77. J.A.Forfang x A.Wellinger - Lellinger p. IV
Stephan
– Teraz pora na Johanna? – pytam, kiedy stoimy przez dłuższą chwilę w bezruchu.
– Tak – Andi kiwa głową – ale... nie wiem czy jestem gotowy.
– Kochasz go jeszcze? – marszczę brwi, bo to nie ten moment, kiedy powinienem mieć realne powody do zazdrości.
– Kocham, nienawidzę, tęsknię, chciałbym by już nie istniał – odpowiada Andreas – to jest naprawdę trudne Stephan, ale... leczę się z niego.
- I mimo tego przede mną uklęknąłeś? – pytam ze ściśniętym gardłem – to było...
– Wiem, wiele lat temu, dlatego, wiem, że nigdy bym cię nie zostawił, nie dla niego, co ja mówię. Tylko z tobą mogę wierzyć, że mogę zostać z kimś do końca, ale... Dobrze, dam ci ten list, ale obiecaj, że o nic nie zapytasz, nic nie skomentujesz... – Andreas patrzy na mnie swoimi niebieskimi oczami. Lśnią w nich łzy.
Johannie,
kwiatuszku, kwitnący na pogorzelisku. Potworze, przed którym mnie wszyscy ostrzegali. Wiem, że zjawisz się na moim ślubie, tylko po to by pokazać, jak ważny jesteś, ale będą też osoby, które nie pozwolą ci się do mnie zbliżyć. Tak zabezpieczyłem się przed Tobą, tak boję się Ciebie, tak... jeszcze czasami zastanawiam się, co by było gdybym był doskonalszy i potrafił uratować Ciebie, bo to moja wina... Każdy twój ruch, każdy niechciany dotyk, przemoc... Nic nie mów, pamiętam. Tak samo jak to, jak moje ciało reaguje na Twoją bliskość.
I właśnie dlatego, przysięgam, że już nigdy się do mnie zbliżysz.
Udało mi się uciec. Wygrałem.
To znaczy...
Czy z Narcyzem można wygrać?
Mógłbym zacząć od tego, że przez Ciebie zdradziłem Michaela, ale to jedyna rzecz, w której masz rację. Sam chciałem to zrobić i tak, chociaż teraz tego się brzydzę, to z Tobą. Czy nienawidzę siebie za to? Nie. Po czasie mógłbym sądzić, że po prostu wpadłem z jednej toksycznej relacji w drugą, że mam pecha do mężczyzn. Brak odpowiedniego wzorca w relacjach za dzieciaka czy inne tego typu rzeczy, ale nigdy wcześniej nie spotkałem tak świetnego manipulatora. Przy Tobie, nawet Sven wydaje się być naprawdę marnym amatorem. On manipulował dzieckiem. Ty dałeś radę dorosłemu, doświadczonemu przez życie mężczyznę. Moje gratulacje, Johann. Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Tobie, byś trafił na równego sobie. Będzie to ciekawy pojedynek, nieprawdaż?
Ale wróćmy do przeszłości. Chcę Ci przypomnieć co zrobiłeś, chociaż pewnie nie zrobi to na Tobie większego wrażenia. Jak to było? Sam się prosiłem? Zapewne.
Zacznijmy od początku. Momentu, gdy wypiłem za dużo, gdy wreszcie robiłem w łóżku, to czego pragnąłem z osobą, która świetnie udawała, grała. Sprawiała, że czułem się cudowne przez kilka pierwszych tygodni. A kiedy już mnie zwabiła w swoje sidła...
Początki były cudowne. Gdy uwolniłem się od Michaela i zaczęły już oficjalne randki, też było nie najgorzej. Ale potem to minęło.
Najpierw takie drobnostki. Trochę mi się przytyło, trochę cera mi się zepsuła, a przecież zamawiałeś modela. Rozumiałem to, doskonale przeszkolony ze spełniania fantazji. To nic takiego.
Albo gdy ci gotowałem. Przecież miało prawo ci nie smakować. Nieprawdaż? Kiedy sprzątałem to naturalne, że Twoja nerwica natręctw zwraca uwagę na najdrobniejsze niedociągnięcia, których sam, z jakiś powodów nie mogłeś poprawić.
Ty mnie nie biłeś, bo byłeś agresywny.
Ty mnie biłeś, bo jesteś impulsywny.
Tak radziłeś i pewnie radzisz sobie z emocjami dotąd.
A za te emocje i uczucia ktoś musiał odpowiadać. Na przykład ja.
Robiłem to, bo bywały momenty, takie chwile, gdy już traciłem nadzieję, pakowałem torby, przykładałem lód do oka, to przychodziłeś do mnie. Sam z siebie. Nie musiałem o nic prosić. I kłamałeś. Lepiej niż Markus. Obiecywałeś złote góry, większe niż Michael... I zmuszałeś... Przecież Twoje przeprosiny miały jeden cel, a ja powinienem był się domyśleć. Byłeś czarujący, szarmancki, niemal dżentelmen, jak zawsze doskonały w każdym calu. Czułem się wyróżniony, bo już zakodowałeś w mojej głowie scenariusz, że mam szczęście, że ktoś taki jak Ty, zwrócił uwagę na kogoś takiego jak ja. Doceniałem to, łaknąłem Ciebie, zachłysnąłem się Tobą. Uzależniłeś mnie od siebie, od tej ciągłej adrenaliny, huśtawki emocjonalnej, niepewności co przyniesie kolejny dzień. Czekałem na to niepewny przyszłości, złakniony kolejnych wydarzeń.
Mówiłeś, że była między nami chemia... Była. Wykańczająca, dusząca... Nie wiem, jak to znosiłem, doprowadzało mnie to na skraj wszystkiego.
I kiedy byłem na dnie, chociaż jeszcze potrafiłeś mi wmówić, że to jest szczyt tego na co zasługuje.
I kiedy znajdowałem się w piekle, a ty opowiadałeś mi o raju.
Pojawił się on. Ktoś przeszedł już przez tę drogę, którego ciało nosiło znamiona wyniszczenia, którego dusza została stłamszona i zgnieciona przez Ciebie, który dopiero gdy stał się cieniem, zdołał się od ciebie uwolnić.
Byliście razem przez parę lat. Związek jeszcze z czasów szkolnych. Opowiedział mi do czego go zmuszałeś, w jaki sposób nim manipulowałeś. Nie chciałem mu wierzyć, ale on o mnie walczył. Walczył bym nie stał się nim... Posłuchaj Johann, jak to brzmi... Skrzywdziłeś kogoś tak, że stał się cieniem nim naprawdę stał się dorosły, naznaczyłeś go tak, że czuł się w obowiązku przestrzegania przed Tobą... Ja długo po rozstaniu nie miałem siły tego robić. Może byłem delikatniejszy, słabszy, bardziej kruchy...
W końcu On mnie uratował. Odciągnął od Ciebie. Nauczył oddychać bez Ciebie. Wytłumaczył, że nie jesteś tlenem, wodą, że bez Ciebie da się żyć.
I wiesz, co jest najgorsze? To jest tak cholernie trudne, bo jesteś narkotykiem. Wiem, jak skończę, gdy Ciebie przedawkuje, ale mimo to nachodzą mnie masochistyczne myśli, chore fantazje... Nie chcę Ciebie w swoim życiu, w żadnej postaci, bo zrobię sobie krzywdę...
Ocalony
A.W.
Zgodnie z jego prośbą nic nie mówię. Nie komentuję. Przygarniam tylko Andreasa do siebie i pozwalam mu płakać.
Po urlopie wracam pełna sił. Dawajcie znać jak się podoba.
Buziaczki
Wasza D.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top