na tym, co powiedział o ofierze.

     — Czyli wystarczy, że wybierzemy się do tego całego Thayne'a i będziemy coś wiedzieli - Uśmiechnęła się wesoło, wstając z łóżka. — Angelica zginęła tuż koło klubu, to zapewne tam właśnie szła, gdy nagle została zabita. I skoro zawsze szła z tą całą Veronicą, to musiały w pewnym momencie się rozdzielić. Tylko że Veronica musiała usłyszeć, chociażby jakiś krzyk, albo zobaczyć coś podejrzanego.

     — Tak. Właśnie dlatego wydaje mi się, że może być cennym źródłem informacji. No, przebieraj się ex-gołębiu — ponaglił ją, wychodząc z pokoju. — Jedźmy bawić się w detektywów...czy jak to tam powiedziałaś.

Miriel roześmiała się i pokręciła głową. Asher był czasami dziwny, ale coraz bardziej go przez to lubiła.

▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃

     Jakiś czas później, dwójka detektywów (z czego jedna osoba z całą pewnością detektywem nie była), ponownie pojawili się na komisariacie policji, z oczekiwaniem na wykorzystanie swoich kontaktów na cel w sprawie, do której wcale nie byli przymusowo przydzieleni. Wciąż po głowie chodziła myśl, jak tak bardzo znielubiały przez nich Thayne, teraz musiał działać tak, jak oni chcieli i oboje mieli go w garści.
Jednak tym razem, podczas gdy oboje zmierzali w kierunku biurka bratanka Miriel, mogli zobaczyć osobę, która była jedną z tych najważniejszych na komisariacie. Kobietę, która przewodziła większością osób ubranych w mundurach i pracujących w tym budynku. Demon i anielica byli świadkami tego, jak krzyczała na paru pracowników o całkowicie bezsensowne sprawy.

     — To, że nie ma mnie czasami w biurze nie oznacza, że możecie robić co wam się podoba! — wrzeszczała.

     — Wow — Miriel odezwała się do Ashera, gdy szli w stronę miejsca pracy Thayne'a. — Ta pani ma naprawdę jakieś problemy z agresją.

Porucznik zdawała się to usłyszeć, jednak tak się tylko wydawało, gdyż była zbyt daleko, by to usłyszeć. Jej głowa odwróciła się w stronę gości i posłała im długie, lodowate spojrzenie. Następnie uspokoiła się i poszła do innego pomieszczenia, trzaskając drzwiami, a zlęknieni pracownicy wrócili do pracy.

Asher cały czas przyglądał się dyskretnie porucznik. Zmarszczył brwi.

     — O nie, to chyba...pani Rutgers — stwierdził z niesmakiem. — Chodź Miriel, im szybciej znajdziemy Thayne'a, tym lepiej dla nas.

Nie musieli szukać go długo. Detektyw siedział przy swoim biurku, w skupieniu wypełniając jakieś raporty. Jego mina zrzedła nieco, gdy zauważył zbliżających się Ashera oraz swoją ciotkę. Przybrał jednak na usta sztuczny uśmiech.

     — Moja ulubiona para detektywów-amatorów, jak miło was widzieć — powiedział z przekąsem. — Czego potrzebujecie tym razem?

     — Musisz wyszukać nam pewien adres. — Asher pochylił się nad nim, patrząc na niego groźnie, jakby chciał dać mu znać, że jeśli nie zacznie gorliwiej współpracować, to zrobi się nieprzyjemnie. — Jakiś czas temu zginęła dziewczyna o imieniu Angelica. Angelica Gates, tak chyba się nazywała. Czy możesz sprawdzić adres, pod którym wciąż powinna mieszkać jej siostra? Veronica?

Mężczyzna powoli pokiwał głową, wklepując coś na klawiaturze. Po sekundzie na ekranie komputera wyświetliła się nazwa ulicy oraz numer bloku. Rogers kliknął jeszcze jakiś przycisk, a po momencie drukarka stojąca obok komputera wypluła z siebie papier.

     — Prosz... — wręczył demonowi kartkę z adresem. — Tutaj powinna mieszkać Veronica Gates. A teraz, proszę, czy pozwolicie mi wrócić w spokoju do swoich spraw?

     — Tak, tak. — Asher zbył go ręką, nawet go już nie słuchając. — Zobacz... - Pokazał adres Miriel. — To zaledwie parę przecznic stąd.

     — O, to świetnie. Wszystko idzie po naszej myśli — Poklepała go energicznie po ramieniu.

     — Tylko nie zapeszaj — mruknął demon, kierując się w stronę wyjścia. Ponownie minęli porucznik Erin Rutgers, od której bił na tyle wyrazisty chłód, że sam Asher musiał objąć się ramionami, aby dodać sobie choć dodatkowych stopni Celsjusza.

Adres przekazany im przez Thayne'a okazał się prawidłowy; Veronica rzeczywiście mieszkała niedaleko budynku posterunku. Ściany jej bloku były w kolorze łososiowym, nie wyglądał on ładnie na tle wielu innych, dużo nowocześniejszych budynków, pomalowanych na biało.

     — Nie umiem rozmawiać z kobietami, przejmij pałeczkę — Asher wymamrotał to Miriel, gdy stali przed drzwiami mieszkania panny Gates. — Zresztą, co ja chrzanię, w ogóle nie umiem rozmawiać z ludźmi. Chyba że są ćpunami w bluzie brudnej od keczupu — stwierdził do samego siebie. — Albo...

Nie dokończył, bo w tym momencie w progu stanęła Veronica Gates. Kobieta była drobna, podobnej postury, jakiej była Miriel. Miała karmelowy odcień skóry, z którym idealnie współgrały jej kruczoczarne loki oraz zielone oczy, błyszczące się dla demona i anielicy w wręcz nienaturalny sposób. Była zmiennokształtną i wśród reszty społeczności nadnaturalnej, naprawdę trudno było się z tym ukryć.

     — Jesteście tu z powodu Angeliki — stwierdziła ochrypłym głosem, co zaskoczyło partnerów, bo nie wyglądała na odrobinę zaskoczona tą nagłą wizytą.

Miriel dopiero po chwili zorientowała się, że tym razem to ona miała prowadzić konwersację ze świadkiem.

     — Zgadza się — odparła łagodnie ze smutnym uśmiechem. — Staramy się rozwiązać zagadkę jej śmierci. Jest pani prawdopodobnie ostatnią osobą, z którą Angelica miała kontakt przed... incydentem. Czy możemy porozmawiać?

    — I tak nie mam wyboru — Veronica stwierdziła gorzko, wypuszczając ich do mieszkania. Asher był niesamowicie zaskoczony tym, jak sprawnie to szło. Wydawało się to aż podejrzane. —Siadajcie na kanapie w salonie — poleciła im kobieta, co też uczynili. — Zacznijmy od początku, jakich informacji potrzebujecie najbardziej?

     — Cóż...wszystkich — odpowiedział jej powoli Asher.

     — Wiecie kim jestem, prawda? I wiecie kim była Angelica? — czarnowłosa zapytała, ze szklanymi oczami.

     — Tak. To nie będzie żadne pocieszenie, ale musisz wiedzieć, że to właśnie to, kim jesteście przyczyniło się do śmierci twojej siostry.

Veronica pokiwała głową, zagryzając w nerwach swój policzek od środka.

     — Szłyśmy do tego klubu...ja i Angie. Często tam chodziłyśmy, wydawał się na pozór bezpiecznym miejscem, było dużo ludzi, więc było można wtopić się w tłum. Wtedy...było tak samo jak zawsze. Śmiałyśmy się i szłyśmy w stronę wejścia. W pewnym momencie Angie powiedziała, że zaraz wróci, bo chce przywitać się ze swoją przyjaciółką. Wydawało jej się, że ją słyszała.

     — Wendigo — Asher wymamrotał do Miriel.

     — Czekałam tam na nią, ale nie wracała — Veronica kontynuowała swoją opowieść. — W końcu się zniecierpliwiłam i postanowiłam, że po nią pójdę. No to....zajrzałam za ten róg i usłyszałam krzyk. A potem zobaczyłam cień, który zniknął tak szybko, jak się pojawił. No, a potem...potem... — nie dokończyła, tylko wymownie ukryła swoją twarz w dłoniach. - Boże, jaka ja byłam głupia! Nie powinnam puszczać jej samej, to się zawsze źle kończyło!

Asher otwierał już usta, aby powiedzieć jej jakieś słowa pocieszenia, ale jako że nie mógł znaleźć żadnych odpowiednich, popatrzył bezsilny na Miriel, aby jakoś mu z tym pomogła. Anielica westchnęła ze smutkiem. Gdyby mogła jakoś użyć swoich mocy, gdyby mogła na siłę wymazać jakiekolwiek wspomnienie o Angelice z umysłu Veroniki... Ale nie było to możliwe.

     — To nie twoja wina — powiedziała, marszcząc lekko brwi. — Morderca, którego szukamy... On długo poluje na ofiary na długo przed swoim planem. Nie było mowy, byś w jakikolwiek sposób mogła to przewidzieć i temu zapobiec. Zakładam, że była dobrą zmiennokształtną, teraz jest w lepszym miejscu. To zrozumiałe, jesteś teraz smutna i to całkowicie naturalne. Nie możesz jednak obarczać siebie winą. Istoty śmiertelne... — Przerwała przez chwilę. Znała to zbyt dobrze. Żyła zbyt wiele wieków w tym miejscu, widziała zbyt wiele osób, których kochała, jak starzały się i umierały. Z każdym wiekiem ktoś nowy, aż sama się zmęczyła traceniem tych, na których jej zależało. Wzięła głęboki wdech i odetchnęła. — Istoty śmiertelne umierają, to jest właśnie śmiertelność. Ale trafiła do lepszego miejsca i będzie mogła obserwować twoje życie i czekać, aż się znów ponownie zobaczycie. Bo tak będzie. Nie straciłaś jej, jak mogłoby się wydawać. Nie obwiniaj się, taki był plan Boga. Jej śmierć miała znaczenie. A mówi to ktoś, kto ma bliski kontakt z Niebem.

Czy rzeczywiście tak było? Czy taki rzeczywiście był plan Boga? Nie było go, więc mówienie takich rzeczy było jedynie fałszywymi słowami otuchy.

Asher popatrzył na Miriel niepewnie. Wyczuł, że poczuła się niezręcznie, jednak za to jej słowa faktycznie pocieszyły Veronikę, nawet jeśli w znikomym stopniu. Kobieta podziękowała im, a gdy ustalili, że nie mają nic, o co mogliby ją jeszcze potencjalnie wypytać, pożegnali się z nią.

     — Czy to cokolwiek nam dało? — Asher powiedział do anielicy sfrustrowany, gdy wyszli na ulicę przed blokiem siostry ofiary.

Anielica, która szła dość wesoło przed nim zatrzymała się nagle i odwróciła w jego stronę, a następnie popatrzyła na niego w zastanowieniu.

     — Raczej nie, detektywie. Ale! — Klasnęła w dłonie, jakby miała stwierdzone ADHD. — Przynajmniej znamy perspektywę ostatniej osoby, która ją widziała. Pytanie, które należałoby zadać brzmi: "Kim była ta przyjaciółka?". A przynajmniej tak mi się wydaje... A może się mylę? Może! Nie wiem! — Roześmiała się zdecydowanie bardzo nerwowo. Tak, zdecydowanie coś na wzór anielskiego ADHD. Odwróciła się z powrotem tyłem do demona i zaczęła iść po krawężniku niczym dziecko podczas przerwy na boisku szkolnym, próbując utrzymać balans. — Utknęliśmy w tym samym miejscu, a ja nie mam pomysłu co dalej!

Asher musiał przyznać przed sobą samym, że w jego głowie panował zbyt wielki bałagan, aby odpowiedział jej dość sensownie na temat, związany bezpośrednio ze śledztwem. Potrzebował odskoczni, nawet jeśli chwilowej. Jego myśli powędrowały w stronę kiosku, który znajdował się teraz już w ich polu widzenia. Przekrzywił głowę na bok.

     — To nie jest akurat związane z naszą sprawą, ale może skoczymy na chwilę do Kale'a? Zobaczyć, jak się trzyma. Znaczy, nie żebym się jakoś nim specjalnie przejmował czy coś. - Wzruszył szybko ramionami, aby potwierdzić wagę swoich słów. — Ale zawsze lepiej się upewnić, czy wszystko u niego gra...

"Z pewnością tak jest" przeleciało anielicy przez głowę. W końcu jej moc była niezawodna, gdy jeszcze ją miała. Kale powinien czuć się wspaniale.

     — Brzmi jak plan — powiedziała z pewnością siebie, nawet nie patrząc na demona.

     Wsiedli w samochód i skierowali się w stronę dość nieprzyjaźnie prezentującej się okolicy. Nikt nie lubił tam chodzić, zwłaszcza samemu nocą, ale ten, kto tam mieszkał już dawno mógł się przyzwyczaić. Ryzykowne też było zostawienie tam auta samego, jednak czasami niektórzy nie mieli wyboru.
Pogoda powoli się psuła. Gdy po dość krótkim czasie dotarli na miejsce i zaparkowali, jak do tej pory czyste niebo powoli zaczynało szarzeć, zapowiadając nadchodzący deszcz. Ludzie jednak nie zwracali na to uwagi.
Oboje byli już przed mieszkaniem sprzedawcy. Klatka schodowa wciąż wyglądała na czystą, jednak kwiaty, które wcześniej odświeżyła Miriel, powoli zaczęły więdnąć. Miriel skrzywiła się, jakby obrażona na rośliny.

Asher zapukał w drzwi, a w nich dosłownie po sekundzie pojawił się Kale...o dziwo nie wyglądał na naćpanego i mimo wszystko stał uśmiechnięty.

     — O, siema Asher. I ta, eee, koleżanka Ashera. — Zmarszczył brwi, próbując przypomnieć sobie imię blondynki, ale zdziwiony stwierdził, że ma dziwną lukę w pamięci, jeśli chodzi o ich ostatnie spotkanie. — Co tu robicie?

     — Przyszliśmy sprawdzić co tam ogólnie u ciebie — demon zaczął powoli, wchodząc do mieszkania swojego ludzkiego kolegi. — Jak się trzymasz i, ekhem, no wiesz...

     — Wow, to żeś mnie teraz zaskoczył! — Kale parsknął ze śmiechem, a jego pozytywny nastrój jeszcze bardziej skonfundował Ashera. — Od kiedy ty się taki opiekuńczy zrobiłeś, co?

     — Nie opiekuńczy, chciałem tylko...się upewnić... — czarnowłosy wymamrotał niezrozumiale, gubiąc się odrobinkę w całej sytuacji. — Teraz gdy nie ma Jeremy'ego, to wiesz, może być ci ciężej w ogarnianiu życia i takie tam - starał się nie brzmieć na zestresowanego.

     — Kogo? — Kale powtórzył po nim wciąż uśmiechnięty, a twarz Ashera osobliwie pociemniała.

     — Jeremy, twój-

     — Nie znam żadnego Jeremy'ego — sklepikarz zaprotestował, patrząc na demona, jakby ten był wariatem. — Wszystko u ciebie gra, Asher?

Detektyw zamrugał parokrotnie, próbując ułożyć tę układankę w głowie. W końcu, gdy jakiś puzzel w końcu dopasował się do drugiego puzzla, jego dolna warga zadrżała, a pięść zacisnęła się niepohamowanie.

     — Tak, wszystko gra w jak najlepszym porządku — wycedził, zmierzając w stronę drzwi. - Wybacz, że zakłóciliśmy ci spokój. Miriel, porozmawiamy na zewnątrz?

Anielica słuchała do tej pory rozmowy dwóch mężczyzn w milczeniu, a gdy Asher nagle zmienił ton, domyśliła się, że wiedział on doskonale czemu Kale był w tak dobrym nastroju i zdawał się całkowicie nie pamiętać o swoim zmarłym chłopaku. Demon wyglądał na niezbyt zadowolonego. Uśmiechnęła się do niego nerwowo.

     — Jaasne — zaświergotała niewinnie i szybko podreptała za towarzyszem.

Gdy znaleźli się na zewnątrz, już parę metrów od wyjścia z klatki schodowej, Asher zatrzymał się na chodniku i spojrzał na Miriel groźnie, masując swoją skroń.

     — Czy ty do jasnej cholery wyczyściłaś mu pamięć? — Jego ton głosu był na pograniczu krzyku.

     — ...Możliwe — wymamrotała cichutko, widząc jego minę.

Demon wziął głęboki wdech, składając dłonie (o ironio) jak do modlitwy. Uśmiechnął się do kobiety sztucznie.

     — Czy nie pomyślałaś, nawet przez króciutki moment, że wymazywanie pamięci o ukochanych osobach z głów ludzi, to nieetyczny i okrutny akt?

Miriel miała powiedzieć coś wyrażającego skruchę, ale... Nie. Nie miała zamiaru, gdy po chwili to do niej dotarło.

     — Proszę, demonie, nie mów mi o tym, co jest okrutnym aktem, a co nie — próbowała zachować przewagę w argumentach, jednak było to ciężkie, gdy mowa ciała była wtedy do niczego. W końcu drobna kobietka nie była w stanie wyglądać na potężniejszą od trzydzieści pięć centymetrów wyższego od niej, umięśnionego mężczyzny. — Ja jestem ta dobra, a nie ty. I to było dla jego własnego dobra, dla jego własnej psychiki. Chciałbyś, żeby umarł po zażywaniu tych narkolitów czy jak to się tam to nazywało? No właśnie.

     — Nigdy nie życzyłem mu śmierci, Miriel! - warknął, prawie już krzycząc. — Jak ty byś się czuła, gdyby ktoś wymazał z twojej pamięci obraz Nieba? Twojego ojca, całego twojego rodzeństwa? Nie pamiętałabyś ich, ale czy nie byłoby to smutne, że raz na zawsze utraciłaś w pamięci osoby, które kochałaś? Nie, wiesz co? — Powoli tracił nad sobą panowanie. — Tu jest różnica. Bo Jeremy i Kale naprawdę się kochali. A u ciebie i tych całych archaniołów, te uczucia działają tylko w jedną stronę — parsknął, obracając się na pięcie.

Zdenerwował się, to fakt. Ale o dziwo czuł się winny tym, że nagadał tak Miriel, a jeszcze bardziej tym, że tak bardzo przejął się losem kogoś, kto nie był nim.

▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃▃

I got that devilish flow rock and roll no halo, we party rock!

     Irytująco głośna i wulgarna muzyka rozbrzmiewała w głośnikach ciemnego klubu, którego rozświetlały jedynie czerwone światła. Roiło się tam od pijanych, naćpanych, tych skąpo ubranych, nawet tych wyprawiających zdecydowanie zbyt wulgarne czyny jak na miejsca publiczne. Dom grzechu.
Michael schowany pod swoją ludzką postacią wyprostował biały krawat pasujący do jego białego garnituru i z kamienną twarzą ruszył w stronę najczarniejszej aury, jaka kiedykolwiek istniała. Była wyczuwalna z odległości paru kilometrów.

     Cóż za przerażająca istota czaiła się w głębi głośnego klubu? Kto mógł mieć tak czarną aurę i być tak niebezpiecznym, że Michael miał przygotowaną broń i dwójkę archaniołów na wszelki wypadek pilnujący na zewnątrz klubu, by zaatakować w razie kryzysowej sytuacji?
Michael przedzierał się przez tłumy ludzi. Ohyda. Ludzie. Kreacje Ojca, jakże okropne. Jakie głupie i ślepe na to, co je otaczało. Skuszeni gorzkim smakiem grzechu, który jednocześnie smakował tak słodko.

     Aż dotarł do posiadacza tej jakże okropnej aury. Siedział rozbawiony na skórzanej kanapie, popijając drinki, tuląc skąpo ubrane panienki. Jedna z nich zajmowała się jego siwą brodą, przytulając się do niej policzkiem, a druga głaskała jego krótkie brązowe włosy. Jego czarna koszula miała odpięte dwa guziki niedbale, a on nie miał najmniejszego zamiaru jej zapinać.
Archanioł stanął tuż przed nim i spiorunował go lodowatym wzrokiem.

     — Musimy porozmawiać, Luciferze.

Lucifer. Były archanioł. Rebel. Król piekła. Szef wszystkich demonów. Wszystko, co złe w jednym miejscu - ta okropna mieszanina wszystkich istniejących grzechów, uśmiechała się do niego szeroko, błyskając swoimi białymi zębami.

     — Mike! Jak dawno się nie widzieliśmy! - zaśmiał się, świdrując go wzrokiem. - Naprawdę musisz mi teraz przeszkadzać, braciszku? Nie widzisz, że jestem nieco zajęty...?

     — To ważne. Inaczej bym tutaj nie przychodził - warknął, podchodząc bliżej.

Lucifer westchnął i naprawdę niechętnie wstał z kanapy, uśmiechając się jeszcze do rozczarowanych kobiet, a następnie z ponownym westchnieniem odwrócił się do archanioła.

     — Lepiej, żebyś się z tym uwinął, bo nie mam zamiaru tracić na ciebie całego wieczoru —  burknął, uśmiechając się po chwili. — No, to jak się sprawy mają?

Mężczyzna w perfekcyjnie białym garniturze warknął i przyciągnął go bliżej siebie. Machnął dłonią, a wtedy wszyscy ludzie obecni w klubie zesztywniali, jakby stracili zdolność do mówienia, ruszania się i słuchania. Bo właśnie tak było. ❝Party Rock Anthem❞ autorstwa LMFAO przestał grać i nastąpiła grobowa cisza.

     — Ty się tutaj bawisz, a nie wiesz co wyprawiają twoi pracownicy — Popchnął go na sofę, z której Król Piekła dopiero co wstał. — Dorośnij wreszcie, masz ponad bilion lat.

     — I co niby takiego wyprawiają mi jakże ukochani pracownicy, że jak na złość przychodzisz mi poprzeszkadzać? — Lucifer skrzyżował ręce na piersi niczym obrażone dziecko.

Michael westchnął zirytowany bratem.

     — Kojarzysz demona... Jak mu tam... Azazela?

     — Aaa, ten typ! Bardzo śmieszny koleś, szkoda, że musieliśmy go wyrzucić — zaśmiał się do siebie. — Niby wszyscy go gonią, ale spójrzmy prawdzie w oczy, nikomu się tak naprawdę nie chce — Lucifer podrapał się w policzek. — No, to co z nim?

     — Ten "śmieszny koleś" błąka się po Ziemi i zaprzyjaźnił się z naszą siostrzyczką. Jak się z tym czujesz? — syknął w niezadowoleniu Michael z krztą ironii, co było czymś bardzo rzadkim w jego przypadku.

     — Że co, że chodzą sobie na imprezki w koszulkach "najlepsi przyjaciele na zawsze" i malują sobie paznokietki? — parsknął śmiechem, po czym uspokoił się, zauważywszy, że Michael zabija go wzrokiem. — Ale serio? To jest...to jest... — Zmarszczył brwi. — Co najmniej dziwne i nieakceptowalne.

     — Obrzydliwe. Żeby twoja grupka tych żałosnych abominacji miała jakiekolwiek kontakty z aniołami. Nie przyszedłem jednak dlatego — Uniósł lekko brwi, siadając na sofie. — Otóż nie wiem, czy już doszły cię słuchy, ale społeczność nadnaturalna traci swoje moce. Miriel je już straciła, twój demon także.

     — To jakiś wielki problem? Nikomu nie dzieje się krzywda, a póki mnie to nie dotyczy, to tak średnio mnie to obchodzi. — Wzruszył ramionami, biorąc drinka z blatu, przy którym siedzieli nieruchomo ludzie.

     — Nie chcesz złapać tego, którego wyrzuciłeś? I czy serio ani trochę nie jesteś zezłoszczony na to, że anioły i demony nagle się ze sobą przyjaźnią? Czy ty w ogóle masz pojęcie, co to oznacza? Okazuje się, że Ziemia to idealna broń na zabijanie istot nieśmiertelnych. To robi różnicę. Jak Ojciec się dowie, to się zezłości. O ile kiedykolwiek wróci.

     — Hm... — Lucifer zamyślił się na moment, uderzając opuszkami palców w szkło. — Faktycznie, może powstać niezły bajzel. I co masz na myśli? Chcesz ich rozdzielić? W sensie, Azazela i tego aniołka?

     — Zabijemy ich. Zniszczymy. W końcu złamali zasadę. Chyba że twój demon ci się na coś przyda, chociaż nie wydaje mi się.

     — W sumie, może jeszcze odeślę go do piekła. Oczywiście na tortury na przynajmniej kilkanaście tysięcy lat, ale myślę, że tyle wystarczy. — Lucifer wzruszył ramionami obojętnie. — Ale okej, wchodzę w to. To będzie zabawne — zachichotał do samego siebie, a następnie pstryknął palcami. Wszystko znowu ożyło. — Pozwól mi tylko teraz, że dokończę swoje zajęcia.

Michael uśmiechnął się, w stylu archanioła. Sztucznym, szerokim i przerażającym uśmiechem.

     — Świetnie. Pomożesz mi ich namierzyć — Przekrzywił głowę. — Ukażemy tego, kogo trzeba i przy okazji bardziej przyjrzymy się bliżej zagadce znikającej nieśmiertelności. To odkrycie może zmienić świat, bracie. Może zmienić świat.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top