Rozdział 42

📣Szybko, bo wiem, że czekacie. Dopiero skończyłam i nawet nie sprawdziłam tekstu. Wrzucam już teraz, bo to tuptanie mnie rozprasza i od razu sprawdzę teks, bo jak nie dzisiaj, to nigdy, jak znam siebie 🤷🏻‍♀️

Zapraszam 🤗

***

Santino...

Miałem cholernie złe przeczucia... Przyciągnąłem bliżej siebie szczupłe ciało mojej kobiety, a Ava schowała głowę w zagłębieniu mojej szyi obejmując mnie ramionami. Wciąż drżała, ale nie miałem pojęcia, czy z zimna, czy ze strachu i to ostatnie całkowicie mnie rozpieprzało. Cholernie szumiało mi w głowie i miałem lekkie mdłości. Kurwa, wstrząśnienie mózgu w sytuacji, gdy siedzieliśmy zamknięci w jakiejś pieprzonej norze i to w całkowitych ciemnościach, byłoby cholernie niefartowne.

Odetchnąłem głęboko, zastanawiając się nad naszym położeniem. Za chuja nie wiedziałem, jak mam nas stąd wydostać. Tutaj nie było nic, poza śmierdzącymi szmatami leżącymi w kącie. Jakoś nie sądzę, aby przyjebanie komuś ścierą mogło pozbawić przytomności. Oparłem się o ścianę. Ból pleców też już nie był tak cholernie duży, więc prawdopodobnie nie było z nimi tak źle, jak z początku zakładałem.

- Co teraz?

- Teraz musimy poczekać, kochanie.

- Myślisz, że to Falcone?

Drgnąłem słysząc strach w głosie Avy. Z tego co wiedziałem, nigdy wcześniej nie spotkała nikogo z rodziny matki. Oni również jakoś niespecjalnie interesowali się nią, dopóki stary nie przypomniał sobie o majątku Mancuso. Wiedziałem, że nie zabiją Avy, bo tylko żywa przedstawia dla nich jakąś wartość. Co do mnie... Jeżeli będą chcieli dostać ją, zabijając mnie, to się cholernie zdziwią, sukinsyny. Nie zobaczą ani cholernego centa, a tym bardziej nie będą mogli przetrzymywać jej bez wywołania pieprzonej wojny. W tej chwili, gdy mamy przymierze z Alexandrowem, mając po swojej stronie bikerów i Irlandczyków, don Falcone może nam skoczyć.

- Nie wiem, miłości. To wszystko jest jakieś...

- Cicho! – szarpnęła się w moich ramionach. – Słyszysz?

Usłyszenie czegoś w cholernej ciszy wcale nie jest takie łatwe. Z każdej strony atakują cię dziesiątki innych odgłosów. Przede wszystkim słyszałem oddech Avy i to, jak poruszała się w moich ramionach. Słyszałem, jak przełyka, jak porusza palcami, przesuwając dłońmi po moich plecach. Szelest jedwabnej koszuli brzmiał w moich uszach jak łopotanie materiału na wietrze. Każdy z tych dźwięków powtarzał się jak w zaklętym kręgu, jeden za drugim, zlewając się w jeden najeżony różnymi odgłosami hałas.

- Coś syczy – wyszeptała i dokładnie w tej samej chwili to usłyszałem.

Jak wąż, sycząc groźnie zaczął zbliżać się wraz z słodkawym zapachem. W mroku pojawił się wijący jak wstęga szarawy obłok sunący w naszą stronę. Pełzał po podłodze, unosząc się nad nią, jak pieprzony latający dywan. Wiedziałem co to jest i z głuchym warknięciem, chwyciłem Avę za rękę, ciągnąc ją w dół.

– Na ziemię. To gaz usypiający!

- Santino!

Ja pierdolę! Ten skurwysyn chce nas uśpić. Po jaki chuj? Straszne obrazy tego, co może się wydarzyć, gdy będę nieprzytomny prawie rozpieprzyły mi umysł. To nie może się wydarzyć, na Boga! Nie znowu i nie jej!

Piekło wcale nie jest wypełnione czerwienią.

To czarna dziura, w której odbierają ci resztki nadziei.

To nora, pachnąca wilgocią, ziemią i śmiercią, czarna jak dusza grzesznika...

- Ava, Chryste!

Wymknęła mi się z ramion... Jak ten dym, który wsunął się pomiędzy nas. Odpłynęła ode mnie, jak mgła, w której nie widać niczego... Wyciągnąłem ramię i palcami starałem się chwycić ją za rękę. Poczuć ciepłą skórę... Usłyszeć oddech i bicie tego poranionego serca. Starałem się doczołgać do miejsca, gdzie słyszałem ją ostatni raz. Kurwa! Nic nie działało tak jak trzeba, a tym bardziej moje pieprzone ciało, które w ogóle nie chciało mnie słuchać

- Moja Ava...

***

Obudziłem się siedząc na metalowym krześle. Tak naprawdę to byłem do niego przywiązany. Szarpnąłem rękami, warcząc, gdy opaski zaciskowe obtarły mi nadgarstki. Uśmiechnąłem się, gdy zorientowałem się, że sukinsyn dla pewności przywiązał również moje nogi.

Niestety, każdy ruch powodował ponownie narastające uczucie mdłości. Przełknąłem zbierającą się w ustach żółć. Jak piasek przesunęła się wzdłuż gardła, drażniąc delikatne wnętrze. Pieprzony gaz usypiający... Jakbyś się, kurwa, nie schował, zawsze cię dostanie w swoje mgliste szpony.

- Jezu, Ava!

Szarpnąłem głową rozglądając się z paniką po pomieszczeniu. Syknąłem, gdy światło podrażniło moje źrenice, a ból jak ostra strzała przeszył mój mózg, atakując wszystkie zakończenia nerwowe.

Dysząc wolno uniosłem głowę i wciąż oszołomiony zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu, szukając mojej dziewczynki. Ostatnie co pamiętałem, to uczucie, gdy wymknęła się z moich ramion, a ja nie mogłem jej znaleźć.

- Ava – warknąłem widząc ją przywiązaną do krzesła.

Nie dalej jak trzy metry, a równie dobrze mogłaby znajdować się na pieprzonym Księżycu. Chciałem dotknąć jej gładkiej skóry, poczuć na piersi jej oddech i zobaczyć te śliczne oczy. Kurwa! Zajebię sukinsyna, który to zrobił! Sukienka podwinęła się, ukazując podrapane kolana. Włosy wisiały w strąkach, zasłaniając częściowo jej uśpioną twarz. Oddychała spokojnie i równomiernie, co przyjąłem z cholerną ulgą. Wykręcając nadgarstki, ogarnąłem wzrokiem puste betonowe ściany. Wyglądało na to, że skurwiel uśpił nas, żeby przenieść do innego pomieszczenia. Po jaki chuj i dlaczego nie zrobił tego od razu, nie miałem pojęcia. Amator, kurwa mać i to działający zupełnie bez planu. Jednak dzięki temu wydostaliśmy się z tamtej nory, a szanse na uwolnienie się, wbrew pozorom, wzrosły i to cholernie.

Pomieszczenie, w którym się teraz znajdowaliśmy, przypominało jakiś magazyn, albo stary składzik na wino. Ktoś usunął półki, ale w ścianach pozostały dziury, tak jak i ślady na podłodze. Było chłodno, ale nie tak przeraźliwie zimno, jak w poprzednim miejscu. Żadnych okien, nawet zabitych deskami, tylko wielkie metalowe drzwi na prowadnicach. Zero klamek, zero zawiasów, zwykły kawał wielkiej blachy otwierany z zewnątrz. Szorstkie betonowe ściany i podłoga z dużych czarnych kamieni. Niedaleko nas, w rogu, stało wąskie łóżko. Warknąłem, gdy zdałem sobie sprawę, że przeznaczone było właśnie dla Avy. Gówniany plan. Przecież musieli wiedzieć, że spuściłbym z łańcuchów wszystkie gończe psy, żeby ją odnaleźć.

Zerkając co chwilę na śpiącą dziewczynę, wciąż poruszałem rękami, a obtarta skóra zaczynała palić mnie jak ogień. Ten debil, który przywiązał mnie do krzesła chyba nie zdawał sobie sprawy, że niedbale założone opaski, tak zwane trytytki, cholernie łatwo zerwać. Tym bardziej, gdy zamiast na plecach, przywiązał mnie nimi do podłokietników. Zaciskając szczękę, spiąłem mięśnie prawego ramienia i zwijając palce w pięść, szarpnąłem gwałtownie.

- Kurwa!

Ostra plastikowa opaska zagłębiła się w skórę, zostawiając na nadgarstku krwawą bruzdę. Cichy trzask, jaki towarzyszył temu, połączył się z warczącym odgłosem z mojego gardła. Nie zastanawiając się dłużej, szarpnąłem lewą ręką. Co chwilę zerkałem na Avę, starając się uwolnić jak najszybciej. Mając wolne ręce, z nogami poszło już jak po maśle. Dużo ćwiczę, ale nie jestem jakimś fitnesowym facetem, co to pojawia się na siłowni, żeby poderwać jakąś dupę. Regularne walki z Riiną i chłopakami, pozwalały mi utrzymać kondycję i wyrzucić z siebie frustrację i gniew. Sęk w tym, że jakbyś nie ćwiczył, to twoje cholerne nogi nie poradzą sobie tak łatwo jak ręce, gdy ktoś cię uwiązał jak pierdolonego psa. Dlatego zamiast szarpać się i próbować zerwać opaski, wyciągnąłem ze spodni pasek, wsuwając pod plastik. Jedno pociągnięcie i byłem wolny.

Zerwałem się i dopadając do krzesła, do którego była przywiązana Ava, klęknąłem obejmując dłonią jej twarz. Nie chciałem jej wystraszyć, więc zanim ją uwolnię, musi się ocknąć. Przesunąłem kciukiem po gładkiej skórze policzka, patrząc na jej śliczną twarz. Widoczne na niej zmęczenie i strach łamały moje cholerne serce. Nie powie mi tego, ale doskonale wiedziałem, co czuje. Kurwa, słowa były zbędne, bo zawsze wszystko miała w oczach.

- Ava, miłości... - szeptałem przesuwając kciukiem po popękanych ustach. – Obudź się, kochanie.

Chwilę trwało, zanim zauważyłem pierwsze słabe oznaki, że wychodzi z uśpienia. Najpierw mruknęła cicho, przekrzywiając głowę na bok. Zaraz po tym, jej powieki zaczęły delikatnie trzepotać i z cichym sapnięciem nareszcie otworzyła oczy. Moje zielone oceany szczęścia.

- Santino – wychrypiała starając się wyprostować.

- Spokojnie, miłości – powstrzymałem ją przed szarpnięciem, gdy zdała sobie sprawę, że jest przywiązana. – Poranisz się. Pozwól mi się tym zająć.

Kiwnęła tylko głową i oddychając ciężko, obserwowała jak wsuwam pasek pod opaski. Czułem na sobie jej przepalający na wskroś wzrok, jakby dotykała mnie ciepłą dłonią. Uniosłem głowę, wciąż starając się wsunąć pasek i uśmiechnąłem się do niej. Starałem się robić wszystko szybko, bo z każdą sekundą w oczach Avy pojawiał się ten mroczny i zdezorientowany wyraz, a oddech przyspieszał, brzmiąc jak dyszenie. Atak paniki... Patrząc na nią zacząłem oddychać głośniej, w równym, powolnym tempie. Wdech, wydech, wdech, wydech... Czekałem, aż Ava zacznie oddychać w moim rytmie, bo nie miałem pojęcia, jak miałbym ją uspokoić, gdy jest przywiązana. Na szczęście, w jej przypadku ten debil unieruchomił tylko jej ręce.

- Już dobrze?

Uniosła głowę, patrząc na mnie załzawionymi oczami. Zamrugała, jakby dopiero ocknęła się ze snu, czy raczej z koszmaru, w którym utkwiliśmy. Kurwa! Gdyby teraz powiedziała mi, że to wszystko moja wina i że mnie nienawidzi, przyznałbym jej rację.

- Gdzie jesteśmy? – wychrypiała. – Co się stało?

- Uśpili nas, a potem przenieśli tutaj – wyjaśniłem. Wreszcie udało mi się wsunąć pasek, więc zapiąłem klamrę i wstałem. – Teraz pociągnę, a pasek zadziała jak nożyce, zrywając plastik. Nie ruszaj rękami, nie chcę cię poranić.

Wiedziałem, że i tak nie obejdzie się bez widocznych śladów, ale nie miałem wyjścia. Najsłabszą częścią było miejsce przy samym zapięciu. Tygodniami uczyłem się jak uwolnić się z tego gówna, więc doskonale znałem każdy rodzaj bólu, jaki temu towarzyszył. Nie zawsze niestety można było użyć paska, o czyś świadczył stan moich nadgarstków.

Moja dzielna dziewczynka nawet nie krzyknęła, gdy plastik naciął jej skórę. Czerwona stróżka krwi pojawiła się na dość długim rozcięciu, ale ręka była wolna.

- Przepraszam... Nie ma innego sposobu.

- Wszystko dobrze, Santino – zapewniła mnie patrząc z uśmiechem, jak ponownie szamoczę się z paskiem przy drugiej ręce. – Rób co uważasz za konieczne. Masz większe doświadczenie.

- Niestety mam – wyjaśniłem. – A zawdzięczam je Weissowi.

- Co?

- Porozmawiamy za chwilę, dobrze?

Wstałem i całując miękkie usta Avy wyprostowałem się. Patrząc na uniesioną w górę twarz szarpnąłem paskiem, zrywając opaskę i z głośnym przekleństwem porwałem w ramiona Avę. Wtuliła się we mnie obejmując ramionami i cicho zaszlochała. Ja pierdolę! To gorsze niż pieprzone piekło. Patrzeć, jak twoja kobieta cierpi i nie mogąc zrobić kompletnie nic. Słowa, choćby nie wiem jak kurewsko słodkie, nie dadzą nam wolności. Wiedziałem, że tę wolność będę musiał dla nas wybrukować ciałami tych sukinsynów, którzy podnieśli na nią rękę.

Trzymając ją w ramionach podszedłem do wąskiego łóżka. O dziwo, materac okazał się czysty. W rogu leżał nawet zwinięty koc. Posadziłem Avę, przykryłem jej ramiona kocem i pocałowałem ją w czoło.

- Rozejrzę się dobrze?

Czułem wbity w plecy wzrok Avy, gdy odchodząc od łóżka, zbliżyłem się do wielkich drzwi. Tak jak podejrzewałem, nie było możliwości otwarcia ich z wewnątrz, a żeby podważyć prowadnice musiałbym mieć cholerny lewarek, albo łom. Nie licząc tych dwóch krzeseł i łóżka, w pomieszczeniu nie było innych mebli. Żadne z nich niestety nie nadawało się do tego, żeby ich użyć. Sprawdziłem każdą ścianę szukając jakichś ukrytych prowadnic, ale wyglądało na to, że droga ku wolności biegła dokładnie prze te cholerne drzwi. Przyjdzie mi walczyć w tym małym pomieszczeniu. Pamiętałem, że mężczyzn było kilku, ale nie to powodowało, że z niechęcią o tym myślałem.

To obecność Avy sprawiła, że cholernie nie chciałem pokazać jej, do czego jestem zdolny. Widzieć to, a domyślać się to dwie, kurewsko inne rzeczy. Mogę domyślać się, że ogień parzy, ale przekonam się o tym, jak bardzo, gdy włożę dłoń w sam jego środek.

Wróciłem do dziewczyny, która przyciskając koc do piersi wciąż siedziała w tym samym miejscu. Kurwa! Była taka bladziutka i wystraszona. Usiadłem obok i dopiero wtedy poczułem, jak drży. Nie tyle z zimna, choć temperatura była niska, ale raczej z szoku.

Położyłem się przyciągając do siebie jej szczupłe ciało. Przylgnęła do mnie plecami, podkurczając nogi. Z dłonią na jej brzuchu schowałem twarz w zagłębienie szyi wdychając jej zapach. Powoli mięśnie zaczęły się rozluźniać, pozwalając mi zaczerpnąć swobodny oddech.

Gdy planowałem rozmowę z Avą chciałem, żeby przynajmniej miejsce było miłe, gdyż słowa już takie nie miały być. Dlatego chciałem zabrać ją w te cholerne góry, może nie na sam szczyt, ale na jeden z licznych tarasów widokowych i wtedy porozmawiać. 

Nie wiedziałem, jak długo tutaj będziemy, więc ta rozmowa, a w zasadzie spowiedź... Przyszedł na to czas.

- Mój ojciec nie był dobrym człowiekiem – zacząłem mówić szeptem. – Wychowany na starych prawach, jak każda inna rodzina trzepał kasę z każdego biznesu, na jakim można było zarobić. Był znacznie starszy od don Danielo i gdy w końcu uznał, że czas na następcę, ożenił się z moją matką. Musisz wiedzieć, że była niepełnoletnia, ale nikomu, a w szczególności mojemu ojcu, to nie przeszkadzało.

- Lubił młode dziewczyny? - wyszeptała cichutko.

- Tak – potwierdziłem obejmując ją mocniej. – Znudziła mu się jeszcze zanim się urodziłem. Czasami zastanawiałem się, czy to on naprawdę mnie spłodził, ale patrząc na swoją twarz w lustrze, widziałem jego.

Chwyciłem w płuca głębszy oddech. Tak cholernie ciężko mi będzie wywlec na wierzch te sprawy, ale już od dawna wiedziałem, że chcąc być z tą kobietą, muszę to zrobić. Wypuścić po raz ostatni wściekłe wspomnienia i raz na zawsze uporać się z przeszłością, licząc na to, że ta słodka dziewczyna mi wybaczy. 

- W naszym domu zawsze kręciło się dużo ludzi. Ojciec prowadził interesy z domu, więc nie zwracałem na to uwagi. Wszędzie kręciły się jakieś dzieciaki. Chłopcy i dziewczynki, w różnym wieku. Byłem jeszcze mały, ale wiedziałem, że nie wolno mi było się z nimi bawić. Żołnierze ojca pilnowali tego. Myślałem, że to dzieciaki pracujących w naszym domu ludzi, ale nigdy o to nie zapytałem.

- Santino.

Ava przesunęła się i ku mojemu niezadowoleniu, odsunęła ode mnie. Przekręciła się na drugi bok i wsunęła w moje ramiona, kładąc dłoń na policzku. Widziałem w jej oczach smutek i cholerne łzy, które starała się powstrzymać. Pocałowałem wnętrze jej dłoni, czując jak jej ciepła dłoń koi moje zdenerwowanie. Kurewsko się bałem. Chryste, nie spodziewałem się, że poczuję ten rodzaj strachu. Ale czego mogłem innego oczekiwać, gdy w jednej chwili położę na szali całe moje życie, wszystkie grzechy i oddam swoje serce w małe dłonie tej słodkiej dziewczyny?

- Byłem nastolatkiem Ava, gdy po jednej z hucznych imprez, jakie organizował w domu, znalazłem w jego gabinecie teczki. W każdej z nich były zdjęcia dzieci, dziewczynek i chłopców w różnym wieku. To prawda, że zanim Danielo zakazał prostytucji i handlu nieletnimi, to właśnie z tego mój ojciec czerpał najwięcej kasy. Byłem małym chłopcem, ale pamiętam te burzliwe awantury z jego ludźmi, gdy musiał zrezygnować z tego, ale jak się później okazało, to były tylko jego puste słowa i złamanie przysięgi. Nieoficjalnie stał się pieprzonym królem podziemnego handlu dziećmi.

- Dobry Boże – wyszeptała wstrząśnięta.

- Wracając do tych teczek... Zabrałem je wszystkie, mając zamiar oddać je w ręce don Danielo. Wtedy znalazłem zdjęcie małej dziewczynki. Miała takie śliczne oczy, duże, smutne i takie... Nie wiem, jak mam to wyjaśnić, ale te oczy chwyciły mnie za serce. Nie mogłem przestać na nią patrzeć. Oddałem wszystkie teczki, ale zdjęcie dziewczynki zatrzymałem. Jak się możesz domyślić, mając takie dowody, wyrok mógł być tylko jeden – pochyliłem się muskając oddechem usta Avy. – Zabiłem go, Ava. Zastrzeliłem na ulicy, gdy wychodził z domu swojej nieletniej kochanki. Nie czułem wyrzutów sumienia. Zrobiłbym to i tysiąc razy, bo ten człowiek był potworem.

- A ta dziewczynka? Co się z nią stało?

- Szukałem jej... Obsesyjnie i z jakimś trudnym do wyjaśnienia przymusem. Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, czym tak naprawdę zajmował się ojciec. Trzymałem się z Sebastiano i wiedzieliśmy, że gdy dojdziemy do władzy, podążymy dokładnie tą samą ścieżką, którą wytyczył jego ojciec. To on był dla mnie wzorem i lepszym ojcem, niż mój prawdziwy.

Nie chciałem jej mówić o tym, że mój stary napiedalał matkę, gdzie popadło. Ta dziewczyna przeżyła gorszą traumę, bo tak jak moja matka mogła się bronić, tak już Ava była zupełnie pozbawiona tej możliwości. Żadne słowa dotyczące jej brata nigdy nie padły między nami, a przynajmniej nie bezpośrednio. Tylko z jej zachowania domyśliłem się, że sukinsyn ją bił. Gdzie w tym wszystkim był stary Mancuso i jej matka? Jak mogli zostawić małą dziewczynkę w rękach takiego potwora, jakim był młody Mancuso?

- To znaczy, że jej nie znalazłeś?

Uśmiechnąłem się, słysząc przejęcie, z jakim zadała mi to pytanie. Cała moja Ava. Dziewczyna z poharatanym sercem, które trzyma w dłoni. Współczująca, cholernie empatyczna i taka, kurwa, krucha.

- Musisz wiedzieć, że gdy dotarło do mnie, że miałem na punkcie tej małej obsesję, wystraszyłem się. Codziennie patrzyłem w lustro i widziałem w nim ojca. Bałem się, że będę dokładnie taki sam jak on, że będę robił te same złe rzeczy. Wiesz, kim jesteśmy, Ava. Nigdy nie byliśmy dobrymi ludźmi. Handlujemy bronią, narkotykami, zabijamy, szantażujemy... Ale nigdy nie wykorzystałbym w taki sposób dziecka, przysięgam. 

- Wiem, Santino – wyszeptała.

Chryste, nie wiedziałem, że tak cholernie ciężko będzie wydrzeć z duszy te wszystkie winy, które nas dzieliły. Nie wiem co przyniesie jutro. Kurwa, nawet nie wiem, kiedy stąd wyjdziemy, ale chciałem wypowiedzieć głośno każdy jeden grzech. Oczyścić się, przynajmniej w oczach tej słodkiej dziewczyny. Chciałem mieć możliwość zbudowania z nią związku. Wiedziałem, że gdzieś tam na naszej burzliwej drodze, którą kroczymy, od kiedy pojawiła się ponownie w moim życiu, Ava zaczęła coś do mnie czuć. Nie nazwałem jeszcze tego, bojąc się, że to tylko moje cholerne marzenie.

- Znalazłem ją, miłości, ale nie rozpoznałem jej. Była zupełnie inna niż dziewczynka ze zdjęcia. Tylko jej oczy... Te śliczne oczy były takie same. Jasnozielone oceany, w których tonąłem. Widząc je poczułem się, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Były takie same, a jednak zupełnie inne. Patrzyły na mnie z taką rozpaczą, jakby widziały nie mnie, tylko potwora, którym byłem.

- Ale...

- Posłuchaj, słodka dziewczyno – pocałowałem ją w kącik ust głaszcząc kciukiem policzek. – Nie chciałem się żenić. Nie czułem się jeszcze gotowy, żeby związać się z jedną kobietą. Lubiłem moje życie takie, jakim było i gdy don Danielo kazał mi cię poślubić, to ciebie winiłem za cały ten bałagan. Byłem wściekły i w tej wściekłości, że ktoś miesza w moim życiu, rujnując wszystko, nie pomyślałem o tobie. Chryste, kochanie, nawet przez chwilę nie pomyślałem, że dla ciebie będzie to znacznie gorsze. Ja się swoje już wyszumiałem. Skończyłem studia, zrobiłem karierę, zasmakowałem życia. A ty? W mojej głowie byłaś jeszcze nieletnia, Ava. Za każdym razem, gdy myślałem o dniu naszego ślubu miałem wrażenie, że ojciec zza grobu śmieje mi się w twarz, krzycząc, że zabiłem go, a jestem taki sam.

- Boże, nie mów tak – zasłoniła palcami moje usta, kręcąc głową. – Nie jesteś taki. Wiem o tym, bo dziewczyny dużo mówiły na twój temat. Miałeś swoją reputację, ale nigdy żadna nie mogła zarzucić ci, że zatrudniasz, czy choćby zerkasz na nieletnie dziewczyny. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że mówią o tobie. Nigdy żadna z nich nie wymieniła twojego imienia, czy choćby nazwiska.

Zamknąłem oczy, przyciskając ją do siebie. Coś potężnego i tak cholernie gorącego zagnieździło się w mojej piersi. Każdy oddech palił mnie, jakbym łykał płynną lawę, rozprowadzając ten ognisty strumień po całym moim ciele. Nie zasłużyłem na takie słowa. Nie od niej, bo to ją skrzywdziłem najbardziej.

- A jednak, gdy w dniu ślubu patrzyłem na ciebie, ubraną w tę cholernie brzydką suknię, widziałem małą dziewczynkę ze zdjęcia. Nie wiedziałem, że to byłaś ty, Ava. Do dnia, gdy stanęłaś taka posiniaczona, trzymając w dłoni podartą koszulę. Spojrzałaś na mnie i odezwałaś się po raz pierwszy. Rozumiesz to? Jezu, byłaś moją żoną przez pięć pieprzonych lat, a ja poza dniem, gdy niechętnie wypowiedziałaś słowa przysięgi, nawet nie słyszałem twojego głosu.

- Santino...

- Wiem, że wiesz... - wydusiłem ochrypłym głosem, zaciskając palce na karku dziewczyny. – Wiem, że wiedziałaś przez cały czas. Nie byłem wiernym mężem, Ava. Tak kurewsko się przestraszyłem w dniu ślubu, gdy zobaczyłem twoje oczy, że wyrywając z serca te cholernie dziwne uczucia, które poczułem na twój widok, starałem wmówić sobie, że ten ślub to tylko jakieś pieprzone short story. Wiedziałem, że również ty nie chciałaś tkwić w tym czymś, co narzuciło na nas przeznaczenie. Chciałem zostawić ci swobodę, ale nie chciałem, żebyś każdego dnia przypominała mi, że jednym skinieniem miałabyś mnie u swoich stóp. Bałem się tego. Tych uczuć, tego jaki słaby mogłem się stać i tego, że mimo wszystko, zapragnąłem dziecka. Dlatego w dniu ślubu potraktowałem się w ten odrażający sposób.

- Nie mów więcej... Proszę...

- Avuś, kochanie – odetchnąłem głęboko, czując jej słodki zapach. – Żadne tłumaczenia nie zmażą ze mnie tej winy. Skrzywdziłem cię i to cholernie bardzo. Nie tylko ja, ale moje winy są po stokroć większe, bo powinienem cię chronić. Pod moim dachem przez dwa lata działa ci się krzywda. Przyznaję, że nie zdawałem sobie z tego sprawy. Dopiero niedawno...

- Służba... To dlatego kazałeś mi pomóc Marii zatrudnić nową służbę, prawda?

- Ta suka zapłaciła odpowiednią karę – warknąłem przypominając sobie pokojówkę. – Każdy zapłaci.

- Santino, proszę... To przeszłość.

- Nie, Ava – stwierdziłem twardo. – Nie odpuszczę i nie ulegnę. Są grzechy, które trzeba odpokutować i te są właśnie takimi.

Nie wiedziałem, czy to był odpowiedni moment, aby poruszyć sprawę tego starego kutasa, który ją zgwałcił. Chciałbym, żeby sama mi powiedziała. O tamtej nocy, o tym co naprawdę działo się w jej domu, a potem, gdy mieszkała w rezydencji. O tych latach, gdy mieszkała w Reno. Chciałem wiedzieć o niej wszystko.

Wsunęła się ponownie w moje objęcia. Czułem jej usta na skórze, gdy oddychała ciężko. Trzymałem ją za kark, a drugą ręką przesuwałem po plecach w powolnych ruchach. Każdy mięsień miała napięty do granic wytrzymałości. Jakby spięła się w odruchu obronnym, starając się przygotować na cios.

- Gustavo mnie bił – wyznała szeptem, obejmując mnie w pasie.

Zagryzłem usta, czując jak wściekłość pozbawia mnie racjonalnego myślenia. Jezu Chryste! Chciałbym, żeby skurwiel żył. Żeby tak naprawdę okazał się jebanym kotem z dziewięcioma żywotami, a ja pozbawiałbym go każdego z nich topiąc chuja w jego własnej krwi.

- Nie pamiętam, kiedy to się zaczęło, ale pamiętam strach, jaki zawsze czułam na jego widok. Im byłam starsza, tym ten strach przed nim narastał. Przyjeżdżał po nie do szkoły, a w drodze do domu, potrafił złamać mi żebro. Potem wmawiał tacie, że jestem łamagą, bo przewróciłam się idąc do samochodu. Najgorzej było... Nie lubiłam, gdy nocował w domu – wyznała drżącym głosem. – Przychodził wtedy do mojego pokoju i mówił dziwne rzeczy. Zamykał mnie w szafie, a kilka razy, gdy rodziców nie było, zaciągnął mnie do piwnicy. Trzymał mnie tam przez całą noc i śmiał się, gdy płakałam i prosiłam, żeby mnie wypuścił. Lubił, gdy go błagałam.

- Sukinsyn – warknąłem. – Powiedziałaś ojcu?

- Chciałam powiedzieć. Miałam dość tych lat, gdy bił mnie i poniżał. Wtedy rodzice zginęli. On powiedział, że to była moja wina – wydusiła z płaczem. – Że zginęli przeze mnie. Tych kilka miesięcy, gdy zamieszkał w domu było piekłem na ziemi. Kazał mi zmienić szkołę i przeniósł mnie do miejscowego liceum. Nie zależało mi na tym, chciałam się tylko uczuć, ale oznaczało to tylko jedno. Każdego dnia zjawiał się po mnie pod szkołą, a moja gehenna nie miała końca.

- Moja śliczna, odważna dziewczynka...

Co powiedzieć? Żadne słowa nie ukoją w niej bólu i nie wymażą wspomnień. Jakbym tego nie pragnął, nie miałem mocy, żeby ożywić skurwiela. Nie miałem mocy, żeby cofnąć się w czasie, zabić gnoja, gdy pierwszy raz pomyślał o uderzeniu mojej słodkiej dziewczynki.

- Santino?

- Tak, miłości?

Ponownie poczułem, jak każdy mięsień Avy zastyga, jak zmrożony. Zacisnąłem mocniej ramię, przytulając ją do siebie. Chciała mi coś powiedzieć...

- Czy chciałeś poślubić Aurelię?

Pytanie Avy tak mnie zaskoczyło, że przez dłuższą chwilę nie wiedziałem, o co tak naprawdę mnie zapytała. Myśli, które pojawiły się w mojej głowie dosłownie masakrowały mnie, wyrywając ostrymi jak szpony bestii każdy fragment serca i duszy.

Odetchnąłem głęboko i odchyliłem się patrząc w te zielone otchłanie, które tak namieszały mi w życiu.

- Nigdy, Ava.

- Ona mówiła, że chciałeś – wyznała nieśmiało, zerkając na jakiś punkt nad moim ramieniem. – Zabrała mi pierścionek zaręczynowy.

- Jak to zabrała?

Przypomniała mi się rozmowa z Avą. Jedna z tych, które skończyły się kłótnią i trzaśnięciem drzwiami. Rzuciła wtedy coś w tym stylu, gdy nasza powiedzmy to rozmowa, zeszła na sprawy finansowe. Ona zarzuciła mi, że nigdy nie wydałem na nią nawet dolara, a ja śmiejąc się wyrypałem z tym cholernym pierścionkiem.

- Prawda?

- Tylko prawda, kochanie.

- Po śmierci brata nie chciałam już z nikim mieszkać. Przez kilka tygodni cieszyłam się swobodą. Dom był taki spokojny i pusty. Żadnych kłótni, żadnego Gustavo i strachu, który jak tapeta przylgnął do każdej ściany. Nie lubiłam tego domu, ale wiedziałam, że nie mogę jeszcze decydować o sobie. Byłam niepełnoletnia. Nie wiedziałam, że to don Danielo został moim prawnym opiekunem, dopóki nie zjawił się i nie zakomunikował, że przyjedzie moja daleka rodzina.

- Ferro – syknąłem.

- Tak. Jakbym cofnęła się o kilka miesięcy, gdy Gustavo zrobił z naszego domu wieczny klub dla swoich znajomych. Wuj Stefano zaczął od wydania przyjęcia, na które sprosił swoich znajomych z Los Angeles i Chicago. Nigdy, ani razu nie zapytał mnie, czy nie mam nic przeciwko temu. Czułam się jak uciekinier. Bałam się wracać do domu, nie wiedząc, czy nie zastanę w nim jednej z wielu libacji, jakie urządzał. Wydawał moje pieniądze, jak swoje własne. Nie zależało mi na nich, ale...

Nagle coś sobie przypomniałem... Na długo przed tym, jak don Danielo zjawił się u mnie, każąc poślubić Avę, spotkałem w klubie jej kuzynkę. Przeklętą sukę, Aurelię. Tamtej nocy, jakby mogła wlazłaby na mnie, nadstawiając tyłka i każdą jedną dziurę, tylko po to, żebym ją przeleciał. Wtedy byłem głupim gnojkiem, więc skorzystałem. Zerżnąłem ją w męskim kiblu, albo w swoim biurze, nie pamiętam dokładnie. Potem jeszcze kilka razy spotkałem ją, nie zawsze kończyłem pomiędzy jej nogami, ale zazwyczaj kończyłem, jeżeli wiecie co miałem na myśli. Suka lubi obciągać i gdybym nie miał jej na celowniku, zapewne zaproponowałbym jej robotę w jednym z naszych klubów, albo nawet u naszych dzielnych bikerów.

- Widziałam cię... W dniu jej ślubu.

Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się, jakim cudem o tym nie wiedziałem. Fakt, wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, że to właśnie Ava zostanie moją żoną, a jako wolny facet, skupiłem się na chętnych cipkach, a nawet samej... Kurwa! Otworzyłem szeroko oczy, błagając, żebym się mylił. Chryste, nie! Tylko nie to!

- Ava, miłości...

- Urządzili wesele za moje pieniądze, w moim domu, zapraszając gości, jako Mancuso. Tylko raz wyszłam z sypialni. To wtedy cię zobaczyłam. Wcześniej, słyszałam, jak przez ponad godzinę...

Zasłoniłem dłonią jej usta, przyciskając do siebie. Chryste! Nic dziwnego, że w dniu ślubu miała taką minę, gdy zobaczyła mnie na tarasie hotelu. Ta nienawiść i odraza, jaką zobaczyłem w jej oczach. Wtedy myślałem, że podglądała mnie, szpiegując co robię. Wściekłem się na nią, a potem jeszcze zerżnąłem cholerną Aurelię w sypialni obok. Matko jedyna! Czy to się kiedyś skończy? Czy lista tych moich grzechów, jakie popełniłem w stosunku do tej cudownej dziewczyny na jakiś koniec?

- Przepraszam... - wydusiłem przez zaciśnięte gardło. – Przepraszam, Ava...

Widziała mnie... Słyszała, jak pieprzyłem się z jej kuzynką w dniu jej ślubu, robiąc z tej cipy, pana młodego, rogacza jak się patrzy. Czy mogłem wiedzieć, że spotkam tam właśnie moją Avę? Za chuja nie!

- Santino...

- Nie wiem, co powiedzieć...

Chciałem mimo to wytłumaczyć się, ale poderwałem głowę, słysząc zbliżające się kroki. Zerwałem się z łóżka i zasłaniając Avę, stanąłem na lekko ugiętych nogach, przesuwając nas w róg pomieszczenia. Będę miał zaledwie ułamek sekundy, zanim ten ktoś po drugiej stronie zorientuje się, że uwolniłem nas, a krzesła są puste. Ułamek sekundy, zanim zacznie szukać nas w pomieszczeniu. Urwany życiu malutki fragmencik, który może zdecydować o wszystkim.

- Posłuchaj mnie... Postaram się nas stąd wydostać, ale musisz mnie słuchać – wyszeptałem wpatrzony w drzwi.

- Santino...

- Powiedz, że zrozumiałaś – warknąłem zerkając na nią przez ramię.

- Będę się słuchała.

- Grzeczna dziewczynka – pochwaliłem ją. – Nie wychylaj się, dobrze?

Posłałem jej uśmiech, bo wyglądała tak cholernie słodko. Adrenalina zaczęła krążyć w moich żyłach, gdy przesuwając się, stanąłem przy drzwiach. Czysta, zwierzęca siła, karmiąca się wściekłością. Pulsowała, jak żywy organizm we mnie, całkowicie zespolony ze mną. Ktokolwiek teraz wejdzie do środka, jest już jebanym trupem.

Warknąłem, gotując się do skoku, gdy szczęk metalu i raniący uszy zgrzyt nienaoliwionych prowadnic wypełnił ciszę.

Czarna, matowa lufa wsunęła się w wąską przestrzeń otwierających się drzwi, a czerwony promień przylgnął do niej, jakby był z nią powiązany. Skurwiele! Wyciągnąłem rękę i chwytając za końcówkę broni, pociągnąłem. Do środka wpadł zamaskowany mężczyzna, lądując plecami na twardych kamieniach. Zanim złapał oddech, docisnąłem broń do jego policzka, kładąc stopę na klacie.

- Kamizelka nie pomoże, jak pociągnę za spust i rozpierdolę ci łeb – warknąłem.

W tym momencie zorientowałem się, że popełniłem zajebisty błąd. Byłem pewien, że jest tylko jeden napastnik, ale słysząc za sobą warczący oddech, cuchnący fajkami i czosnkiem, szarpnąłem ciałem w bok. Wylądowałem na kolanie, trzymając cholerny pistolet gotowy do strzału. Jebało mnie, kto dostanie kulkę, ale wydostanę z tego piekła moją kobietę.

- Santino!

Poderwałem się, słysząc głos Avy. Przestraszony i taki cichutki. Czerwony promień pofrunął w jej stronę, bez problemu odnajdując kolejny cel. Zaledwie krok, czy dwa ode mnie. O kurwa!

- Odłóż pistolecik, szybkoręki – warknął mężczyzna, zasłaniając się Avą i cofając pod ścianę. – Albo poderżnę tej małej gardło.

Jego wielka łapa obejmowała szyję dziewczyny, przyciskając do niej długi nóż, po którym spływała już pierwsza kropla krwi. Kapnęła na obojczyk, odznaczając się od jej skóry jak płonąca ścieżka. Potężna fala wściekłości zabulgotała w moim gardle. Z mordem wypisanym na twarzy i w oczach, powoli odsunąłem broń. Powalony przeze mnie facet dopiero teraz zerwał się z miejsca.

Zawarczał jak mały kundel i podszedł do mnie. Jego pięść wylądowała na mojej twarzy. Uśmiechnąłem się, zlizując z kącika ust krew. Jebana sekunda, w której wzrokiem przekazałem mu wizję jego pieprzonej śmierci.

- Zrób to jeszcze raz, a wyrwę ci serce i wepchnę do gardła.

Z bronią, czy też bez, mógłbym pozbawić ich jebanego życia. Mógłbym, gdyby ten skurwiel wciąż nie zasłaniał się moją kobietą.

Odwróciłem głowę wbijając wściekły wzrok w kryjącego się w cieniu faceta. Nie patrzyłem na Avę, bojąc się, że na widok jej strachu, albo kurewskich łez nie opanuję jebanej furii. Znajome uczucie zimnej wściekłości uspokoiło warującego we mnie potwora.

- Widzisz, skarbie – zaśmiał się przesuwając łapę i obejmując Avę w pasie, zaczął ją macać. – Chyba musi cię lubić, skoro tak cię broni, co nie? Myślisz, że podzieli się tobą?

- Tylko, kurwa, spróbuj – ostrzegłem.

- Nie wydaje mi się, żebyś miał jakąś siłę przebicia, szybkoręki – zaśmiał się. – Młody, posadź naszego nadprogramowego gościa na krzesło i porządnie zwiąż.

Pozwoliłem się ponownie przywiązać, nawet uśmiechnąłem się, gdy opaska zacisnęła się na moim nadgarstku z siłą pieprzonego imadła. Dopiero jak skurwiel odszedł od krzesła, powoli rozluźniłem mięśnie. Mogło być gorzej, uznałem prawie niezauważalnie poruszając ręką. Pieprzony plastik. Jak będzie taka konieczność, to nawet go, kurwa, przegryzę, żeby tylko się uwolnić.

Zamknąłem na chwilę oczy. Potrzebowałem kilku chwil, żeby opanować wkurwienie.

Dokładnie w tej samej chwili, gdy otworzyłem oczy, poczułem na sobie spojrzenie Avy. Jasne i błyszczące. Dające spokój i ukojenie. Poczułem zapach migdałów i wiedziałem, że to ona...

Powoli odwróciłem głowę, gdy przez otwarte drzwi usłyszałem kolejne kroki. Zupełnie inne niż tych dwóch śmieci. Osoba, która właśnie szła nie starała się ukrywać. Wręcz przeciwnie, miałem wrażenie, że świadomie głośno uderzała butami w kamienną podłogę. Zacisnąłem szczękę, widząc wchodzącą do środka kobietę.

Piekło i szatani! Ona?

***

Sebastiano...

Nie miałem jebanego pojęcia, kim jest ten facet. Nie podszedł do nas, trzymając się na uboczu, ale w zasięgu wzroku i słuchu. Obserwowałem, jak zachowują się Miller i ten cholerny Weiss, bo mimo wszystko, coś mi tutaj, kurwa, śmierdziało. Gościu zachowywał się jak jeszcze jeden Emisariusz, a jednak wyglądało na to, że stoi wyżej w tej całej ich super mafijnej hierarchii.

Nawet nie widziałem jego twarzy, przysłoniętej okularami przeciwsłonecznymi. Na zdjęciach z klubu również chował się w cieniu. W normalnych okolicznościach mógłbym ze sto razy minąć gnoja na ulicy, jechać z nim windą, czy siedzieć w restauracji przy stoliku obok i nie rozpoznałbym go.

Alexandrow również łypał na niego co chwilę. Kurwa, dwóch mruków, bo tamten też nie wyglądał na rozgadanego jegomościa.

- Czego oczekujesz, Miller? – zapytałem krzyżując nogi w kostkach i swobodnie opierając się o jeden z naszych wozów, który podjechał do nas.

Zwracałem się do niego, bo prawdę mówiąc wkurwiał mnie trochę mniej niż tych dwóch. Poza tym, ja sam lubiłem grać gnojowi na nerwach, a to wszystko przez moją małą petardę. Potrząsnąłem głową, wyrzucając z niej obraz mojej kobiety. Teraz najważniejsza była Ava i ten głupek Sant. Jeżeli nie uwolnimy ich na czas, ten sukinsyn puści z dymem miejsce, w którym się znajduje. Choćby było to samo pieprzone piekło.

- Współpracy – rzucił Weiss.

- Nie z tobą teraz rozmawiam, Emisariuszu – odpowiedziałem spokojnie, choć wszystko we mnie aż się cieszyło, żeby przyjebać mu w ryj. No nie lubię go, kurwa!

- Sebastiano, zastanów się – Miller zerknął na swojego kumpla i chyba tym swoim indiańskim sposobem przekazał jakąś informację, bo ten adwokacina cofnął się z głębokim westchnięciem. Ja ci, kurwa, powzdycham! – Liczy się każda chwila. Stojąc tutaj tracimy tylko czas.

- Serio, kurwa? – zaśmiałem się. – Dla twojej informacji. Nasze drony przeszukują teraz cały teren, stąd aż do Los Angeles i w stronę pustyni Mojave. Tracę czas? Według ciebie co powinienem zrobić?

- Wyeliminuj wrogów.

- A znamy ich wszystkich? Ludzie Camorry rozleźli się po moim, kurwa, mieście i nawet nie wpadli się przywitać. A nie, przepraszam. Jeden chciał się zabawić i cóż... - wskazałem palcem milczącego osiłka. - Ten koleś zapewnił mu zajebiście doskonałe wrażenia. Wprost serce mu stanęło na widok tych atrakcji. Wiem, czego chcecie. Nasze kobiety nie będą nadstawiać karków dla jakichś mafijnych skurwieli. Macie sprzęt, macie możliwości, załatwiajcie to między sobą.

- Uważasz, że cała sprawa z Radą i Gwiazdami to właśnie to? – zapytał Grayson. – A co z nimi, Riina? Co z kobietami, takimi jak Ava Mancuso? Co z kobietami, które mimo panujących w organizacjach prawach, wciąż traktowane są jak rzecz, którą można zapłacić za przysługę, postawić w karty, czy oddać za długi.

- Posuwasz się za daleko, Grayson – warknąłem ostrzegawczo.

- To nie Camorra.

Szarpnąłem głową, słysząc głęboki głos. Nieznajomy podszedł bliżej, ale nie na tyle, żebym mógł dobrze mu się przyjrzeć. Taka, kurwa, randka w ciemno na środku pieprzonego pustkowia. Ja pierdolę, miałem dość tego burdelu.

Sant, sukinsynu, narozrabiałeś tą swoją romantycznością!

***

Gabriel...

Miałem wrażenie, że gdzieś już widziałem tego faceta. Ja pierdolę, miałem dobrą pamięć do twarzy więc z pewnością się nie myliłem. Przyglądałem się, jak powoli podchodzi do nas. Skradał się, jak dzikie zwierzę.

- Trochę przypomina mi ciebie – wyszeptał Roth nie spuszczając wzroku z mężczyzny.

Ilość testosteronu, jaki znalazł się w tym miejscu, przekraczał wszelkie możliwe normy. Dodam, że uzbrojonego po zęby testosteronu, któremu nawet wiatr nie dawał rady. Jeden głupi ruch, a tych trzech skończy pod stertą kamieni na zboczu San Gabriel.

W przypływie jakiegoś jebanego humoru uznałem, że to może być całkiem zabawne. Takie wiecie, prorocze. Ochrzciłem miasto Aniołów, to mogę i górę. Jakby nie było, nosiła moje imię. 

Jednak po słowach Rotha całkowicie skupiłem się na facecie, zastanawiając się, w czym niby, kurwa, jest do mnie podobny.

- A pewność, że to nie oni, wywróżyłeś sobie z fusów, czy z tarota? – zakpił Riina.

Ja pierdolę, ten to lubi wkurwiać ludzi. Jakim cudem ta moja mądra siostra dała się złapać na te jego gadki, nie miałem pojęcia, ale póki co, nic z tym nie mogłem zrobić. Tak w zasadzie, to od początku nie mogłem z tym nic zrobić. Ta mała kobietka radzi sobie z tym włoskim głupkiem, ale ja i tak będę miał go na oku. Zboczy, zamoczy nie tam, gdzie trzeba, to osobiście wymaluję mu drogę do piekła i to jego fiutem.

- Po prostu wiem.

- Nie przekonuje mnie to. Chcę szczegółów.

No i jednak potrafi się targować, uznałem. Wydawało mi się, że wkurwianie ludzi to coś, co cholernie lubi, ale jak widać, ma też inne ukryte talenty. Zabawny ten Riina. Nie powiem mu tego prosto w te jego ślepia, a wy raczej tego nie powtarzajcie, bo zaprę się wszystkiego, ale raczej lubię tego szalonego gnojka.

- Tylko tobie.

Uniosłem brwi, zastanawiając się, czy skurwiel czasami się nie pomylił. Ja pierdolę, ale nie jesteśmy na jakichś idiotycznych zajęciach z motywacji, czy innego gówna. To nie gra w pomidora, do cholery! Zaginęło dwoje ludzi. Cholernie ważnych ludzi, a on chciał się teraz bawić w jakieś jebane sekrety?

- Serio? – parsknął Riina.

- Tylko tobie, albo zmarnujecie czas, szukając nie tam, gdzie trzeba.

Spojrzałem na Sebastiano. Nie widziałem jego oczu, ale założę się, że cała masa wkurwienia zagościła w tych zielonych ślepiach Egzekutora. Kurwa, ja sam miałem ochotę złapać skurwiela za gardło i wyrwać mu wszystkie wnętrzności. Potrząsnąłem głową, pozbywając się czerwonej mgły. Kiwnąłem głową, dając mu znać, że w tej chwili ważniejsze jest odnalezienie Brassiego i jego kobiety. Z tym rozgadanym fiutem zabawimy się, gdy cała ta szopka się skończy.

Riina odszedł na bok, ale bacznie obserwowany przez swoich żołnierzy. Jeden niewłaściwy ruch, a z gościa zostanie cedzak do warzyw. Dopiero teraz, widząc ich obok siebie zorientowałem się, że facet jest wyższy od Riiny i to o kilka centymetrów, co robiło z niego pieprzonego giganta. Kurwa! Ten facet był Włochem!

- Chyba sobie ze mnie teraz żartujesz – warknął Riina odsuwając się od niego.

Coś musiało być na rzeczy, bo po chwili Sebastiano spojrzał na mnie z niedowierzaniem, potrząsając głową. Raczej nie miałem co liczyć, że właśnie zaproponowano mu seks, bo nasz nieznajomy facet nie wyglądał na takiego, co lubi zarośnięte tyłki. Zabawne, ale przyszedł mi od razu do głowy Brassi i jego zabawna uwaga, gdy jechaliśmy windą. Lubiłem Brassiego. Z tym swoim idiotycznym poczuciem humoru doskonale pasował do tej szalonej głowy, Riiny, gasząc jego wyskoki. Pytanie, kto hamuje jego samego?

- Camorra odpada, panowie – oznajmił Riina. – A skoro nie oni, to chyba zaczynam się domyślać, kto za tym stoi. Gabe, niech twoi ludzie przeprogramują drony. Wiem, gdzie mogą być.

***

Santino...

- Jakoś niespecjalnie jesteś zdziwiony moim widokiem, kochanie.

- Jak to mówią, gówno zawsze zacznie śmierdzieć – rzuciłem z ironią. – Kwestia tego, jak bardzo. Twoje wali trupem, aż miło.

Aurelia, pierdolona suka, Ferro. Nazwiska rogacza nie wymieniłem, niech sobie odpocznie od jebniętej połowicy. Jednym słowem, facet miał zajebiste szczęście, że pozbył się tego glonojada. Jak na sukę, która od kilku tygodni ukrywała się przed ludźmi z dwóch organizacji przestępczych, wyglądała kwitnąco. Odjebana w elegancką kieckę, w buty na wysokim obcasie i zrobiony manicure, wręcz kwitła. Po spojrzeniu, jakie rzucił jej ten skurwiel, który trzymał Avę wiedziałem, że nie raz był już z fiutem w jej tyłku i odętych ustach.

- Przyznam, że nie spodziewałam się ciebie, kochanie. To trochę popsuło mi moje plany, ale jak to mówią, jak chcesz zrobić coś dobrze, rób to sam. Ava... Dobrze cię widzieć, kuzynko.

Warknąłem szarpiąc rękami, gdy stukając butami podeszła do mojej kobiety. Jebnięta suka, psia mać. Powinienem się domyślić, że to ona za tym stoi. Tylko po jaki chuj zadała sobie tyle trudu? Te wszystkie akcje, pierdolenie o Avie, że taka dziecinna, że nie dorosła jeszcze do bycia z mężczyzną, a potem te wszystkie jej zagrywki. Kradzież karty i pieniędzy, tożsamości...

- Spokojnie, kochanie... Jeszcze zdążysz się nacieszyć tą swoją myszką – zaśmiała się.

Dopiero teraz dotarło do mnie, dlaczego tak dziwnie brzmiała. Dalej wkurwiała swoją gadką, ale gdzie zgubiła ten swój jęczący ton. Jej głos brzmiał twardo i zdecydowanie. Jak rasowej suki. Kolejna zagadka.

- Usiądź, moja droga – wskazała Avie krzesło.

Powstrzymałem się przed rykiem wściekłości, gdy skurwiel rzucił Avę na to gówno. Jęknęła boleśnie, gdy metalowy podłokietnik uderzył ją w biodro. Poczekaj, kurwo, pomyślałem, wbijając w niego wzrok. Będziesz zdychał z męczarniach, pojebańcu.

- Czego chcesz?

Uśmiechnąłem się, gdy moja dzielna dziewczynka bez strachu spojrzała na starszą od siebie kuzynkę. Moja Ava walczy nawet wtedy, gdy jest poobijana i zmęczona. Jak tu nie kochać tej dziewczyny?

- Wszystkiego, Ava. Dosłownie wszystkiego.

- Czyli?

- Chcę żebyś oddała mi wszystko, co mi się należy.

Albo naćpała się jakiegoś szajsu, albo ma nierówno pod kopułą. Stawiałbym na to drugie, bo Aurelia brzmiała jak nawiedzona. Przypomniałem sobie, że jej zachowanie od dawna było co najmniej niepokojące. Dla przykładu, to co odpierdoliła w moim klubie, atakując Avę, a potem chcąc zapłacić mi seksem za możliwość zamieszkania w rezydencji rodziców Avy.

KURWA!

Zazgrzytałem zębami, wściekły na siebie, że nie kazałem swoim ludziom tego sprawdzić. Dokładnie tutaj byliśmy. W wielkiej chacie Mancuso. Tej samej, w której mieszkała moja dziewczynka.

Dom duchów i bólu...

*** 

Ava...

Aurelia... Nie widziałam jej od tamtej nocy w klubie i szczerze mówiąc, przeżyłabym i bez tego spotkania. Czując na sobie zdenerwowane spojrzenie Santino uniosłam głowę, uśmiechając się do niego. Nie potrafił ukryć tej burzy, którą widziałam w jego oczach. Dygotał przywiązany do krzesła i widząc, jak żyły na jego przedramionach uwypuklają się, gdy zaciskał pięści, modliłam się, żeby nie zrobił sobie krzywdy. Krew z rozciętej skóry zaczynała już kapać na podłogę.

Stukanie obcasów zabrzmiało jak wbijanie gwoździ. Spojrzałam na Aurelie, zastanawiając się, co jest z nią nie tak. To głos! Gdzieś zniknął ten jej skrzeczący ton, którym zawsze doprowadzała mnie do szaleństwa. Na dłuższą metę była nie do wytrzymania i chyba w tym tkwił problem. Pomyślałam, że świadomie i z premedytacją mówiła w taki sposób. Gdy pojawiała się w miejscach publicznych, każdy znając jej głos, unikał patrzenia na nią, żeby nie daj Boże nie podeszła. Tym samym, mogła swobodnie poruszać się w naszym świecie. Niezauważona, prawie niewidoczna. Tylko po co? Jaki miała w tym cel?

Drgnęłam, gdy mężczyzna stojący za mną, położył swoją śmierdzącą tytoniem dłoń ma moim barku. Zacisnął palce, wbijając mi je w skórę. Rozluźniłam się, starając się nie skrzywić, gdy coraz mocniej zaciskał palce. Cholera! Zaraz złamie mi obojczyk, a wtedy Santino naprawdę się wścieknie.

Kochałam w nim tę jego potrzebę chronienia mnie. Z początku nie doceniłam tego, jak wiele wysiłku kosztowało go okiełznanie porywczego charakteru. Chryste, nawet nie zdajecie sobie sprawy, z jakim wariatem mam do czynienia. Wariatem, który pokazał mi cudowny świat zmysłowych doznań. Mężczyzną, który doskonale potrafił postawić wyraźną granicę pomiędzy tym, kim jest dla organizacji, a tym, kim jest dla mnie. Jeden mężczyzna o dwóch obliczach i każde z nich jest moją twardą tarczą.

- Nie jesteś Mancuso – odpowiedziałam. – Nic ci się nie należy. Poza tym, żyłaś na mój koszt wystarczająco długo. Uwolnij nas i po prostu zniknij.

- Jakaś ty głupia, Ava – zaśmiała się i na jej skinienie jeden z mężczyzn wniósł do środka krzesło.

Nie takie niewygodne i twarde, na jakim ja siedziałam, czy Santino był przywiązany, ale takie z miękkim oparciem i siedziskiem. Cholera! Już widziałem gdzieś to pieprzone krzesło, czy mam jakieś zwidy?

Usiadła naprzeciwko nas, dokładnie pośrodku. Założyła nogę na nogę, a krótka sukienka podwinęła jej się wysoko, odsłaniając górną część uda. Mężczyzna za mną sapnął. Z tym samczym zadowoleniem, z którym obserwuje kobietę, z którą ma zamiar się zabawić. Znając Aurelię, było to możliwe.

- Odpierdol się od niej – warknął Santino.

- Rycerski, jak zawsze. Powiedz mi, kochanie – zamruczała i pochylając się przesunęła paznokciami po jego udach. Santino szarpnął się, patrząc na mnie z udręką. – Jakim cudem, taki mężczyzna jak ty, dał się ogłupić jednej małej suczce, co? Miałeś kobiety, Santino. Prawdziwe kobiety, a nie to zahukane stworzenie. Spójrz na siebie. Jesteś jak pies warczący na każdego, kto zbliży się do twojej samicy, a doskonale wiesz, że nie byłeś w jej norce pierwszy.

- Milcz – wysyczałam.

Żałowałam, że nie mieliśmy więcej czasu, żeby porozmawiać. Naprawdę chciałam powiedzieć wszystko. Każdy sekret, który zaczynał mnie już dusić. Zakończyć przeszłość i zacząć budować przyszłość.

- Oj, Ava... Jesteś jeszcze taka głupiutka – pokręciła głową, bawiąc się rąbkiem swojej sukienki. – Nie masz pojęcia, Ava. To wszystko, co cię spotkało to tylko i wyłącznie jego wina – wypaliła wskazując na Santino.

Spojrzałam na milczącego mężczyznę, który zastygł w jakiejś dziwnej pozycji. Pochylony do przodu, dysząc z wypełnionymi piekielną furią oczami.

- Wpierdalasz się w nie swoje sprawy, suko – warknął.

- Dalej tego nie rozumiecie? – zdziwiła się śmiejąc. – Coś ci powiem, kuzynko. Dawno temu pewien chłopak znalazł coś, czego nie powinien. Zamiast milczeć, poszedł z tym dalej. Mało tego, sam osobiście dokonał egzekucji. Zgadza się, ojcobójco?

- Zasłużył na to – ryknął Santino. – Skurwiel!

- Nie przeczę, że nie. Tylko widzisz Santino. Gdyby nie twoja ciekawość i umiłowanie prawa, o ile to co rządzi mafią, można nazwać prawem, byłabym dzisiaj panią Mancuso, a to wszystko, należałoby do mnie. Zaczynasz rozumieć, Ava, prawda?

- Ale... To niemożliwe – wyszeptałam wstrząśnięta.

Pamiętam wiele kłótni taty i Gustavo. Niektóre z nich dotyczyły jego zaręczyn, na które tata nie wyraził zgody. Wieczne awantury, po których to właśnie na mnie Gustavo wyładowywał swoją złość.

- Wszystko jest możliwe, Ava. A wiesz chociaż, dlaczego twój szlachetny ojczulek nie chciał mnie na synową? Zakłamany sukinsyn – splunęła na podłogę. – Przeleciał mnie. Nie wiedział, że jestem z Gustavo. Ta twoja zafajdana matka od dawna z nim nie sypiała. Chciałam zobaczyć, czy taki wielki capo, który miał w rękach całą moją przyszłość, da się omotać nastolatce. Poszło łatwiej niż myślałam. Faceci to jednak proste maszyny. Obciągniesz takiemu, dasz się porządnie w ich mniemaniu wyruchać, a uchylą ci nieba.

- Nieprawda! – krzyknęłam.

- Prawda, Ava. Trzy lata sypiałam z twoim ojcem i z twoim bratem. Mówiłam Gustavo, żeby trzymał język za zębami i trochę przystopował z imprezami, bo ojciec miał go na oku. Ale nie... Musiał wyskoczyć z zaręczynami, naćpany idiota. A wszystko szło według planu. Twój ojciec był już w takim wieku, że w każdej chwili mógł pieprznąć w kalendarz. Najlepiej, gdyby razem z twoją świętoszkowatą matką.

- Co ma do tego Santino? – zapytałam.

- A tak... Nasz Grzesznik. Musisz wiedzieć, że od początku nie leżałaś w planach Gustavo. Chciał się ciebie pozbyć, a jak najlepiej to zrobić? Sprzedać dzieciaka – wzruszyła ramionami. – Nie znałam go wtedy, bo poradziłabym mu coś innego, ale mówi się trudno. Miał układy ze starym Brassim. Wpadł na pomysł, że znajdzie kupca na taką małą rudowłosą znajdę, która mogła zabrać mu część należnego mu majątku. Nawet mu się to udało. Sprawa była już dograna, czekał tylko na odpowiedni moment. Gdyby nie ciekawość Santino, zapewne leżałabyś sobie teraz na pleckach w jakimś arabskim burdelu, obsługując po kilkunastu mężczyzn dziennie.

Objęłam się ramionami, kołysząc na krześle. Chryste! To nieprawda! Powiedzcie, że mój tata nie mógł zrobić czegoś tak strasznego! Wiedziałam, że narzeczona Gustavo była dużo od niego młodsza. Aurelia była ode mnie starsza zaledwie o cztery lata. To co on robił niewiele mnie obchodziło, ale mój tata? Potrząsnęłam głową za wszelką cenę starając się nie poddać złości. Nie rozpaczy, a właśnie złości.

- Widzę, że teraz zaczynasz wszystko rozumieć, Ava. Widzisz, Santino? To takie bierki życia. Usunąłeś jeden niewłaściwy element, a całość zaczęła się sypać. Bez pieniędzy z dzieciaków Gustavo nie miał nic. Miotał się, nie wiedząc jak ma się ciebie pozbyć. Gdy poznałam go, uznałam, że to on stanie się moją przepustką do lepszego życia. Miałam dość tej biedy, w której się wychowałam i ojca nieudacznika. Gustavo przyjechał załatwiać jakieś interesy i tak go poznałam. Miałam szesnaście lat i już wiedziałam, czego chcę. Miałam być panią Mancuso. Miałam należeć do jednej z najważniejszych rodzin w Stanach i być jak pieprzona księżniczka. Mieć pieniądze, rezydencje i wszystko, na co przyszłaby mi ochota. Przespałam się z nim tej samej nocy. Dostał taka porcję seksu, że prawie odleciał. Miałam go w garści.

- Jak rasowa dziwka? – wytrącił ochrypłym głosem Santino. – Tylko chyba mu się przejadłaś.

- Tak uważasz, Santino, kochanie? A powiedz mi? Uwierzyłeś w każdą jedną bzdurę, którą mówiłam ci o Avie. Przyznaję, gdy przyjechałam do Los Angeles trochę się obawiałam, że mimo wszystko Ava może mnie poznać. Kilka razy byłam w jej domu. Gdy ona grzecznie odrabiała lekcje, ja obrabiałam jej tatusia. Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie, Ava?

- Wolałabym nie pamiętać – przyznałam z niechęcią.

- A widzisz, ja doskonale pamiętam. Tych dwóch miłych mężczyzn, którym wskazałam twoją sypialnię, a potem jakże szczęśliwie uratowałam przed gwałtem. Chciałam być twoją przyjaciółką, ale ty zawsze zadzierałaś wysoko tę swoją arystokratyczną głowę. Zabrałaś mi wszystko, Ava. Więc postanowiłam, że i ja zabiorę ci wszystko, co miałaś.

- Nic ci nie zabrałam! Nawet cię nie znałam.

- Nie zabrałaś? Miałaś wszystko. Pozycję, pieniądze, szacunek i każdą duperelę, na jaką miałaś ochotę. Po śmierci Gustavo ojciec znalazł mi narzeczonego. Tę miernotę i namiastkę mężczyzny, którą musiałam poślubić. A chciałam takiego faceta jak ty, Santino. Chciałam, żeby mnie pieprzył tak jak tylko ty potrafiłeś, a nie bawił się swoim małym fiutkiem, oglądając porno. Niestety, nawet wtedy musiałaś się wytrącić. Każdego mi zabrałaś. Myślisz, że nie widziałam, jak ta ślamazara wodzi za tobą wzrokiem. Przyłapałam go kiedyś pod prysznicem, jak walił sobie jęcząc twoje imię. Nienawidziłam cię, Ava Mancuso! Dalej cię nienawidzę.

- Brassi – warknęłam zaciskając palce w pięść i zaskoczona spojrzałam na Santino, bo nasze głosy splotły się w jedno. Uśmiechnął się do mnie. – Nazywam się Ava Brassi.

- Nie zasłużyłaś na to nazwisko! To ja! Ja powinnam poślubić Santino. Gdybym szybciej pozbyła się tego idioty, nie dopuściłabym do twojego ślubu. Ale i to mogłam ugrać na swoją korzyć. Znając historię starego Brassiego i stosunek Santa do nieletnich dziewczyn, wiedziałam, że nie pójdzie z tobą do łóżka i nie uczyni swoją żoną, jeżeli będzie myślał, że masz mentalność dziecka. Poczytałam trochę i co tu dużo mówić, uwierzyłeś w każde moje słowo. Miałam nadzieję, że wykopiesz ją ze swojego życia, a ja zajmę jej miejsce. Należało mi się to. Przez dwa lata broniłeś do niej dostępu. Jak ten pies, choć chyba nie zdawałeś sobie z tego sprawy. Wiesz, co jest najzabawniejsze? Zginęłaby, gdyby tylko wystawiła nos poza rezydencję.

- Co takiego?

- Co się dziwisz, Ava – wzruszyła ramionami. – Zabiłam własnego męża, przyczyniłam się od zabójstwa twoich rodziców, to co mi tam taka dziewuszka jak ty? Co ja takiego mówiłam? A tak... Nie mogłam zabić cię, ale podręczyć to już tak. Zapłaciłam służbie w tej wielkiej rezydencji, w której miałam być wkrótce panią, żeby dali ci popalić. Powiedz mi, kochanie? – zwróciła się do milczącego Santino. - Wiedziałeś, że twoja żonka poszła do ołtarza z połamanymi żebrami? Że mój ojciec regularnie ją katował, a po tym, jak dowiedział się, że zostało mu tylko sześć miesięcy życia jak człowiek na koszt Avy, tak ją obił, że przez ponad dwa tygodnie nie wychodziła z łóżka.

- Ava?

Zacisnęłam szczękę, starając się nie rozpłakać. Ten ton... Ten pełen bólu ton, z jakim nie tak dawno wyznawał mi swoje grzechy, prosząc o zrozumienie. Dlaczego ta suka to robi? Dlaczego to wszystko w ogóle się wydarzyło? Zniszczyła moją rodzinę. Razem z Gustavo zabiła moich rodziców, zrobiła wszystko, żebym bała się Santino i wciąż jej było mało. Zrobiła znacznie więcej...

- Powiedz mi Sant, kochanie... Jakie to uczucie, gdy pieprzysz ją i wiesz, że nie jesteś pierwszy?

- Zamilcz, suko! – warknął szarpiąc rękami. – Zamilcz, albo wyrwę ci ten plugawy język!

- Dlaczego? – wyszeptałam unosząc głowę. – Dlaczego?

- Pamiętasz, Ava? Tamta listopadowa noc...

Otworzyłam szeroko oczy, czując jak wielka pięść strach zacisnęła się na mojej szyi. Złapałam za metalowe oparcia, zaciskając z całej siły palce. Do bólu. Do zapomnienia.

- Odbiorę ci wszystko, Ava. Już odebrałam. Nawet twoją niewinność. Miałaś zginąć, ale ty jak ten pieprzony duch wciąż snujesz się na mojej drodze.

- Dlaczego?! – krzyknął Santino.

- Nie wiesz? Ta twoja niewinność jest morderczynią.

Usłyszałam strzał... Pojedynczy suchy trzask, zapach prochu i echo krzyku...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top