Rozdział 27

📣Gwiazdeczki! 

Rozdział dedykuję jednej z was. Wczoraj okrągłe urodzinki, chata pełna gości, a moja Gwiazdeczka co chwila na telefonie, sprawdzając, czy nasz Święty Grzesznik się pokazał. Gdybym wiedziała wcześniej, może udałoby mi się coś wykombinować. W końcu kolejna dziewuszka spod znaku Raka  🤗 Dla wszystkich Raczków - najlepszego, Gwiazdeczki 🍾🍹

@angelikadomnik wszystkiego najlepszego, dziewczyno i spełnienia marzeń 💯🎂🌹💐🥂🍾🍷🍹🍸🎁

Jak zwykle, niby sprawdzony, ale gdy coś zauważycie, dajcie znać w komentarzu. Poprawię przy korekcie. 

***

Santino...

W dusznym magazynie rozlegał się co chwilę krzyk. Z każdym uderzeniem słabszy, brzmiący jak jęczenie, co wkurwiało mnie niesamowicie. Chciałem słuchać wrzasku, niekończącego się histerycznego błagania o każdy następny oddech i każde bicie serca. Niestety, skurwiel, z którym się zabawiałem, okazał się tak miękką pizdą, że zanim moi chłopcy zapakowali jego ścierwo do bagażnika, ten się zlał jak niemowlak.

Ja pierdolę! Jaką można mieć frajdę, gdy twoja ofiara zachowuje się jak cipa?

Biorąc kolejny zamach, wyrzuciłem pięść wbijając ostre końce kastetu w żebra mojej ofiary, ciągnąc w górę, jak nożem. Usłyszałem bulgoczący odgłos, a zaraz po nim z jego ust wylał się strumień krwi, zalewając klatkę piersiową. Czy raczej to, co z niej zostało. Z pewnością miał połamane żebra i obite należycie nerki i wątrobę. Cała dolna cześć żeber i klatki była jedną wielką krwawą miazgą.

Przez cały czas myślałem o tym, że ten skurwiel podniósł łapę na moją kobietę! Uderzenie... Dotknął jej i posiniaczył! Uderzenie...Miał czelność... Uderzenie, po którym nastąpiła cała seria ciosów. Nawet nie zwróciłem uwagi na to, że facet zwisa z haka, jak sflaczały kutas.

- Sant, może już dasz sobie spokój?

Pytanie Riiny dotarło do mnie jak przez mgłę i wściekłe wycie wiatru, które szalały we mnie od wczorajszego dnia. Opuściłem ramiona, nie czując jak krew skapuje na moje buty i podłogę, i dysząc starałem się ocknąć. Wymazać z pamięci obrazy i wyciszyć słowa.

Odwróciłem się, zostawiając za plecami wciąż żywy kawałek ścierwa i poprzez czerwień wściekłości, z jaką jeszcze chwilę temu okładałem sukinsyna, spojrzałem na stojącego niecały metr ode mnie Sebastiano.

- W porządku, czy jeszcze potrzebujesz jednej rundki? – zapytał zerkając na swój wypasiony zegarek na lewym nadgarstku. – Mam jeszcze kilka minut, mogę poczekać.

Minąłem go zdejmując kastety i podszedłem do stojącego w rogu poobijanego zlewu. Odkręciłem wodę i najpierw wsadziłem pod zimny strumień zakrwawione dłonie. Wciąż tkwił we mnie cierń, którego kłucie było jak wrzask, że zbyt mało krwi przelał skurwiel, który dotknął moją Avę.

Gdy kolejny raz poczułem ten duszący uścisk w piersi nachyliłem się i przytrzymując krawędzi zlewu, włożyłem głowę pod lodowate strumienie wody. Poczułem, jak niska temperatura powoli gasi moją furię, która szalała we mnie od wczoraj.

Nie było trudno znaleźć tego sukinsyna, który podniósł na nią rękę, tym bardziej, że bracia Glooma już wcześnie zaczęli go namierzać. Chyba myślał, że nikt go nie znajdzie, jak zamelinuje się w dzielnicy, gdzie sąsiad nie zagląda ci przez dziurkę do klucza, a wieczorem dochodzi do masowej głuchoty i ślepoty mieszkańców, którzy nie chcąc słyszeć i widzieć tego co się dzieje na ulicach, spokojnie oddają się swoim domowym obowiązkom. Zapomniał, albo nie zdawał sobie sprawy, że to pieprzone miasto należy do nas.

Po tym, jak moi przejęli robotę bikerów nie minęła godzina, a już mieli go w bagażniku. Mała duszna klitka, w której mieszkał od kilku tygodni, została dokładnie przeszukana. Nie działałem po omacku, skacząc z drabiny na drabinę. Chłopcy chwycili trop i poszli za nim, zbierając po drodze każdą jedną informację. Musiałem wiedzieć, czy ma wspólników, czy też sam wjebał się na szafot. Dorwali gnoja, gdy siedział przy obskurnym stole, wpieprzając pizzę. Musiał trochę poczekać, bo za chuja nie zostawiłbym Avy samej w nocy. Tym bardziej w takim stanie.

Nie ukrywam, że chciałem rozjebać swoich ludzi, którzy nie dopilnowali Avy. Chyba nie było czegoś, co by mnie przed tym powstrzymało. Rozkaz, to pieprzona świętość, a rozkaz wydany przeze mnie i dotyczący mojej Avy, to już w ogóle. Zrobiłbym to, gdyby nie rozmowa z Gloomem w jego gabinecie.

Nie wiem, czy zapomnę tak szybko, że schlał moją kobietę, ale przyznam, że sposób na nią znaleźli dość dobry. Ja osobiście myślałem już o serum prawdy, ale przyznam, że z wielką niechęcią i tylko w ostateczności posunąłbym się do tego. Ze skacowaną Avą mógłbym żyć, nawet codziennie, ale z Avą, która mnie nienawidzi? Nigdy!

Zapewne teraz powiecie, że przecież i tak mnie nienawidzi. Nie wierzę w to... Jest w niej złość, nawet cholernie wielkie pokłady złości, ale i tak nie są większe od tych, które ja mam w stosunku do samego siebie. Dziewczyna powtarza, że mnie nienawidzi, bo to coś, co doskonale zna i tego właśnie się trzyma. Nie znała mnie, gdy została moją żoną, a ja wcale nie ułatwiłem mam stosunków. Jednak każdego dnia, gdy przebywając z nią pod jednym dachem obserwowałem ją, widziałem, jak się zmienia.

Nie miejcie złudzeń! Nie posyła mi pocałunków, nie mruczy do ucha zaraz po przebudzeniu, choć nie miałbym nic przeciwko takim pobudkom. Stara się jak może wciąż utrzymywać w sobie złość, bo to jedno daje jej poczucie bezpieczeństwa. Jak bardzo zjebane musiała mieć życie? Jak bardzo ją ono ukształtowało? Widzę, że jest cholernie silną kobietą., która mimo tego gówna, jakie jej się przytrafiło, wciąż dumnie trzyma wysoko głowę.

Nie jest bierna. Nigdy nie była. To był z jej strony wybieg i muszę przyznać, że udało jej się mnie zwieść. Ale teraz patrzę na nią, widzę prawdziwą Avę. Moją wściekłą wojowniczkę. Podniosła się i wciąż pozostała tak cholernie niewinna. Czy to właśnie ta niewinności mnie do niej przyciąga? W świecie, gdzie krew, śmierć i grzechy są jak skażone powietrze, którym oddychasz, Ava jest jak powiew świeżości kuszący zakazanym owocem. Czy to dlatego tylu skurwieli kręci się teraz koło niej?

Gwałtownie wyjąłem głowę spod lodowatej wody i spojrzałem w popękany kawałek lustra wiszący na ścianie. Moja twarz wyglądała jak ułożona z puzzli maska. Lodowate spojrzenie niebieskich płomieni, wypalające ślad nawet w mojej duszy.

- Wiedzą, że to była Ava.

Wypowiedzenie tych słów było jak wyrwanie ich z samych trzewi. Paliło jak kwas, rozcinało jak laser. Kilkugodzinne tortury, to w zasadzie półgodzinne przesłuchanie, a potem próba wyładowania wściekłości. Facet wyśpiewał wszystko, jak w chórze. Każdą jedną pieprzoną literkę. Nie miałem żadnej frajdy, żadnej przyjemności. Liczyłem, że skoro skurwiel wlazł na nasz teren, dobrze się przygotował i wiedział, z kim przyjdzie mu grać. Okazało się, że niezupełnie, a ten śmieć myślał tylko o kasie.

- Jak? – usłyszałem warknięcie Sebastiano.

- Po części od tego chujka, ale przyjechali do Reno, jak po sznurku. Dokładnie wiedzieli, gdzie szukać i kogo pytać.

- Czyli co? Kolejny, kurwa, kret? Jednemu już połamałem łapy, to teraz kolejny?

Odwróciłem się i opierając o zlew, założyłem ramiona na piersi, ignorując strugi wody skapującej z moich włosów i mieszającej się na skórze z krwią. Nie czułem zmęczenia, nie czułem bólu mięśni i popękanej skóry na dłoniach. Byłem jak maszyna, nastawiona tylko i wyłącznie na działanie.

- Nie mam pojęcia. Jedno wiem. To ten skurwiel wypytywał o Avę w klubie i robił to na polecenie. Z opisu, jaki podał, to był prawdopodobnie Mazzini ze swoimi psami. Kilka dni po śmierci Gottiego wybrał się na wycieczkę do Reno.

Riina warknął, zapewne mając w pamięci, jak ten sukinsyn wjebał się do jego biura, gdy była tam Alexia. Zginie, to pewne, ale nie sam. Zabierze do piekła swojego kumpla, Pozziego. Chlali razem, pieprzyli razem, to i zdechną razem. Jestem przekonany, że bez problemu odnajdą tam swojego teścia i to przy samym kotle.

Ten złamas przyznał też, że chciał wyciągnąć kasę za milczenie i jeszcze bonus w postaci seksu, a i tak, prędzej czy później, sprzedałby Avę Sycylijczykom. Wtedy naprawdę straciłem opanowanie, a efekt wisi właśnie na haku, wykrwawiając się na betonową podłogę magazynu.

- Słuchaj... - zaczął Sebastiano, ale widać stękania mojej zabawki wyprowadziły go z równowagi, bo warknął rzucając gnojowi miażdżące spojrzenie.

Wykrzywiłem usta w uśmiechu na widok jego miny i odpychając się od zlewu minąłem Riinę, wyciągając zza paska spodni broń. Nie było sensu pocić się dalej przy tym gościu. To co wiedział, wiem teraz i ja. Przystawiłem lufę do zakrwawionego czoła i strzeliłem.

- No w końcu, kurwa – syknął Sebastiano, gdy wybrzmiało do końca echo wystrzału, i ruchem głowy wskazał na wyjście z magazynu. Gdy tylko znaleźliśmy się na zewnątrz, odchyliłem głowę wciągając do płuc świeże powietrze. – Słuchaj, Sant. Myślałem o tym, co powiedziałeś o śledztwach w sprawie Avy. Kurwa, zastanów się, stary. Nie przypomina ci to jakiegoś schematu? Gdyby nad tym wisiały jakieś agencje, już dawno byśmy o tym wiedzieli.

- Myślisz, że to... - szarpnąłem głową, wbijając wzrok w Riinę.

- Zastanów się. Wszystkie nitki urywają się, a ludzie znikają, albo dostają Alzhaimera. Najprostsze sprawy są tak zagmatwane, że tygodnie zajęłoby nam dotarcie do sedna, po czym okazałoby się, że gówno odkryliśmy, a to był kolejny ślepy zaułek. Żadna firma nie byłaby w stanie zrobić czegoś takiego. To tylko rządowe urzędasy, ale tamci, to co innego.

- Miller? – warknąłem, zaciskając usta.

- Możliwe – mruknął przez zęby. – Nie znoszę skurwiela, bo ciągle się kręci przy Alexi.

- Przy Avie też.

- Słuchaj, ogarnij się, bo jutro w południe ma przylecieć MacKenna i Alexandrow – mruknął przeczesując dłonią długie włosy. Wyglądał jak kupa gówna, pomyślałem. – Spotykamy się w moim biurze, a wieczorem możemy iść na drinka. Tylko, kurwa, Brassi, nie tak jak ostatnio. Żadnych cipek, żadnych prochów. Robimy interesy, a nie bawimy się.

- Nie jestem przekonany, czy wyjście do klubu to dobry pomysł – westchnąłem, zerkając na siebie. Muszę wziąć porządny prysznic, zanim pokażę się Avie na oczy. – Znasz MacKennę. Będzie się chciał zabawić, a przy twoim przyszłym szwagrze raczej mu to nie grozi.

- Ale będzie Roth. Wiesz co? Skoro najwidoczniej ktoś nas blokuje, pogadamy z Alexandrowem. Niech wypuści w teren swoich ludzi. Ich nikt nie zna, więc teoretycznie mają większą szansę niż my, a poza tym, nie będą się spodziewali takiego zagrania.

- Naprawdę myślisz, że to Miller?

- Albo on, albo jemu podobni. Nie wiem tylko, po chuj mieliby się kręcić po Los Angeles. Sprawy ze starym pakhanem są definitywnie załatwione, trzymam Alexię z daleka od niego i tego pojebanego pomysłu Rady i prędzej szlag mnie trafi, niż pozwolę się jej narażać.

Niestety, również mi przyszło do głowy, że to robota Millera. Albo, tak jak właśnie powiedział Sebastiano, tej całej pieprzonej Rady i jej osiłków. Rozumiem, że chcą Alexię na Gwiazdę, ale w takim razie, co mają do Avy?

- Myślisz, że warto z nim pogadać?

- Z Millerem? Znasz go – wzruszył ramionami. – Powie, jak będzie chciał, a zazwyczaj jest wkurwiająco nierozmowny.

Dopiero wyszliśmy na prostą z pieprzoną Bratvą, a wciąż niestety mamy swoich na karku. Bratobójcza wojna wisiała na włosku, tym bardziej po zniknięciu don Vito. Nie mogłem zwlekać, nawet gdyby Miller miał mnie wkurwiać swoim milczeniem. Bezpieczeństwo Avy było pieprzonym priorytetem.

- Spotkam się z nim – oznajmiłem.

- Poczekaj najpierw, co powie Alexandrow. Jeżeli chodzi o tego cholernego Emisariusza, z doświadczenia wiem, że im więcej masz wiedzy na dany temat, tym lepiej, bo wyłapanie tego, co przemilczał jest równie ważne, co słowa, które wypowiedział.

Opuściłem głowę, zastanawiając się, czy w stanie, w którym się obecnie znajdowałem rozmowa z wkurwiającym Millerem to dobry pomysł. Nie spodziewałem się, że tak cholernie trudno będzie mi zapanować nad szalejącą we mnie furią. Matka powinna być zadowolona, że nasza mała rozmowa odbyła się zanim dorwałem tego śmiecia. Wiem, że gdyby było inaczej, mógłbym się nie powstrzymać.

- Co z nim?

Uniosłem głowę, zerkając najpierw na Riinę, a następnie przeniosłem wzrok na magazyn za nami, w którym wisiały zwłoki byłego już właściciela małego pubu w Reno, w którym pracowała moja Ava. Zadziwiające, że przed trzema laty przyjął dziewczynę, nie pytając się o nic. Wystarczyło mu, że mieszkała z jedną z kelnerek, z którą się pieprzył. Po zniknięciu Avy, zdecydowanie spadły obroty w lokalu. Większość stałych klientów zniknęła wraz z nią, a co dziwniejsze, byli to hałaśliwi motocykliści. Chyba już wiem, dlaczego ta dziewczyna nie boi się Glooma i jego braci. Wkurwiam się, bo sami wiecie, tym gnojom nie można ufać, jeżeli chodzi o kobiety. Biorą co chcą, nie pytając nikogo o zgodę, a doskonale wiedziałem, że i pieprzony prez tych dupków na motorach i cholerny wiking, aż ślinią się na moją Avę.

Potrząsnąłem głową, wyrzucając z niej scenariusze rozmowy z tymi bikerami. Sojusznicy, czy nie, ujebię, jak mi który wlezie pod lufę.

- Chłopcy się nim zajmą – odpowiedziałem. – Teo dopilnuje roboty.

- A gdzie masz Avę?

- W apartamencie – mruknąłem przetaczając głową na boki. Byłem cholernie spięty. Nie miałem pojęcia, dlaczego od jakiegoś czasu wciąż czułem cholerny niepokój. – Umberto jej pilnuje.

- Dobra, stary – Riina zerknął na zegarek, marszcząc brwi. – Jadę do ojca, bo zaraz powinna przyjechać tam Alexia. Dopilnuję, aby bezpiecznie dotarła do biura, a ty zorganizuj wszystko na jutrzejsze spotkanie. Tylko, Sant...

- Tak, wiem, boss... Żadnych panienek – mruknąłem posyłając mu spojrzenie.

Patrzyłem jak wsiada do swojego wozu i uśmiechnąłem się. Ja pieprzę, Riina zachowuje się już jak wierny i przykładny mąż. Gdzieś z tyłu mojej głowy usłyszałem szyderczy głosik, że jestem dokładnie taki sam. Tym razem mój uśmiech zniknął tak szybko, jak się pojawił.

Ava... Ta dziewczyna to moje skaranie boskie. Jest tak cholernie krucha, że nie miałem pojęcia, jak mam z nią postępować. Jasne, powiecie, że powinienem zachować się, jak typowy mafijny dupek, wziąć co mi się należy i po sprawie. W końcu nasze kobiety przez całe pokolenia były tak traktowane. Ja sam potraktowałem tak Avę i uwierzcie, za chuja nie jestem z siebie dumny. Może jeszcze kilka miesięcy temu dokładnie to bym zrobił. Wziął, nie pytając i brał tak długo, jak miałbym na to ochotę. Coś się we mnie zmieniło. Jakbym był innym mężczyzną i wiem jedno. Nie chcę uległej i takiej zahukanej żony, która będzie znosiła bez słowa skargi wszystkie moje wyskoki. Która opuści głowę, skuli się i nie powie nawet słowa. Bo tak zostały wychowane, bo taka jest ich rola w mafijnym życiu.

Nie, kurwa! Chciałem takiej kobiety, jaką ma Riina. Pyskatej, odważnej, seksownej jak cholera i doprowadzającej mnie do wściekłej kurwicy swoim nieposłuszeństwem. Chcę mojej Avy, tej złamanej dziewczyny. Chcę ją naprawić, chcę być jej obrońcą i należeć do niej tak, jak nie należałem do żadnej kobiety.

Odetchnąłem spokojnie, czując jak moja furia w końcu zgasła, przysypana wspomnieniem dziewczyny. Spojrzałem na siebie, na ślady krwi na piersi, poranione dłonie i zakrwawione spodnie. Najpierw prysznic, trochę popracuję, a potem dopiero będę mógł pokazać się Avie na oczy. Kiwnąłem na chłopaków, żeby zajęli się tym co w magazynie i wsiadłem do jednego ze stojących przed budynkiem wozów.

- Do Blue Hell – rzuciłem opadając na siedzenie.

Przez całą drogę zastanawiałem się, co robi Ava.

Wczoraj, po tym jak rozmawiałem z Gloomem, zamiast ujebać ochronę, która nie dopilnowała jej i pozwoliła opuścić budynek, postanowiłem delikatnie jak na mnie, przypomnieć im o ich jebanych obowiązkach. Przyznaję, że popełniłem błąd, który już został naprawiony. Z zazdrości nie pozwoliłem ochronie włazić za Avą do siłowni, czy na basen. Wiem, że miałem nauczyć ją pływać, ale najpierw miała uszkodzony ten cholerny nadgarstek, a potem... Tak, nie popisałem się, to muszę przyznać. Unikałem jej przez kolejne dni, żeby potem nocami stać nad śpiącą dziewczyną, jak jakiś pojebany.

Jej wczorajszy wypad uzmysłowił mi, że dziewczyna za chuja nie ma pojęcia, jak się bronić, a to również coś, czego miałem ją nauczyć. Dlatego ten sukinsyn ją posiniaczył i wystraszył. Choćbym, kurwa, chciał, nie jestem w stanie być z nią w każdej chwili i to mnie wkurwia niesamowicie. Chciałbym ją zamknąć w apartamencie, ukryć przed wszystkimi, ale zdawałem sobie sprawę, że to niemożliwe. Nie po tym, jak praktycznie uwięziłem ją na dwa lata w moim domu.

Mieszkanie w apartamencie nie spełniło swojej roli. Czas przyznać się do porażki i przeanalizować dostępne opcje...

***

Ava...

Dreptałam wzdłuż okiem salonu, starając się opanować szalejący we mnie po spotkaniu z adwokatem niepokój. Jezu! Myślałam, że będę miała do czynienia z jakimś starszym mężczyzną, takim w wieku don Danielo, lub coś koło tego. W zamian za to, dostałam faceta, który samym spojrzeniem wywoływał gęsią skórkę. Niepokoił mnie, tym jak na mnie patrzył, jak przyglądał się każdemu mojemu gestowi. Oceniał, obserwował, analizował.

Zapewne przez cały czas zastanawiał się, jakim cudem ktoś taki jak ja, został żoną Brassiego. Mnie nie pytajcie, bo decyzja zapadła bez mojego udziału w całej tej sprawie.

- Musisz się uzbroić w cierpliwość, Ava – powiedział mecenas, gdy stałam już przy drzwiach. Umberto pewnie już przeszukuje biura i wszystkie zakamarki. Jeszcze przyjdzie mu do głowy zadzwonić do swojego szefa i będę miała na karku wściekłego demona. – Będę potrzebował czasu, żeby przeanalizować testament twojego ojca i wszystkie wiążące się z nim opcje. Na tę chwilę wiem tylko, że najważniejszą sprawą będzie dziedziczenie tytułu przez twojego syna. Na tym będę musiał się skupić i znaleźć wyjście z sytuacji.

- Jak długo może to potrwać? – zapytałam wkręcając nerwowo palce.

- Kilka dni, kilka tygodni – odpowiedział. – Będę musiał zdobyć wszystkie dokumenty, łącznie ze wspomnianym testamentem i umową przedmałżeńską. Tych dokumentów nie znajdę w bibliotece, Avo, a nie sądzę, żeby twój mąż z miłą chęcią mi je udostępnił, prawda?

Ciemne spojrzenie mecenasa spoczęło na mojej twarzy. Poza uściskiem dłoni, wciąż unikałam bliższego kontaktu z tym mężczyzną. Dziwnie się przy nim czułam, przyznam szczerze. Niepokoił mnie, tym jak na mnie patrzył, jakby znał każdy jeden mój sekret. Chwilami odnosiłam wrażenie, że go znam, ale nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie mogliśmy się spotkać. Może był kiedyś w barze, w którym pracowałam? Ale jakoś głupio było mi pytać o takie rzeczy.

Ustaliliśmy, że mecenas skontaktuje się ze mną, gdy tylko uzyska dostęp do dokumentów. Nie wiem, jak je zdobędzie, ponieważ faktem jest, iż takie rzeczy zazwyczaj trzymane są z dala od ciekawskich oczu, za stalowymi drzwiami sejfów i skrytek bankowych.

Żegnając się ze mną ponownie wyciągnął rękę, a ja z niechęcią uścisnęłam jego ciepłe palce. Przez chwilę przytrzymał moją dłoń w uścisku, górując nade mną.

- Do zobaczenia, Avo.

- Do widzenia, mecenasie – mruknęłam oswobadzając rękę i jak spłoszona, uciekłam z gabinetu.

Umberto czekał na mnie w tym samym miejscu, w którym go zostawiam. Zmierzył mnie od stóp do głów, a następnie spojrzał gdzieś nad moją głową, przeczesując wzrokiem pomieszczenie. Zaczynam chyba mieć jakieś schizy, albo odezwało się moje sumienie, bo przysięgam, miałam wrażenie, że doskonale wiedział dlaczego spotkałam się z prawnikiem korporacji. Nawet nie zapytał, czy faktycznie ktoś mnie przyjął, czy tylko zwiedziłam całe piętro, jak muzeum.

Całą drogę do apartamentu odnosiłam wrażenie, że jestem obserwowana. Chwilami łapałam swoje odbicie w oknach wystawowych, jednak nie widziałam nikogo podejrzanego. Nie, zdecydowanie to cholerne sumienie, pomyślałam opierając się ramieniem o szklaną ścianę, ponieważ wciąż miałam dokładnie to samo wrażenie. Powoli zapadał zmierzch. Umberto dopilnował, żebym zjadła po powrocie, sam też załapał się na kanapki, a potem zostawił mnie, mówiąc, że musi wracać do pracy. Zbyt wielki chaos panował w mojej głowie, żebym potrafiła skupić się na czymś konkretnym. Chodzenie też nie było najlepszym rozwiązaniem, tylko nakręcałam się jeszcze bardziej.

Drgnęłam, gdy usłyszałam otwierające się drzwi do apartamentu. W odbiciu szyby widziałam, jak Brassi stanął w progu, a jego jarzące się w mroku niebieskie oczy od razu odnalazły mnie stojącą pod oknem. Moje serce skoczyło w górę, aż poczułam jak zaczynam się dusić, gdy tak bez słowa wpatrywał się we mnie. W każdym skrawku ciała, na które spojrzał czułam dziwne mrowienie, jakby potrafił z takiej odległości muskać palcami moją skórę. Czy zawsze tak miałam w jego obecności? Chyba tak, pomyślałam, pamiętając dokładnie, jak się czułam, gdy wsunął mi na palec obrączkę. Ten krótki, w zasadzie niechciany i wymuszony dotyk działał na mnie dokładnie tak samo, jak teraz.

Nie odwróciłam się, gdy po chwili milczenia, cicho zamknął za sobą drzwi i przechodząc przez otwartą przestrzeń salonu połączonego z kuchnią, skierował się od razu do swojej sypialni. Widziałam w szybie, jak z opuszczoną głową i rękami w kieszeniach spodni idzie nie patrząc na mnie. Chwyciłam w zaciśnięte płuca drżący oddech, gdy zniknął w szerokim korytarzu, prowadzącym do sypialni.

To tyle, jeżeli chodzi o stosunki międzyludzkie. Na samą myśl, że po raz kolejny będę zmuszona siedzieć w kompletnym milczeniu, czując to przeszywające spojrzenie, postanowiłam ewakuować się do swojej sypialni. Mimo tego, że łączyła się łazienką z główną sypialnią, Brassi nigdy nie przekroczył wyznaczonych granic. W zasadzie, to nawet nie miał okazji, ponieważ od jakiegoś czasu wieczory spędzałam samotnie, a on wracał, gdy ja już dawno spałam. Jednak nawet przez sen czułam jego obecność w mieszkaniu. Rano miałam nieodparte wrażenie, że czuję nawet jego zapach w swojej sypialni.

Nie miałam pojęcia, co się dzieje, ale czułam się dziwnie... Wciąż poddenerwowana, z żołądkiem związanym w wielki supeł i dziwnym uczuciem trzepotania, gdy tylko ten mężczyzna pojawiał się w zasięgu wzroku. Cicho zamknęłam drzwi sypialni i od razu dotarł do mnie szum prysznica. Przebrałam się w jedną z za dużych koszulek, w których uwielbiałam spać, tym razem bokserkę sięgającą mi aż do połowy ud. Ciekawe, gdzie podziały się te odjazdowe ciuszki, które dał mi wczoraj Salvatore. Zapewne stanowiłam dziwny widok, ubrana w skórzane spodnie i tak obcisłą kamizelkę, że ledwo mieściła moje piersi, w butach do biegania i szopą mokrych włosów. Już sobie wyobrażam minę Brassiego, gdy musiał zdjąć ze mnie te bezguścia, jak zapewne ocenia takie ubrania.

Siedząc na łóżku, usłyszałam trzask, potem serię zduszonych przekleństw i mamrotanie. Zaskoczona, bo zazwyczaj Brassi zachowywał się bardzo cicho, a poza tym nie wyglądał na pijanego, gdy wrócił do apartamentu, podeszłam pod zamknięte z mojej strony drzwi do łazienki. Zagryzłam usta, nie wiedząc co powinnam zrobić. Zza drzwi wciąż docierały do mnie kwieciste epitety. Jednak słysząc jęk bólu otworzyłam szeroko oczy i bez zastanowienia przekręciłam klucz w zamku.

- Zostań u siebie, Ava.

Uniosłam jedynie brew, słysząc ten specyficzny ton, jakim zawsze próbował przywołać mnie do porządku. Siedź w sypialni, nie wychodź na zewnątrz, nie pokazuj mi się na oczy... Z miłą chęcią, kuźwa, ale nie teraz, gdy tarabanisz się w łazience, jak nawalony bosman w czasie burzy. Ryzykując, iż nie zdążył się jeszcze ubrać po kąpieli, uchyliłam drzwi. Na tyle wolno, żeby dać dupkowi czas na ewentualne założenie szlafroka.

Gdybym wiedziała, że zastanę go z ręcznikiem owiniętym dookoła szczupłych bioder, z wciąż mokrym ciałem i oczami wbitymi w lustro, zdecydowanie pozostałabym u siebie, ignorując te hałasy.

- Wróć do siebie – mruknął zachrypniętym głosem.

Spłoszona tym, gdzie co chwilę zerkałam, uniosłam wzrok, sunąc po wilgotnej skórze pleców. Chryste, chyba powinnam go posłuchać, pomyślałam, czując jak trzepotanie w żołądku przybiera na sile. Z trudem przełknęłam i cofnęłam się do tyłu. W tym momencie, moje spojrzenie spoczęło na dłoniach, które opierał o zlew. Niby nic dziwnego, przyznacie, ale widok otwartej apteczki i zakrwawionych gazików już takim nie był. Odepchnęłam od siebie to dziwne uczucie, które we mnie wywoływał i zdecydowanie podeszłam do mężczyzny.

- Co się sta... O Chryste! – wyszeptałam przerażona na widok zmasakrowanych dłoni.

Żywa czerwień sączyła się z otwartych ran na kostkach i knykciach. Długie podłużne ślady, jakie zauważyłam na skórze niewątpliwie powstały od czegoś, co miał wcześniej założone na dłoni. Obręcz? Jezu! Kastety! Uniosłam głowę patrząc z bliska w bezdenną studnię, wypełnioną niebieskimi płomieniami. Zdałam sobie sprawę, że to chyba pierwszy raz, gdy sama podeszłam tak blisko tego mężczyzny. Dodam, że faceta, który za całe ubranie miał na sobie kawałek cholernej frotowej szmatki na biodrach.

- Proszę, Ava... Wróć do siebie... - wyszeptał wpatrzony we mnie.

Zignorowałam to co powiedział i wyjęłam z jego palców nasączony krwią wacik. Przeszyła mnie potężna błyskawica, gdy tylko dotknęłam ciepłej skóry dłoni. Miał takie duże dłonie, opalone i szorstkie. Długie palce, bez żadnych ozdób, a przecież wiedziałam, jak faceci pokroju Brassiego lubią nosić sygnety, które mówiły wszystkim, kim są w naszym popieprzonym świecie. Racja, on nie musiał, bo przecież każdy go znał. Zacisnęłam usta, przypominając sobie, kim ja jestem w tym świecie.

Wyrzucając z głowy te wszystkie dziwne myśli, skoncentrowałam się na oczyszczeniu ran, czując na sobie gorące spojrzenie. Nie pozwalało mi się to skupić, a cisza przerywana tylko naszymi oddechami ciążyła mi coraz bardziej. Dudnienie krwi w żyłach, odbijające się jak echo w piersi. Oddech, który rwał się i coraz bardziej przyspieszał. Nie wiem co się działo, ale czułam się cholernie dziwnie. Muszę koniecznie przerwać tę ciszę, zanim całkowicie się zbłaźnię, albo nie daj Boże, powiem coś idiotycznego.

- Biłeś się...

Brawo, Ava. Jak zwykle powaliłaś elokwencją i spostrzegawczością, dziewczyno. Miałam ochotę trzepnąć się w głowę. Jednak zamiast tego zaczęłam szukać innych ran na jego twarzy, ramionach, piersi... O kurwa! Sapnęłam cicho, gdy zauważyłam wyraźne wybrzuszenie pod ręcznikiem. Słysząc nad sobą głębokie warknięcie uniosłam głowę, czując jak czerwień zalewa moje policzki. Matko Święta, nie patrz tam więcej, Ava!

- Dlaczego jesteś zarumieniona? – poczułam na ustach szept mężczyzny i odruchowo oblizałam usta, nie mogąc oderwać wzroku od oczu mężczyzny. Lśniących takim ogniem, że prawie czułam jak pochłania mnie, kawałek po kawałku. Kolejne warknięcie poczułam aż w dole brzucha. Jęknęłam cicho, przestępując z nogi na nogę. – Jezu! Ava...

Stałam wpatrzona w mężczyznę. W to, jak na mnie patrzył. W to, jak uniósł opalone ramię i szorstkimi palcami przesunął po mojej twarzy, zakładając moje wilgotne włosy za ucho. Drżałam już tak bardzo, że ledwo stałam o własnych siłach. Kciukiem musnął wargi, uwalniając je z uścisku zębów. Kręciło mi się w głowie, gdy tak stał w mojej przestrzeni, wypełniając ją swoim zapachem. Cudownym aromatem męskiej wody i niego samego, mieszanki, która zawsze kojarzyła mi się tylko z tym mężczyzną. Grzesznie podniecająca i zmysłowa...

Zamrugałam i przymykając oczy odchyliłam głowę na bok.

- Nie zrobię ci krzywdy, Ava – wyszeptał oddechem pieszcząc zagłębienie szyi. – Nigdy, kochanie...

- Och... - sapnęłam zaskoczona, gdy męskie dłonie zacisnęły się na mojej talii, unosząc mnie w górę.

Pod pośladkami poczułam chłodną powierzchnię marmuru, gdy posadził mnie pomiędzy zlewami. Odruchowo położyłam dłonie na jego ramionach. Przeszyła mnie kolejna błyskawica, gdy dotknęłam tej gładkiej skóry. Opuszki palców mrowiły mnie, więc potarłam nimi gorące ciało. Mruczący odgłos, jaki wydobywał się z piersi i gardła mężczyzny powinien mnie ostrzec, że właśnie wkroczyłam na cholernie niebezpieczny teren. Zignorowałam to, tak jak i dziesiątki innych ostrzeżeń, które rozbłysnęły w mojej głowie, jak pokaz slajdów.

Nie mogłam przestać... Nie mogłam powstrzymać się przed dotykiem. Było to dla mnie coś tak cholernie dziwnego, że przesuwałam palcami po barkach Brassiego, badając opuszkami strukturę jego skóry, ciepło jakim emanowała i drżenie mięśni ukrytych pod nią. Nie widziałam żadnych tatuaży, tylko czystą, opaloną skórę, taką ciepłą, wręcz gorącą pod moimi palcami.

Drgnęłam, gdy Brassi położył dłonie na moich kolanach. Uniosłam głowę, widząc od razu płonące oczy mężczyzny, śledzące każdy mój gest. Pochylił głowę i mrużąc oczy wciągnął głęboko powietrze. Jakby zaciągał się zapachem mojego ciała.

- Cholernie mocno cię pragnę, Ava – wychrypiał w moje usta, dotykając ich wargami. – Doprowadzasz mnie do szaleństwa.

Drżałam, nie mogąc oddychać. Zapach i ochrypłe słowa mężczyzny były dla mnie jak zaklęcia. Trzymał mnie w zaklętym kręgu, całkowicie roztrzęsioną, niezdolną do oderwania wzroku od jego twarzy. Grzesznie pięknej i zmysłowej.

Poczułam dotyk palców pod brodą i delikatny uścisk, z którym uniósł moją twarz. Patrzył na mnie z takim ogniem w oczach, że brakowało mi tchu. 

- Zakochałem się w tobie, Ava. 

***

Anonymous...

Ta cisza panująca w apartamencie czasami wyprowadzała mnie z równowagi. Szczególnie ostatnio. Przechodząc przez nieoświetlony salon, nawet się nie zatrzymałem, widząc migającą lampkę automatycznej sekretarki. Ten, komu bardzo zależało na rozmowie ze mną, doskonale wiedział, jak się ze mną skontaktować.

Nie zapalając światła w gabinecie, podszedłem do barku i nalałem porządną porcję wódki, wypijając ją na raz. Skrzywiłem się, czując jak ognisty strumień spływa do żołądka, paląc przełyk i usta. Odetchnąłem głęboko i z kolejną porcją alkoholu usadowiłem się w fotelu. Czas na podsumowanie tego, czego się dowiedziałem.

Musiałem uczciwie przyznać, że Brassi ma łeb do interesów. Z tych kilku klubów, w których byłem od przylotu do Los Angeles, chyba najbardziej przypadł mi do gusty Silver. Dobra muzyka, świetny personel, łącznie z ochroną, żadnej chołoty i małolatów. Nie zauważyłem również, żeby po klubie śmigały jakieś prochy i tym, mówiąc szczerze, cholernie mi zaimponował. Biorąc pod uwagę, czym się zajmują, zakaz handlu w lokalach jest czymś niespotykanym w ich świecie. Nie chodzi tylko o to, że nie rozprowadzają swojego towaru, ale i są cholernie wyczuleni na tych weekendowych byczków, którym marzy się zaliczenie panienki i to niekoniecznie za jej zgodą. Kilku już zagubiło drogę do domu po tym, jak wpadli w oko ochronie w klubach.

Tak jak dobrze zarządza klubami, tak już niekoniecznie dobrze się działo w jego małżeństwie. Kolejny plus ma ode mnie za to, że przestał bzykać panienki, a to wiele mówi o tym, jak cholernie się zmienił od chwili, gdy Ava ponownie pojawiła się w życiu tego dupka. Pytanie, czy nie za późno?

Przymknąłem oczy, zastanawiając się, kiedy Brassi zorientuje się, co w trawie piszczy. Nie jest idiotą, za jakiego mają go ci, którzy widzą tylko roześmianego faceta, który osiągnął w świecie cholernie dużo. Kilku już się przekonało i to na własnej skórze, że wkurwianie Brassiego, to nienajlepsze hobby. Powiedziałbym, że to wyczyn ekstremalnie ekstremalny. Wykrzywiłem usta w ironicznym uśmiechu i unosząc do ust szklankę z alkoholem, pociągnąłem duży łyk. Już nie czułem pieczenia, jedynie przyjemne ciepło i miłe odprężenie. Mimo alkoholowego rozleniwienia, nie umknął mi cichy dźwięk, jaki wydał elektroniczny zamek w drzwiach do penthousu. Nawet nie drgnął mi jeden mięsień, gdy cisza nie przyniosła ze sobą żadnych odgłosów.

Sukinsyn... Wciąż potrafił chodzić prawie bezgłośnie. Prawie, bo jakby nie było, jest człowiekiem. Tak jak i ja, doskonale potrafił poruszać się w kompletnych ciemnościach. Uregulować oddech do prawie niesłyszalnych wdechów i wydechów. To tylko niektóre z pożytecznych umiejętności, jakich się nauczyliśmy.

Odwróciłem się w chwili, gdy stanął w progu pokoju. Biel koszuli, którą miał na sobie, była jak lśniąca plama, bijąca w oczy oślepiającym blaskiem.

- Spodziewałem się ciebie trochę wcześniej – odezwałem się, gdy wciąż podpierał pieprzoną futrynę, jakby za chwilę cały dach miał się na nas zawalić. – Coś daleko miałeś z Beverly Hills.

- Korki – mruknął i w końcu odbił się od futryny, wchodząc głębiej do gabinetu. – Ładnie się urządziłeś - rzucił, siadając w głębokim fotelu naprzeciwko biurka.

- Mam cię oprowadzić? – mruknąłem wykrzywiając usta.

- Dzięki, zwiedziłem wczoraj.

Jebany! Tak właśnie mi się wydawało, że sukinsyn wpadł z niezapowiedzianą wizytą. Oczywiście, nie zostawił żadnych widocznych śladów, ale po tylu latach pracy w tym fachu i z takimi ludźmi, czujesz przez skórę, gdy ktoś wpieprzył ci się do ogródka. Nawet, gdy przeleci nad grządkami, nie zostawiając za sobą najmniejszej smugi.

- Wpadłeś się przywitać?

- Aż tak się nie stęskniłem – odpowiedział.

Milczenie... Ten facet był tak wkurwiająco spokojny, że gdybym go lubił, co najmniej raz dziennie wbijałbym mu szpikulec w dupę, żeby przekonać się, czy jeszcze żyje, czy już raczej nie. 

- Dobra, bo jak znam ciebie, to do jutra możemy tak pieprzyć o niczym – zirytowałem się przedłużającą się ciszą. – Mów, o co chodzi.

W ciemności błysnął szatański uśmiech. Rozbawiłem gnoja, no patrzcie państwo! Chyba nawet wiem, czym. Ten facet miał całkowicie zjebane poczucie humoru, ale czy ktoś mnie słuchał, gdy o tym mówiłem? Nie, bo przecież on jest taki, kurwa, zajebisty!

- Rozmawiałeś ze starcem? – w końcu przemówił, uznając zapewne, że już wystarczająco długo grał mi na nerwach.

- Przed przylotem. Nie był zadowolony, ale jak to on... Wiecznie ma te swoje nastroje.

- Nie o to pytam. Czy rozmawiałeś z nim na temat Avy?

Dobiliśmy do brzegu... Wiedziałem, że to o nią będzie mnie wypytywał. Przyznam szczerze, że po pierwsze, nie spodziewałam się, że przyjdzie mi z nim pracować, a po drugie, że ta dziewczyna okaże się właśnie taka... Potrząsnąłem głową, wyrzucając z niej obraz jasnozielonych oczu i tych ślicznych włosów. Trzeba przyznać, że w tej cholernej Cosa Nostrze, mają naprawdę piękne kobiety.

- Rozmawiałem. Chce dziewczynę. Bez względu na koszty.

- Tego się spodziewałem – mruknął po chwili.

Wychwyciłem ten jego specyficzny ton, który przybierał, gdy zaczynał się wkurwiać. Niestety, nie od nas zależało, co się z nią stanie. To nie nasza sprawa, jakkolwiek chcielibyśmy to zmienić. Czy szkoda mi Avy Mancuso? Przyznam, że może trochę. Dziewczyna nie ma pieprzonego pojęcia, co ją czeka.

- A Brassi?

- Wiesz jak jest – wzruszyłem ramionami. – Z nim, albo bez niego, ale on dostanie Avę. Nic go nie powstrzyma, a my jesteśmy od tego, żeby wykonać zadanie.

- Mylisz się. Nikt nie będzie bronił jej tak, jak właśnie Brassi. Dostał na jej punkcie takiego zajoba, że robi czystkę, jakiej dawno nie widziałem.

- Co masz na myśli?

- Sant się nie pierdoli – wyznał niechętnie. – Nie do wszystkich informacji mam bezpośredni dostęp, ale chodzą słuchy, że zrobił czystkę w swoim domu i nawet własną matkę wyjebał z mieszkania, bo obraziła Avę. Nie lekceważ go, bo to naprawdę w chuj niebezpieczny mężczyzna. Szczególnie, gdy chodzi o nią.

- Bez obawy... - rzuciłem ze śmiechem i wyciągając rękę, włączyłem lampę stojącą na biurku. Zmrużyłem powieki, przyzwyczajając oczy do światła i spojrzałem na siedzącego po drugiej stronie biurka mężczyznę. – Poradzę sobie z tym furiatem.

Mroczne spojrzenie obserwującego mnie faceta skupiło się na mojej twarzy. Zawsze zastanawiałem się, czy gdy tak wlepia te swoje gały w kogoś, to myśli o czymś, czy tylko stara się pokazać, kto ma większe jaja?

- Nie popełnij błędu – powiedział po dłuższej chwili i zwinnym ruchem podniósł się z fotela. Łypnął na mnie z góry, ale widząc, że nic sobie nie robię z jego ostrzeżenia, położył dłonie płasko na biurku i pochylił się w moją stronę. – Wiem, co kombinujesz. Ostrzegam cię, odpuść.

Z ironicznym uśmiechem obserwowałem, jak wychodzi z gabinetu. Tak jak pojawił się bez jednego bodaj dźwięku, tak samo zniknął. Cichy trzask zamykanych drzwi obwieścił, że znowu jestem sam. Ciałem sam, ale w mojej głowie wciąż była ta dziewczyna...

Zobaczę, jak będzie się rozwijała sytuacja. W razie czego... Nie ma niczego i nikogo, kto powstrzymałby mnie przed zagarnięciem dla siebie Avy Mancuso, a przyznam, że cholernie mocno jej chcę. 

- Pierdol się, Miller – warknąłem wypijając resztę wódki. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top