2.

Jak każdego ranka stałem na przystanku autobusowym czekając na upragniony pojazd telekomunikacji miejskiej, który po chwili przybył. Wsiadłem, przywitałem się z kierowcą pokazując bilet miesięczny. Usiadłem na stałym miejscu, przypomniała mi się wczorajsza rozmowa z Maisie, mimowolnie sam do siebie się uśmiechnąłem.

-Co ty taki radosny?- zapytał Calum. Nawet nie wiedziałem, że zatrzymaliśmy się na ich przystanku.

-Wczoraj Maisie do mnie zadzwoniła i przeprosiła- mój uśmiech poszerzył się.

-I bardzo dobrze, nie zawsze ty będziesz ją przepraszać- prychnął Luke, który nie rozumiał mojej uległości względem mojego anioła.

-Jak się zakochasz to też tak będziesz miał- uśmiechnąłem się rozbawiony.

-Nigdy, nie dam dominować kobiecie, nie będę uległy- oburzył się siedemnastolatek, robiąc naburmuszoną minę, przez co razem z Calum'em wybuchnęliśmy śmiechem.

-Z czego się śmiejecie?- do autobusu wszedł Ashton, ale gdy zobaczył naburmuszoną minę Luke'a również wybuchnął śmiechem. Usiadł obok mnie, jak zawsze. Zaczęliśmy rozmawiać o totalnych głupotach.

-Aa... nie będę dzisiaj z wami wracać, idę na mecz Sam'a razem z Maisie- powiedziałem, a chłopacy znowu jęknęli zawiedzeni- No co?- powiedziałem nierozumiejąc ich zachowania.

-Podporządkowała Cię, jesteś jej podnóżkiem, chłopcem na posyłki, totalnym przyjacielem! Zrób coś z tym, bo wiecznie utkwisz w tej strefie przyjaźni- powiedział Calum i dobrze wiedziałem, że ma rację.

Resztę drogi się nie odzywałem, wyczekiwałem swojego przystanku i wreszcie się doczekałem. Razem z Calum'em i Luke'm wyszliśmy z autobusu żegnając się z Ash'em wiedząc, że już go dzisiaj nie zobaczymy. Wszedłem do szkoły i od razu pokierowałem się pod klasę. Lekcje jak to lekcje mijały, Pan Moore był zadowolony, że oddałem wcześniej referat.

Nadeszła przerwa obiadowa. Nałożyłem sobie trochę jedzenia i usiadłem na stałym miejscu. Przede mną usiadła Maisie w okularach przeciwsłonecznych.

-Cześć, po co Ci okulary? W budynku przecież nie świeci słońce- zaśmiałem się i włożyłem widelec z sałatką do ust.

-Cześć Mike, po prostu, coś mi wpadło do oka i mam teraz całe czerwone- powiedziała szybko, za szybko.

-Powinnaś iść z tym do szpitala skoro tak bardzo Cię drażni- coś mi tu nie pasowało.

-Nie, nie... przejdzie mi- uśmiechnęła się i zaczęła grzebać łyżeczką w swojej owsiance, którą brała na każdej przerwie obiadowej codziennie, mimo iż to bardziej pasuje na śniadanie.

-A teraz mów, co naprawdę się stało- od razu jej nie uwierzyłem, ta dziewczyna kompletnie nie umie kłamać. Spojrzała na mnie zszokowana- Chcesz mi powiedzieć tu czy idziemy gdzieś, gdzie jest mniej ludzi?- zapytałem, gdy zauważyłem, że dziewczyna rozgląda się na boki.

-Gdzieś, gdzie nikt mnie nie zobaczy, ale najpierw, proszę zjedzmy, nic od rana nie jadłam- westchnęła i zaczęła jeść, szybko skończyłem swoją sałatkę i czekałem, aż dziewczyna skończy swój posiłek.

-To Ci nic nie da i tak nie unikniesz tej rozmowy- powiedziałem, dziewczyna specjalnie ociągała się z jedzeniem, aby nie musieć ze mną rozmawiać.

Po chwili dziewczyna wstała i odłożyła tackę, zrobiłem to samo co ona. Wyszliśmy ze stołówki i od razu zrobiło się mniej tłoczno. Podczas przerwy obiadowej wszyscy siedzą na stołówce, praktycznie nikt nie krząta się po korytarzu. Poszliśmy w ustronne miejsce, tak by nikt nas nie widział.

-No więc?- zapytałem kiedy się zatrzymaliśmy. Maisie nic nie mówiąc zdjęła okulary i spojrzała na mnie.

Pod jej okiem była wielka fioletowa plama, którą Mai próbowała nieudolnie zakryć makijażem. Ktoś jej podbił oko.

-Nie patrz tak na mnie- powiedziała po paru minutach- Nic się nie stało- lekko się uśmiechnęła.

-Nic się nie stało?!- podniosłem głos i dotknąłem dłonią jej policzka- Kto Ci to zrobił? Nikt nie ma prawa Cię uderzyć- powiedziałem już nieco ciszej.

-Naprawdę, Mike proszę nie wtrącaj się, sprowokowałam Go, nie rób z tego problemu- chwyciła moją dłoń w swoje drobne rączki i zabrała z swojej twarzy, ale nie puszczała mnie.

-Sam Ci to zrobił- wydedukowałem i przytuliłem czarnowłosą- Zabiję Go- powiedziałem przez zaciśnięte zęby.

-Mike, nic nie rób, jeśli to zrobisz już nigdy się do Ciebie nie odezwę- powiedziała pewnym siebie głosem i odsunęła się ode mnie. Po chwili zadzwonił dzwonek, pożegnała mnie krótkim "Cześć, do zobaczenia na meczu" i pobiegła do łazienki pewnie jeszcze szybko poprawić makijaż, aby nie było widać tego dużego lima.

Byłem przybity, nie wiedziałem co robić, to nie ja jestem zaślepiony miłością, tylko Maisie. Tak bardzo kocha Sam'a, nawet Go broni kiedy ten ją uderzy. Boję się o nią, miałem w końcu do tego całkowite prawo.

Przez resztę lekcji myślałem tylko o tym, by zobaczyć ciemnooką i mocno ją przytulić, tak bardzo chciałem wykrzyczeć jej w twarz, że ją kocham i powinna rzucić tego idiotę w błoto i odejść ze mną, ale wiem, że tak by nie było. Zostałaby z nim, mimo tego jak bardzo On ją skrzywdzi. Już sam nie wiem co mam myśleć.

Meisie w swoim związku trochę przypomina mnie w naszej przyjaźni. Mimo tego, że cierpi i tak będzie trwała w tym związku, bez względu na konsekwencje. Tylko, że ja odczuwam ból psychiczny, a Ona fizyczny, chociaż nie wiem czy Sam nie stosuje na niej obu rodzai przemocy.

Po lekcjach powolnym krokiem udałem się na stadion, gdzie miał odbyć się mecz piłki nożnej, usiadłem na najwyższym punkcie trybun i czekałem na Mai, w trakcie czekania, wyjąłem parę zeszytów i zacząłem odrabiać lekcję, przecież nie będę tracił czasu na patrzenie się na rozgrzewających się pseudo piłkarzy, tak wiem, jestem wredny. Odrobiłem już matematykę i angielski, byłem w trakcie odrabiania biologii, kiedy obok mnie usiadł mój anioł.

Przyjrzałem się jej, bo dzisiaj jeszcze nie miałem na to okazji, obecnie na jej twarz pospadały niektóre kosmyki włosów przez wiatr, miała ubraną brązową bluzkę z bardzo cienkiego materiału, trochę jej prześwitywał na białą koszulkę na ramiączkach, granatowe materiałowe spodnie z trzema guzikami u góry, brązowe trapery na stopach. Na prawej ręce jak zawsze trzy bransoletki: jedna ode mnie, druga od mamy, a trzecia od Sam'a. Na lewej zegarek ze skóry od jej ojca. Jak zawsze wyglądała idealnie.

-Mam coś na twarzy?- zapytała gdy zorientowała się, że na nią patrzę.

-Niee...- pokręciłem głową- Po prostu mam piękną- westchnąłem- przyjaciółkę- to słowo przyszło mi z trudem, wymusiłem uśmiech i wróciłem do odrabiania biologii.

-Dziękuję Mike- powiedziała- O! Mecz się zaczyna- powiedziała podekscytowana i skupiła swój wzrok na graczy, a szczególnie na Sam'a.

Szczerze to nie wiem, kto wygrał, kto kogo sfaulował, kto strzelił bramkę, czy też kto dostał czerwoną kartkę. Cały czas siedziałem w książkach, czasami słyszałem krzyki kibiców w tym Maisie, na którą czasami zerkałem. Po skończonym meczu, schowałem książki do plecaka i spojrzałem na murawę. Nasza szkoła wygrała, wzruszyłem na tę wieść tylko ramionami, nie interesowało mnie to.

-Idę pogratulować Sam'owi, idziesz ze mną czy na nas poczekasz?- zapytała Mai z wielkim uśmiechem na twarzy.

-Wiesz co?- spojrzałem na zegarek w telefonie- Zaraz mam autobus, więc ja już pojadę- po raz kolejny wymusiłem uśmiech, przytuliłem krótko dziewczynę znowu czując zapach pomarańczy, który tak uwielbiałem, oderwałem się od niej i czmychnąłem na przystanek autobusowy.

To nie było tak, że nie chciałem spędzić z nią więcej czasu. Chciałem, ale tylko z nią, nie chciałem czekać na NICH, chciałem czekać na NIĄ, a to duża różnica. Nie okłamałem ją z tym autobusem, faktycznie o tej godzinie jechał jeden w stronę mojego miejsca zamieszkania. Pierwszy raz nim jechałem, więc usiadłem na obojętnie jakim miejscu. To był dziwny dzień, wiem, że nie mogę zostawić tak mojej Mai. Czemu muszę jej ulegać, powinienem się przeciwstawić, powiedzieć jej, że jest głupia jeśli po tym co zrobił, Ona nadal chce z nim być, ale nie jestem w stanie tego zrobić. Jestem bezsilny względem niej. Wystarczy, że na mnie spojrzy i już zrobię, co sobie zażyczy. 

Jestem taką ciotą ~ pomyślałem.

Autobus zatrzymał się na moim przystanku, jak zawsze wysiadłem żegnając się z kierowcą i idąc w stronę domu, znowu przywitałem się z mamą, zjadłem obiad, opowiedziałem co się stało w szkole, oczywiście pomijając niektóre wątki. Poszłem do góry i w sumie nie miałem co robić. Lekcje odrobiłem na meczu, więc... co ja mam robić? Wziąłem jakąś książkę z regału i z nudów zacząłem czytać, nie myślałem, że tak bardzo mnie ona wciągnie, byłem na pięćdziesiątej stronie kiedy zadzwonił mój telefon. Znowu dzwoniła Maisie. Odebrałem.

-Tak?- powiedziałem tak jak zawsze.

-Mike...- usłyszałem jej słaby głos, od razu się wyprostowałem jak struna- On..on..

-Spokojnie Mai, powiedz co się stało- byłem przerażony, co On mógł jej zrobić- znowu Cię uderzył?

-Nie, nie Mike- dziewczyna płakała- On ze mną zerwał- szlochała mi w słuchawkę- Zobaczyłam Go za trybunami z Sarą, kapitanem cheerleaderek, całowali się. Gdy mnie zauważył tylko się uśmiechnął i na chwilę się od niej odrywając powiedział "Zrywam z Tobą zabaweczko"- wyszlochała i usłyszałem coś na kształt duszenia się.

-Mai oddychaj, gdzie jesteś?- zapytałem wstając i szukając swojej bluzy.

-W Parku, wiesz gdzie, siedzę na naszej huśtawce- westchnęła.

-Już do Ciebie biegnę, czekaj tam na mnie- powiedziałem do słuchawki i rozłączyłem się. Wybiegłem z domu krzycząc mamie "Zaraz Wrócę!". Park nie był tak daleko, ja i Maisie, mieliśmy do niego taką samą drogę, tylko, że z dwóch innych stron. Biegłem ile tylko miałem sił w nogach do dawno nieodwiedzanego przeze mnie parku.

Było już dość ciemno, kiedy wybiegłem z domu. Nawet nie wiedziałem, że umiem tak szybko biegać, już po chwili stałem na drodze przez park. Znalazłem się na placu zabaw. Maisie tak jak mówiła siedziała na huśtawce. Kiedyś jako dzieci cały czas spędzaliśmy tam czas. Dziś jej stopy sięgały żółtego piasku. Podeszłem do niej i usiadłem na huśtawce obok.

-Cześć, jestem Mike- powiedziałem odgrywając pierwsze słowa, które do niej powiedziałem. Dziewczyna cicho się zaśmiała pociągając nosem.

-Cześć, jestem załamana- spojrzała na mnie i ten widok złamał moje serce. Pod oczami były mokre plamy od łez, rozmazany makijaż, limo pod okiem jeszcze bardziej widoczne.

-Nigdy, na Ciebie nie zasługiwał na taki skarb- szepnąłem, ale i tak wiem, że to usłyszała.

-Nie, nie... to moja wina, nie umiałam utrzymać Go przy sobie, to tylko moja wina, widocznie nie byłam dla niego dobra- obwiniała się.

Zszokowany wstałem i stanąłem przed nią.

-To On nie wie, że stracił najlepszą kobietę na świecie, najpiękniejszą i najmądrzejszą. Nic nie jest twoją winą- przymknąłem oczy- znajdziesz sobie kogoś lepszego, o wiele lepszego- westchnąłem, mając nadzieję, że kiedyś to będę ja, ale to tylko moja głupia wyobraźnia.

-Cieszę się, że mam takiego dobrego przyjaciela- otarła mokre policzki, wstała i przytuliła mnie, szybko ją objąłem, kładąc swój policzek na czubku jej głowy.

-W końcu jestem po to by Cię pocieszać aniołku- powiedziałem na jednym wydechu.

Nic już potem do siebie nie mówiliśmy, staliśmy pod naszą huśtawką, aż dziwne, że nie wymienili jej od tylu lat. I tak bardzo chciałbym, aby każda chwila z nią trwała wiecznie, każda dobra. Chciałbym widzieć jej uśmiech codziennie budząc się rano i kiedy kładłbym się spać, wpatrywać się w jej twarz kiedy będzie spać, bo za każdym razem kiedy jej nie ma to tak bardzo tęsknię, nawet staram się przy niej tak często nie mrugać, aby patrzeć na nią jak najdłużej, żeby czasami nie stracić jakiejś ważnej sekundy. Staliśmy tak może z kilka minut, ale odsunęła się ode mnie mówiąc "Muszę już iść" po czym po prostu odeszła, a ja stałem jak głupek, wciąż wpatrując się w jej oddalającą się postać. Znowu usiadłem na huśtawce, spojrzałem na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą siedziała.

-Cześć jestem Michael... i cię kocham, powiedziałbym ci to gdybym nie tkwił w głupiej strefie przyjaźni- powiedziałem, wyobrażając sobie, że tam siedzi- Nigdy się tego nie dowiesz- prychnąłem i spojrzałem na swoje czarne znoszone trampki.

Wstałem i powolnym krokiem ruszyłem do domu. Jestem takim frajerem. Chcę jej to wykrzyczeć, ale ona i tak pewnie, by mnie nie zrozumiała, pomyślałaby, że żartuje. Weszłem do domu, zdjąłem buty, zamknąłem drzwi na zamek, wiedząc, że mama i tak jest w domu, wychodzi tylko do pracy. Pomaszerowałem do swojego pokoju, zamknąłem się w nim, wśród moich czterech ścian, wykąpałem się jak zawsze długo i analizując ten porąbany dzień, który zalicza się do jednego z najgorszych. Położyłem się na łóżku i patrząc w sufit, zamknąłem oczy, wyobrażając sobie lepszy jutrzejszy dzień. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top