007. HOW I MET YOUR FAMILY.
007. HOW I MET YOUR FAMILY.
Niebo. Ach, czy to miejsce nie było według wymysłu ludzi perfekcyjnym miejscem? Oczywiście, że było. Niebo było miejscem perfekcyjnym. Perfekcja była słowem, które idealnie opisywało to miejsce. W końcu czego też można było oczekiwać po niebie?
Wszystko chodziło tam jak w zegarku, powtarzało się, ale żadnemu z aniołów to nie przeszkadzało. Anioły zostały kreowane z wiedzą o tym, jakie jest ich zadanie i od razu ruszały do pracy. Praca trwająca wieczność. Aniołowie pracowali w rzędach.
Praca. Praca. Praca. Idealna harmonia. Praca. Perfekcja. Niekończąca się pętla tego samego zadania. Od czasu do czasu przychodzili archaniołowie i przypatrywali się młodszemu rodzeństwu, które z ich perspektywy było w większości pracownikami. Wszystko wykonywali z szerokimi uśmiechami na twarzach (a przynajmniej najlepiej dla wyobraźni ludzi należałoby to tak nazwać, gdyż anioły w swoich zwykłych formach nie miały ust).
Wszystko zdawało się być w należytym porządku. Tak, jak powinno być.
Aż do pewnego momentu.
W niebie zawrzało, gdy okazało się, że archanioł Lucyfer planował poprowadzić rewolucję. Anioły, które nie były żołnierzami nie wiedziały o co chodziło. Niektórzy myśleli, że Lucyfer chciał zająć posadę Boga. Jeszcze niektórzy, że Lucyfer był oburzony gdy okazało się, iż Ojciec stworzył ludzi i to na dodatek na swoje podobieństwo.
Chodziło jednak o coś zupełnie innego. A te anioły, które były na tyle odważne, żeby sprzeciwić się rygorom nieba, stanęły szeregiem za Lucyferem.
Jeremiel, anioł nadziei, który był w przekonaniu o szybkim zakończeniu wojny, obserwowała z daleka jak archanioł Michael wychodzi na przód z ognistym mieczem i kieruje anielskich żołnierzy przeciwko drugiej armii. Wyszedł z tego okropny chaos. Na czas, który można by określić jako ziemskie dziesięć lat (chociaż w niebie czas działał inaczej, a dziesięć lat można by nazwać dziesięcioma minutami), niebo straciło swoją zwyczajną choreografię i na kawałek czasu, zaledwie na kawałek, perfekcja została zaburzona.
Trzeba było mieć naprawdę dużo potęgi, żeby to zrobić. Zwykłe anioły bały się Lucyfera, ale nie Michael - ukazał on swoją odwagę i siłę. W ten sposób stał się idealnym zastępcą podczas nieobecności Boga.
Dlatego też gdy pojawił się w progu mieszkania Miriel dzień po spotkaniu z Thaynem, wszystko wokół niej zdawało się zatrzymać w miejscu.
Próbowała skontaktować się z nim przez milenia. Z kimkolwiek z nieba. Od czasów Jezusa nikt jednak nie odpowiedział, a ona tęskniła i nigdy nie straciła nadziei. A teraz jeden z nich stał w progu jej mieszkania i patrzył na nią.
- Michael... - wyszeptała poruszona, zakrywając usta dłonią.
Archanioł uśmiechał się jak zwykle, nie ukazując na twarzy praktycznie żadnej emocji.
- Siostrzyczko.
Blondynka podeszła bliżej i nagle przytuliła się do niego, próbując powstrzymać łzy wzruszenia. Michael jednak stał niczym skamieniały, nie zmieniając wyrazu twarzy.
- Wiedziałam, że po mnie przyjdziesz! Wiedziałam! Nigdy nie straciłam nadziei! - powtarzała, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co się dzieje. W końcu jednak odczepiła się od niego i spojrzała na niego z podekscytowaniem. - Przyszedłeś, by zabrać mnie do domu? Rany, nie mogę się doczekać! Mam tyle do opowiedzenia pozostałym aniołom o tym, co się działo na Ziemi! Czy to znaczy, że odbierałeś modlitwy, które ci posyłałam? Rany, nie mogę wciąż w to uwierzyć! Tysiące lat i w końcu jesteś... Wejdź, wejdź!
Anielica chwyciła go za ramię, a następnie pociągnęła do środka, zamykając drzwi wejściowe. Jednakże nieważne co mówiła, Michael milczał i jedynie uśmiechał się szeroko, nie mając w oczach żadnej emocji. Stał sztywno, obserwując Miriel.
Po chwili niekomfortowej ciszy kobieta chrząknęła nerwowo.
- Wybacz... Za dużo mówię, prawda? - Wyprostowała swoją koszulę. Jej wzrok ponownie spoczął na archanioła, napawając się jego obecnością. - Po prostu mam tyle do powiedzenia. Bardzo tęskniłam - Westchnęła głęboko, próbując ukryć to, że wspomniane uczucia ją bolały. - Spędziłam tyle czasu na tej planecie, między ludźmi. Pomagałam im, wykonywałam wiele cudów, uszczęśliwiałam ich i o nich dbałam. Bez dnia przerwy. A wszystko to robiłam, bo wiedziałam, że takie dostałam zadanie. Gwiazd oczywiście też pilnowałam! Wiesz, przez chwilę myślałam... Że już nigdy nie wrócisz. Że nie wrócę do domu. Tylko przez chwilę, bo pamiętałam o twojej wspaniałości! Wiedziałam, że żaden archanioł, wcielenie dobra i perfekcyjności by nie zostawił młodszego rodzeństwa! Tęsknię za niebem. Wykonałam znakomitą robotę, jeśli mam ominąć skromność... Prawda?
Milczenie.
Do tej pory wydawało jej się, że to z Asherem trudno było ciągnąć konwersacje, ale nagle Michael zabrał jego miejsce. Na dodatek twarz mężczyzny wykrzywiona w wymuszony, stały uśmiech była zdolna wprowadzić każdego w zakłopotanie, a nawet lekki lęk. Miriel oczywiście wiedziała, że anioły musiały ukazywać wieczne szczęście i perfekcję za pomocą uśmiechów, ale nie pamiętała, by robić to tak samo, jak jej najstarszy brat - jego uśmiech równie dobrze mógłby być zabity gwoździami, bo właśnie tak to wyglądało.
- To... - Anielica nerwowo odwracała wzrok od świdrującego spojrzenia Michaela. - Będziesz coś... Mówił...?
Michael poruszył się po raz pierwszy. A dokładniej to przekrzywił głowę. Zaraz potem się odezwał.
- Zawarłaś jakieś przyjaźnie?
Serce Miriel zabiło odrobinę szybciej. Miała nadzieję, że było to generalne pytanie, a nie znak, że archanioł wie coś o demonie w pobliżu.
- Nie bardzo - odparła nerwowo. - Anioły nie mogą nawiązywać bliższych kontaktów z ludźmi, pamiętam tę zasadę! Miałam koleżankę syrenę, ale już nie... O, w dwudziestym wieku rozmawiałam czasami z pewnymi osobami, więc to było nawet fajne... Ale nie, żadnych przyjaźni, aha!
Mówiła to z dumą, jednak ani trochę nie podobał jej się fakt, że była samotna przez milenia.
Michael zaśmiał się... Cóż, wydał coś na podobiznę śmiechu. Gardłowy dźwięk, który praktycznie nie przeszedł mu przez usta. Zrobił krok do przodu w kierunku Miriel, a ta zrobiła krok w tył.
- A mi się zdaje, że masz jakiegoś kolegę - odparł z sympatią, która wręcz ociekała niebezpieczeństwem. - No, opowiadaj.
Blondynka pobladła na twarzy, próbując jakoś wybrnąć z sytuacji.
- Kolegę? N-ni...
- Kłamiący anioł? O, siostrzyczko - Oczy Michaela zabłyszczały. - Wiedziałem, że wyrzucenie ciebie z nieba było dobrym pomysłem.
Miriel nie zorientowała się, że cała zaczęła drżeć ze strachu. Czy tak powinna reagować na brata, którego kochała? A przynajmniej zdawało jej się, że kochała? Podświadomie wiedziała o tym, do czego zdolny jest Michael. A teraz wiedział, że ona kłamała.
Po chwili uświadomiła sobie jego słowa.
- "Wyrzucenie mnie"? - powtórzyła. Ona także się uśmiechała, jednak jej wargi drgały ze strachu. - Przecież mnie nie wyrzuciłeś... Powiedziałeś, że chwilowo mam tutaj pozostać i zająć się ludźmi. Zajmowałam się nimi przez wieki.
Archanioł zrobił kolejne parę kroków do przodu, wciąż świdrując ją wzrokiem ze sztucznie zadowoloną ekspresją.
- Wiesz dobrze o tym, że nasz Ojciec zniknął zaraz po stworzeniu świata, paru aniołów w tym ciebie i już nie wrócił, a jego zastępcą zostałem ja... A ty nie mi nie pasowałaś, siostrzyczko. Musiałem ciebie wyrzucić i wymyślić jakąś dobrą wymówkę. Byłaś po prostu wadliwa.
Anielica poczuła, jakby ktoś ugodził ją w serce, jednakże ten okrutny fakt całkowicie został przez nią zamurowany w umyśle. W końcu była aniołem nadziei, a częścią jej "budowy" było to, że omijała te najgorsze wiadomości. Nie zapominała ich, ale niezdrowo tłumiła w sobie.
- Ale teraz już jest i mogę wrócić, prawda? Dlatego złożyłeś mi wizytę! - odparła z optymizmem.
- O, czegoś tu nie rozumiesz - Michael podszedł bliżej, a następnie położył swoją dłoń na jej czole. - On nigdy nie wrócił.
Miriel popatrzyła na niego w szoku, całkowicie ignorując to, że jej brat właśnie zbliżył się na tyle, by ją dotknąć.
- Jak... To...?
- Nie wiadomo dlaczego. Po prostu stworzył tę pomyłkę, którą nazywamy Ziemią i... Odszedł. Może na... Jak to ludzie nazywają... Wakacje.
- Ale to niemożliwe - Anielica wykrztusiła, opuszczając wzrok. - On... On kocha ludzi, to jego kreacje. Jest odpowiedzialny! Jest perfekcją...
Wojny. Epidemie. Okrucieństwa. Wszystko to dlatego, że Bóg wszystkich opuścił. Miriel była jednakże zbyt pogrążona w optymizmie, by to zauważyć. Gdy wybuchały wojny, ona zapadała w sen, by podprogowo tego nie doświadczyć. Zignorowała to, wciąż myśląc, że Bóg był obecny i to wszystko obserwował. Opiekował się swoją kreacją.
- W każdym razie... wracając do poprzedniego - Archanioł palcem bardziej uniósł kącik jej ust do góry. - Kłamiesz.
Miriel popatrzyła na niego i zaczęła gorączkowo kręcić głową.
- Nie, ja wca...
- Ćśśśśśśśś! - Michael przerwał jej, kładąc palec przy ustach. - Nie wolno się tak pogrążać... Ale może nauczyłaś się paru sztuczek od tego demona, z którym się spotykasz.
Chwycił twarz przerażonej Miriel z takim samym uśmiechem.
- Miałaś jedno zadanie, ty żałosna namiastko anioła i polegało ono tylko i wyłącznie na obserwacji gwiazd. Obserwacji. Strzeżenia gwiazd. To wszystko. Ale jesteś zbyt wadliwa, żeby robić nawet to. Jesteś bezużyteczna. A najgorsza rzecz, jaką mogłaś zrobić - Podniósł jej podbródek. - To zawarcie znajomości z demonem. To jedna rzecz, po którą tu przyszedłem...
Dotknął jej czoła, a jego oczy rozbłysły złotym światłem. Miriel czuła, jak pobiera on jej wspomnienia z ostatnich paru dni. Asher... Demon o imieniu Asher. Zbrodnia.
Po chwili ją puścił, a następnie zrobił parę kroków w tył. Jego uśmiech, spojrzenie... Wszystko przypominało mówiącą się i ruszającą figurkę, a nie istotę.
Nie było już sensu dalszego oszukiwania. Wiedział on wszystko. A po rozpoznaniu imienia, wiedział, gdzie demon obecnie się znajdował.
- To tyle.
Obrócił się i skierował w stronę wyjścia.
- Zaraz... Co ty robisz? - Miriel nie mogła dłużej się uśmiechać. Wykrztusiła to z trudem, próbując opanować niesamowicie szybkie bicie serca i trzęsące się z przerażenia dłonie.
- Idę spotkać się z detektywem, siostrzyczko - odparł, kierując się powoli w stronę wyjścia. Przystanął jednak na chwilę po raz ostatni, by oznajmić: - Nie wrócisz do domu.
Słowa, które prześladowały Miriel w najgorszych koszmarach. Nie wrócisz do domu.
Zabrzmiały one niczym coś odległego. Niczym echo w jej głowie. Świadomość tego, że była zmuszona do ochrony ludzi przez cały ten czas bez żadnej nagrody... Nadzieja, że jeszcze powróci do rodziny, do swoich... A teraz Michael miał zniszczyć jedyną osobę, z którą Miriel mogła porozmawiać. Która nie umarłaby po kilkudziesięciu latach i która ją rozumiała.
- Nie - odparła przytłoczona. - Nie możesz.
Michael nie odpowiedział. Z uśmiechem na twarzy wyszedł z jej mieszkania, idąc na spotkanie z demonem. Kochał zabijać demony.
◇─◇──◇────◇────◇────◇────◇────◇─────◇──◇─◇
Mieszkanie jak zwykle było ciemne. Nie po prostu nieoświetlone czy zacienione, jak to bywa w przypadku wielu ciasnych lokum w ubogich dzielnicach, tylko po prostu - ciemne. Mroczne, owite nieprzyjemną aurą. Właśnie taki klimat najbardziej odpowiadał Asherowi, gdy musiał się nad czymś zastanowić, bądź coś wydedukować. Jego umysł błądził gdzieś aktualnie między wskazówkami, dotyczącymi śledztwa, a próbą rozwikłania tego, co się z nim do cholery ostatnio działo.
Jeszcze kilka dni temu w ogóle nie do wyobrażenia dla niego było, aby odezwać się do anioła, ba, nawet do niego podejść, a teraz? Teraz doprowadził siebie do takiego stanu, że miękł za każdym razem gdy Miriel się do niego uśmiechała. I żeby było jasne - do aniołów wszelkiej maści wciąż podchodził z wielką rezerwą. Jego partnerka w zbrodni po prostu różniła się od innych. Nie potrafił jeszcze dokładnie wskazać co dokładnie ją wyróżniało, ale obiecał sobie, że wkrótce do tego dojdzie.
- No niech by to szlag jasny trafił - mruknął do siebie, wstając w pewnym momencie ze swojego ukochanego fotela. Głowa zaczynała mu nieznośnie buzować od natłoku informacji i myśli. Potrzebował odciąć się od własnego umysłu detektywa, chociażby na krótką chwilę.
Podszedł do starego radiomagnetofonu, który trzymał tu, Lucyfer wie ile lat, a następnie włożył do niego jedną ze swoich ulubionych kaset z nagraniami piosenek zespołu ❝The Rolling Stones❞. Muzyka z lat sześćdziesiątych była jak balsam na jego potępioną duszę i jak najlepszy lek na migrenę. Stał tak w ciemnościach, wsłuchując się w słowa utworów, dopóki coś nie wytrąciło go z równowagi.
Obecność. Obecność światła.
Nie chodziło tu o taką światłość, jaką można zobaczyć. Nie, tu chodziło o metaforyczną światłość, którą czuło się na skórze i która paliła gorzej niż piekielny ogień. Asher wzdrygnął się. Poczuł się nieswojo; nie potrafił stwierdzić, od kogo światłość może bić. Wyłączył radiomagnetofon i zasłuchał się uważnie w otoczenie. To nie mogła być Miriel, Miriel nie błyszczała aż tak mocno.
Zaniepokojony demon podszedł do okna, aby następnie minimalnie zwinąć roletę. Przed kamienicą nikogo nie było. Potęgowany strach stopniowo przeradzał się w panikę, co było dla niego nie do pomyślenia - od ponad stu lat nie czuł paniki. To właśnie ten nawrót uczucia, o którym zdążył już zapomnieć, był dla niego najbardziej szokujący. Nie pozwolił sobie jednak na niepotrzebne wpadnięcie w histerię, mimo że światłość tego chciała, i stanął na środku salonu wołając:
- Kim jesteś? - Brak odpowiedzi. - Wiem, że jesteś blisko. Czuję cię! - krzyknął zuchwale, po momencie doświadczając nieprzyjemnych zimnych dreszczy na swoim kręgosłupie. Kimkolwiek był wszechogarniający go byt, nie chciał mu odpowiedzieć. Do czasu.
Za plecami demona zawiał delikatny i ciepły wiatr, a gdy się odwrócił, od razu zyskał odpowiedź na swoje pytanie.
Po idealnym wyglądzie mężczyzny w białym garniturze oraz nienaturalnie szerokiego uśmiechu wypełnionego pasywną agresywnością od razu można było stwierdzić, że był to anioł niesamowicie ważnej rangi. Przyglądał się demonowi dość szeroko otwartymi oczami, które ani razu nie mrugnęły.
― Oczywiście, że czujesz ― odparł po chwili, przekrzywiając lekko głowę. ― W końcu jestem tym, co pokonał twego Pana.
― Co... ― Asher wpatrywał się w niego jak zaklęty, jednocześnie nie mogąc oderwać od niego wzroku, a jednocześnie tak bardzo chcąc przestać być blisko niego, bo jasność, jaką roztaczał wokół siebie Michael była dla niego wręcz bolesna. ― Nie zbliżaj się do mnie ― powiedział naiwnie, robiąc krok w tył. Po raz pierwszy w ciągu całej swojej egzystencji czuł się tak bardzo bezbronny i przytłoczony.
Michael roześmiał się sztywno.
― No proszę ― powiedział, wpatrując się w demona intensywnie. ― Twoi koledzy są zazwyczaj bardziej pyskaci. ― Zrobił parę kroków bliżej niego. Po chwili dodał: ― Wiesz, czemu tutaj jestem, prawda?
― Miriel ― wyszeptał cierpko. Anielica była pierwszą rzeczą, jaka przyszła mu do głowy. ― Jesteś tu z powodu Miriel?
― Tak ― potwierdził z fałszywą radością, jakby cała ta sytuacja ani trochę go nie złościła. A był zezłoszczony. Bardzo. ― Ale nie tylko. Przyszedłem sprawdzić pewną teorię... ― Popatrzył na demona od góry do dołu, jakby analizując go. Nagle uniósł lekko dwa palce do góry i zgiął, a wtedy Asher upadł automatycznie na podłogę, zupełnie jakby stracił czucie w kolanach. ― Ciekawe. Wygląda na to, że moja teoria się sprawdza... Fascynujące. Upadłe ścierwo jest zdecydowanie dobrym materiałem na poparcie pewnych problemów, które obecnie dotykają "obie strony".
― O czym ty do cholery mówisz? ― wysyczał Asher przez zęby, walcząc ze swoimi mięśniami o to, aby podnieść się do góry. ― Co ci da to, że mnie zabijesz? Na świecie wokół dzieją się straszniejsze rzeczy niż jeden demon mieszkający w ludzkiej kamienicy.
Michael wydał z siebie coś na podobiznę warknięcia złości, jednak zgrabnie przeistoczył to w śmiech. Jego oczy zabłyszczały łagodnie i patrzył teraz na niego z góry.
― Powinieneś być mi wdzięczny. Jak ciebie zabiję teraz, to unikniesz kary od swojego szefa, co zapewne byłoby gorsze niż zwykła śmierć. Cóż, co prawda spalę cię i to powolnie, byś trochę pocierpiał, ale to i tak będzie lepsze... Bo nie myśl sobie, że niczego nie powiem Piekłu ― tłumaczył spokojnie. ― I tutaj nie chodzi o to, że chcę się ciebie pozbyć dlatego, bo jesteś demonem. Ludzie potrzebują trochę zła, tak działa świat. Zasada Ying i Yang. Harmonia. Ale... ― ruszył dłonią, a demon wylądował na ścianę za nim. ― Żeby mieć czelność i tak wysoką samoocenę, by bratać się z aniołem... Obrażasz w ten sposób mnie. Anioły to czysta perfekcja, jesteśmy wcielonym pięknem. Takie obrzydlistwo jak demon nie ma prawa w żaden sposób się z nami zadawać.
― Miriel z własnej wo... ― demon urwał, bo zdał sobie sprawę z tego, że nierozważne słowa mogą wpędzić jego wspólniczkę w kłopoty. ― Zresztą, nieważne ― odparł obojętnie, lustrując archanioła pustym wzrokiem. ― Jeśli tak bardzo przeszkadza ci to, że próbuję pomóc, to proszę, zabij mnie.
Asher musiał też przed samym sobą przyznać, że w słowach, które mówił, faktycznie było trochę szczerości. Jeśli Michael faktycznie zamierzał zdradzić jego pozycję Lucyferowi, to owszem, chciał teraz umrzeć. Znalazł się między młotem a kowadłem i rozpaczliwie szukał sposobu, by wybrać mniejsze zło. A mniejszym złem w tej chwili wydawał mu się Michael.
― Z wielką chęcią.
Gdyby Michael obecnie się nie uśmiechał, to uśmiechnąłby się jeszcze bardziej. Zamiast tego, wyciągnął na przód dłoń, która powoli zaczęła świecić białym światłem.
Jednak nim zdążył cokolwiek zrobić, coś mu przeszkodziło.
Rozległ się głośny huk, który sprawił, że archanioł spojrzał w tamtym kierunku ze zdezorientowaniem. Zabłyszczało fioletowe światło, co było dla niego znakiem o obecności anioła związanego ze Wszechświatem.
I jak się okazało, była to Miriel. A przynajmniej wiedział o tym ktoś, kto dobrze rozpoznawał swoje rodzeństwo w zwykłej dla jego oczu formie.
Była zła. Na skraju zrobienia czegoś pod wpływem emocji.
Jej anielska wersja nie przypominała ani trochę tej, pod którą udawała człowieka - musiała schylać się, bo mieszkanie było dla niej za niskie. Jej twarz oraz duże, śnieżnobiałe skrzydła pokryte były w niezamykających się oczach, które piorunowały wzrokiem Michaela. Zazwyczaj blond włosy były teraz wiązką światła, a ubrania rodem z lat czterdziestych zamieniły się na białą szatę. Za to wokół jej głowy kręciła się obręcz.
Nic dziwnego, że anioły podczas spotkań z prorokami zawsze zapewniały, by niczego się nie obawiali. Anioły były nie do opisania.
― Przestań ― odezwała się z powagą swoim normalnym głosem, który był niczym echo odbijające się od ścian.
― Miriel? ― Michael popatrzył na nią. ― Chcesz się teraz ze mną spierać?
Anioł ruszył głową, a archanioł został popchnięty na sam koniec pomieszczenia. Jak najdalej od Ashera, taki był tego cel. Miriel weszła do środka, uważając, żeby nie uderzyć się o sufit.
Michael roześmiał się szczerze, podnosząc z podłogi i poprawiając swój garnitur.
― A więc chcesz ― Sam odpowiedział sobie na pytanie. ― To nierozważne, siostrzyczko. Wiesz dobrze, że jestem od ciebie o wiele potężniejszy.
― Nie możesz go skrzywdzić. On nie jest taki, jak ci się wydaje, Michael ― Miriel postanowiła chociaż trochę przekonać swojego starszego brata bez potrzeby walki, gdyż świadomość siły archaniołów trochę ją zniechęciła. Nie miała jednak wyboru. Nie chciała nikogo skrzywdzić, a zwłaszcza kogoś, z kim chciała porozmawiać od tysiąca lat. ― Jest mądry, odważny. Fajnie się z nim rozmawia. Jest po prostu... Niedoceniany. Proszę, bracie. Proszę, odpuść.
Michael zamilkł i nie odzywał się przez chwilę, wpatrując się intensywnie w Miriel, jakby ją analizując. I... Coś w niej dostrzegł. Coś, czego nie zauważył wcześniej.
Rzecz, przez którą przybył na Ziemię. Mógł więc wykorzystać i demona i swoją siostrę. I tak była dla niego bezwartościowa.
― O, Miriel... ― Pokręcił głowę w sarkastycznym politowaniu. ― Wiesz dobrze, jaką mam opinię na temat demonów. Ja od zawsze wiedziałem, że byłaś żałosna, ale nie, że masz aż tak niskie standardy. Tak czy siak... Patrz, jak będzie fajnie się gotował!
Odwrócił się w stronę Ashera, żeby rozpocząć swoje show, ale to sprawiło, że nagle Miriel nie była już ciałem z materii, a czymś w rodzaju ducha, bowiem gdyby aniołowie miałyby walczyć na Ziemi, to wyrządziłyby niesamowite zniszczenia. Na dodatek małe mieszkanie demona nie było dobrą strefą, by całkowicie "wyprostować" kości.
Detektyw przez cały ten czas obserwował całe to widowisko w grobowym milczeniu, z fascynacją przyglądając się Miriel. Anielica, która zazwyczaj dla niego była "tym małym niskim czymś" teraz go onieśmielała. Ale to nie był ten rodzaj onieśmielenia, w który wprowadzał go Michael. Czuł się po prostu dziwnie z myślą, że TO jest Miriel. Obiecał sobie w duchu, że jeśli wyjdą z tego żywo, to już nigdy nie nazwie jej pokurczem.
― Miriel, Miriel ― Michael westchnął po raz pierwszy, robiąc parę kroków do przodu w jej kierunku. On też powoli zmieniał się w inną formę, która lewitowała i potrafiła przenikać przez materię. Jego prawdziwa forma posiadała jeszcze więcej oczu, jeszcze więcej skrzydeł. I był o wiele większy od swojej najmłodszej siostry. ― Co ty możesz wiedzieć o tym demonie.
― Najwyraźniej więcej od ciebie.
Szybko podleciała do niego, a wtedy gwałtownie popchnęła go i archanioł wyleciał poza mury budynku. Gdy jednak wleciał, zamachnął się z całej siły w stronę twarzy Miriel. Ta zrobiła unik, zanim jakkolwiek ją dotknął. Kolejne zamachnięcie się. Kolejny unik. Anielica upadła na kolana i szybko przeszła na kolanach obok archanioła i użyła swojej mocy, by przewrócić go na podłogę. Wykorzystała chwilę, gdy Michael był na podłodze, poprzez zaciskanie pięści, która płonęła świetlistym żarem i wykorzystywała to, by w ten sposób dociskać go do podłogi. Jednak Michael mimowolnie przepłynął przez posadzkę i podleciał za siostrę. Odwrócił ją i chwycił za bark, "naładowując" swoją moc z gotowością. Drugą dłonią uderzył ją w coś, co ludzie nazwaliby żebrami i anielica poleciała do tyłu. Przeleciała aż do następnego mieszkania (całe szczęście, że ludzie nie mieli zdolności widzenia tego, co anioły i demony), zrobiła szybko obrót i wystartowała niczym katapulta, z rozpędu popychając Michaela tak, że oboje wylecieli na zewnątrz. Gdy tak oboje używali na sobie swoich mocy, archanioł szczerze uśmiechał się z zadowoleniem.
Miriel próbowała zmieść go za pomocą swojej energii, która od czasu do czasu migotała niczym przepalająca się żarówka.
Podleciała wyżej od brata, a wtedy z całej siły kopnęła go i archanioł wylądował na zatłoczonej ulicy między samochodami. Gdy wylądowała na drodze, zaczęli wręczać sobie kolejne nadmiary energii poprzez ciągłe uderzanie z całych sił, pomimo aut, które przejeżdżały poprzez ich niematerialne formy.
W końcu Michael znowu wzbił się w powietrze i skierował się z powrotem w stronę mieszkania Ashera, więc anielica szybko podążyła za nim. Myślała, że znowu będzie próbował go zabić. Jednakże gdy znalazł się koło demona, stanął przy nim i kiedy Miriel znalazła się w mieszkaniu, popatrzył na demona spojrzeniem godnego psychopaty, a zaraz potem popatrzył na siostrę.
― Dobrze, stój ― powiedział szybko, gdy zobaczył, że anielica znowu chciała z nim walczyć. ― Już wystarczy. Rozwiążmy to pokojowo. Jak anioły.
Dłonie Miriel wygasły. Może było to z powodu zawieszenia broni, może z przyzwyczajenia, a może było to coś, co było planem Michaela przez cały ten czas.
Anielica podeszła bliżej, patrząc na niego uważnie.
― Pokojowo... ― powtórzyła z niedowierzaniem, obserwując ruchy brata. Przecież w każdym momencie mógł spalić jej znajomego. ― Co masz przez to na myśli?
― Zaoferuję ci propozycję.
― Jaką?
Michael podszedł do siostry i położył spokojnie dłoń na jej ramieniu. Przez zaledwie mały ruch głowy, postawił Ashera na kolana, unieruchamiając go. Zanim anielica cokolwiek mogła powiedzieć, archanioł przysunął ją naprzeciwko demona.
― Wiem, jak bardzo ci zależy na powrocie do nieba ― ciągnął półgłosem, wpatrując się tylko i wyłącznie w siostrę. ― Wiem, że jesteś uwięziona tutaj na Ziemi... Ale mogę ci obiecać, że pozwolę ci wrócić do domu.
Strażniczka gwiazd wpatrywała się w partnera, słuchając słów brata. Znała go i wiedziała, że miał coś w zanadrzu. Nie pozwoliłby jej ot, tak wrócić.
I miała rację. Michael zauważył coś, co działo się z Miriel podczas walki. Miał świadomość tego, co będzie, gdy wybierze jedną z decyzji. Nie miał zamiaru tego kryć. Chciał jej to powiedzieć i uświadomić, w jakiej właśnie znalazła się w sytuacji.
― Ale...? ― zapytała cicho.
― Musisz go zabić ― Archanioł pogłaskał jej skrzydło. ― Tu chodzi tylko i wyłącznie o ukazanie lojalności. Nie możemy przecież mieć w naszych szeregach kogoś, kto współpracował z demonem.
Miriel bez żadnych emocji wciąż wpatrywała się w demona. Nikt nie mógł wiedzieć o tym, o czym teraz myślała.
― Zrób to ― wymamrotał Michael z uśmiechem, tuż koło ucha anielicy. ― Albo daj mu żyć. Daj żyć złu wcielonemu. Tylko jeżeli to zrobisz, nie wrócisz do domu. Będziesz tutaj. Samotna, nieszczęśliwa. Bądź mądra, siostrzyczko.
Asher na zewnątrz nie wyraził żadnych emocji, patrzył beznamiętnie na Miriel, starając się ani drgnąć. W środku? W środku się bał. I to nawet nie śmierci. Tu chodzi o śmierć z ręki Miriel. Wiedział, jak bardzo anielica pragnęła powrócić do nieba, do swoich braci i sióstr. Od spełnienia tego marzenia dzielił ją tylko on. I kim on niby był ― tylko nędznym demonem, który w porównaniu z nią pewnie nic nie znaczył dla tego świata. Nie mógł powiedzieć, że byłby zdziwiony, gdyby Miriel zdecydowała się na jego uśmiercenie. Więc po prostu patrzył na nią, wzrokiem chłodnym jak kamień.
― Decyduj ― mówił archanioł do anielicy. ― Decyduj. Teraz.
Czas upływał szybciej, niż wszystkim się wydawało. Michael czekał na ostateczną decyzję siostry, która wpatrywała się w demona bez jakiejkolwiek wskazówki co do tego, co chciała zrobić.
Aż nagle z jej ust wydobyło się słowo:
― Przepraszam.
I mogłoby się wydawać, że skierowane było do Ashera, na którego się patrzyła.
Kiedy jednak jednym ruchem odwróciła się w stronę archanioła, a jej dłonie zawrzały tak jasnym światłem, że były prawie oślepiające, wiadomo było, że podjęła swoją decyzję i wcale nie przepraszała Ashera.
Światło oblazło Michaela niczym mrówki, a on zaczynał coraz bardziej zanikać.
Miriel używała swojej najpotężniejszej mocy. Nie zabijała brata, ale na siłę wysyłała do nieba.
― Rozumiem ― powiedział archanioł, spodziewając się takiego ruchu ze strony jego siostry. Prawdą było, że czekał, aż wybierze tę decyzję. ― Musisz jednak coś wiedzieć... Coś, czego ci nie powiedziałem.
Wtedy anielica to poczuła. Fala osłabienia, przez którą zachwiała się lekko. Światło zamigotało tym razem kilkukrotnie.
― Twojego kolegę też to już dobrało. Teraz kolej na ciebie.
― O czym ty mówisz? ― zapytała zaniepokojona.
― Twoje moce. One znikają. Używając najpotężniejszego triku, wyczerpiesz je już do końca ― odparł wesoło. ― Więc śmiało... Wyślij mnie do nieba. Pozbądź się mnie, wybierz demona zamiast rodziny. Bądź zdrajcą. Ale całkowicie stracisz moce i aniołem będziesz jedynie w teorii.
Miriel czuła się słabo. Im dłużej używała swojej mocy, tym bardziej miała wrażenie, że cała celestialna energia, którą w sobie miała, zanikała z każdą sekundą.
Nie chciała, żeby Asher został zabity i to na dodatek z jej własnej ręki; co prawda był demonem i znała go krótko, ale w przeciągu niecałych trzech dni doświadczyła, jak to jest mieć z kim porozmawiać. Nie czuła się tak, jak zwykle. A on okazał jej więcej szacunku, niż jej bracia. A przynajmniej na swój własny sposób.
Z drugiej strony, nie chciała żegnać się z rodziną. Skoro nie będzie aniołem, to stanie się już kompletnie bezużyteczna. Pusta forma tego, co kiedyś było strażnikiem gwiazd i istotą pomagającą ludziom.
Spojrzała na demona, a potem na brata. Musiała podjąć decyzję. Jej skrzydła powoli przestawały działać. Musiała podjąć decyzję teraz.
Przypomniały jej się wszystkie słowa wypowiedziane przez Michaela, przez które nigdy nie spojrzała na siebie w ten sam sposób. Przypomniał jej się także fakt, że oszukiwał ją przez tysiące lat. Wygonił na Ziemię i nawet nie sprawdził, czy wszystko z nią w porządku. Ciągle powtarzała, że była aniołem. Wykonywała cuda, pocieszała ludzi, ale nigdy nie czuła się w pełni sobą. Zamknięta w formie, z której nie mogła wyjść.
Jaka więc będzie różnica, jeżeli podejmie decyzję zostania na Ziemi? Przynajmniej Asher będzie bezpieczny. Ktoś, kto nie zasługiwał na śmierć.
Pomimo osłabienia, zaczęła wykorzystywać największą ilość energii, jaką w sobie miała. Michael zaczął znikać, a wraz z nim światło na dłoniach Miriel. Światło zaczęło się powiększać.
Było większe.
I większe.
Oślepiające.
Światło stało się nieszkodliwym wybuchem, które przez chwilę oślepiło wszystkich zebranych.
Anielica miała wrażenie, jakby ktoś wyssał z niej życie. Upadła na podłogę, wspierając się dłońmi, by całkowicie nie paść na ziemię.
Gdy energia, a wraz z nią archanioł Michael, jedyną pozostałością był Asher, ponownie mogący się ruszać oraz Miriel w swojej ludzkiej formie, która próbowała zagłuszyć wszystkie negatywne emocje, które właśnie w nią uderzyły. Dochodzili do siebie po sytuacji, a kiedy anielica była gotowa, spojrzała na demona z uśmiechem. Uśmiech, jakby nic nie zaszło. Jakby właśnie nie uświadomiła sobie, że już nigdy nie wróci do domu, a jej moce zniknęły.
I wtedy podeszła do niego prędko i przytuliła go, szczerze zadowolona, że wyszedł z tego ocalały. Przynajmniej na coś to poświęcenie się zdało.
― Jesteś cały? Wszystko okej? ― zapytała z troską, w końcu odsuwając się od niego. Przytrzymała się o ścianę, wciąż próbując przyzwyczaić się do dużego braku energii.
― Na to wygląda... ― wymamrotał, wciąż dochodząc do siebie. Sam fakt, że Miriel go przytuliła, został przez niego zupełnie zignorowany. Był w zbyt wielkim szoku, aby się tym przejmować. Na chwiejących się nogach podniósł się powoli i podszedł do anielicy, pomagając jej zachować równowagę. ― Bardziej martwiłbym się o ciebie...
― Ze mną wszystko okej ― powiedziała optymistycznie. ― Ze mną zawsze wszystko jest okej. ― Posłała mu swój sztuczny i wesoły uśmiech, który zdecydowanie był rzeczą rodzinną. Przez chwilę się nie odzywała. Coś chodziło jej po głowie. Po chwili zdecydowała jednak powiedzieć: ― Przepraszam.
― Nie, to ja przepraszam. Gdyby nie ja, całe to zamieszanie w ogóle nie miałoby miejsca ― westchnął ze szczerą skruchą.
― Ale to ja pojawiłam się na miejscu zbrodni, ja chciałam, byśmy współpracowali ― uparła się, marszcząc brwi i odwracając wzrok. ― Ale... To już nie ma znaczenia. Nawet nie sądzę, że jeszcze się spotkamy. No błagam, teraz nie mam mocy. Nie pomogę już podczas spraw. Jestem bezużyteczna. Nie będę mogła ani wpływać nikomu na umysły, ani... ― Przerwała, bo nie mogła ciągnąć tego dalej. Bała się, że mogłaby ukazać, jak bardzo niedobrze się z tym czuła. ― Chyba wrócę do domu. Michael już nie będzie sprawiał ci zagrożenia, teraz nawet nie ma możliwości nas namierzyć.
― W porządku. ― Asher pokiwał głową. ― Idź do domu. Przyda ci się odpoczynek. Ja będę musiał... ― Rozejrzał się po mieszkaniu. ― No cóż, trochę tu ogarnąć.
Anielica popatrzyła na bałagan i zaśmiała się krótko.
― Jasne ― Skierowała się w stronę wyjścia. Tuż przy drzwiach, obróciła się po raz ostatni. ― Do usłyszenia, Asher.
― Do usłyszenia ― wyszeptał, patrząc jak znika mu z oczu.
Czekało go dużo pracy. Naprawdę dużo.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top