75. A.Wellinger x M.Eisenbichler partIII Lellingera

Stephan

Nawet nie wiem co mam powiedzieć po przeczytaniu listu do Svena. Patrzę na Andreasa. Znałem go już jako tego osiemnastolatka. Ba, zazdrościłem pierwszych sukcesów. Tego, że on gdzieś tam, obracał się już w tamtych sferach, że kontaktował się z tymi najlepszymi. Nie wiedziałem jaką cenę przyszło mu za to zapłacić.

– Jeżeli chcesz, to możemy jeszcze jakoś sprawić, aby on nie pojawiał się na naszym ślubie – mówię cicho – jakoś to...

– Z dziką satysfakcją do niego podejdę i wcisnę mu tę kopertę w dłoń – kręci głową Andreas – a poza tym, jestem już za stary, naprawdę nic mi nie zrobi. Świetnym prezentem ślubnym będzie zobaczenie jego miny. Odwoływanie zaproszenie w ostatniej chwili, po co, to całe zamieszanie. Zobaczysz sam wyjdzie.

Nie wiem co mam o tym myśleć, tylko wzdycham cicho.

– Chcesz kolejną historię? Czy jednak ta jedna ci wystarczyła – pyta ze sztucznym śmiechem mój narzeczony.

– Chcę cię dobrze poznać – odpowiadam w chwili wahania – gorzej nie będzie.

– Tutaj chyba nie – Andreas podaje mi zmięty kawałek papieru – ale ogólnie, to nie doceniasz mojego talentu do wpakowywania się w kłopoty.

Biorę od niego dosyć pokreśloną kartkę papieru. Jakaś forma listu zaadresowanego do Markusa.

Markusie,

przynajmniej co do imienia mam absolutną pewność, w przeciwieństwie do wszystkich innych rzeczy z tobą związanych. A i pewność mogę mieć też co do wieku. Byłeś tylko cztery lata ode mnie starszy, tak niewiele...

Poznaliśmy się, gdy obydwaj zaczynaliśmy swoje przygody w zawodach najwyższej rangi. Byłeś, pewnie nadal jesteś doskonałym kłamcą, dlatego bez trudu obnażyłeś moje techniki ukrywania wrodzonej nieśmiałości i zakrywania ran z przeszłości. Obdarłeś mnie z maski, którą przywdziałem i muszę przyznać, że zrobiłeś to nad wyraz delikatnie. Widzisz? Jestem obiektywny, dostrzegam twoje zalety.

Muszę także przyznać, że to ty pomogłeś mi z aklimatyzować się w drużynie. Początkowo jako naprawdę dobry kumpel. Podchodziłeś do mnie, zagadywałeś i chociaż początkowo marzyłem tylko o tym, abyś chociaż na chwilę zamknął buzię, to później naprawdę to doceniałem. Wziąłeś mnie pod swoje opiekuńcze skrzydła i sprawiłeś, że naprawdę zacząłeś wierzyć, że świat jest piękny, a życie może być wspaniałe.

Byłeś dla mnie dobry. Tak, mimo tego, co zrobiłeś później, jestem w stanie to zrobić. I pewnie, gdyby nie fakt, że tak jakoś wyszło, że zaczęliśmy ze sobą kręcić. To pewnie nawet była szansa abyśmy zostali całkiem niezłymi przyjaciółmi, może byłbyś moim świadkiem, a tak... Nieważne. Po prostu naprawdę doceniam te wszystkie małe rzeczy, które dla mnie robiłeś. Te wszystkie małe gesty sympatii. I nawet te bardziej kumpelskie zaczepki, gdy wrzucałeś mnie do basenu na kadrowym zgrupowaniu, gdy brałeś na ręce, gdy skradałeś pocałunek, gdy najmniej się tego nie spodziewałem. Już nawet gdy nie byliśmy razem, ale nadal potrzebowałem pocieszenia. Tak, ciężko mi się do tego przyznawać nawet przed samym sobą, że byłeś moim jedynym byłem, z którym potrafiłem nawiązywać jakieś mniej lub bardziej intensywne relacje po. Taki mój, a raczej nasz, mały, wstydliwy sekret, Markusie. Nie, nie łudzę się, że zabierzesz go ze sobą do grobu. Znam cię już na to za dobrze.

Ale do czego zmierzam? Przez te sześć miesięcy naszego związku naprawdę zabrałeś mnie do raju. Może było to jedynie fikcyjnie wykreowane miejsce w moich wyobrażeniach o naszym związku, a może naprawdę chociaż na początku mnie kochałeś.

Z perspektywy czasu jestem w stanie przyznać, że nie okłamywałeś mnie aż tak perfidnie, że specjalnie starannie nie zacierałeś śladów osób trzecich w twoim życiu. Ale... Byłem jeszcze taki młody, niedoświadczony, po tym co mi zrobił Sven byłeś pierwszą długotrwałą relacją. Pierwszą osobą, której aż tak zaufałem, dlatego każde twoje kłamstwo tak bardzo zabolało.

Tak, wiem, wszyscy wiedzieli, że jesteś kochliwy, że przede mną i po mnie podrywałeś wszystko co miało dwie nogi i nie uciekało przed tobą na drzewo, ale weź pod uwagę, że miałem dziewiętnaście lat i od naszego pierwszego pocałunku widziałem nas w urzędzie stanu cywilnego i w małym domku z ogródkiem w górach, w towarzystwie kotków, piesków no i oczywiście stadka kurek. Wierzyłem, że jestem twoim jedynym.

Teraz, mógłbym uznać, że nawet nie wysilałeś się na jakieś bardziej wyszukiwane kłamstwa, że nie prowadziłeś nie wiadomo jakiej gry, że gdybym się chociaż trochę wysili, to by zauważył, ale Markus do cholery, ja ci zaufałem. Wierzyłem, w ten raj, który mnie otaczał, to miejsce, które dla mnie wykreowałeś. Dlatego tak bardzo zabolało, kiedy okazało się, że nie jestem jedynym.

Oczywiście, to do mnie zawsze wracałeś, mnie porywałeś na ręce, za rękę prowadziłeś na międzynarodowe imprezy. Ale jednak potrafiłeś wylądować w łóżku z paroma innymi, w tak zwanym międzyczasie. I może nie kłamałeś mówiąc, że to nic dla ciebie nie znaczyło, a może jednak bliżej prawdy byłeś mówiąc nam wszystkim, że nas kochasz, no niestety, już nigdy nie dowiem się prawdy.

I pewnie bym ci wybaczył tych wszystkich kochanków, gdybyś mnie nie okłamywał, gdybyś nie powtarzał, że jestem twoim największym szczęściem. Pamiętaj, naprawdę byłem bardzo zraniony, gdy mnie poznałeś i to Ty mnie poskładałeś. Zabrałeś do tak wyjątkowego miejsca. Dlatego Twoje kłamstwa i tajemnice bolą tym bardziej.

Ale mimo wszystko dziękuję, tak to dobre słowo. Za to, że chociaż przez sześć miesięcy byłem naprawdę szczęśliwy. Co prawda potem mój świat rozpadł się na tysiące kawałków, ale wtedy... Po prostu nauczyłeś mnie, że nie można wierzyć w miłość idealną i pozbawioną wad, że nie można wierzyć w miłość czystą. Tak, nie przymusiłeś mnie do niczego, ale potrzebowałeś seksu jak powietrza, więc poszedłeś poszukać gdzie indziej. Może powinienem się tego spodziewać, ale Markusie... ja chyba tylko chciałem wierzyć, że mogę być jeszcze po prostu niewinnym chłopcem – romantykiem, który chce tylko bukietów kwiatów, trzymania za ręce, od czasu do czasu skradzionych pocałunków.

I może ja też Cię okłamałem, bo nie powiedziałem, że już nie jestem niewinny, że jestem wybrakowany. I teraz na swoją obronę mam tylko jedną rzecz. Myślałem, że było po mnie widać to naznaczenie przeszłości.

Czy mogę przyznać, że jesteśmy kwita? Na pewno nie. Czy czuję jeszcze do Ciebie żal?

Już nie. Szkoda, że tak to wszystko się zakończyło, ale i tak, chyba nie byliśmy sobie pisani. Albo był to zły czas i złe miejsce.

Markusie, teraz każdy z nas odejdzie w swoją stronę. I może to trochę głupie, ale cieszę się, że byłeś przystankiem w moim życiu. Dzięki Tobie nie jestem już zbyt ufny, analizuję każde zdanie, obietnicę, bo obawiam się, że być może znów wpadnę na takiego czarusia jak ty. Teraz jednak, to już tak nie zaboli, z każdego starcia wychodzi się silniejszym, wiesz co mam na myśli, prawda?

Twój kumpel z kadry,

Andi.

PS: tak z ciekawości, ilu naraz kochanków potrafiłeś mieć?

– Jak często do siebie wracaliście? – pytam cicho, oddając Andreasowi list.

– To nie były takie prawdziwe powroty, raczej takie bardziej wzajemne zaczepki, zawsze nas do siebie ciągnęło, ale naprawdę mnie wtedy zranił. Mogłem dopuszczać go do siebie fizycznie, ale naprawdę nigdy inaczej – Andi patrzy mi w oczy – mogę przysiąść, że nigdy gdy byliśmy już razem.

– Prawdziwe, nieprawdziwe – żartuję, ale w środku odczuwam ulgę, że mężczyzna deklaruje, że to nie było nic poważnego.

– Wiesz, jak się poczułem, gdy go nakryłem na zdradzie? – wzdycha Andreas – Karl jeszcze z tobą nie był, ale był równie zdziwiony co ja. Dopiero później starsi koledzy poinformowali nas o miłosnych wyczynach Markusa. Byli zaskoczeni, mimo że słyszeliśmy jak mówiono o naszym Markusie jako o tym, który przeleci nie tylko skocznie, ale także wszystko co ma nogi i mu na drzewo nie ucieknie, to i tak wierzyliśmy jego zapewnieniom o dozgonnej miłości.

– Karl nigdy mi o nim nie opowiadał – wyrywa mi się – tak samo jak ty.

– No wiesz. Nie ma czym się chwali. Markus jako kochanek nie był kimś wyjątkowym – śmieje się Andi, ale w jego oczach widzę odrobinę nostalgii.

- W przeciwieństwie do... – zaczynam.

– Chociażby Michaela – odpowiada Wellinger i zaczyna szukać odpowiedniej kartki wśród śmieci na biurku – to był ciekawy przypadek... taki inny niż wcześniej. Nie patrz tak na mnie. Czy po upływie lat taki Karl nie wydaje ci się być wyjątkowy?

– Wiesz, w moim przypadku to był tylko Karl – prycham.

– No to tym bardziej – skwapliwie potakuje mi blondyn – a Michael był tylko jednym z siedmiu.

– Chyba ośmiu – poprawiam go – nie zapominaj o mnie.

– Sven nie był ani moim partnerem, ani nikim, o kim chcę wspominać – ton głosu Andreasa gwałtownie się zmienia.

– Przepraszam – przytulam mężczyznę do siebie.

– To nie twoja wina – mówi Andi – po prostu nie spodziewałem się, że tyle czasu to będzie boleć.

I kolejny element układanki za nami. Dziękuję, że mimo problemów wattpadowych tu jesteście i dzielnie czytacie.

Całuski

Wasza D.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top