Rozdział 43

Ava...

Wspomnienie krzyku... Echo wystrzału... Rozrywało moje bębenki nieprzerwanym dźwiękiem. Odbijał się od każdej ściany, krusząc uwięzione w nich moje wspomnienia. Ciemność... Ten wilgotny zapach i krew, którą czułam... Ciepłą, bulgoczącą i pachnącą śmiercią. Zapomniałam... Ta moja głowa zupełnie wyparła z siebie tamtą noc. Ten strach, z jakim za każdym razem chwytałam pistolet, modląc się, żeby komora okazała się pusta. Pusta dla niego, pełna dla mnie. 

Pokręciłam głową, przypominając sobie coraz więcej szczegółów. Dom rozświetlony jak na Boże Narodzenie i cały podjazd zastawiony samochodami. Muzykę słyszałam już z daleka, a w lusterku widziałam beznamiętne spojrzenie jednego z ludzi Gustavo. Zawsze tak patrzyli, gdy na jego rozkaz przywozili mnie do domu. Nawet, gdy tak jak dzisiaj, musiałam zwalniać się w środku dnia z zajęć. Nie miałam wyjścia, a każdy objaw buntu kończył się biciem i zamknięciem w piwnicy. Teraz, gdy nie było już rodziców, robił to za każdym razem.

Zacisnęłam powieki, gdy obraz wspomnień przeniósł mnie do salonu. Za mgłą widziałam puste twarze, z wykrzywionymi szyderczo ustami, a kakofonia dźwięków wywoływała ból głowy. Dudniąca muzyka, śmiechy, kłótnie... Zapach skórzanych kurtek i spalin. Miałam tego dość. Tego, że Gustavo zrobił ze mnie swoją zabawkę. Pastwił się nade mną i tresował jak małpę w cyrku. Skacz, poturlaj się, a teraz zobaczymy, jak głośno krzyczysz...

Nienawidziłam go. Każdą cząstką mojego siedemnastoletniego serca nienawidziłam go za te wszystkie lata. Za śmierć rodziców, za zrujnowanie mi życia. Wiedziałam, że gdyby mógł, oddałby mnie jednemu z tych swoich zaćpanych znajomych. Dopiero tamtej nocy dowiedziałam się, że to mój syn, a nie Gustavo miał odziedziczyć wszystko, co zostawił ojciec. Tytuł pieprzonego capo, majątek i nazwisko. Kurewskie nazwisko Mancuso, dla którego zmienił moje życie w piekło. Nie mógł mnie oddać i nie mógł mnie zabić, ponieważ w tym przypadku, wszystko przeszłoby na don Danielo Rivas, obecnego capo di tutti capi amerykańskiej Cosa Nostry. A on chciał wszystko dla siebie... Co to dla mnie oznaczało? Lata życia w udręce. Bita, więziona, poniżana, a może za jakiś czas gwałcona przez jego przyjaciół.

Tamtej nocy... W domu było więcej ludzi niż kiedykolwiek. Siedząc w swojej małej sypialni słyszałam, jak pod dom wciąż podjeżdżały samochody. Ich ryczące silniki i zapach spalin wypełniały wieczorne powietrze. W środku nocy pojawił się w moim pokoju jeden z zaufanych goryli Gustavo i po prostu wywlekł mnie z łóżka, ciągnąc bez słowa na korytarz. Jak psa wrzucił mnie do salonu, prosto na poplamiony dywan. Prosto pod nogi Gustavo.

- Mój mały zwierzaczek...

Potarłam ramiona czując gęsią skórkę i narastający szum w uszach. Kiwając się do przodu i do tyłu, zacisnęłam palce wbijając paznokcie w skórę. Ten wystrzał... Brzmiał wciąż w mojej głowie... Tak jak bardzo zaciskałam powieki, żeby bronić się przed widokiem, jaki rozgrywał się przede mną, tak już ten tkwiący w mojej głowie był poza moją kontrolą. Stół, ostry zapach alkoholu rozlanego na poplamionym białym proszkiem blacie. Podrapana powierzchnia, pęknięte szkło... Pistolet leżący obok łokcia Gustavo...

Przez chwilę pomyślałam, że gdybym była wystarczająco szybka, mogłabym chwycić ten kawałek metalu i skończyć to tu i teraz. Płonące oczy Gustavo, który pochylił się nade mną z wykrzywionymi ustami. Śmiał się jak opętany szaleństwem, a potem w jego ręku pojawił się przedmiot mojego pragnienia.

Stop klatka... Srebrna lufa, skierowana w moją stronę i bębenek, z jednym tylko nabojem... Życie i śmierć zaklęte w srebrnym pocisku... Palec na spuście i uczucie, gdy naciskał coraz mocniej...

Ava... Ava... Ava...

Narastający głos w mojej głowie i to jedno imię powtarzane bez końca.

- Ava!

Szarpnęłam ciałem opadając plecami na metalowe oparcie krzesła i dysząc, drżącą dłonią przetarłam oczy, jakbym tym gestem chciała zetrzeć ostatni zapamiętany obraz. Tamten koszmar wciąż trwał, a wszystko za sprawą śmiejącej się jak szalona Aurelii. Spojrzałam w bok, na zdenerwowanego Santino, który nie bacząc na przystawiony do jego głowy pistolet szarpał się na krześle.

- Zabiję cię, suko – warknął dziko. – Dlaczego jej to robisz?

- Bo mogę? Bo czekałam na to cholernie długo? Bo zasłużyła na to? Sama nie wiem... A co do tego, że mnie zabijesz. Zawsze możesz spróbować, kochanie – odpowiedziała. – Tylko, czy dasz radę im wszystkim? – wskazała ręką na trzech mężczyzn znajdujących się z nami w tym pomieszczeniu.

Jeden stał za mną, z palcami wbitymi jak szpony w moje ramię. Ten, którego Santino powalił i zabrał mu broń, stał za nim, a trzeci... Trzymając pistolet wycelowany we mnie, opierał się o ścianę przy drzwiach. Drwiących z nas i kuszących wizją wolności. Jedyna droga na zewnątrz. Brama piekła.

- Wiesz co się stanie? Zastrzelą cię, zanim uda ci się uwolnić.

- Nie byłbym taki pewien.

- No dobrze – zaśmiała się wzruszając ramionami. – Może zabiłbyś jednego, może dwóch... Ale nie ochroniłbyś jej. Powiedz mi... Jak zginiesz, co się stanie z naszą małą Avą? Tym razem nie dam jej żadnej tabletki. Będzie czuć i pamiętać wszystko. Każdy jeden raz, gdy moi ludzie będą ją brać. Proszę bardzo, Santino. Możesz spróbować się uwolnić, ale skazujesz ją tym samym na życie w upodleniu. Tego chcesz?

- Jesteś, kurwa, jebnięta!

- Jestem... A to wszystko przez ciebie i tę małą rudą szmatę! Miałeś ją zabić! Wystawiłam ci ją, jak pieprzoną glinianą kaczkę i wystarczyło tylko nacisnąć spust. Każdy mężczyzna zrobiłby to bez wahania, gdyby zobaczył zdjęcia swojej wiarołomnej żony z kochankiem. Ale przecież nie ty! Pieprzony Santino Brassi, facet, który nigdy nie uderzył kobiety! Miałeś ją zabić, a ja miałam zająć jej miejsce! To ja powinnam była urodzić się, jako Mancuso. To ja spotkałam cię pierwsza i to mój miałeś być! To dla mnie miał być ten pierścionek! To mnie miałeś poślubić, a nie ją! To miało być moje życie, ona cię nawet nie chciała!

Otworzyłam szeroko oczy, cofając się przed palcem wycelowanym w moją twarz. Plujący jadem, cuchnący oddech szalonej kobiety wywoływał moje mdłości. 

- A wiesz, dlaczego cię nie chciała? Powiedziała ci? Miałam wystarczająco dużo czasu, żeby zrobić z jej życia piekło, na które zasłużyła. Myślałam, że ten mój nic niewarty mąż zdechnie szybciej, ale cóż - wzruszyła ramionami. - Nawet do tego się nie nadawał. Trochę za długo musiałam czekać i raptem okazało się, że to ona ma ciebie dostać. Nie zasłużyła... Nie mogłam jej wtedy zabić, bo wszystko co miała przeszłoby na don Rivas. Pomyślałam, że skoro tak, to niech już wyjdzie za ciebie, ale nie chciałam, żebyś robił z nią to, co ze mną. Powiedz mu, kuzynko... 

Czułam na skórze oszalałe spojrzenie Santino i bałam się, że popchnięty poza granicę wytrzymałości, pokaże na co naprawdę go stać. Przełknęłam i spojrzałam na niego. Czarne z wściekłości oczy lśniły jak obsydian, ukrywając w swojej głębi błękitne błyski. To już nie były oczy demona, to czyste piekło.

- Santino...

Poruszyłam ustami, szepcząc jego imię. Uniósł wyżej głowę i wbił we mnie to przeszywające spojrzenie. Niespokojne i takie rozbiegane. Widziałam, jak oddychał głęboko, napinając mięśnie. Spojrzałam na jego uwięzione nadgarstki i na widok otwartych ran i krwi spływającej po palcach na brudną podłogę, serce zatrzymała się o jedno uderzenie.

- Wszystko dobrze... Nie słuchaj jej.

Dzikie spojrzenie mężczyzny skupiło się na mnie. Zranione, szalone i przepełnione furią. 

Wbrew temu, co mówił wcześniej, wiedziałam, że obydwoje tutaj zginiemy...

***

Sebastiano...

Za dużo było cholernych opcji...

Gdy zdałem sobie sprawę, że to nie Camorra stała za porwaniem Brassiego i Avy, od razu przyszła mi na myśl cholerna Aurelia. Nie zastanawiając się dłużej, zadzwoniłem do naszych ludzi w Chicago, wydając rozkazy.

- Zawijajcie ich. Chcę mieć ich żywych.

Moja decyzja spotkała się z uśmiechem Alexandrowa. Dojebałbym mu, że nie czas myśleć o zajęciach dodatkowych, gdy mamy tutaj totalny rozpierdol, ale przyznam, że sam z chęcią potańczyłbym ze starym Ferro. Niestety, sukinsyna zaklepał sobie Sant. Rzadko można było zobaczyć go w akcji, a gdy już to miało miejsce, było na co popatrzeć. Od lat powtarzałem mu, że powinien być naszym Egzekutorem, ale on wolał zając się klubami.

Dałem znać Ignacio, który po chwili podał mi samochodową mapę. Rozłożyłem ją na masce SUV-a i wskazałem palcem miejsce, gdzie się teraz znajdowaliśmy.

- Są w jednym z domów Alfredo Mancuso – powiedziałem. – Los Angeles, Malibu i Pasadena. Osobiście, stawiałbym na Malibu. Duża rezydencja, położona w lesie, żadnych sąsiadów w promieniu kilkunastu kilometrów, a nawet gdyby ktoś się tam znalazł, to nasze tereny.

- Jakie możliwości lądowania śmigłowcem?

- Raczej słabe, Roth. Jak widzisz, nie posadzisz maszyny na tym zalesionym terenie, a lądowanie na terenie rezydencji nie wchodzi w grę, jeżeli chcemy zaatakować znienacka. Sąsiednie domy to raczej domki na wypady w damskim towarzystwie. Wyjebali sobie baseny, sauny, ale nie pomyśleli o lądowisku.

- Jak widzę, Mancuso nie lubił tłumów – mruknął Gabe pochylając się nad mapą. Trzymał w ręku telefon i po chwili zaczął wydawać rozkazy. – Drony tam już lecą. Jesteś pewien, że tam są?

Czy byłem? Nie, nie byłem. Zawsze istniało ryzyko, że zamelinowali się w jakimś innym miejscu. Może wciąż są w drodze, może wiozą ich na wschód? Możliwości było w chuj. Jednak pamiętałem rozmowę z Santem po tym, jak ta suka zaatakowała w klubie Avę. Chciała mieszkać w tym domu i gotowa była nawet dać się wydymać za ten przywilej. Wstrząsnąłem się z odrazą, przypominając sobie te kilka razy, gdy zabawiałem się nią z Santem. Przyznam, że rzadko która nasza kobieta prowadziła tak swobodne życie seksualne. Nie wypominajcie mi tylko tych dwóch wywłok, bo one to inna śpiewka.

- Jestem – odpowiedziałem czując to przeszywające spojrzenie pakhana. – Malibu.

Zerknąłem przez ramię na milczącego faceta z klubu. Dalej stał w tym samym miejscu, jak czarny głaz. Musiałem mu uwierzyć. Dla dobra Avy i tego cholernego idioty, Santa. On pomógł mi odzyskać moją kobietę, a teraz ja stanę na jebanych rzęsach i wydostanę ich z łap Aurelii i jej pomagierów. Wiedziałem więcej niż pozostali, ale nie mogłem nic powiedzieć.

Przysięgi wiążą ręce. Przede wszystkim, takim facetom jak ja.

W pięć minut ogarnęliśmy ludzi. Bez obrazu z kamer na dronach, gówno wiedzieliśmy o tym, co się dzieje na interesującym nas terenie. Mijając bokiem Los Angeles, w niespełna godzinę znajdziemy się na miejscu. W tym czasie, mając cały obraz, będziemy mogli ułożyć plan. Miałem nadzieję, że do tego czasu Ferro i jego psy znajdą się już w klatkach. Nie jestem gościem, który układałby się z wrogami, ale tak... W tym jednym, jedynym przypadku, poszedłbym na wymianę, gdyby była taka konieczność.

- Gloom? Dalej jesteście z nami?

Milczący do tej pory wielkolud spojrzał na mnie, wykrzywiając usta w uśmiechu. Sprawiał wrażenie faceta, który zatrzymał się na burgera, albo żeby się odlać. Dopiero, gdy zdjął okulary, zobaczyłem w jego czarnych oczach pieprzoną burzę.

- Nie pytaj, Riina.

- Zawracamy, panowie – krzyknąłem do ludzi, składając mapę. – Ignacio, Umberto, chcę mieć was w jednym wozie. W drodze ustalimy szczegóły. Gabe?

- Odstawimy helikopter do Los Angeles i spotkany się na drodze. Potrzebujemy więcej ludzi?

Uniosłem głowę, ogarniając wzrokiem małą armię. Ludzie moi i Santa, bikerzy, kilku Irlandczyków i ludzie Alexandrowa. Odwróciłem się, mierząc się wzrokiem z dwoma Emisariuszami. Miller kiwnął mi głową, ale Weiss wciąż gapił się na mnie z wkurwieniem. Jebie mnie to, przyznam szczerze. Moim problemem był Grayson, z tym wymuskanym fiutem niech sobie radzi Brassi.

- Nigdy nie zaszkodzi mieć kilku więcej.

Siedząc za kuloodporną szybą obserwowałem, jak dwa śmigłowce startują obierając dokładnie ten sam kurs, na Los Angeles. Wiedziałem, że pilot czarnego, z gwiazdami na ogonie mnie nie widzi, ale kiwnął mi głową, zanim wsiadł do maszyny. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że pieprzeni Emisariusze pojadą za nami. Nic ich nie powstrzyma, ale może i lepiej? W Rosji Grayson się przydał, ale ten Weiss...

Kurwa! Będzie pieprzona masakra, wspomnicie moje słowa!

***

Santino...

Ten skurwiel, który krzywdził moją dziewczynę, wbijając jej paluchy w ramię... Odpierdolę mu te jebane witki, przysięgam. Chciałem skupić się na mojej Avie, trwać przy niej, bo to ona dawała mi cholerną siłę i gasiła gniew, ale nie mogłem ryzykować. Ta pieprzona suka naprawdę mogła to zrobić. Nie bałem się śmierci, kurewsko przerażało mnie, że miałbym zostawić moją dziewczynkę w łapach tej niezrównoważonej dziwki i jej ludzi.

- No, kuzynko... Powiedziałaś? 

- O czym miała mi powiedzieć? - warknąłem chcąc zwrócić uwagę na siebie. 

Nie podobało mi się, że skupiała się tylko na Avie. Widziałem to jej rozbiegane i szalone spojrzenie, to jak wlepiała ślepia w Avę, marszcząc brwi i wiedziałem, że w tej zgniłej mózgownicy zalęga się właśnie jakiś chory pomysł. Lepiej, żeby całą nienawiść skierowała na mnie. 

- Wiesz, kochanie... - ponownie rozsiadła się na krześle, tym razem zwracając się w moją stronę. Oblizała usta i zacisnęła uda, patrząc na mnie lubieżnie. Chryste! Czy ona zawsze była taka jebnięta? - Na początku byłam wściekła, że to ona ma zostać twoją żoną. Ojciec, choć gówniany z niego facet i to pod każdym względem, jedno umie naprawdę dobrze. Bić. Tamtego dnia, gdy tylko don Danielo wyszedł, zostawił ją nieprzytomną na podłodze. Nikt jej nie pomógł, bo służba słuchała tylko mnie. Od razu wyczuli, że to ja jestem prawdziwą Mancuso, a nie ta znajda i kundel - prychnęła.

Z trudem udało mi się zachować zdrowy rozsądek, gdy czysta, ślepa furia zapłonęła w moim sercu. Cholernie bałem się spojrzeć na moją Avę, bo widok jej oczu, takich zranionych i przestraszonych uwolniłby tego potwora, którym byłem. Odetchnąłem głęboko, starając się znaleźć w powietrzu choć odrobinę jej uspokajającego zapachu. Kurwa! Nienawidziłem, gdy była tak daleko ode mnie!

- Bała się ciebie - drgnąłem słysząc ten cholerny rechot Aurelii. - Była przerażona, bo za każdym razem opowiadałam jej, jakim potworem jesteś w łóżku. Że rżniesz do krwi, że uwielbiasz, krzywdzić kobiety. Tak śmiesznie wyglądała z tym przerażeniem w tych jej niewinnych oczach. Gdyby nie plan, jaki sobie ułożyłam możesz być pewien, że zrobiłabym wszystko, abyś dostał na wskroś zbrukaną pannę młodą. 

- Ty naprawdę jesteś szalona.

- Jestem genialna, Santino. Ponad pięć lat czekałam, aż moja zemsta się spełni. Nie jest taka, jak chciałam, ale będzie lepiej, gdy zajmę jej miejsce. Ale wiesz, że to twoja wina, prawda? - zapytała. - Nie powinieneś grzebać w sprawach, które cię nie dotyczą, kochanie. To przez ciebie cały ten biznes z bachorami pozbawił Gustavo pieniędzy i okazji do pozbycia się kundla. Każda jedna rzecz, która się jej potem przytrafiła, była dokładną konsekwencją twojego czynu. 

- Nieprawda! To nie jego wina!

- Ava, nie... Daj spokój - próbowałem uspokoić dziewczynę.

Spojrzałem na wystraszoną twarz Avy, zagryzając usta na widok jej oczu. Próbowałem sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek widziałem jej łzy. Chyba nigdy. Ta dziewczyna nie płakała. Coś mi mówiło, że w swoim życiu robiła to wystarczającą ilość razy, a dla niej łzy to oznaka słabości.

Łzy dla takiego pojebanego psychopaty, jak Gustavo Mancuso były czymś, co dawało mu siłę, a on nie potrafił złamać tej dziewczyny. Właśnie to doprowadzało go do wściekłości. Żałuję, że skurwiel nie żyje.

A Aurelia? Napieprzyła teraz w głowie mojej dziewczynce, ale co było prawdą? To, że jej odjebało, to i bez lekarza wiedziałem od jakiegoś czasu, a dokładnie od tego numeru w klubie. Przyznam, że kurewsko dobrze się kryła z tą swoją obsesją. Pewnie specjaliści znaleźliby odpowiednią nazwę, ale nie miałem zamiaru odstawiać jej do żadnego ośrodka dla takich jak ona. Uznajmy, że jest zdrowo jebnięta i tyle.

Dyskretnie poruszyłem nadgarstkami. Ten chuj, który mnie uwiązał chciał mi chyba ujebać dłonie. Prawie nie miałam w nich czucia, tak sukinsyn zacisnął opaski. Siedzenie jak pizda na tym metalowym krzesełku wymagało ode mnie kurewskiego samozaparcia. Ta dzika bestia we mnie aż wyła, gdy widziałem, jak Ava trzęsła się ze strachu i wykrzywiała usta, gdy skurwiel za nią wbijał jej paluchy w ramię.

Nie pokazuj swojej wyższości i siły, dopóki nie masz możliwości ucieczki...

Jebany Weiss i jego mądrości. Wtedy to zwykłe wspomnienie było moją kurewską siłą. To, że pierdolił od rzeczy, chcąc zmusić mnie do działania nijak się miało do tego, co działo się tutaj i teraz. Gdy na własne pieprzone oczy widziałem co robią mojej Avie i nie mogłem nic zrobić. Brak broni to pikuś, mam dwie zajebiście śmiertelne ręce, ale nie narażę Avy. Za chuja nigdy. 

Riina, pojebańcu, gdzie jesteś z tą swoją jebaną dywersją?

Nie miałem pojęcia, jak długo byliśmy już uwięzieni, ale stawiałbym na kilka, może kilkanaście godzin. Najpierw ta cholerna ciemność, potem gaz usypiający. Potrzebowałem czasu... Czegoś co odwróciłoby uwagę Aurelii i jej pomagierów.

- Ja pieprzę! Ty ją kochasz!

Zagryzłem dolną wargę przesuwając językiem po wnętrzu ust i smakując metaliczny smak krwi. Noż kurwa! Nie o to dokładnie mi chodziło, gdy chciałem odwrócić uwagę Aurelii, bo teraz gapiła się na mnie jak szurnięta. Nie podobał mi się jej wredny uśmiech i to, jak spojrzała na moją Avę.

- Ładna jest? – zapytała stając za plecami mojej kobiety i pochylając się, złapała ją za włosy, odciągając jej głowę na bok. Warknąłem napinając mięśnie, ale jebana lufa przystawiona do karku i czerwona kropka na piersi Avy, od razu usadziła mnie na miejscu. Chryste! Jedna, jedyna szansa, proszę! Nie dla siebie, ale dla niej, do cholery! – Taka miła i słodka niewinność – polizała ją w szyję.

- Zostaw ją, kurwa! – ryknąłem, widząc jak Ava zadrżała ze wstrętu.

- Dlaczego? Miałam jej ojca, miałam jej brata. Nawet ciebie, jej męża – zaśmiała się histerycznie. –  Może chciałabym spróbować jej cipki? 

- Zostaw ją, proszę... - jęknąłem.

Nie mogłem patrzeć na to. Po prostu, kurwa, nie mogłem. Zamknąłem oczy, modląc się sam nie wiem o co. Chyba znowu targowałem się z tym u góry, ale czy mnie wysłucha?

- Mamy czas, kochanie... - otworzyłem oczy, zamglone jakąś dziwną wilgocią i spojrzałam na Aurelię. Bałem się wzroku Avy i tego, co w nim mogłem zobaczyć. – Czekam na specjalnego gościa, dopiero wtedy tak naprawdę się pobawimy. Lubię się z tobą bawić, Santino – zaśmiała się opętańczym śmiechem i poderwała z miejsca, klaszcząc w dłonie. – Zostawimy was samych. Muszę coś załatwić. Miłego czasu we dwoje, moje gołąbeczki.

Stanęła w drzwiach i pomachała nam. Obserwowałem, jak jej ludzie powoli się wycofują, na koniec zatrzaskując za sobą metalowe drzwi. Nie minęła sekunda, a z dzikiem wrzaskiem zerwałem się z miejsca szarpiąc ramionami. 

Dopadłem do Avy i klęcząc przed nią, objąłem ją ramionami, przyciskając do piersi.

- Moja Ava... Moja Ava...

- Już dobrze – zadrżała w moich ramionach.

Nie było dobrze... Te jebane drzwi! Czy Ava wiedziała już, że jesteśmy w dawnym domu jej ojca? Tym samym, w którym spotkało ją tyle złego? Kurwa! Co jeszcze dla mnie masz, Boże? Jakie grzechy zwalisz na moją duszę, zanim uznasz, że w swojej pieprzonej dobroci możesz już odpuścić?

Złapałem Avę za tył głowy i pocałowałem. Mocno, z takim głodem i desperacją, jakiej nigdy wcześniej nie czułem. Zarzuciła mi ramiona na szyję i przylgnęła do mnie całym ciałem. Objąłem ją w pasie i cofając się usiadłem na wąskim łóżku. Wsunąłem język w słodkie wnętrze, liżąc ją i spijając każdy jęk, jaki wydawała.

Szarpiąc za cienki materiał sukienki i uniosłem ją w górę, obnażając biodra. Przesunąłem palcami po pośladku, ściskając perfekcyjną krągłość, zanim odchyliłem cienki skrawek bielizny, przesuwając palcami po wilgotnych fałdkach.

- Taka cieplutka – wymruczałem w jej usta.

Chciałem dać jej przyjemność, sprawić, żeby choć przez chwilę myślała o czymś innym, niż te wszystkie plugastwa, jakie zwaliła na nią Aurelia. Wsunąłem w jej cipkę dwa palce, pocierając przednią ścianę i najwrażliwszy punkt. Ava wyprężyła się i szarpnęła za materiał mojej koszulki, odrzucając ją na podłogę.

- Santino - uniosła głowę, patrząc na mnie roziskrzonym wzrokiem.

Poczułem się, jakbym w samym środku jebanego piekła znalazł odrobinę Nieba. Mojego Nieba, w którym zapach migdałów i ta kobieta były całym moim życiem. Patrząc w te cudowne oczy, wiedziałem...

- Ko...

Jezu Chryste! Przycisnąłem ją do piersi i zmiażdżyłem usta w mocnym pocałunki w chwili, gdy otworzyła je chcąc coś powiedzieć. Zlizałem każdą jedną literkę, każdą sylabę tego słowa. Nie zasłużyłem. Nie powinna. Moja cudowna dziewczynka. Moja Ava.

Uniosłem biodra i jedną ręką rozpiąłem spodnie. Jęknąłem, gdy główką twardego kutasa przesunąłem po pulsującej łechtaczce. Przyspieszyłem ruchy palców zanurzonych w jej mokrej cipce i kciukiem zacząłem pocierać zaciśnięty odbyt.

- Santino!

- Cichutko, miłości – sapałem poruszając biodrami.

Ava oparła się o moje ramiona i odchylając ciało, uniosła się w górę. Zakręciło mi się w głowie, gdy poczułem, jak śliska i mokra jest między nogami. Przesuwała się cipką po całej długości mojego fiuta jęcząc cicho i stymulując łechtaczkę. Chwyciłem ją za kark, cholernie głodny tych cudownych ust i przyciągnąłem do siebie.

- Moja Ava – wyszeptałem całując ją.

- Mój Santino...

Zakołysała biodrami. Kurwa, ależ byłem blisko. Starałem się powstrzymać, to miało być tylko dla niej, ale musiałem ją poczuć. Chociaż tak.

- Słodki, Jezu! Ava!

Uniosłem biodra, czując jak jej gorące wnętrze pochłania mnie. Każdy mięsień i delikatne ścianki objęły mojego fiuta w mocnym uścisku. Zagryzłem usta, jęcząc i poruszając biodrami. Dociskałem ją do siebie, pieprząc i całując zapamiętale. Kurwa, nigdy wcześniej nie było mi tak cholernie dobrze. Gorące płomienie przeszyły moje podbrzusze. Złapałem Avę mocniej i przewracając na plecy wbiłem się w jej cipkę z całej siły. Uniosła w górę biodra, obejmując mnie udami i wyprężyła się, jęcząc przy każdym agresywnym ruchu moich bioder. Orgazm złapał nas w swoje płonące objęcia. Czując jak Ava wyprężyła się pode mną, zaciskając mięśnie ud i wykrzykując moje imię, schowałem głowę w zagłębieniu kobiecej szyi i spazmatycznymi ruchami bioder doprowadziłem nas do końca. Zdyszany, z dziko bijącym sercem, uniosłem tylko głowę i pocałowałem Avę w kącik ust.

Kocham cię, miłości...

***

Oddech Avy łaskotał mnie delikatnie w pierś. Leżałem trzymając ją w ramionach, jakbym nigdy miał jej nie wypuścić. Była najlepszym co spotkało mnie w życiu i wiedziałem, że nie zasłużyłem niczym na tak wielki skarb, jak ta śliczna dziewczyna.

- Opowiesz mi o tym? – zapytałem odgarniając mokry kosmyk, który przykleił się do jej skórni.

Uniosła głowę, mrugając powiekami. Ten cudowny wyraz zaspokojonej kobiety w jej lśniących oczach sprawił, że aż jęknąłem. Ten głód, który czułem wciąż pozbawiał mnie zmysłów. Pocałowałem ciemną brew, szczypiąc ustami skórę i uśmiechnąłem się, słysząc jak mruczy.

Przyznam, znaleźliśmy się w chuj nieciekawej sytuacji. Podejrzewałem już wcześniej, że z tą suką jest coś grubo nie tak, ale nie spodziewałem się, że odjebało jej tak konkretnie. Nie wiem na ile możemy wierzyć w to jej pierdolenie o ojcu Avy, ale muszę przyznać, że prawdopodobieństwo jest dość duże. Poza tą jebniętą suką nie ma już nikogo, kto mógłby potwierdzić, bądź zaprzeczyć temu.

- Nie pamiętałam... - wyszeptała patrząc mi w oczy. Objąłem dłonią tył jej głowy i delikatnie przesuwałem palcami, bawiąc się jej długimi włosami. – W ogóle nie pamiętałam...

- Tej nocy, gdy zginął Gustavo?

- Teraz mam wrażenie, że ktoś wyciął mi część wspomnień – zawahała się spinając mięśnie i wiedziałem, że za chwilę po raz pierwszy powie, co stało się tamtej nocy. – Kazał mi zwolnić się ze szkoły i wysłał po mnie swoich ludzi. W domu była impreza. Jedna z wielu i dokładnie taka sama jak poprzednie. Unikałam Gustavo i jego towarzystwa, ale gdy przypominał sobie o mnie, albo chciał pokazać... Nie mogłam się sprzeciwiać. Chyba zapomniał o mnie, bo bez problemów udało mi się uciec do swojej sypialni. Miałam nadzieję, że przetrwam do rana. Niestety, w środku nocy pojawił się jedne z jego goryli. W salonie było dużo ludzi. Gustavo lubił, gdy coś się działo. Nie znosił ciszy, tego, że ktoś mógłby nie zwracać na niego uwagi.

Cały czas delikatnie przesuwałem palcami, bawiąc się włosami dziewczyny. Jej napięte jak postronki mięśnie bardzo powoli się rozluźniały. Chujowate zagranie z mojej strony, ale musiałem wiedzieć, z czym jeszcze ta suka może wyskoczyć. W jakiś sposób mózg Avy wyparł wspomnienie tamtej nocy, chroniąc ją przed tym, a ja naciskając teraz, mogłem zrobić jej krzywdę.

- Siedział przy stole – kontynuowała po chwili przerwy, zaciskając palce na mojej koszuli. – Coś brał, jak zwykle zresztą, ale tym razem w jego wzroku było coś dzikiego. Pamiętam brodatego mężczyznę siedzącego po drugiej stronie. Chyba starał się przemówić Gustavo do rozumu, ale ten nie słuchał. Patrzył na mnie, przesuwając po stole pistolet.

- Pistolet?

- Tak, taki z bębenkiem. Błyszczący i srebrny. Miał ciemnobrązową rękojeść z wygrawerowanymi na niej jego inicjałami. Pamiętam dźwięk, gdy Gustavo zakręcił bębenkiem. Taki śmieszny terkot.

- Ava, kochanie...

- Muszę, Santino – wyszeptała kuląc się przy moim boku. Pochyliłem się i ujmując w dłonie jej twarz przybliżyłem do siebie. Chciałem widzieć jej oczy. Czytać z nich jej emocje i w porę zabrać strach, żeby jej nie ranił. – To była Rosyjska Ruletka. Jeden nabój i szansa pół na pół, że przeżyję. Nie chciałam żyć. Nie w takim domu.

- Nie mów tak, miłości.

- Santino... - zamrugała powiekami, ale żadna łza nie pojawiła się na policzkach. Moja dzielna dziewczynka. – Kazał wziąć mi pistolet i przystawić do głowy. Mojej. Trzęsły mi się ręce, nie byłam w stanie utrzymać broni, wiec uderzył mnie pięścią w twarz. Upadłam do tyłu, a ludzie zaczęli się śmiać. Wciąż słyszę ten śmiech...

- Co było dalej?

- Kazał mi klęknąć i wziąć ponownie pistolet. Przytrzymał przy mojej głowie i zmusił do naciśnięcia spustu. Kliknął w pustą komorę, przesuwając się o jedno miejsce. Potem kazał przystawić sobie pistolet. Znowu nic... Gdy doszliśmy do końca zaczął się śmiać, bo w bębenku nie było naboju. Bałam się. Jezu, byłam przerażona... Potem chyba uznał, że powinien zabawić się za mną naprawdę i włożył jeden nabój. Czy wiesz, że on jest taki mały? – uniosła dłoń, kciukiem i palcem wskazującym pokazując, jak duży był nabój. – Przecież jest mały, prawda? Nie powinien oderwać połowy twarzy...

Kurwa jego mać! Szarpnąłem głową, przyciągając Avę do piersi. Skurwiel! Dlaczego nie mogę go, kurwa, ujebać? Dlaczego spierdolił mi, zanim zajebałem go za to co zrobił tej dziewczynie. A potem... Śmierć tego sadysty i psychola nie uwolniła Avy od zła w jej życiu. Pieprzony Ferro ze swoją równie pieprzniętą córką i ja... Ja pierdolę, co ja najlepszego zrobiłem?

Nikt nigdy nie dał tej dziewczynie wyboru.

Nawet ja.

Słuchałem, jak słowa wylewały się z jej duszy, raniąc mnie aż do krwi. czułem tą krew, jakbym smakował ją na języku. zalewała mnie od środka, rozszarpując wściekłymi pazurami każdą cząstkę mojej duszy i serca. Słuchanie tego, jak Ferro i Aurelia znęcali się nad nią, jak ta suka opowiadała jej niestworzone rzeczy, robiąc ze mnie zabójcę i kolejnego sadystę, było ponad moje siły. Jak miałem błagać tę słodką dziewczynę o przebaczenie, skoro ja sam nie potrafiłem przebaczyć sobie? 

***

Aurelia...

Wstałam z łóżka i nie oglądając się na mężczyzn, którzy dysząc leżeli na materacu, nago przeszłam do łazienki. Stojąc przed kryształowym lustrem z uśmiechem pojrzałam na swoje ciało. Było perfekcyjne.

Byłam ładniejsza i zgrabniejsza od tej chudej tyczki. Miałam większe piersi, z ciemnymi sutkami, które tak lubią pieścić mężczyźni. Przesunęłam dłonią w dół, po płaskim brzuchu i ładnie zaokrąglonych biodrach, pocierając pulsującą łechtaczkę. Tych dwóch osiłków nie dorastało nawet do pięt mojemu Santowi. Stękali i jęczeli, ale nawet we dwóch nie potrafili dać mi takiej satysfakcji i orgazmu, jaki za każdym razem miałam z moim Grzesznikiem.

O tak... Uwielbiałam jak mnie pieprzył. Jak podduszał mnie, warcząc i siniacząc. Chciałam mieć z powrotem mojego mężczyznę. Zawsze mnie denerwowało, że pieprzył te swoje dziwki i jakieś laski, poderwane w klubie. Nie byłam w stanie zrozumieć, dlaczego mając mnie, traci czas na takie nic... Jestem ładniejsza, prawda? Tamta suczka, która zaczepiła go w klubie też tak powiedziała, gdy zajęli się nią moi chłopcy. Jak jej było? Margo? Mandy? Nieważne, jakoś nigdy nie mogłam zapamiętać imion kobiet.

Przekrzywiłam głowę na prawe ramię, patrząc jak moje włosy delikatnie zsuwają się, muskając gładką skórę. Takie błyszczące... Może powinnam je przefarbować? Hymm... Jakbym miała, na przykład, rude? O i zdecydowanie dłuższe. Takie może do połowy pleców? Odwróciłam się, patrząc na śliczną linię kręgosłupa i zmarszczyłam brwi widząc ślady na moim pośladku.

Kurwa! Mówiłam sukinsynom, że nie mają prawa zostawiać na moim idealnym ciele żadnych śladów! To przywilej tylko mojego mężczyzny, a tych dwóch to tylko chwilowe zastępstwo. Santino będzie zły. Tupnęłam nogą i ze złością wróciłam do sypialni. Podeszłam do sterty ubrań leżących na podłodze, wyciągając z niej pierwszą lepszą broń, jaką znalazłam. Mały fiut, wielka giwera, parsknęłam śmiechem odwracając się w stronę łóżka i dwóch rozwalonych na nim mężczyzn.

Znalezienie odpowiednich ludzi nie było proste. Teraz służba liczy sobie nie wiadomo jakie pieniądze, a od kiedy nie miałam dostępu do moich pieniędzy, musiałam bardzo rozważnie dysponować tym, co udało mi się uszczknąć ojcu. Kolejny nieudacznik w moim życiu, który powinien zostać z niego usunięty. Póki co, tak długo, jak mogę brać kasę, zostawię go w spokoju. Jest za głupi, żeby zorientować się, że giną mu pieniądze, które dostał od Kalabryjczyków. Don Falcone może mnie pocałować w tyłek, pomyślałam i uniosłam broń.

- Kurwa!

Huk i zapach prochu wywołał w moim ciele potężną falę adrenaliny. Szarpnęło mnie, odrzucając moje ramię do tyłu, gdy pocisk wyleciał z lufy, trafiając prosto w pierś Feliksa. Zacisnąłem nogi, czując pulsowanie w kroku. Był dobrym i użytecznym narzędziem, ale popełnił dzisiaj kilka błędów. Po pierwsze, Santino... To ta ruda wywłoka miała się tutaj znaleźć, a nie on. Miała zniknąć, a ja miałam zająć jej miejsce. Być cholerną księżniczką Cosa Nostry, a z czasem, kto wie? Może usunęłabym z drogi Riinę? Bycie królową jest chyba lepsze niż bycie zwykłą księżniczką?

A Feliks? No cóż...zamiast zostawić Santino w rozbitym samochodzie, przytachał go tutaj, przez co będę musiała na nowo ułożyć swój idealny plan zostanie żoną Santa. Poza tym, dał się rozbroić, skrzywdził mojego mężczyznę, więc zasłużył na śmierć.

Łaskotanie między nogami przybrało na sile. Odrzuciłam broń na materac i unosząc brwi spojrzałam na Toma. Lubiłam go. Nie był taki przystojny jak mój mężczyzna, ale miał w sobie tę samą potrzebę dominacji nad kobietą. Był ostry w łóżku, a to było coś, czego od niego potrzebowałam.

- Masz zamiar leżeć razem z nim i dotrzymać mu towarzystwa, czy zerżniesz mnie pod prysznicem? – rzuciłam.

Nie czekając, aż wykona moje polecenie odwróciłam się wracając do łazienki. Weszłam do otwartej kabiny prysznicowej, włączyłam ciepłą wodę i czując na pobudzonym ciele pierwsze krople, wyobrażałam sobie, jak Santino będzie mnie tutaj pieprzył. To był nasz dom. Mój i jego. Oparłam dłonie o kryształową szybę i stanęłam w rozkroku, czując jak Tom klęka za mną, liżąc i podgryzając moją łechtaczkę. Wiedział, że nie lubiłam za długo jak się nią bawił, dlatego po chwili położył dłonie na moich biodrach. Mruknęłam wypinając tyłek i z uczuciem satysfakcji poczułam, jak wsuwa się w niego jednym brutalnym ruchem. Tego właśnie potrzebowałam. Przymknęłam powieki, chcąc skoncentrować się na tym, jak wielki fiut Toma pieprzy mój tyłek, ale uczucie podniecenia nie było tak silne, jak tego chciałam. Wsunęłam dłoń pomiędzy nogi i uszczypnęłam opuchniętą łechtaczkę.

- O tak... Mocniej! Pieprz mnie mocniej!

Zamknęłam oczy... Nie byłam już w łazience głównego apartamentu, ale w jednej z sypialni na piętrze, w dniu mojego ślubu, a mój pan młody właśnie pieprzył mnie, nie czekając na noc poślubną. Rżnął mnie, używając do tego tych wszystkich zabawek, którymi lubiłam sprawiać sobie przyjemność. Wsunęłam w swoją cipkę trzy palce, czując jak porusza się w moim tyłku, sapiąc przy każdym ruchu. Szarpnął mnie za włosy, wyginając głowę i zacisnął palce na szyi. Zakręciło mi się w głowie, gdy brak powietrza spotęgował narastający orgazm. Jęknęłam, czując jak pulsuje w moim tyłku.

- Santino...

Uczucie spełnienia odeszło zbyt szybko i było zbyt słabe. Odepchnęłam od siebie Toma, choć z jego fiuta wciąż spływała sperma. Jęcząc złapał się za niego potrząsając brutalnie ręką.

Przebrałam się i wyszłam z sypialni, zostawiając Tomowi i jego ludziom zrobienie porządku na łóżku. Echo moich kroków niosło się po marmurowej podłodze, podążając za mną, aż na parter.

- Co z tym starym oblechem? – zapytałam G. wchodząc do gabinetu. – Odzywał się?

Na mój widok, mężczyzna siedzący za biurkiem podniósł głowę. Nawet nie wiedziałam, jak naprawdę miał na imię. Kazał mówić do siebie G. i to mi wystarczyło. Podejrzewałam, że to pierwsza litera jego nazwiska, ale jakoś nie interesowało mnie to na tyle, żeby roztrząsać te sprawy. Planowanie mojego wspaniałego życia pochłaniało mnie wystarczająco, a zabawy z Tomem i Feliksem, pomagały mi się odstresować i rozluźnić. Patrząc teraz na G. zastanawiałam się, dlaczego nigdy nie chciał się ze mną pieprzyć. Zaproponowałam mu to w sposób jasny, przychodząc do jego łóżka, zupełnie naga i cholernie napalona, ale nie chciał. Może lubi facetów?

Szkoda takiego mężczyzny, przyznam szczerze. Na jego widok znowu poczułam to dzikie pulsowanie między nogami. Cholerny Feliks! No musiał, cholera, musiał zostawić siniaka na moim pośladku, przecież nie mógł się opanować. Przez niego jestem teraz zmuszona poszukać kogoś na zastępstwo. Dopóki mój Santino się na mnie gniewa, nie miałam co liczyć na porządne rżnięcie.

- Nie.

Zagryzłam usta, bo cholera! Nawet jego głos był cholernie seksowny. Taki mroczny i niebezpieczny. Może dałby się nawrócić? Ponoć każdy z nas ma w sobie jakąś cząstkę biseksualisty, przynajmniej tak słyszałam, więc podążając tym tropem, powinien być chętny na moją ciasną cipkę, prawda? Podeszłam do biurka i zamknęłam laptop, przy którym pracował. Ja nie miałam głowy do tych wszystkich technologicznych duperelek. Wiedziałam, jak porządnie obsłużyć kartę kredytową, a teraz chciałam, żeby G. porządnie obsłużył moją cipkę.

- Czy G. to skrót od punktu G? – zapytałam siadając na biurku z szeroko rozłożonymi nogami.

Nie miałam na sobie bielizny, bo ostatnio nie było sensu jej nosić. Tak mnie podniecało planowanie, że gdy nie mogłam już wytrzymać tego napięcia, wzywałam do siebie Toma, albo nieszczęsnego Feliksa. Częściej ich obydwu. Praca w stresie ma swoje skutki, o czym się przekonałam niejednokrotnie.

- Nie interesujesz mnie w ten sposób.

- Nawet mnie nie spróbowałeś – kusiłam przesuwając palcami po wilgotnej cipce. Jezu, ale miała na niego ochotę! Chyba dlatego, że z tym dzikim spojrzeniem czarnych oczu tak bardzo przypominał mojego Santino. – No chodź, potrzebuję czegoś naprawdę mocnego i wiem, że możesz mi to dać.

- Nie.

Sapnęłam cicho, zagryzając usta i patrząc na mężczyznę wsunęłam palce do cipki. Takie nie to ja słyszałam już tysiące razy. Nawet od starego Mancuso. Ciągle powtarzał nie, nie, nie... Pomogłam mu podjąć jedyną i słuszną decyzję. Trochę odpowiednich prochów i facet prawie zszedł między moimi nogami. Rżnął mnie jak młody byczek przez całą noc. Dam głowę, że nigdy wcześniej nie dostał takiego dobrego pieprzenia, nawet od tej swojej rudej wywłoki, którą tak niby kochał. Miałam go, kiedy tylko chciałam. Jak na swoje lata był całkiem jurny, szkoda tylko, że nigdy nie udało mi się namówić ojca i syna do wspólnej zabawy. To mogłoby być diabelnie podniecające, prawda?

- Odpuść.

Wykrzywiłam usta, gdy G. odepchnął się z fotelem od biurka. Zerknęłam na jego krok, zastanawiając się, jak dużego ma fiuta, gdy jest podniecony? Natura obdarzyła go więcej niż hojnie, sądząc po tym jak spodnie opinały się w tym miejscu.

No nic... Byłam pewna, że prędzej czy później uda mi się go namówić. Jak zasmakuje mojej cipki, nie będzie chciał już wracać to tyłków, no chyba, że mojego. Swoją drogą, musi nieźle pieprzyć tyłki i teraz naprawdę chciałam go i to bardzo.

- Dobrze, to co z nim?

Zsunęłam się z biurka, ale nie poprawiłam sukienki. Przechodząc na drugą stronę biurka, kręciłam biodrami wypinając pośladki. Znałam mężczyzn i to bardzo dobrze. Pokręcę tyłkiem, pokażę cipkę i może troszkę się popieszczę, ale prędzej czy później każdy ulegał. No, prawie każdy, bo przypomniało mi się, iż G. nie jest jedynym mężczyzną, który mi ostatnio odmówił.

- Zaniknął, tak jak ostatnio.

- Pieprzony pedofil – warknęłam siadając.

Wzrok G. sprawiał, że wciąż czułam pulsowanie w kroku. To chyba świadomość tego, że mój mężczyzna znajduje się tak blisko mnie sprawiała, że byłam taka napalona. Kilka godzin w miarę porządnego seksu z Tomem i Feliksem, nie przyniosły mi ulgi. To napięcie stawało się nieznośne. Poruszyłam się na fotelu, czując jak szorstki materiał drażni moje wrażliwe ciało. Oszaleję!

- Zostań tutaj i staraj się go zlokalizować. Przecież nie mógł zapaść się pod ziemię – syknęłam podmywając się na nogi.

Wyszłam przeklinając pod nosem. Co za sukinsyn! Wiedział, że w każdej chwili będziemy mieli tę małą suczkę. Sam ją chciał dla siebie, więc powinien warować jak pies! Tak w ogóle nie rozumiałam, co w sobie ma to skaranie boskie, że faceci za nią tak latają. Nie miała ani takich ładnych piersi jak ja, a tym bardziej takiego tyłka. Pieprzyć się też raczej nie nauczyła, no chyba, że po tym, jak zniknęła na tych kilka lat, pracowała w jakimś podrzędnym burdelu.

Najpierw poszukałam Toma. Oczywiście nie po to, żeby się z nim teraz pieprzyć. Zamiast bawić się, postanowiłam w końcu dostać to, czego naprawdę potrzebowałam. Ten idiota, którego G. nie może namierzyć pewnie leży teraz w jakimś burdelu u Latynosów i obraca małolatki. Mieliśmy umowę, ale najwyraźniej ciasna cipka jakiejś dwunastolatki całkowicie mu zamuliła mózgownicę. Zadzwonię później do ojca, może on będzie wiedział, gdzie zamelinował się jego wspólnik.

Tom właśnie wychodził z sypialni, zapinając spodnie. Na mój widok uniósł brwi, jakby pytał znowu mam cię zerżnąć? Idiota, warknęłam i machnęłam, żeby poszedł za mną. Mojemu Santowi ciągle było mało i wcale nie musiałam o nic prosić. To, że od czasu do czasu błądził, to wina tych dziwek. To one odciągały go ode mnie. A najgorsza z nich wszystkich była i jest ta ruda suka!

Zacisnęłam usta i stanęłam pod drzwiami, czekając aż ta miernota w łóżku, raczy je otworzyć.

- Zajmiesz się dziewczyną – warknęłam zaciskając uda.

Byłam taka mokra i napalona... Potrzebowałam mojego Santa, nikogo innego. Wchodząc do środka od razu odnalazłam pieprzoną Avę. Suka! Wbiłam paznokcie we wnętrze dłoni, starając się opanować. Ponownie cała fala nienawiści, jaką czułam do tej dziwki wylała się z mojego serca. Odetchnęłam głęboko i wtedy to poczułam.

Co za podła dziwka! 

***

Ava...

Czasami nie mogłam uwierzyć, że w jakiś sposób jestem spokrewniona z kimś takim jak Aurelia. Nie miałam pojęcia o jej związku z Gustavo, a tym bardziej, że sypiała z moim ojcem. Chyba dlatego, nie chcąc aby prawda o tym wyszła na światło dzienne, wmówił wszystkim, że dziewczyna jest spoza rodziny. Trzy lata... Przez trzy lata bawiła się moją rodziną. A mama? Nie była jakoś specjalnie wylewną osobą, ale czy wiedziała o tym, co robi tata? Z tego co mówiła Aurelia, sypiała z moim ojcem w naszym domu. Mama musiała wiedzieć! Próbowałam przypomnieć sobie ostatnie lata, zanim zginęli, ale w żadnym ze wspomnień nie widziałam Aurelii.

- Posłuchaj mnie, miłości – wyszeptał, gdy tylko echo zbliżających się kroków wdarło się w naszą ciszę. Objął moją twarz ciepłymi dłońmi, muskając kciukami policzki. Niebieskie oczy lśniły jak w gorączce. – Cokolwiek się będzie działo, masz mnie słuchać, rozumiesz? Jeżeli każę ci się schować, zrobisz to bez dyskusji. Jeżeli każę ci uciekać ile sił w nogach, nie obejrzysz się ani razu, dopóki nie znajdziesz się w bezpiecznym miejscu.

- Ale...

- Obiecaj mi, miłości – warknął. – Wyciągnę nas z tego, ale proszę... Obiecaj mi.

- Obiecuję.

Drzwi otworzyły się z tym wywołującym dreszcze zgrzytem. Santino usiadł na łóżku, częściowo zasłaniając mnie własnym ciałem. Zacisnęłam palce na jego koszulce, starając się opanować strach, który chwycił mnie za gardło.

Tym razem Aurelii towarzyszył tylko jeden mężczyzna. Ten, który poprzednio stał za mną. Na widok Santino siedzącego na łóżku, z pokrwawionymi nadgarstkami, Aurelia zmarszczyła gniewnie czoło. Widziałam budzącą się w niej wściekłość, gdy unosząc głowę zaczęła węszyć jak pies, a raczej suka. Po chwili potrząsnęła głową i uśmiechnęła się jak dziecko.

- Nudziło mi się na górze – oświadczyła podchodząc do krzesła, na którym wcześniej siedziała. – Zapomniałam zapytać, kuzynko. Jak podoba ci się nowy wystrój?

Wstrzymałam oddech, czując pełzające po moim ciele zimne dreszcze. Od razu, gdy tylko zobaczyłam to cholerne krzesło wiedziałam, że jesteśmy w tym domu. Po śmierci Gustavo przysięgłam sobie, że nigdy więcej moja noga nie przekroczy tego progu. Jednak tego pomieszczenia nie pamiętałam, a wydawało mi się, że podziemia zwiedziłam wzdłuż i w szerz. W każdym z nich wyryłam na ścianach własne inicjały.

- Myślałam, że masz lepszy gust – wypaliłam prostując się. – Śmierdzi malizną.

- Też o tym pomyślałam. Przydałby się stół, prawda?

Podeszła do drzwi i po chwili pojawił się w nich dwóch osiłków, dźwigających stół. Przełknęłam czując podchodzącą do gardła żółć. Jezu, tylko nie to! To ten sam cholerny stół, przy którym siedział wtedy Gustavo! Potrząsnęłam głową, zastanawiając się, jak długo ta wariatka miała zamiar się nade mną znęcać.

Aurelia dopilnowała, żeby stół stanął dokładnie tam, gdzie chciała i przysuwając do niego swoje krzesło, rozsiadłą się kładąc dłonie na powierzchni. Widziałam brązowe plamy na brzegu i ślady po spływającej krwi na drewnianych nogach. Ciągle się uśmiechała i mówiąc szczerze, to bardziej mnie przerażała tym uśmiechem, niż gdy wpadała w złość.

- No, to teraz możemy sobie poczekać w trójkę – oznajmiła. – Jesteśmy w końcu rodziną, prawda? Powiedz mi, kochana... Wiesz już, jak zaspokoić mężczyznę? Czy raczej wolisz robić mu dobrze ustami? Porządnie zrobiony lód potrafi zdziałać cuda, prawda, mój drogi? Pamiętasz swój ślub i to, jak zrobiłam ci dobrze na tarasie? Zdaje się, że podglądałaś nas, kuzynko. Przyznaj się, podnieciłaś się, widząc jak sprawiam przyjemność mojemu mężczyźnie?

- Twojemu? – parsknęłam, siadając na skraju łóżka. Trzymałam za plecami nasze splecione palce, czując jak Santino drgnął słysząc słowa Aurelii. Przesunęłam kciukiem po szorstkich knykciach męskiej dłoni, starając się go uspokoić. – Nigdy nie należał do ciebie.

- Może do ciebie? Powiedz mi, kochany. Opowiadała ci już, jak dobrze bawiła się ze swoim kochankiem? Przyprawiała ci rogi pod twoim dachem, wstrętna dziwka. Powinieneś ją zabić, Santino. Ona nie nadaje się na żonę takiego mężczyzny jak ty.

- Rozumiem, że ty już tak? – zakpił ze śmiechem.

- Jak najbardziej – przyznała wciąż się uśmiechając. – Teraz, gdy nasz Sebastiano przejął władzę, bez problemu będę mogła wyjść za ciebie za mąż. Jak urodzę ci syna, wszyscy zapomną, że kiedykolwiek miałeś ją w swoim życiu. Ona ci tego nie da. Nie chce mieć dzieci, zawsze to powtarzała.

Poczułam na sobie przeszywające spojrzenie Santino. Odwróciłam głowę patrząc na zastygłą w masce opanowania twarz mężczyzny. Tylko w jego oczach szalała burza. Nie rozmawialiśmy jeszcze o dzieciach. Jezu! Dopiero się tak naprawdę poznajemy, więc poruszanie spraw typu dziecko było jak dla mnie zdecydowanie za szybko. Nie zmieniłam zdania. Nie chcę mieć dzieci. Nie w tym świecie, w którym przyszło mi żyć. Czy to samolubne z mojej strony?

Zamknęłam oczy, odcinając się od niemego pytania, jakie widziałam na twarzy Santino. Byłam pewna, że taki mężczyzna jak on, zajmujący taką pozycję w organizacji, będzie chciał przekazać wszystko synowi. Mieć ich tylu, aby umocnili rodzinę poprzez swoje związki. Kolejne kobiety sprzedane przed ołtarzem.

- Widzisz? Mówiłam, ona się nie nadaje na matkę.

Drgnęłam, czując jak Santino delikatnie ściska moją dłoń.

***

Sebastiano...

Już z daleka widziałem dach wielkiej rezydencji Alfredo Mancuso. Im bliżej linii drzew się znajdowaliśmy tym więcej zauważałem zmian. Ostatni raz byłem tutaj prawie sześć lat temu. Wiedziałem, że od ślubu Santa z Avą, domiszcze stało zupełnie puste. Po tym, jak puściliśmy ludzi Alexandrowa i MacKenny za Ferro, to właśnie tutaj ta suka postanowiła się zamelinować. Prędzej czy później wpadlibyśmy na to, ale przyznam, że ostatnio tyle się działo, że trochę odpuściliśmy, skupiając się na ochronie bezpośredniej naszych kobiet.

Wysiadłem z samochodu i podchodząc bliżej, zatrzymałem się w cieniu wysokich drzew. W porównaniu z moją, czy też Santa rezydencją, ten dom przypominał jebany pałac. Unosząc do oczu lornetkę, dokładniej przyjrzałem się terenowi przed samym domem. Gdybym nie był pewien i gdybym nie widział zdjęć zrobionych przez drony, pomyślałbym, że nikogo tam nie ma. Jednak wszędobylskie małe urządzenia zdobiły zdjęcia w chwili, gdy kilku ludzi wyjeżdżało z rezydencji. Sądząc po tym, w co byli ubrani, zwykła banda najemników. Nie tych z wyższej półki, bo akurat na takich Aurelii nie byłoby stać.

Sześciu ludzi opuściło dom. W garażu znajdowały się jeszcze trzy terenowe samochody, co dałoby nam, powiedzmy, piętnastu ludzi. Pytanie, ilu jest ich w rzeczywistości i gdzie dokładnie przebywają w tej chwili? Czy Aurelia Ferro jest w tej chwili w domu? A przede wszystkim, gdzie są Sant i Ava, i czy wciąż żyją?

- Czekamy do zmierzchu? – zapytał Gabe zatrzymując się obok mnie. Roth, który przyleciał helikopterem, krążył gdzieś w pobliżu. 

- Nie będę ryzykował. Bez względu na to, czy w środku jest pieprzona armia, czy też nie, mam zamiar wyciągnąć stamtąd tego szalonego głupka i jego kobietę.

- Podoba mi się twój pomysł, Riina – mruknął z uznaniem.

Powinienem chyba być w chuj szczęśliwy, że pakhan uznał mnie za dobrego bossa. Niekoniecznie na tyle dobrego, żeby zasłużyć na jego siostrę, ale teraz to on może najwyżej cmoknąć mnie w tyłek. Szczerze? To cholernie lubiłem grać mu na nerwach. Wkurwianie tego mruka zapiszę w swoim CV, jako hobby.

W drodze zdążyliśmy ustalić szczegóły. Nasi ludzie to nie jakieś wojskowe ciamajdy, które reagują dopiero, gdy usłyszą rozkaz. Trzeba zabić, to to zrobią. Bez pierdolenia się i dumania, czy powinni, czy też nie. Podobało mi się, że tak zajebiście zgrali się w trakcie szturmu na pałac Mironova, gdy odbijaliśmy moją małą petardę. Zatarły się wtedy granice, gdzie, kto należał i ludzie walczyli razem. Może inna była sytuacja, ponieważ Alexia łączy nas swoją osobą, jak kajdanami, ale Sant dla tych ludzi to ktoś w chuj ważny.

Taka jest rola consigliere, przynajmniej od kiedy to ja z Brassim przejęliśmy władzę nad Cosa Nostrą. Nie chowaliśmy się za plecami naszych kapitanów. Jeżeli trzeba było wydać rozkaz, wydałem go osobiście.

Dokładnie tak jak teraz, gdy wszyscy czekali gotowi do rozpoczęcia akcji.

- Chcę mieć ich żywych. Obydwoje. Nie wiemy, gdzie są przetrzymywani, ale myślę, że gdy Sant nas usłyszy, to my jego zobaczymy. Osłaniać sobie plecy.

- Rozkaz.

Uniosłem głowę, czując na sobie intensywne spojrzenie. Po mojej prawej stronie, przy samochodach, stał Miller i Weiss. Nigdzie natomiast nie widziałem pilota śmigłowca. Będę miał jeszcze czas, żeby rozwiązać zagadkę tego gościa, ale najpierw uwolnimy Brassiego i jego kobietę.

- Na stanowiska i ruszać, gdy wszyscy się zameldują.

Podszedłem do auta, wyciągając z bagażnika czarną kamizelkę. Trzymając ją w ręku, przypomniałem sobie słowa Santa, gdy w Rosji czekaliśmy, aż Irlandczycy MacKenny odetną zasilanie w okalającym las płocie.

- Tam jest twoja laleczka. Ubierz to wdzianko, bo jak cię odstrzelą, to ja nie mam zamiaru się jej tłumaczyć i zbieraj dupę w troki.

Cały Santino Brassi...

Idziemy po ciebie, gnoju!

- Ruszamy!

***

Santino...

Przeciąganie tego nie miało sensu. Nie miałem pojęcia, gdzie jest Rinna, ale dłużej nie mogliśmy zostać w tym miejscu. Doskonale widziałem, jak z każdą minutą Aurelia robiła się coraz bardziej niespokojna. Cokolwiek zaplanowała dla Avy, czy też dla mnie, nie mogła się już tego doczekać. Chodziła od ściany do ściany, mrucząc coś pod nosem i gestykulując rękami. Czasami zatrzymywała się i z przechyloną głową patrzyła to na mnie, to na nią.

- Powiesz mi co teraz zamierzasz? – zapytałem.

Zauważyłem, że i temu sukinsynowi, który mierzył cały czas do Avy zaczyna się cholernie nudzić. Nie pilnował się i chwilami, czerwona kropka z celownika znikała gdzieś na brudnej podłodze pod łóżkiem. Poruszał się bezustannie, rozluźniając mięśnie i coraz częściej zerkał na zegarek. Kurwa! Miał na nadgarstku jakieś tanie gówno, za jakie ja w tej chwili zapłaciłbym tysiące. Zegarek, który miałem przepadł, czy raczej zmienił właściciela. Nawet rozjebany, złoty Rolex jest wart w chuj kasy.

- Już mówiłam, kochanie. Chciałam urządzić nam miłe spotkanie rodzinne.

- Czekasz na ojca? – przesunąłem się w stronę faceta z bronią. Tylko odrobinę, tak żeby tego nie zauważył.

- Oj, tam... - machnęła dłonią. – Lepiej niech się nie wtrąca do moich spraw. Jak go znam, w chwili gdy zorientuje się, że mam pieniądze, będzie mi jęczał i jęczał.

- To na kogo czekasz? – kolejny ruch.

- Na Federico. Pamiętasz go, prawda?

Zatrzymała się patrząc wymownie na milczącą Avę. W mig pojąłem, do czego ta chora suka zmierzała i zamarłem. Warknąłem, zaciskając pięści, a czerwony promień ponownie odnalazł moją Avę. Skurwiel spojrzał na mnie uśmiechając się. Poczekaj, wsadzę ci tą lufę prosto do gardła, zobaczymy, czy wtedy też ci będzie tak wesoło.

Kątem oka zauważyłem zdezorientowaną twarz Avy. Kurwa! Po chuj wyjeżdża teraz z tym gównem? Nie chciałem mówić Avie o tym skurwielu, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Może nigdy? Mówiąc szczerze uważałem, że skoro nie pamiętała tego gnoja, to lepiej, żeby tak zostało. Za dużo zwaliło się na nią w krótkim czasie i nie podobało mi się, że Aurelia pogrywa z moją Avą tymi kartami.

- Musisz pamiętać. Była na ślubie, to bliski przyjaciel.

- Rozumiem, że twój – zakpiłem pamiętając, co ta menda powiedział.

- Mój, twój... Nawet twojej rudej suczki – zaśmiała się. – Co tak patrzysz, kuzynko. Może najwyższa pora powiedzieć Santino, z kim doprawiałaś mu rogi? Hymm?

Ten śmiech... To, jak patrzyła na moją Avę, wciąż próbując ją złamać. Chora suka!

- Masz na myśli Salero? Tego jebańca, którego przyprowadziłaś do pokoju mojej Avy i pozwoliłaś mu ją zgwałcić?! Tego Federico? – ryknąłem zrywając się z miejsca, ale zanim zdążyłem złapać sukę za gardło, suchy trzask wystrzału odbił się od wysokich ścian. Szarpnąłem głową, wbijając wzrok w wystraszoną twarz Avy i jej włosy obsypane szarym tynkiem. Jeden z małych odłamków przeciął jej skórę na policzku i mały strumień jasnoczerwonej krwi pojawił się na bladej skórze.

- Następny roztrzaska jej czaszkę – ostrzegł przeładowując broń.

Zginie... Zginie jako pierwszy, ale tę sukę zachowam przy życiu. Śmierć dla niej to jak pieprzone wakacje w piekle, a ja chciałem słyszeć, jak wyje z bólu. Chciałem poczuć w powietrzu jej pierdolony strach.

- Siadaj, szybkoręki – rzucił z ironią.

- Nie wiem, kto ci naopowiadał tych głupot, kochanie, ale jak przyjedzie Federico potwierdzi moje słowa – tłumaczyła cofając się za stół. – Już nie będziesz jej chciał.

- Wiesz? - stanąłem przed Avą, z rękami w kieszeniach spodni, a czerwony promień spoczął gdzieś w okolicy mojego brzucha. – Już sobie z nim rozmawiałem. Kiedy to było? Czyżby w piątek? Jak to mówią, wpadł i już został. Bardzo polubił moich specjalnych przyjaciół. Powiedziałbym, że zostali BFF.

- BFF?

- The best fucking friends – zaśmiałem się. – Poznają się teraz bardzo dogłębnie i z tego co mi powiedział, nie może się doczekać, aż do nich dołączysz. Polubisz Tura i jego chłopaków. Potrafią dostarczyć śmiertelnie zajebistych przyjemności.

Nie od razu zrozumiała co powiedziałem. Jej rozbiegany wzrok latał jak pieprzony robaczek świętojański, nie mogąc skupić się na niczym. Zacisnąłem pięści i syknęłam unosząc górną wargę.

- To ty! – wycelowała palce w Avę, choć nawet dobrze jej nie widziała. – To wszystko twoja wina, podła suko. Zabrałaś mi wszystko, pozycję, pieniądze, mężczyzn. Teraz ja zabiorę ci to, co uważasz za swoje.

- Aurelia, przestań – Ava stanęła obok mnie, ale mnie nie dotykała, co cholernie mi się nie podobało. – Potrzebujesz pomocy. Jesteś chora.

Ja bym powiedział, że na jakąkolwiek pomoc jest już za późno, ale czy ktoś mnie wysłucha?

- Tak uważasz? Tom, zajmij się nią – warknęła wskazując dłonią Avę.

- Tylko się, kurwa, rusz – ostrzegłem chowając Avę za plecami.

- Posłuchaj, Santino... Od ciebie zależy, co się z nią stanie. Oczekuję od ciebie współpracy. Na górze jest trzydziestu mężczyzn. Jak myślisz? Ile wytrzyma ta twoja ruda suczka, gdy zawołam ich tutaj? Da radę im wszystkim? Ilu jest w stanie wziąć na raz? Wiem, że lubisz patrzeć, więc będziesz mógł oglądać ten spektakl od samego początku do końca. Jesteś w końcu uznanym reżyserem więc z pewnością docenisz mój scenariusz.

Otworzyłem szeroko oczy, czując jak zimny pot spływa mi po plecach a serce powoli zamiera. Ava trzęsła się tak bardzo, że szczękanie jej zębów brzmiało jak krzyk.

- Czego, kurwo, chcesz? – warknąłem.

- Przedstawienia... Masz mnie zerżnąć. Tutaj. Na tym stole – przesunęła dłonią po zniszczonym blacie. – Na jej oczach. Mocno, Santino, tak jak zawsze to robiłeś.

- Nie ma mowy!

- Jak sobie chcesz. Tom, zadzwoń po chłopców – rzuciła z uśmiechem.

- Stój! – warknąłem wściekły. Za daleko stali, obydwoje. Pierdolone dylematy, z którymi musiałem sobie teraz poradzić. – W porządku. Zrobię to, ale nie tutaj.

- O nie, kochanie... Chcę, żeby ona to widziała. Bardzo dokładnie. Chcę, żeby widziała, jak bardzo mnie pragniesz, bo przecież mnie pragniesz, prawda? – przechyliła głowę, bawiąc się włosami.

Tak mocno zacisnąłem zęby, że bałem się iż je połamię. Jebana! Biorąc głęboki oddech odwróciłem się do Avy i delikatnie przesunąłem palcami po małym skaleczeniu. Już nie krwawiło, ale moje serce było rozerwane na strzępy.

- Nie rób tego – wyszeptała zaciskając palce na mojej koszulce.

- Ufasz mi? – zapytałem cicho.

- Tak, ale proszę... To nie jest...

- Ty jesteś – przerwałem jej twardym tonem.

Pocałowałem Avę w czoło i delikatnie uwolniłem się z jej uścisku, kradnąc choć niewielką dawkę jej zapachu. Wstrzymałem oddech i obchodząc stół z prawej strony, warknąłem, gdy ten skurwiel przesunął się po przeciwnej stronie, stając za Avą. Wbił lufę w jej plecy i przyciągnął do siebie obejmując jednym ramieniem.

- Takie zabezpieczenie, szybkoręki. Na wszelki wypadek, gdyby przyszło ci do tej mafijnej głowy zrobić jakiś głupi ruch.

Kwaśny zapach, jaki poczułem podchodząc do Aureli sprawił, że z trudnością powstrzymałem mdłości. Jebana patrzyła na mnie z taką ekscytacją i lubieżnością, że miałem ochotę skręcić jej ten pieprzony kark. Sapnęła zaciskając nogi i odwróciła się do mnie plecami, opierając się o stół. Jedną ręką podciągnęła do góry sukienkę i rozsuwając szeroko nogi obnażyła się. Cofnąłem się odrobinę odwracając wzrok od jej ciała i widocznej na wewnętrznej stronie ud wilgoci.

- Patrz, kuzynko – dyszała kręcąc biodrami. – To mnie pragnie, a nie ciebie. Zaraz mnie zerżnie. Cholernie mocno. Nikt nigdy nie zerżnął mnie tak dobrze, jak Santino.

Stanąłem za Aurelią i powoli uniosłem wzrok rozpinając pasek. Wzrok Avy przepalał mnie prawie na wylot. Zraniony, zagubiony i tak cholernie nieszczęśliwy, że łamała mi tym serce. Odetchnąłem głęboko...

Czas zwolnił. Każdy jeden ruch przesuwał się przed moimi oczami jak w zwolnionym tempie, potęgując we mnie uczucie spokoju i wściekłej równowagi. Buzowała pod moją skórą, jak pieprzona żywa istota, czekając aż pozwolę jej działać. Wysunąłem pasek ze szlufek, zwijając go w jednej dłoni. Spojrzałem na Avę, na dziewczynę, które wstrząsnęła całym moim światem i wyjebała je w posadach. Dała mi cholerne szczęście, którego nawet nie wiedziałem, że brakowało w moim pustym życiu. Cała gama uczuć, jakie żywiłem do tej słodkiej dziewczyny skumulowała się w moim sercu. Potężną falą popłynęła moimi żyłami rozpalając do czerwoności.

Prawie niezauważalnie kiwnęła mi głową. To teraz...

Biorąc zamach, Ava z całej siły uderzyła stojącego za nią mężczyznę. Pięścią prosto między nogi. W chwili, gdy zginając się wypuścił ją z uścisku, obniżając broń, wypuściłem pasek, uderzając skurwiela sprzączką w gardło. Lewą ręką chwyciłem Aurelię za włosy i zanim zdążyła krzyknąć uderzyłem jej głową w stół, łamiąc nos. Straciła przytomność zanim odrzuciłem jej ciało na podłogę. Przeskoczyłem stół, chowając Avę za plecami. Podniosłem pistolet i podszedłem do skurwiela, który jęcząc jak pizda trzymał się za obolałego fiuta i jaja. Ma moja dziewczynka parę, muszę przyznać. Tego ciosu akurat jej nie nauczyłem, ale jak widać wystarczył, żeby powalić napastnika.

Poczekałem, aż sukinsyn uniesie głowę. Płakał i jęczał jak dziecko, ale nie słyszałem żadnego z dźwięków, które wydawał. Uśmiechnąłem się. Tym zimnym uśmiechem, po którym w jego oczach pojawiło się przerażenie. Otworzył usta... Zamachnąłem się i wjebałem mu do gardła lufę. Zaczął się dławić wybitymi zębami i krwią, szarpiąc się jak jebana ryba wyciągnięta z wody, ale trzymałem go jak nabitego na hak.

- Mówiłem, że to zrobię? – zapytałem ochrypłym głosem. – Trzeba mi było uwierzyć. Zdychaj, skurwielu.

Odepchnąłem zdychające ścierwo i odwracając się złapałem Avę za rękę, pociągając w stronę drzwi. Ostrożnie je otworzyłem, krzywiąc się na dźwięk jaki wydały, sunąc po zardzewiałych prowadnicach.

- Wiesz, gdzie jesteśmy? – zapytałem szeptem, szybkim spojrzeniem upewniając się, że możemy wyjść.

- W Malibu.

Pociągnąłem ją po metalowych schodach, zostawiając za sobą cały ten burdel. Stojąc na szczycie odwróciłem się, patrząc na dziewczynę. Nie wyglądało na to, żeby skurwiel zrobił jej jakąś krzywdę, ale na wszelki wypadek zaraz jak stąd wyjdziemy, zadzwonię po naszego lekarza. A najlepiej, jak zabiorę ją do szpitala. Nie leży mi Grayson, ale czasami jest cholernie przydatny. Tym bardziej z dostępem do tych wszystkich dziwnych urządzeń. Niech zrobi mojej dziewczynce wszystkie badania, żebym miał pewność, że nic jej nie jest.

- W porządku, miłości? – zapytałem całując ją w skroń.

Bałem się, że po tym, co widziała, będzie się mnie brzydzić.

- Tak, a co z tobą?

Nie zdążyłem odpowiedzieć, gdy z zewnątrz rozległa się strzelanina. Kurwa! Nareszcie!

- Wygląda na to, że kawaleria przybyła – mruknąłem z uśmiechem. – Pamiętaj, miłości. Nie szalej, tylko idź za mną, a jak każę ci uciekać...

- To będę biegła nie oglądając się za siebie – przerwała mi.

- W rzeczy samej.

Wymknęliśmy się na korytarz. Tutaj odgłosy strzelaniny były głośniejsze, ale nie na tyle, żebym mógł się zorientować, gdzie w tej chwili są ludzie Aurelii. Potrzebowałem porządnej giwery i to teraz. Kierując się wskazówkami Avy, bo w końcu to ona znała lepiej ten cholerny dom, dotarliśmy do frontowej części rezydencji. Budynkiem wstrząsnęło, gdy wyjebało w powietrze wielkie drzwi. Ja pierdolę, Riina przyjechał czołgiem?

Poczułem za plecami ruch... Odwracając się, przycisnąłem dziewczynę plecami do ściany i wyciągając rękę złapałem czającego się za nami zarośniętego faceta. Jednym ruchem skręciłem mu kark, wyłuskując z jego rąk karabin. Sprawdziłem magazynek, krzywiąc się na widok zaledwie czterech naboi.

Dobra, kurwa! Jakoś dam radę. Pochyliłem się i zdjąłem mu kamizelkę, zakładając ją dziewczynie.

- A ty?

- Ja jestem za szybki, żeby mnie trafili – mruknąłem zapinając zamek. Była za duża na nią, ale lepsze to niż nic. Przez wielką dziurę, którą kiedyś były drzwi wejściowe widziałem ścianę lasu, do której prowadziła żwirowa aleja. – Jak wyjdziemy na zewnątrz chowaj nisko głowę. Potem wiejemy. Biegniemy w stronę drzew. Tam są nasi.

Złapałem Avę za rękę i chowając się za połamanymi meblami przesuwaliśmy się w stronę wyjścia.

- Na ziemię! – krzyknąłem widząc mierzącego do nas faceta.

Popchnąłem ją w bok i opadłem na nią, zasłaniając ją ciałem przed lecącymi na nas gruzem i szkłem. Gdy ostrzał umilkł, potrząsnąłem głową, chcąc pozbyć się przeklętego dzwonienia w uszach i wyjrzałem zza wielkiego regału, za którym się chowaliśmy. Uniosłem bron i jednym strzałem rozwaliłem gnojowi głowę. Poderwałem się, zanim komuś innemu przyszłoby do głowy do mnie strzelać i podbiegłem chcąc zabrać broń. Jak się okazało, magazynek był pusty. Ze złością odrzuciłem za siebie bezużyteczny kawałek złomu i upewniając się, że jest bezpiecznie, wyciągnąłem rękę, przywołując do siebie Avę. Nie było sensu tracić czasu. Musiałem jak najszybciej dostać się z Avą na zewnątrz. Gdy nasi nas zobaczą dadzą nam osłonę.

Ledwo wyszliśmy na zewnątrz położyłem kolejnych dwóch. Jeden dostał w głowę, drugi w pierś. Jeden nabój... Kurwa, Sant. Jebany challenge, ale nie z takiego gówna wychodziłeś. Zdążyłem to pomyśleć, gdy dosłownie z lewej strony, od niskich zabudowań zalał na grad kul. Powaliłem Avę na ziemię, chowając się w cieniu. Jak na taką kanonadę, jeden z tych skurwieli miał jebanego farta. Jego pociski trafiały w ścianę nad nami z precyzją... Kurwa! Snajper?

Usłyszałem przeciągły gwizd i wkładając do ust palce, odpowiedziałem tym samym. Uniosłem głowę i zobaczyłem biegnącego w naszą stronę mężczyznę. Trzymał snajperski karabin, jakby był przedłużeniem jego ręki i strzelał. Nie w naszą stronę, ale w stronę skąd nas ostrzeliwali.

- Spierdalajcie – warknął opadając obok i oddając trzy pojedyncze strzały. – Macie sto metrów do lasu. Tam na was czekają.

- Kim...

- Spierdalaj, Brassi – warknął odwracając się na chwilę w moją stronę. – Wyciągnij ją z tego.

Szarpnąłem głową patrząc ze strachem na zupełnie bladą twarz Avy. Kurwa! Pociągnąłem ją w górę i obejmując ramieniem popchnąłem w stronę lasu. Płuca zaczęły palić mnie żywym ogniem. Nie miałem czasu rozglądać się, ale po przelatujących nad nami pociskach wiedziałem, że nasi dają nam osłonę, pomagając dostać się w bezpieczne miejsce.

Syknąłem, czując jak ognista strzała przecięła moje udo powyżej kolana. Zachwiałem się przeklinając pod nosem. Na skraju lasu pojawiła się postać mężczyzny ze snajperskim karabinem. Stanął unosząc broń do góry i zastygł tak na ułamek sekundy, zanim świst przeleciał nad naszymi głowami w stronę domu. Kurwa pieprzona mać! Weiss i jego zabaweczka. 

Biegnąc odwróciłem się odruchowo, patrząc jak z okna na piętrze wypada ciało. Upadłem, gdy druga kula trafiła mnie w biodro. Ava opadła obok mnie, patrząc jak czerwień zalewa moje spodnie. Każdy oddech kosztował mnie agonię bólu, gdy zaciskając zęby spojrzałem na moją słodką dziewczynkę.

- Biegnij, Ava – syknąłem.

- Ale...

- Biegnij, kurwa! – podniosłem się opierając na prawie bezużytecznym karabinie, z jednym jedynym nabojem. Zakręciło mi się w głowie, a przed oczami zaczęły błyskać małe czarne punkciki. – Biegnij, miłości, jestem za tobą.

Zmuszając się do nadludzkiego wysiłku popchnąłem ją do przodu. Moje ciało nie chciało mnie, kurwa, słuchać. Zamrugałem starając się strząsnąć mgłę zasłaniającą mi obraz biegnącej przede mną Avy. Była coraz dalej, coraz bliżej bezpiecznego miejsca. Snajper wciąż tkwił w miejscu, strzelając ponad naszymi głowami. Wtedy zauważyłem nadbiegającego zza żywopłotu uzbrojonego mężczyznę. Do lasu pozostało nam niewiele ponad trzydzieści metrów, ale Ava była bliżej i to na nią skierował jebaną giwerę. Zagryzając zęby uniosłem ramię zmuszając mięśnie do wysiłku i strzeliłem. Pocisk przeleciał obok jego głowy, dekoncentrując go. Chybiłem... A tak niewiele brakowało, pomyślałem, gdy ten odwracając się w moją stronę, spojrzał na mnie z dziką satysfakcją na twarzy.

Strzelił... Szarpnęło mnie do tyłu... Jakbym był przywiązany gumą i coś z wielką siłą pociągnęło mnie w stronę domu. Opadając na plecy usłyszałem krzyk... Raniący mnie każdą wysoką nutą. Zakręciło mi się w głowie i z trudem przełknąłem zbierającą się w ustach wydzielinę. Zamrugałem... Spojrzałem w niebo. Obłoki układały się w jakieś dziwne kształty. Chciałem parsknąć śmiechem, bo za chuja nie pasowało to do sytuacji. Coś dziwnego... Syczący odgłos i bulgotanie... I wciąż ten krzyk...

Chciałem poruszyć palcami, ale moje ciało wcale mnie nie słuchało... Pojawił się za to ból. Morze pieprzonego bólu, który sprawiał, że płonąłem w środku. Jakby ktoś podpalił mi klatkę piersiową. Ziemia pode mną drżała, wprawiając w wibracje moje obolałe ciało.

- Sant, kurwa...

Riina... Zamrugałem widząc nad sobą jego twarz. Przypomniało mi się...

- Masz czołg? – wydusiłem wypluwając z siebie krew.

- Zamknij się, idioto! Dawajcie śmigłowiec!

Ciężko mi było oddychać... Kurwa, czy on ten jebany czołg położył na mojej piersi? Bolało, jakby jeździł po mojej klacie w tę i z powrotem wgniatając gąsienicami w ziemię.

Przypomniało mi się coś jeszcze. Jasnozielone oczy mojej słodkiej dziewczynki i cudowny zapach migdałów, który tak uwielbiałem.

- Ava... - próbowałem się podnieść.

- Jezu, kurwa, leż! Dawaj ten jebany śmigłowiec i to kurwa już!

- Gdzie ona jest? Ava!

- Bezpieczna – w głosie Sebastiano było coś dziwnego, ale nie potrafiłem się skupić. Ten ból mnie zabijał...

Poczułem dotyk miękkiej dłoni. Chciałem mruknąć z przyjemności, ale nie mogłem wydobyć z siebie głosu. W ustach miałem jakiś płyn, ale nie mogłem go przełknąć...

- Santino.

- Moja Ava – wybełkotałem.

Coś ciepłego spłynęło po mojej brodzie. Chyba krew, ale nie czułem żadnego zapachu, poza migdałami.

- Santino, proszę... Nie zostawiaj mnie...

Objęła moją twarz swoimi małymi dłońmi, zmuszając mnie do otwarcia oczu. Taka śliczna... Moja dziewczynka.

- Nie płacz, miłości...

- Nie płaczę - siorbnęła, a gorąca kropla spadła na moje usta. Zlizałem ją, czując jak pali moje usta. – Wiesz, że cię kocham?

- Nie powinnaś...

Jej łzy mnie załamały. To pierwszy raz, gdy widziałem jak płacze. Nigdy wcześniej, nawet gdy zwaliłem na nią cały świat, nawet wtedy nie płakała. Pragnąłem jej miłości. Pragnąłem jej szczęścia i chciałem prowadzić ją przez całe życie, osłaniając ją własnym sercem.

- Umieram?

- Za chuja ci nie pozwolę – warknął Riina naciskając na moją pierś.

Już nie czułem bólu... Odszedł tak szybko, że prawie nie zauważyłem tego momentu. Odetchnąłem... Krótkim, płytkim oddechem... Brakowało mi tylko zapachu migdałów.

- Tak będzie lepiej, Sebastiano... Ona nigdy nie miała... Wyboru...

- Sant, kurwa!

- Santino, proszę, nie!

- Dbaj o nią... Zrób to... Dla mnie...

- Sam to zrobisz... Sant... Kurwa mać! Sant!

Złapałem kolejny oddech. Wydawał się pusty i pozbawiony powietrza. Poczułem podmuch wiatru. Przez otaczającą mnie mgłę zobaczyłem łopoczące nade mną skrzydła. Anioł? 

- Jezu, nie!

- Żałuję, że nie kochałem cię dłużej, miłości... 


📣Tym razem na końcu rozdziału. Trochę opornie mi szło pisanie, a już końcówka z wiadomych powodów rozwaliła mnie. Przez łzy nie widziałam klawiszy i... 🤷🏻‍♀️

Dokładniej sprawdzę rozdział, gdy ochłonę po tym wszystkim. Gdyby trafiły się jakieś nieścisłości w tekście, jakieś dziwne przeskoki, dajcie mi znać, bo przyznam, że pisałam poszczególne części na raty i z doskoku. Za dużo emocji i 😭





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top