63. Tanfang
– Proszę cię tylko, abyś się jeszcze raz zastanowił – Johann poczuł, jak wypowiedziane przez Daniela słowa uderzają w niego z całą mocą – nie zamierzam cię odwodzić, ale przecież to co kochasz, z czym wiązałeś tyle planów... zostało ci jeszcze tyle marzeń do spełnienia, Danny.
– Zastanawiałem się nad tym nie raz. Nie tylko po tym upadku, nie tylko podczas choroby, nie tylko po śmierci brata... Johann, ja nie jestem tym chłopakiem, co kiedyś. Już wiem, że nie muszę mieć wszystkiego, już wiem, że mam bardzo dużo, że to mi wystarczy, musi mi wystarczyć, bo wewnątrz siebie czuję tak przytłaczający strach, że aż mnie to paraliżuje – Daniel odpowiadał zadziwiająco spokojnie, nie spuszczając wzroku ze swojego rozmówcy.
– Ale... Daniel, ja sobie bez ciebie nie poradzę – Forfang potrząsnął głową i ukrył twarz w dłoniach.
– Przestań, obydwaj wiemy, że to ty częściej wyciągałeś mnie z bagna. Ciągnąłeś za sobą niemal na siłę i dawałeś nadzieję, że może być dobrze, kazałeś wierzyć, że jestem kimś więcej niż tylko zagubionym chłopcem – blondyn uśmiechnął się smutno – jestem ci za to bardzo wdzięczny, ale może wreszcie będzie ci lżej, dużo lżej...
– Nie mów tak. Tyle razy ci powtarzałem, że jesteś moją siłą... Z kim teraz będę dzielił pokój, kto będzie moim towarzyszem w starciu z młodością? Do cholery, Danny od dziesięciu lat jesteśmy nierozłączni, jak...
– Ciii, Johann, nie zapominaj, że to ty nauczyłeś mnie żyć, że dzięki tobie tu jestem, gdzie jestem i mogę zacząć kolejny etap mojego życia... Dziękuję – blondyn podszedł do niższego mężczyzny i go przytulił – nie będzie jak zawsze, ale wierzę, że będzie lepiej i u mnie, i u ciebie, a może nawet wreszcie będziesz mógł znaleźć sobie kogoś, kiedy nie będziesz czuł, że musisz się mną zajmować.
– To co mówisz, brzmi mądrze, ale to dla mózgu, a przecież wiesz, że ja zawsze kierowałem się sercem – westchnął Johann – i w tym momencie czuję się po prostu strasznie.
– Johann, do cholery, zastanów się ile ci zawdzięczam i uwierz w siebie, bo skoro byłeś w stanie podnieś mnie, dasz radę sobie, z sobą samym.
***
– Myślałeś kiedyś, aby ze sobą skończyć? – Daniel spojrzał w czarne niebo, opierając się o pokrytą śniegiem balustradę ich niewielkiego pokoiku w Finlandii.
– Nigdy więcej nie zadawaj mi tego pytania – odpowiedział Johann przez zaciśnięte zęby.
– Śmierć jest tematem takim, jak każdy inny – blondyn wzruszył ramionami i zacisnął palce na drewnianej poręczy.
– Naprawdę? A zapytałbyś o to swoją mamę? – warknął Forfang – to, że nie straciłem brata, to że nie straciłem nikogo bliskiego nie sprawia, że mnie to nie rusza, tym bardziej, gdy pytasz mnie o to ty, patrząc na mnie spojrzeniem bez wyrazu.
– Bez wyrazu? – Daniel odwrócił się do Johanna przodem.
W oczach Daniela pojawiły się łzy.
– Nawet sobie nie wyobrażasz, jak to boli, jak bardzo pragnę się tego pozbyć – wyznał blondyn.
– I chcesz, abym to ja go odczuwał, tak? – zapytał Johann.
Daniel przygryzł wargę i spuścił wzrok. Może jednak był sens walczyć o kolejny dzień...
***
Mijały miesiące, wrócił głód walki i zwycięstw. Pojawiło się coś jeszcze. Miłość. Tak niespodziewana, niedelikatna i niezwyczajna. Miłość do Johanna, który stał się dla Daniela całym światem, powodem, aby budzić się każdego ranka. W pewne dni jedynym powodem.
Daniel zaczął czuć coś więcej niż ból.
Miłość – kochał Johanna bardziej niż mógłby przypuszczać.
Złość – na własne słabości.
Gniew – gdy przegrywała.
Radość – gdy zwyciężał.
Po prostu czuł, że żyje w jego otoczeniu.
***
Wspólne zwycięstwa, porażki, pokój, łóżko, dom... Zbliżało ich tyle... Czasami tylko Daniel budził się ze łzami w oczach, ale tylko po to by wtulić się w ciepłe ciało ukochanego i dzięki temu odzyskiwał poczucie bezpieczeństwa.
Bywały lata, kiedy to on - Daniel, przewodził zespołem, prowadził ich ku zwycięstwo, ale bywały też takie, kiedy to oni ciągnęli go za sobą. I nieważne, po której stronie stał, zawsze wiedział, że to zasługa Johanna.
***
Lecz nawet najlepszy związek przeżywa pewne trudności. U nich nie było zdrady, kłótni o błahostki, po prostu byli niedopasowani. I nawet ta miłość nie wygasła. Żar, który pojawił się u młodzieńców przerodził się w piękną, dojrzałą miłość, ale nie romantyczną. Przyjacielską.
Dzięki temu ich rozstanie nie było burzliwe. Było długie, bo trudno w jednej rozmowie podziękować sobie za to wszystko i zapewnić, że to niczyja wina, że tak miało być i po prostu powinni otworzyć się na inne osoby.
Popłynęło wiele łez, ale zostali przyjaciółmi i Daniel wiedział, że nigdy w żaden sposób nie zdoła się odwdzięczyć Johannowi za te wszystkie lata...
***
Daniel stał przy zeskoku skoczni. W strefie dla zawodników, przepuszczony bez większych trudności przez dawnych znajomych. Twarz przysłonił kapturem. Na pewno nie powinien być sensacją tego wieczoru, w przeciwieństwie do mężczyzny, który właśnie zasiadał na belce.
A kiedy speaker zapowiedział Johanna. Kiedy jego narty zetknęły się z torami, gdy nogi odbiły z progu i sylwetka wreszcie przeszła do fazy lotu, Daniel poczuł tę euforię. Ułamek tęsknoty do tego uczucia. Cień żalu, że tego wieczoru nie będzie miał szansy tam być. Lecz, gdy ogłuszyła go wrzawa na trybunach i Forfi uniósł nasty w geście triumfu zrozumiał, że nie chciałby być na jego miejscu. Mógł mu po prostu kibicować.
– Widzisz udało ci się zwyciężyć beze mnie – powiedział Daniel do ucha przyjaciela, szykującego się na dekorację.
– Myślałem o tobie, o naszej rozmowie... Masz rację. Zaczynam nowy rozdział w życiu. Nie chcę go zaczynać bez ciebie. Może nam się nie udało, ale... Nie znajdę drugiego przyjaciela, z którym potrafiłbym być tak blisko i to nie tak, że zawsze ja ciebie ratowałem. Czasami ta świadomość, że mam dla kogo się starać, za kogo walczyć sprawiała, że... wiedziałem, że nie mogę się poddać...
– Nie rozczulaj się Forfi... Sam mi mówiłeś, że łzy na zdjęciach nie wyglądają korzystnie – odpowiedział Danny ze łzami w oczach, jemu się już nie spieszyło...
***
O well, shot nieźle po terminie, ale musiałam. Jeden z najbardziej charakterystycznych skoczków zakończył karierę w młodym wieku, dlaczego?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top