005. DRUG ADDICTS ALSO CRY.













005. DRUG ADDICTS ALSO CRY.










    Asher zniecierpliwiony westchnął po raz kolejny raz, gdy mniejsza wskazówka na zegarku przesunęła się po raz ęty, a Miriel dalej się nie pojawiała. Na pewno nie pomylił adresu, doskonale pamiętał gdzie anielica mieszkała i wątpił w to, żeby go wystawiła. Chyba była na to zbyt dobra, tak jak każdy anioł. Poddenerwowany przeleciał wzrokiem po oknach budynku.

     — No dalej, gdzie jesteś? — wymamrotał do siebie pod nosem, wypatrując jakiejkolwiek sylwetki, która mogłaby przypominać jego drobną partnerkę w śledztwie.

     Jednak Miriel nie było w jej mieszkaniu, jak mogłoby się wydawać. Już nie. Zamiast tego, była tam, gdzie demon się nie spodziewał.
     Na drogę wjechał Ford Mustang z rocznika sześćdziesiątego piątego o (o dziwo, zważając to, w jaki sposób ten samochód powstał) czarnym kolorze. Właśnie ta marka była popularna w czasach, które miały specjalne miejsce w sercu Miriel. Podjechał pod klatkę schodową tuż obok Ashera, a szyba rozsunęła się, ukazując Miriel ubraną w typowy strój kobiet w roku czterdziestym drugim, gdy górowała moda na materiałowe spodnie i białe koszule. Jej oczy schowane były za ciemnymi okularami.

     — Wsiadaj, demonie. Jedziemy się bawić w detektywów — powiedziała dość lodowato, niczym główny bohater czarno-białych filmów kryminalnych. Gdy jednak ściągnęła okulary, uśmiechnęła się wesoło i tak, jak zwykle. — Tak tylko cytuję film, nie pamiętam dokładnie jaki. Wycudowałam auto! Ładne? Tak w ogóle to cześć. To tak żeby nie jeździć taksówką. — Ruszyła lekko głową, a drzwi obok niej otworzyły się same.

Asher uniósł lekko jedną brew, po czym wsiadł do samochodu, kręcąc z niedowierzaniem głową.

     — Wiesz, że jedziemy rozpracowywać zagadkę morderstwa, a nie szpanować super wyposażeniem, tak? — zapytał sarkastycznie.

     — O proszę, ja tylko robię ci przysługę, żeby żadne z nas nie musiało płacić za taksówkę. Co prawda ja mogę sobie pieniądze sama kreować, ty tak samo, ale nie wydaje mi się, że często używasz swoich mocy. No... przynajmniej z tego co widzę — Popatrzyła na niego sympatycznie, a następnie zaczęła wyjeżdżać z drogi. — No to... Gdzie dokładnie ten twój kolega mieszka?

     — Jedź na Tollington Way — powiedział krótko. — Nie, nie mogę sobie, jak ty to ujęłaś? Kreować pieniędzy. Już nie. — Odwrócił wzrok i skupił się na miejskim krajobrazie za oknem.

Anielica skierowała się w tamtą stronę. Wsłuchała się w ostatnie słowo demona z uwagą.

     — "Już nie"...?

     — Tak, już nie. Co ty, nie rozumiesz po angielsku czy co? — warknął odrobinę głośniej niż z początku zamierzał. — Tak po prostu...jest. Nie ma o czym rozmawiać — dodał trochę ciszej.

Miriel uniosła lekko brwi. Kiwnęła więc głową na znak, że nie będzie o to pytała. Zauważyła, że był to temat, na który Asher był wrażliwy.
Jechali przez chwilę w milczeniu, jednak anielica nie umiała trzymać języka za zębami na długo.

     — ... Mogę ci zadać osobiste pytanie?

     — Wszystkie anioły zadają tyle osobistych pytań, czy tylko ty? — zapytał retorycznie. Gdy zauważył, że po chwili ciszy anielica nie odpowiedziała, westchnął ciężko i machnął dłonią. — Zresztą, wszystko mi jedno.

Jasnowłosa westchnęła płytko, ściskając dłonie na kierownicy.

     — Czemu tutaj jesteś? - zapytała wprost. — W sensie... tutaj TUTAJ. Nie w piekle jak pozostali, ale na Ziemi. Zajmując się sprawami kryminalnymi, pomagając innym. Czemu?

    — Popełniłem błąd. Jeden, ale zbyt ważny, żebym mógł tam zostać. Chcieli się mnie pozbyć, bo byłem wadliwą częścią i psułem całą machinerię geniusza chodzącą jak w zegarku. Nikt nie chce zepsutych fragmentów układanki. Na początku postanowiono mnie zabić, więc stchórzyłem i uciekłem. Zmieszałem się z tłumem - powiedział wszystko stoicko spokojnym tonem, ani na moment nie patrząc na Miriel. — A ty? Dlaczego tu jesteś, zamiast mieć sielankowe życie w niebie?

     Anielica wsłuchiwała się w słowa Ashera. Nie mogła w to uwierzyć, ale jednak oboje mieli ze sobą coś wspólnego.
Oczywiście mogła mu powiedzieć, że ona też była wadliwą częścią nieba, jej bracia chcieli ją wyrzucić i wyśmiewali się z niej przez milenia, tak naprawdę nienawidziła Ziemi, kłamała samą siebie o swojej wierze w ludzi oraz własnej radości i wciąż prosiła swojego Ojca by wrócił i ją stamtąd zabrał, pomimo, że ani razu go nie widziała i nigdy nie odpowiadał na pytania, ale nie chciała. Nie chciała mówić, że aniołowie byli tak naprawdę istotami, które wcale nie były tak perfekcyjne, jak mogłoby się to wydawać. Spochmurniała lekko, ale wciąż trzymała uśmiech na twarzy.

    — Ja... — zawahała się przez chwilę, zastanawiając się nad kłamstwem. W końcu wymyśliła jedne, które w połowie wyszło jej dość wiarygodnie. — Ja po prostu chciałam tu przyjść. I jestem.

     — Dlaczego ci nie wierzę? — wymamrotał, wyczuwając coś dziwnego w głosie kobiety. — Jestem detektywem. Jeszcze nie jestem na tyle głupi aby nie rozpoznać, kiedy ktoś kłamie. Chyba, że to też już się u mnie pogorszyło. — Spojrzał na nią znacząco.

Miriel westchnęła, uparcie się uśmiechając.

     — Chyba ci się to pogorszyło. Anioły nie kłamią, pamiętasz? — zaświergotała z fałszywą radością. — Tak czy siak — postanowiła zmienić temat. — Myślisz może, czy udałoby się nam dostać dostęp do kamer?

     — Jest taka możliwość... Ale to zajęłoby cholernie dużo czasu. To też zależy od tego, czy uda nam się wikiwać ludzi siedzących nad monitoringiem, czy będziemy musieli się pofatygować na własną rękę. Masz jakieś anielskie sztuczki w zanadrzu, prawda?

     — Oczywiście, że tak. Ale mówiłeś, że mam nie hipnotyzować ludzi gdy nie ma potrzeby - odparła z uśmieszkiem, skręcając w ulicę. — Chyba, że nagnę tą zasadę i mimo to nie będziesz unosił głosu.

     — Ja tak powiedziałem? Hm, chyba możemy zrobić wyjątek albo dwa. W każdym razie... Och, czekaj! Skręć tutaj — zawołał, wskazując boczną uliczkę, obok której właśnie mieli przejeżdżać.

     — Robi się.

Kobieta ruszyła kierownicą gwałtownie i skierowała się w boczną uliczkę, o której mówił demon.

     — Zatrzymaj się pod numerem trzydzieści dziewięć. Jak będziemy mieli dużo szczęścia, to Kale akurat będzie w domu. Jeśli nie, to podjedziemy do kiosku.

Anielica jechała wzdłuż ulicy, sprawdzając powoli numery, aż w końcu dostrzegła numer, który został wspomniany wcześniej. Zaparkowała, a następnie wysiadła z auta i poczekała na Ashera. Popatrzyła na prezentujący się przed nią budynek, który zdecydowanie nie wyglądał na miejsce, gdzie mieszkali bardziej porządni mieszkańcy miasta.

     — Tutaj? — Popatrzyła ze sceptyzmem na zerwane parapety i brudne okna.

     — Tak — powiedział demon szorstko. — Byłem tu co prawda tylko jeden raz, ale jestem pewien, że to tutaj.

     — Okej... No to wejdźmy do środka!

Oboje skierowali się do klatki schodowej i weszli przez drzwi bez domofonu na ubrudzony i zaniedbany korytarz. Miriel pokręciła głową z dezaprobatą, a z szybkością mrugnięcia oka, wyschnięte do cna rośliny zakwitły żywymi kolorami oraz kwiatami.

     — Jakie mieszkanie? — zapytała, a podłoga nagle zyskała błysku, jakby dopiero co była umyta.

    — Numer sześć, o ile się nie mylę — odparł Asher po krótkim namyśle. Jego uwaga skupiała się aktualnie na kwiatach, które ożywiła Miriel. Sam nie wiedział, dlaczego widok kolorowych roślin go cieszył, bo zdecydowanie bardziej przywykł do widoku martwej roślinności, nieważne jakiej.

W stronę tego numeru się skierowali. Mijali różnego rodzaju drzwi ze srebrnymi numerami, od czasu do czasu słysząc głosy zza drzwi, aż koniec końców stanęli przed tymi, o numerze sześć. Miriel zapukała energicznie, czekając na odpowiedź w postaci otworzenia drzwi.

     — Mówiłem, że może go nie b-

Asher nie dokończył zdania, bo w progu mieszkania stanął drobny mężczyzna, jeszcze ubrany w szlafrok mimo późnej pory. Patrzył na demona i anielicę nieobecnym wzrokiem, jakby nie przyswajał do wiadomości tego, że stoją tam właśnie teraz, w tym momencie.

     — Czego tu szukasz? — powiedział zachrypniętym głosem patrząc tylko na Ashera, wyraźnie postanawiając zignorować Miriel. Nie wiadomo, czy powodem było to, że jej nie znał, czy może zupełnie coś innego.

     — Przyszliśmy cię przepytać, Kale — detektyw odpowiedział łagodnie, robiąc krok do przodu. — Pozwolisz, że wejdziemy?

     — A mogę w ogóle powiedzieć nie?

     — Nie — demon uśmiechnął się szeroko, wchodząc do środka. Kiwnął głową, aby Miriel szła za nim.

     Mieszkanie Kale'a wyglądało jak typowe miejsce kogoś, kto niezbyt często myślał trzeźwo i funkcjonował, jak normalny obywatel; było średniej wielkości, jednak większość miejsca zajmowały różnego rodzaju stare i obdarte meble. Na podłodze leżały przenoszone ubrania wymieszane z różnymi pudełkami po fast foodzie.
     Blondynka podążyła za nimi, z zainteresowaniem analizując zachowanie Kale'a. Czy to było to, o czym mówił jej wcześniej Asher? Czy tak się właśnie zachowywał człowiek pod wpływem tych dziwnych używek? Miała ochotę go spytać, ale wolała zapytać się tego na samym końcu. Popatrzyła na towarzysza, wskazując głową na właściciela mieszkania, tak, żeby nie zauważył. Bezdźwięcznie, poruszając ustami spytała "To jest ćpun?". Asher uśmiechnął się pod nosem, odpowiadając również niemo "Uwierz mi, mogło być gorzej".

     — Jakie właściwie uważacie, że mogę mieć "informacje"? — Kale wykonał cudzysłów palcami. — Bo chyba nie przyszliście po to, żeby stać mi na środku pokoju i przeszkadzać?

     — Właściwie, chcieliśmy porozmawiać o Jeremym — ton Ashera zmienił się na bardziej poważny. Niższy mężczyzna uniósł jedną brew.

     — Co z nim?

     — Nic nikt ci nie powiedział? — zapytał zaskoczony detektyw, po czym uznał, że to pytanie samo w sobie było głupie. Oczywiście, że nikt nic mu nie powiedział, przecież gdyby tak było, to z pewnością Goldfinger nie byłby w stanie z nimi teraz rozmawiać. — To...to może być dla ciebie trudne...

     — O co do cholery chodzi? — zniecierpliwił się Kale, najpierw patrząc wyczekująco na Ashera, a potem na Miriel. — Przysięgam, jeśli znowu się wplątał w jakieś kłopoty-

     — Nie, Kale. Jeremy nie żyje. Został zamordowany.

Sklepikarz zamrugał raptownie, zupełnie, jakby wiadomość przekazana przez Ashera była siarczystym ciosem w policzek, bardziej bolesnym, niż najboleśniejszy, jaki można sobie wyobrazić. Po chwili ciszy mężczyzna tylko zaśmiał się nerwowo. Miriel z lekkim przygnębieniem wpatrywała się w sytuację.

     — To nieprawda. To jest, kurwa, niemożliwe! — podniósł głos prawie do krzyku, podczas gdy z oczu zaczęły lecieć mu łzy. — Po co tu przyszliście? Ale tym razem, podaj prawdziwy powód.

     — Mówię prawdę — powiedział cicho Asher. — Jeremy naprawdę nie żyje. Chcieliśmy cię przepytać, bo może posiadasz informacje, które pozwolą nam ustalić, kto go zamordował.

    — Zamknij się! — wrzasnął Kale, w szale wplątując dłoń w swoje włosy. — Zamknij się, zamknijcie się, to jest...nieprawda... — jego głos powoli słabł, ale zamiast wrzasku przyszedł szybki oddech, którego człowiek nie potrafił opanować. Aby się nie przewrócić, oparł się o ścianę, spoglądając jeszcze raz w ciemne tęczówki detektywa. — Powiedz, że to nieprawda.

     — Mogę powiedzieć, że to nieprawda, ale wtedy zostałbym kłamcą — odpowiedź była chłodna jak spojrzenie Ashera. Demon zaczynał się niecierpliwić tym, że nie udaje mu się niczego wyciągnąć.

     — On jest teraz w lepszym miejscu, wierz mi, wiem o tym na pewno — wtrąciła się Miriel ze współczuciem. — I patrzy na ciebie w niebie. Chciałby, żebyś pomógł nam w rozwiązaniu tego, kto go zabił. W życiu pośmiertnym nie zaznaje już żadnego bólu, jest po prostu pełen szczęścia.

     — Nie ma czegoś takiego jak życie pośmiertne — odparł Kale niemal niesłyszalnie. Jego wzrok teraz skupiał się na jasnowłosej. — Ty też taka jesteś? Taka jak on? — ruchem głowy wskazał Ashera.

Miriel popatrzyła na demona pytająco, marszcząc brwi. Czy ten człowiek wiedział o istotach nadnaturalnych oraz to, że Asher nie był zwykłym detektywem? Kiedy zobaczyła spojrzenie mężczyzny, znała już odpowiedź. Ponownie swoją uwagę skupiła na Kale'u.

     — Cóż... — To było dla niej niecodzienne. Jeszcze nikomu nie mówiła żadnemu człowiekowi tego, kim tak naprawdę była w tym wieku. — Nie do końca, chociaż... Wzruszyła ramionami. — W pewnym sensie tak. Jestem aniołem.

     — Aniołem — powtórzył Kale, zanosząc się histerycznym śmiechem. Z jego oczu pociekły kolejne łzy i trudno było stwierdzić, czy to wciąż łzy goryczy. — Aniołem! Oczywiście! Demony, anioły, co jeszcze? Zębowe wróżki?

     — Też istnieją, ale to nie one są naszym problemem — powiedział z kamienną twarzą Asher, poprawiając swój kołnierz. — Nie wiemy dokładnie kto zamordował Jeremy'ego, ale wiemy co go zamordowało. Słyszałeś kiedyś o wendigo?

     — Chyba? Nie? Nie wiem? — odparł Goldfinger, przecierając mokrą twarz rękawem. — Chyba...chyba kiedyś oglądałem o tym jakiś film czy serial. To potwory z indiańskiej mitologii, prawda?

     — Zgadza się. — Demon kiwnął głową i odchrząknął rzeczowo. — Możemy usiąść? Czy potrzebujesz jeszcze chwili dla siebie...?

Kale westchnął, biorąc jeszcze kilka głębokich wdechów i wydechów.

     — Siadajcie na kanapie. Zaraz wrócę. — Wyszedł z pokoju, zostawiając na moment Miriel i Ashera sam na sam.

Miriel spojrzała na mężczyznę, krzyżując ręce. Westchnęła bezgłośnie.

     — Wiesz, bo ja bym mogła wprowadzić go w taki stan, żeby nie czuł smutku — wymamrotała do niego dosyć cicho. — Naprawdę go szkoda. I to miejsce... Nie rozumiem, jak człowiek o wolnej woli mógłby się tak stoczyć.

     — Nie wszyscy ludzie żyją w bajce. Dobro nie idzie zawsze w parze ze szczęściem — mruknął ciemnowłosy. — Rób z nim co chcesz. Gwarantuję ci jednak, że prędzej czy później wprowadzi siebie w taki stan, że nie będzie zupełnie pamiętał o smutku.

Te spowodowały, że anielica poczuła kolejny raz coś, czego nigdy wcześniej nie odczuła. Uderzyła lekko demona w klatkę piersiową.

     — Ludzie mają żyć w bajce! — Uniosła lekko głos, a jej oczy zamigotały lekko. — Po to Ojciec stworzył ten świat. A to jest wszystko nieporozumieniem. Naprawię to. Naprawię jego. Nie będzie niczego brał, nie będzie się truł. Głupie to wszystko — Odetchnęła, siadając na kanapie.

     — Masz rację, jest głupie. Świat ludzki jest głupi i ludzie sami w sobie bywają głupi, częściej, niż możesz sobie wyobrazić — powiedział niewzruszony demon.

Zanim anielica zdążyła mu jakoś odpowiedzieć, do pomieszczenia wrócił Kale, już nie w szlafroku, tylko w pełni ubrany. Popatrzył na dwójkę swoich gości pustym wzrokiem.

     — Co chcecie wiedzieć? — zapytał, siadając ciężko na fotelu stojącym obok kanapy.

     — Najchętniej tyle ile się da. Co Jeremy robił tak późno sam na ulicy?

     — Jak to co? Pracował. Na kilka zmian. Pewnie...pewnie wracał do domu — dopowiedział ciszej.

     — Pomyślmy — Asher odwrócił się twarzą do swojej partnerki. — Co musiałby zrobić bezbronny człowiek, aby zmusić wendigo do tego, żeby narażało się na bycie nakrytym?

Miriel słuchała z zainteresowaniem, próbując rozbudować sobie scenę w głowie.

     — Wendigo podobno wydają dość głośny ryk przed zabiciem. Może on to usłyszał, skierował się do źródła dźwięku i nakrył wendigo, które może... Nie wiem... Właśnie było w swojej ludzkiej formie? - mamrotała pod nosem w zamyśleniu. — I raczej by zauważył nagłą zmianę w temperaturze, co też by go mogło zaciekawić. Kale, o której godzinie twój chłopak wyszedł z domu? I o której godzinie zaczynał pracę?

     — To była... — człowiek zamyślił się przez moment, próbując sobie przypomnieć. — Wychodził około dwudziestej pierwszej? Do pracy miał na za kwadrans do dwudziestej drugiej? Tak, to chyba było coś koło tego.

     — To się przyda — stwierdziła anielica do Ashera. — Będziemy wiedzieli, na które godziny zerkać podczas sprawdzania nagrań z kamer.

     — Tak, to już coś. Hm, wiesz może, czy Jeremy miał jakichś wrogów? To też zawsze może jakoś pomóc...

     — Wrogów? Może tylko wśród paru policjantów. I był jeszcze ten cały Rogers... — Kale wymamrotał, a twarz Ashera w ułamku sekundy pociemniała.

     — Rogers? Thayne Rogers?

     — Ta, chyba tak to szło. Kojarzysz go?

Demon posłał Miriel porozumiewawcze spojrzenie.

     — Pamiętasz tego detektywa, którego spotkaliśmy wczoraj, prawda?

     — Tak, oczywiście — Jasnowłosa potaknęła głową. — Tego i tamtą panią.

     — Dobra, teraz słuchaj mnie uważnie — Asher spojrzał znów na Goldfingera. — Powiedz mi wszystko, ale to absolutnie wszystko, co wiesz na temat relacji Jeremy'ego i Rogersa.

     — Yyy, nie tak dużo. Opowiadał o nim niewiele. Sam do końca nie wiem o co im tak właściwie poszło, ale chyba to było coś poważnego, bo ilekroć ktoś tylko wspominał przy Jeremym imię tamtego gościa, to już go krew zalewała.

     — Ale myślisz, że można by nazwać ich wrogami? — upewnił się demon.

     — Chyba. Nie wiem, wrogowie to strasznie mocne określenie...

     — Wystarczające — powiedział szybko detektyw, splatając dłonie w koszyczek. — Miriel? Mogę cię o coś spytać?

     — Oczywiście — odparła krótko.

     — Czy, nawet jeśli postać nadnaturalna jest w swojej ludzkiej formie, można ją jakoś łatwo odróżnić od człowieka? Nie chodzi mi tu o konkretny gatunek, po prostu, czym bardzo, ale to bardzo się wyróżniają. Siedzisz na tym padole dłużej ode mnie, myślałem, że, no wiesz... Masz już większe doświadczenie — powiedział wszystko na jednym wdechu, myśląc nad czymś bardzo intensywnie.

Anielica zastanowiła się przez chwilę.

     — Sprawa wygląda tak, żee... — Przeciągnęła po chwili. — Anioły i demony potrafią się rozpoznać po swoich aurach oraz zapachach, ale jeżeli chodzi o inne gatunki, to nie potrafimy wyczuć innych istot. Jest jednak sposób. Gdy używana jest część czegoś, co potrafiłoby zabić taką istotę, to potrafią zrzucić z siebie ludzkie naczynie przez strach i naturalnych odruch używany do bezpieczeństwa. Gdyby tak ktoś okazał się wampirem, to podsunięcie czosnku lub krzyża by sprawiło, że ukazałby swoje prawdziwe oblicze. I da się to rozpoznać po zachowaniu, chyba że ta istota potrafi się dobrze kamuflować. Masz jakieś podejrzenia? — Popatrzyła na demona z ciekawością.

     — Tak. Coś mi nie gra jeśli chodzi o Thayne'a. Zawsze gdy go spotykałem to zachowywał się dziwnie i czuć było od niego coś, czego nie czuje się zazwyczaj w pobliżu normalnych ludzi, ale zawsze wydawało mi się, że to tylko moje urojenia. Teraz...chcę to sprawdzić. Chcę sprawdzić, czy nasz drogi detektyw Rogers jest na pewno człowiekiem. Nie wiem tylko jak — zgrzytnął zębami we frustracji. Kale przez cały ten czas patrzył na nich nieco zagubiony i zdezorientowany.

     — Gdybyśmy bardziej przyjrzeli mu się co robi w chwilach wolnych, poza ludźmi, to może byśmy się czegoś dowiedzieli. Albo możemy po prostu użyć triku psychologicznego — Uśmiechnęła się lekko.— Powiedzieć mu, że wiemy o jego sekrecie i to, kim tak naprawdę jest. Sam się przyzna. Nie jestem jednak pewna, czy to by na pewno zadziałało — Nagle w jej głowie zamigotał pomysł. — Ale hej! Przecież ja mogę zajrzeć w jego duszę. Jeżeli nie wyda się ludzka, to będziemy mieli potwierdzenie.

     — Czyli mamy plan. Okej, to lepsze niż stanie w miejscu — Asher pokiwał głową. — Pytanie tylko jak znaleźć adres naszego podejrzanego...

     — Przecież jesteś detektywem i ciebie znają, prawda? Chyba wpuściliby cię na komisariat... Albo wpuściliby, gdyby pewien anioł wpłynąłby na ich myśli. Na komisariacie takie dane chyba powinny być, w końcu on pracuje dla policji.

     — Wiesz co? — zrobił krótką przerwę. — Myślę, że co do tej zasady z wpływaniem na ludzi, możemy zupełnie odpuścić.

     — Wiem, to przydatna zdolność!

     — Kale — Demon odwrócił się do mężczyzny — dziękujemy ci za te wszystkie informacje. I wiesz, że nie jestem najlepszą osobą do pocieszania, ale mam nadzieję, że prędzej czy później dojdziesz do siebie.

     — To już jest obojętne — powiedział ich przesłuchiwany, zanurzając twarz w dłoniach. — Jeśli to już wszystko, po co przyszliście, to wolałbym, żebyście wyszli. Potrzebuję pobyć w samotności.

     — Oczywiście — odparł Asher, wstając z kanapy. — Chodź, Miriel. Musimy drążyć to śledztwo do skutku.

Blondynka wstała prędko i wraz z demonem skierowała się do wyjścia, jednak... Zatrzymała się na chwilę, patrząc na demona wymownie. Zrobiła obrót w stronę Kale'a, a następnie wyciągnęła dłoń.

     — Mam złe przeczucie —westchnęła. — Boję się o twój stan psychiczny, Kale.

Na końcówkach palców pojawiła się jej jasna energia. Machnęła lekko dłonią, a wtedy właściciel mieszkania padł nieprzytomny na kanapę. Energia przyfrunęła do niego i wleciała mu do czoła.

     — Teraz możemy iść — powiedziała, wychodząc z mieszkania Kale'a.

Nie chciała, żeby jakikolwiek człowiek był smutny. Nie w miejscu, które miało być idealne. Idealne miejsce nie miało mieć w sobie czegokolwiek negatywnego. Nieważne ile tego było, Miriel była gotowa, żeby chociażby na siłę samą pozbyć się grzechu i żalu z tego miejsca, na którym przyszło jej żyć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top