006. SOMEBODY'S WATCHING US.
006. SOMEBODY'S WATCHING US.
Nikt nie wspomniał już o tym, co działo się u świadka, któremu musiał wytłumaczyć, że jego chłopak nie żyje. W końcu nie było nawet po co, bo Miriel użyła swoich mocy, żeby usunąć mu wszelkie wspomnienia o swojej dawnej miłości. Chciała dla tego człowieka jak najlepiej, w końcu dlatego była aniołem. Jednak ani demon, ani anioł nie wiedzieli, że usunięcie pamięci było jednym z najokrutniejszych cudów, jakich Miriel mogła wykonać.Skupiono się na misji wyśledzenia Thayne'a i zaczekania, aż skończy pracę. W planach mieli potem pójście za nim, a następnie dowiedzenia się prawdy o tym, czy tak naprawdę przez cały ten czas był istotą nadnaturalną. Wystarczyło zaparkować auto niedaleko komisariatu i poczekać cztery godziny, jednocześnie tworząc z pojazdu idealną kryjówkę. Jak prosto to jednak brzmiało, fakt, że to akurat dwójka naturalnych między sobą wrogów musiała w nim czekać, utrudniało sprawę wielokrotnie. To tak, jakby ktoś wrzucił lwa i łań w tym samym pomieszczeniu. Albo człowieka i komornika. Oboje nie ukrywali, że była to tragedia i że obu stronom w żadnym stopniu się to nie podobało.
Dziewiętnasta jeszcze nie pojawiała się na zegarku, ale dwie istoty siedzące w pojeździe mieli idealny widok na słońce, które z upływem czasu powoli schodziło na dół. Przechodnie za to mijali wciąż auto, nawet nie zwracając na nie uwagi. Cztery godziny dłużyły się niemiłosiernie, a Miriel zdecydowanie nie lubiła stania w jednym miejscu. Jej jedynym zajęciem było ciągłe otwieranie i zamykanie szyby samochodu, którego sama stworzyła. Góra. Dół. Góra. Dół. Wzium. Wzium.
— Przysięgam, jeśli jeszcze raz to zrobisz — Asher odwrócił się do niej twarzą, niemal dosłownie mordując ją wzrokiem. — To. Obiecuję. Że. Cię. Zabiję — wycedził dokładnie każde słowo przez zęby.
Kobieta popatrzyła na niego bez krztyny lęku i roześmiała się krótko.
— O, serio? — Uniosła brwi. — Coś ci nie wierzę.
— Okej, może nie zabiję — poprawił się. — Ale obiecuję, że będzie bolało. Bardzo bolało.
— Chciałam przypomnieć, że na ten moment to ja mam moce, a nie ty. No i nie nadaremnie mówią, że jasność zawsze przezwycięży mrok. Więc możesz sobie grozić ile chcesz — odparła zrelaksowana, wciąż bawiąc się szybą. Góra. Dół. Góra. Dół. — Co ty taki sztywny jesteś? Wszystko cię wkurza na tym świecie.
— To się nazywa nerwica. Ryzyko zawodowe każdego detektywa — powiedział, a powieka jego lewego oka zadrgała gdy szyba znów powędrowała w dół. — Przestań, do cholery!
Jasnowłosa tym razem posłuchała, gdy dostrzegła twarz towarzysza.
— Na Ojca... dobra już, dobra — Wzdrygnęła się, finałowo zamykając szybę i opierając na fotelu. — Ale mi się nuuudzi! No nie wiem... to pogadajmy! Propo prac, to co robiłeś jeszcze jako demon? Bo każdy ma osobne prace, prawda? Opętywałeś ludzi? Zanudzałeś wszystkich na śmierć tą swoją marudną ekspresją?
— Haha, bardzo śmieszne... Nie opętywałem ludzi. No, może kilku. Ale to tylko, kiedy potrzebowałem naczynia. Byłem demonem z rozdroży. Zawierałem pakty — końcówkę zdania dopowiedział trochę ciszej niż resztę.
— O wow — Miriel uniosła brew. — Mogłeś wybrać sobie pracę jako telemarketer w takim razie. Byś mógł namawiać ludzi do wydawania pieniędzy na coś, co nie istnieje. Tak mi się to kojarzy z tymi paktami. A masz ty w ogóle jakąś empatię? Współczułeś ludziom, gdy to robiłeś? — Zatrzymała się jednak i zastanowiła nad tym, co powiedziała. — A nie, po co ja się nawet o to pytam. Przecież demony nie mają uczuć. Eh, nigdy się nie przyzwyczaję. Wciąż nie mogłam uwierzyć, gdy Lucyfer pewnego dnia stwierdził, że się wyprowadzi od tatki.
— Lucyfer był jedynym mądrym aniołem, jakiego poznałem — powiedział, a gdy po chwili dotarło do niego co powiedział, postanowił się szybko poprawić. — Znaczy, uh, ty też nie jesteś jakoś bardzo tępa. Tylko strasznie wkurzająca — dodał z krzywym uśmiechem.
Anielica nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Uśmiechnęła się jedynie pod nosem wesoło. Cokolwiek demon dopowiedział, zwróciła jedynie uwagę na to, że tym razem nie nazwał jej "głupią" jak poprzednio. Do tej pory wszyscy przypominali jej o tym, jako była okropna, a taki najbardziej przypadkowy demon potraktował ją lepiej, niż ktokolwiek przez bardzo długi czas. Siedziała tak cicho przez chwilę, nie wiedząc jak odpowiedzieć.
— Hm — wzruszyła ramionami krótko. — Nie mam pomysłu na pytanie. Czy jest jakieś, które chciałbyś zadać mi?
— Czemu niby miałbym? — powiedział, jednak po chwili namysłu zapytał jednak — W sumie, to mam jedno. Ten cały Bóg, to jest masochistą czy coś w ten deseń? Bo wiesz, tworzenie tak wielu wkurwiających przerośniętych gołębi z dodatkowo wkurwiającym głosem to takie...samobójstwo, ale na większą skalę.
— "Gołębi" — roześmiała się, jednak przestała w sekundę. — Jeżeli masz na myśli anioły, to są one czystą perfekcją, stworzoną, aby chronić ludzi. No... a przynajmniej... archaniołowie. To oni są wcieloną perfekcją. Nie mają żadnej wady, są najbliżej Ojca. Nie są wkurzający. I Ojciec nie jest masochistą, to najgorsze porównanie.
— Okej, okej, nie bulwersuj się tak! — Uniósł ręce w teatralnie obronnym geście. — Hm, ci cali "archaniołowie" brzmią groźnie. To jakieś vipowskie wersje gołębi? Chyba już o nich słyszałem. Sieją postrach nawet w piekle. — Mimowolnie się wzdrygnął.
Miriel wciąż się uśmiechała, jednak łatwo było stwierdzić, że trochę straciła humor mówiąc o tym temacie. Prawdą było, że źle wspominała archaniołów. To oni wygnali ją na Ziemię i nigdy się już do niej nie odezwali. Praktycznie wyrzucili ją z "domu", pomimo, że zwykłe anioły były dla archaniołów jak starsi bracia. Na dodatek nie lubiła faktu, że za czasów jej pobytu w Niebie była siostrą, z której się cały czas wyśmiewali. Czuła się wtedy okropnie i była przekonana, że była bezwartościową pomyłką, którą Ojciec stworzył całkowicie przez przypadek.
— Tia — odparła lakonicznie ze sztucznym uśmiechem, krzyżując ramiona i wpatrując się w ludzi za szybą. Z nerwów zaczęła nieświadomie uzupełniać kieszenie przechodniów pieniędzmi. Przy okazji uzdrowiła mężczyznę, który w tamtej sekundzie magicznie wyzdrowiał z nowotworu, o którym sam nie miał pojęcia. — W niebie jest trójka tych najpotężniejszych; Archanioł Gabriel i Archanioł Raphael, a na ich czele stoi Archanioł Michael. Nasz najstarszy braciszek.
— Słyszałem już te imiona — skrzywił się Asher. — I nie chcę cię w żaden sposób urazić, ale powiedzmy, że w piekle cieszą się złą sławą.
— Jest powód, by demony się ich bały — odparła z zadowoleniem anielica. — W końcu to właśnie Michael stanął naprzód podczas zdrady Lucyfera i był gotów, żeby z nim walczyć. Jest typem wojownika, a Ojciec wręczył mu ognisty miecz. — Do jej głowy wpadła nagle mroczna wizja. Gdyby tak... — Jakby się dowiedział, że... — Popatrzyła na towarzysza dość zaniepokojona. — Jakby się dowiedział, że się znamy, to zniszczyłby nas obu. Jak dobrze, że całkowicie moich braci nie obchodzę. W sensie... Że są zbyt zajęci, żeby do mnie doglądać.
— To, co powiedziałaś, nie stawia ich w dobrym świetle. Chyba nie są ideałem rodzeństwa, co? — demon zaśmiał się ponuro. — Jak dobrze, że nie mam żadnych braci ani sióstr. Chyba bym nie wytrzymał. Demony już z natury są wredne i okrutne. Dla kogoś, z kim byłyby spokrewnione, byłyby jeszcze bardziej bezlitosne — powiedział niby to beznamiętnie, ale jego wzrok uciekł gdzieś w bok, jakby coś go dręczyło.
— To chyba się cieszysz, że już nie musisz tam z nimi siedzieć, prawda? — zapytała. — Aha, i dla wyjaśnienia, to archanioły są ideałem rodzeństwa. — Zamilkła na chwilę, a po chwili znowu się odezwała. — I wiesz... Niby jesteś demonem, ale jest coś w tobie, co sprawia, że postrzegam cię w dość innym świetle. Może i jesteś strasznym ponurakiem i nie wiesz co to zabawa, ale nawet fajnie się z tobą rozmawia.
Miriel nie wiedziała, czy rzeczywiście lubiła obecność kogoś, kto miał być jej naturalnym wrogiem, czy może była to desperacja chęci rozmowy z kimś kto był w jakimś stopniu podobny do niej.
— Wow, naprawdę jestem aż tak sztywny? — zapytał z jedną uniesioną brwią, po czym pokręcił głową. — Mimo wszystko to miła zmiana. Że już nie jestem "tym złym gościem". — Wykonał cudzysłów palcami. — Dz... — zawahał się przez moment, jakby słowo nie mogło przejść mu przez gardło. — Dziękuję.
Blondynka rozchmurzyła się lekko, pomimo że nie było widać by w jakikolwiek sposób była przygnębiona tak czy siak. Demon, który właśnie podziękował za coś aniołowi? Było to czymś, czego w żadnym stopniu by się nie spodziewała. Asher coraz bardziej sprawiał wrażenie "ludzkiego" jakkolwiek to miało znaczyć.
Uśmiechnęła się szeroko, patrząc na wysokiego mężczyznę z zadowoleniem. Ona też chciała mu podziękować; był pierwszą istotą od stuleci, z którą mogła normalnie porozmawiać — nie rozmawiał z nią po to, żeby do czegoś ją wykorzystać. Nie rozmawiał z nią po to, żeby ją wyśmiać. Na dodatek nie był śmiertelnikiem i nie mógł umrzeć. Miriel nie patrzyła więc na niego jak para na lustrze, która miała zniknąć tak czy siak.
— Ja też dziękuję — odparła tylko bez podania powodu.
Popatrzyła przez szybę na drzwi komisariatu, z którego wyszło parę osób w niebieskich mundurach. Nagle jej uwagę przykuł szczupły mężczyzna o dość wrednym wyrazie twarzy, który właśnie wyszedł wraz z nimi.
— Asher, patrz! — Anielica kiwnęła głową w stronę Thayne'a. — Wyszedł.
— Faktycznie... — detektyw wymamrotał, odprowadzając Rogersa wzrokiem. — To co robimy? Czekamy, aż będzie sam, czy idziemy od razu?
— Może pośledźmy go kawałek z daleka. Zobaczymy gdzie pójdzie — zaproponowała Miriel, odpinając pasy.
Asher skinął głową, wychodząc za swoją partnerką z samochodu. Oboje szli w zupełnym milczeniu, wpasowując się w tłum, który od tylu lat był schronieniem dla wszystkich istot ich pokroju. Demon i anielica podążali za swoim celem, który manewrował między przechodniami, jakby wyczuwał, że jest śledzony. W końcu skręcił w ciemną boczną uliczkę, w której było już zdecydowanie mniej ludzi; na miejscu znajdował się jedynie kosz na śmieci i stara beczka, którą widocznie używali już wcześniej bezdomni. Zatrzymał się gwałtownie i w tym samym czasie zamarła dwójka detektywów. Napięcie w powietrzu cały czas rosło. Ostatecznie weszli za nim do wąskiej uliczki, ostrożnie stawiając kroki.
— Myślicie, że nie wiem, że za mną leziecie? — warknął momentalnie Thayne, odwracając się do nich na pięcie. — Serio, jaki jest wasz problem? Nie macie życia? Bawicie się w stalkowanie przypadkowych ludzi?
Miriel skrzyżowała ramiona, jakby wcale nie zdziwiona odkryciem podejrzanego.
— Może nie ludzi... — Popatrzyła na niego znacząco, czekając na jego reakcję. Jeżeli spojrzy on w pewien jeden specyficzny sposób, będzie wiedziała, że dobrze wie co ona ma na myśli. Asher stał obok niej ze skrzyżowanymi rękoma, obserwując mężczyznę w skupieniu. Ten tylko parsknął na słowa anielicy.
— Przepraszam? — zapytał niedowierzająco, jednak jeśli uważniej przysłuchać się tonowi jego głosu, to można było wyczuć nutę zdenerwowania.
Blondynka uśmiechnęła się zwycięsko, zaczynając powoli przybliżać się do mężczyzny.
— Wiesz coś, prawda? — ciągnęła melodyjnie. — Coś, czego żaden człowiek nie wie? O pewnej... Dość dużej grupie, która zamieszkuje tę planetę. A może jesteśmy po prostu parą świrów... Ale coś mi się wydaje, że wiesz...
— A mi się wydaje, że jednak jesteście świrami — sarknął, patrząc to na Miriel, to na Ashera. — Wybaczcie, ale nie mam czasu ani humoru na żarty. — Odwrócił się do nich plecami, gotowy odejść.
— Zaczekaj!
Anielica szybko do niego podbiegła, a wtedy dotknęła tyłu jego głowy. Zamknęła na chwilę oczy, a po chwili je otworzyła.
Nie, niemożliwe. Ze wszystkich ras, musiał być akurat tą.
Popatrzyła z oburzeniem i szokiem na Thayne'a. Szczerze mówiąc, nie miała pojęcia jak zareagować.
— Co... — wykrztusiła, patrząc to na Ashera, to z powrotem na poszukiwanego. — Ty... Jak... Nieee.... Co! Kto się tak zbłazenował?! Kasbiel?! Asmodei?! Malchediel?! Oooo, może Sariel! To on był zawsze tym typem... Nie wierzę! — Anielica odsunęła się od mężczyzny i zaczęła z oburzeniem krążyć w tę i wewte. — Jak to w ogóle możliwe. Tata powtarzał, że mamy takich rzeczy nie robić, a tu jednak ktoś postanowił się tak wygłupić. Jeszcze żadnego na Ziemi nie spotkałam, ale jednak tutaj był to to oznacza, że go ominęłam, a ja nie mogłam ominąć nikogo, przecież od razu bym go zatrzymała i... — Zamilkła, wzięła głęboki wdech i spojrzała na Ashera, uśmiechając się takim uśmiechem, który aż promieniował pasywną agresywnością. — To nie wendigo.
— Nie? — spytał szczerze zaskoczony Asher, spoglądając na nieco zawstydzonego mężczyznę, stojącego za plecami Miriel. — A więc kto? Czy też raczej co?
Anielica warknęła pod nosem i roześmiała się sztywno, odwrając się nagle z powrotem do Thayne'a. Podeszła do niego, a następnie dźgnęła palcem wskazującym.
— To mój bratanek! Masz przerąbane, mój drogi! — odparła, chociaż było to raczej skierowane do mężczyzny przed nią. — Myślałam, że od czasów Wielkiego Potopu wszystkie nephilim wyginęły, a jednak stoisz tutaj! Kto jest twoim ojcem? Który z moich braci miał czelność obcować z człowiekiem?! Michael już się pewnie tym kimś zajął, jak Ojca kocham...
— Zaraz, nephilim? — powtórzył po niej Asher. — W sensie... Dziecko anioła i człowieka?
— Brawo, macie mnie. — Thayne klasnął w ręce niby znudzony, obrzucając ich dwójkę nieprzychylnym spojrzeniem. — I co z tym fantem zrobicie?
— Cóż, póki nie jesteś wendigo... — Asher zaczął nieco zmieszany. — To chyba nic? — Spojrzał na Miriel w poszukiwaniu odpowiedzi.
Anielica w milczeniu piorunowała Thayne'a wzrokiem. Po chwili dotarło do niej, że demon się do niej zwrócił i wzruszyła ramionami.
— Nie wiem — odparła, ponownie stojąc tuż obok niego. — To nie on to zrobił, nic z tym nie zrobimy. Ale wiesz, pracuje w policji — Popatrzyła na nephilim w ludzkiej formie. — Może uda nam się wyciągnąć jakieś przydatne informacje. Ej, bratanku! — zwróciła się do Thayne'a. Uśmiechnęła się lekko złośliwie i z satysfakcją. — Jako policjant masz dostęp do kamer, prawda?
— Może mam, a może nie mam — odpowiedział, po czym spojrzał na Ashera. — Dlaczego niby miałbym wam pomóc? I to jeszcze demonowi? — Skinął głową w stronę bruneta.
— To nie było zbyt miłe — wymamrotał Asher, zabijając nephilim wzrokiem.
— Słuchaj, grzdylu! — Miriel po raz pierwszy uniosła głos złości przy demonicznym towarzyszu. Zaczęła grozić mu palcem, niczym porządna ciotka. — Nie pyskuj, dobrze?! Jesteśmy od ciebie o wiele starsi! I czy chcesz, czy nie, masz się mnie słuchać, albo wszystko powiem Michaelowi!
— W porządku, w porządku — Thayne uległ w końcu, wzdrygając się na dźwięk znanego imienia. — Pokażę wam te nagrania....
— O, jak wyśmienicie. — Asher uśmiechnął się do niego wrednie, szczerze trochę rozbawiony całą tą scenką, jakby wyjętą z telenoweli, w której główny bohater, który zwykle "kozaczy" (nie wiedział wcześniej, co to znaczy, nauczył się tego słowa od Kale'a) staje się nagle potulny jak baranek w towarzystwie surowego krewnego.
Anielica wzdychnęła, a następnie powróciła do swojego zwykłego uśmiechu, który był obowiązkowy na twarzach aniołów. Spojrzała na demona z zadowoleniem.
— A więc jednak na coś się przyda — powiedziała, wzruszając ramionami. Ponownie zwróciła uwagę na Thayne'a. — Potrzebujemy nagrań, które by ukazały co się działo po dwudziestej pierwszej. Oczywiście w miejscu, gdzie stała się ostatnia zbrodnia.
— Chodźcie — powiedział zwięźle, skinając głową na znak, by za nim szli. Demon popatrzył zadowolony na anielicę. Wygląda na to, że nie wrócą z pustymi rękoma.
◇─◇──◇────◇────◇────◇────◇────◇─────◇──◇─◇
Trójka istot weszła na komisariat. Dwóch znajomych Thayne'a popatrzyła na niego z brakiem zrozumienia, bo w końcu, dlaczego ich kolega postanowił wrócić się do miejsca pracy, jeżeli już skończył swoje godziny? Postanowili to jednak przemilczeń, wyjaśniając sobie, że może po prostu czegoś zapomniał.
Przeszli przez ładnie uporządkowany korytarz z krzesłami oraz różnymi tablicami z wywieszonymi notatkami i ulotkami (Miriel zwróciła większą uwagę na kolorową kartkę z napisem ❝PRZEMOC W RODZINIE? DZWOŃ!❞), a następnie weszli na główną salę pełną biurek. W tle rozlegały się dźwięki dzwoniących telefonów oraz rozmów innych policjantów. Thayne wyminął wszystkie biurka wraz ze swoją ciocią i jej towarzyszem, finałowo docierając do dość małego pomieszczenia, które zawierało pięć monitorów i biurko.
— Dobra, to przyjrzyjmy się nagraniom.
Jej bratanek skinął głową i odpalił nagrania z monitoringu. Były dość niewyraźne, nawet Asher, który miał bardzo dobry wzrok, miał problem z dostrzeżeniem tego, co się na nich dzieje. To nie było naturalne. Zupełnie, jakby obraz został przez kogoś celowo zniekształcony.
— Patrz — wyszeptał Asher do Miriel, obserwując w skupieniu to, co dzieje się na nagraniu. — Ta minuta. Tutaj normalnie idzie po chodniku. Zatrzymuje się na chwilę. A potem znika. Tu ewidentnie brakuje fragmentu...
— Nie, wszystko jest w porządku. — Rogers wzruszył ramionami.
Anielica przyjrzała się bliżej nagraniu. Przez tamtejszy deszcz trudno było dostrzec sylwetkę, która była spowita cieniem nocy, a jednak można było dostrzec, że wyglądało to tak, jakby kawałek czasu został usunięty.
— Rzeczywiście... — wymamrotała z zainteresowaniem. — Masz jakieś pomysły, czemu tego fragmentu brakuje? Może problemy z kamerą?
— Wczoraj robiliśmy przegląd techniczny — Thayne wyręczył Ashera w odpowiedzi. — Zapewniam, że jeśli chodzi o sprzęt, to wszystko działa sprawnie.
— Czyli ktoś musiał przy tym gmerać. Albo Jeremy umiał się teleportować. Nie ma innego wytłumaczenia — powiedział stanowczo Asher, odtwarzając nagranie w kółko i w kółko.
Miriel pstryknęła palcami, a nagranie zaczęło przewijać się kawałek do przodu. Ofiara wracała do domu... Coś usłyszała. Skierowała się w stronę miejsca ostatecznej śmierci... I nagranie się urywało.
— Ale... — wyprostowała się, mówiąc do Ashera. — Sprawdzałeś krew Jeremy'ego. Jeżeli był istotą nadnaturalną, to byś wiedział. — Popatrzyła na swojego bratanka z zastanowieniem. — Jeremy był chłopakiem Kale'a, prawda? A z tego co wiadomo, Kale mówił, że ktoś z policji go nie lubił. I to mógł być Thayne. Tylko co jeżeli to nie był on? Może to nie tylko jego nie lubił? Może ktoś po prostu pozbył się fragmentu nagrania? Ktoś, kto by mógł mieć dostęp do kamer przez wzbudzania podejrzeń.
— Hmm, to dobry trop — Asher zamyślił się chwilę. — A może... — Do głowy demona wpadł pewien pomysł, który sprawił, że krew odpłynęła mu z twarzy. — A może morderca jest nawet teraz w tym budynku? Czy to nie byłaby idealna zasłona? Pracowanie nad zabójstwem, które samemu się popełniło?
— Problem jest w tym, że tu pracują sami uczciwi ludzie — mruknął cicho Thayne, ale został zignorowany.
— Tylko dlaczego ktoś stąd miałby to zrobić? — zastanowiła się Miriel. — Ofiary nie są ze sobą w żadnym stopniu połączone. Jedynie, co ich łączy, to ich nadnaturalne rasy. Chyba że po prostu szuka kogoś do zabijania. I zdają się nie mieć żadnej złej przeszłości z policją.
— To wendigo. Wendigo może żywić urazę, jest z tego znane. Czasami jego zemsta może trwać nawet wiele wieków. — Asher potarł skroń, układając fakty w głowie. — Chyba trzeba będzie zająć się wszystkimi pracownikami. Ugh, to zajmie trochę czasu... — zmarkotniał.
— Wendigo nie zdawało się gustować w istotach nadnaturalnych. Zazwyczaj ich ofiarami byli zwykli ludzie. I... Rzeczywiście — westchnęła blondynka. — Ale hej, przynajmniej teraz mamy jednego z policjantów do pomocy.
— Huh? — Thayne spojrzał na nią, jakby dopiero co się obudził. — Myślicie, że ja... — urwał, gdy przypomniał sobie wcześniejsze krzyki Miriel. — No, ekhem, cóż...
— Pomożesz nam — powiedział demon z chłodnym uśmiechem, klepiąc nephilim po plecach. — I nie, nie masz wyboru.
◇─◇──◇────◇────◇────◇────◇────◇─────◇──◇─◇
Mieszkańcy Nowego Jorku nie mieli okazji doświadczyć rzeczy, które w jakimkolwiek stopniu zdawały się nadzwyczajne. Ameryka nie była krajem idealnym jak wielu osobom mogłoby się wydawać; było drogo, nocne spacery kobiet wnioskowały dużą szansą niebezpieczeństwa, złodziei było nie do zliczenia i zdarzało się tyle morderstw, że aż trudno było je zliczyć. Jednakże nieważne jak szokujące dla innych właśnie takie rzeczy mogłyby się wydawać, to były one rzeczami, z którymi nowojorczycy żyli w przyzwyczajeniu. Do tego ograniczały się ekstremalne wydarzenia, nie licząc ataku terrorystycznego z jedenastego września. Gdyby jednak posiadali zdolność dostrzegania tego, co niespotykane, to już wiele razy ich uwaga zostałaby przykuta na nadnaturalnych istotach, które od czasu do czasu ukazywały się w swoich naturalnych formach na zwykłych ulicach.
Tak też było tego wieczora, kiedy to detektyw Asher i jego nowa towarzyszka Miriel już dawno wrócili do swoich domów.
Jedna z całkowicie pustych uliczek między zamkniętym sklepem z owocami a pralnią stojącą w tym miejscu od prawie dziesięciu lat, została rozjaśniona nagłą smugą niezwykle przyjemnego dla człowieka światła. Było to światło tego typu, którego nie da się opisać zwykłymi słowami. Gdyby jakikolwiek człowiek by ją ujrzał, a nawet lepiej — by ją dotknął, to zostałby ogarnięty poczuciem niesamowitego szczęścia i błogiego relaksu. Było to bowiem światło pochodzące z samego Nieba; nazywane było także światełkiem na końcu tunelu, które widzieli osoby będące bliskie śmierci.
Temperatura w tamtej chwili podniosła się o kilka stopni, co było dość odczuwalne, jednak nikt z ludzi nie zwrócił na to uwagi. Jednak sekundowa smuga światła nie była jedyną niespotykaną rzeczą, która stała się w tamtej uliczce. Co więcej, był to jedynie czubek góry lodowej.
Na chodniku zupełnie znikąd pojawiło się trzech niezwykle przystojnych mężczyzn. Wszyscy ubrani byli w długie, białe szaty, a ich usta wykrzywione były w tak szerokie uśmiechy, że gdyby jakiś człowiek chciałby zrobić to, co oni, ich policzki piekłyby niezmiernie.
Największą uwagę przykuwały ogromne skrzydła. Nie mieli nawet po jednej parze. Każdy miał po trzy. Tak samo było z ich oczami — można było naliczyć po sześć na każdej z twarzy. Nie mrugały, przez co tajemnicze istoty przypominały manekiny.
— Bracie — odezwał się smukły mężczyzna o jasnych włosach i niebieskich oczach, spoglądając na osobnika stojącego pośrodku. To był Raphael; archanioł leczenia. Jego imię dosłownie oznaczało ❝Bóg Uzdrawia❞. — Z całym szacunkiem, ale nie wydaje mi się, że dowiemy się prawdy błąkając między... Ludźmi. — Ostatnie słowo wypowiedział z lekkim obrzydzeniem. Jakby rasa ludzka była resztkami obiadu.
— A ja uważam — podlizywał się drugi. On jedyny miał na twarzy bródkę. — Że to wyśmienity pomysł.
Mężczyzna pośrodku milczał, analizując ludzi, którzy hałaśliwie spacerowali na końcu uliczki i żaden z nich nie wpadł na pomysł, żeby spojrzeć w bok.
— Dziękuję ci, Gabrielu — odparł z powagą. — Musimy jednakże wtopić się w otoczenie.
Po tych słowach, w ułamku sekundy zniknęły skrzydła oraz dodatkowe pary oczu, a szaty zostały zastąpione kremowymi garniturami. Gabriel dodatkowo wyposażył się w parę okularów, czerpiąc inspirację od jednego z przechodniów.
Jednak to osobnik, który zmienił się w czarnowłosego mężczyznę o wąskiej twarzy najbardziej przykuwał na siebie uwagę. Otaczała go niesamowita energia, która aż krzyczała informacją, że jest to ktoś niesamowicie ważny. I była to całkowita racja, bowiem to właśnie był Archanioł Michael. Ten, który według zeznań Ashera siał postrach wśród demonów. Ten, który był posiadaczem legendarnego miecza i jako pierwszy wyszedł przed szereg, żeby walczyć z Lucyferem. Ten, który kontrolował Niebo podczas nieobecności Boga.
Gabriel uniósł lekko głowę. Następnie zmarszczył nos.
— Michaelu... Wyczuwam coś w powietrzu... — zmrużył oczy podejrzliwie, jednak z jego twarzy nie spoczywał najsztuczniejszy uśmiech, jaki można było zobaczyć. — Czuję zapach stęchlizny. Chyba w pobliżu mamy demona.
— Demona... Masz rację, ja też go czuję — prychnął Raphael, patrząc na swojego najstarszego brata. Czarnowłosy zrobił parę kroków w stronę jezdni, prostując swój garnitur.
— Macie rację, drodzy bracia. Jest gdzieś tutaj w pobliżu — wymamrotał cicho. Odwrócił się do dwójki mężczyzn. — Jedyna rzecz mnie ciekawi.
— Co takiego? — zapytał Gabriel.
— Zniszczymy tego demona? Dawno się żadnymi nie bawiłem! — dopowiedział Raphael.
Kącik ust Michaela drgnął, jednak uśmiech nie opadał.
— Jedyna rzecz mnie ciekawi — powtórzył głośno. — Dlaczego nasza siostrzyczka się go nie pozbyła. Jest w końcu tutaj w okolicy...
Pozostali archaniołowie popatrzyli na niego w lekkim zdezorientowaniu, próbując sobie przypomnieć o czym on mówił. Nagle jednak ich olśniło.
— Ach, tak! — roześmiał się po chwili Gabriel. — Jeremiel! Strażniczka gwiazd i anioł nadziei! Ile to już czasu minęło! Najdurniejsza istotka, jaką mieliśmy.
— Jest tutaj od wieków — odparł Raphael ze zniesmaczeniem w głosie. Ziemia była dla nich niczym kontener na śmieci, nic więc dziwnego, że archaniołów tak bardzo obrzydzało to miejsce. A sama wizja anioła spędzającego w tym świecie większość czasu była równie obrzydliwa. — Domyślam się już twoich podejrzeń, Michaelu! Myślisz, że... Ona i demon się znają? To byłaby zdrada.
Czarne włosy archanioła poruszyły się złowrogo na wietrze, jednak jego ekspresja sztucznego zadowolenia i spokoju nie znikała z jego twarzy.
— Jeżeli tak jest — wycedził przez perfekcyjnie śnieżnobiałe zęby. — To oboje pożałują, że zostali stworzeni. — Zamknął oczy i skupił się. Szukał zapachu anioła. Po chwili znalazł. I o dziwo był bardzo niewyraźny. Zupełnie, jakby anioł ten zaczął coraz mniej przypominać anioła. Michael otworzył oczy, popatrzył na jeden z wysokich apartamentów, który świecił w oddali i odwrócił się do braci. — Najpierw złożymy naszej małej siostrzyczce wizytę. Mam przeczucie, że ta dwójka pomoże nam na znalezienie odpowiedzi do pytania, którego szukamy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top