46. A. Wellinger x S.Kraft part II
Nie pojechałem na ślub Andreasa i Stephana do Niemiec. Za dużo podobnych historii widziałem. Dlatego w wieczór poprzedzający to niezwykłe wydarzenie siedziałem w ogrodzie swoich rodziców. W samotności popijałem wino z otwartą książką na kolanach. Zastanawiałem się czy mogłem zrobić coś więcej dla Andreasa. Próbowałem z nim porozmawiać, skłonić do refleksji, ale chłopak był albo zbyt zaślepiony miłością, albo suma strat i zysków przemawiała na korzyść ślubu z moim imiennikiem. Żadna z opcji nie wydała się do końca prawdziwa.
Dlaczego w ogóle siedziałem i rozmyślałem o mężczyźnie tak ode mnie różnym? Czy fakt, że było mi go tak po ludzku szkoda był wystarczający? A może po wielu życiowych przygodach czułem potrzebę ratowania ofiar przemocowych związków? A może jednak zauroczenie, które pojawiło się siedmiu lat na nowo się odezwało? Przecież w dzisiejszych czasach obrączka to nie przeszkoda by przespać się kimś innym niż małżonkiem. Biżuterię można zdjąć przed stosunkiem, albo przed samym spotkaniem, bo zepsuje nastrój.
– Stefan, masz gościa! – usłyszałem głos mamy, stojącej na ganku – Andreas, ten taki ładniutki skoczek z Niemiec, przyprowadzić go tutaj czy...
– Przyprowadź, proszę – serce zabiło mi kilka razy szybciej.
Zdążyłem jedynie odłożyć książkę, kiedy mężczyzna pojawił się na ganku. Przez ramię przewieszony miał plecak, na policzkach widniały ślady łez, a jego ręce drżały.
– Hej – powiedział zachrypniętym głosem.
– Zrobię wam herbatkę i przyniosę ciasta – oznajmiła moja mama i zostawiła nas samych.
– Co cię sprowadza? – zapytałem słabym głosem.
– Chcę porozmawiać – odpowiedział cicho – zadać ci parę pytań za nim...
– Popełnisz błąd życia? – zapytałem i gestem ręki zaprosiłem go na koc obok siebie.
Mężczyzna nie odpowiedział tylko usiadł obok mnie. I dopiero teraz zobaczyłem, że lewa część jego szyi i ręka są poparzone.
– Uderzyłeś głową w stół, na którym stał wrzątek? – zapytałem kpiąco.
– Na to nie wpadłem – odpowiedział ze sztucznym śmiechem Wellinger – dobre, muszę zapamiętać.
– A może właśnie nie musisz? – westchnąłem cicho – przecież uciekłeś. Ceremonia jest jutro.
– I jeżeli jutro rano wyjadę, to na nią zdążę – oznajmił Andreas.
– Mam kilka godzin, aby cię uratować? – pokiwałem głową.
– I sprawić, że zrozumiem, że to ratunek – Andi spojrzał na mnie zagubionym spojrzeniem.
– Nie wiem od czego zacząć – przyznałem po dłuższej chwili milczenia, podczas której dostaliśmy ciasto i herbatę.
– Zawsze słyszałem, że początki są najtrudniejsze, ale dzisiaj myślę, że jednak zakończenie wymaga większego wysiłku – odpowiedział Niemiec.
– Co cię do niego skłoniło? – nieznacznie przybliżyłem się mężczyzny.
– Po części ty – Andreas uśmiechnął się nieśmiało – opowiesz mi o tych związkach, o których wtedy wspomniałeś?
– To zajmie trochę – wyznałem.
– Mamy całą noc – odpowiedział.
– A mogę opowiedzieć to jako bajkę? Będzie trochę łatwiej niż jak bym miał mówić w pierwszej osobie – poprosiłem.
– Tak będzie lepiej – zgodził się Andi.
- Był chłopiec, który miał kochający dom. Nie wiedział, że ktoś może go skrzywdzić, bo mama wyganiała wszystkie potwory spod łóżka. Ale chłopiec dorósł i mama już nie mogła czuwać nad bezpieczeństwem w jego sypialni – zacząłem, a mężczyzna lekko się uśmiechnął – i wtedy w niej pojawiło się stworzonko. Zalęgło się w nim biedne i wychudzone. Z wystraszonymi oczami. Nigdy nie było kochane i uciekło, a chłopca dotknęło ogromne uczucie straty.
Andreas patrzył z zaciekawieniem. Podciągnął kolana do siebie i przytulił swoje nogi.
– Znałem to stworzonko? – zapytał, układając głowę na swoich kolanach.
– Tak, ale nie powiem kim on był – odpowiedziałem szybko – opowiadać ci dalej?
– Pewnie – kiwnął głową – dobrze to robisz.
– I wtedy pojawił się w życiu ktoś, kto potrafił otrzeć łzy. Pocałować w czubek głowy i... być najwspanialszym księciem na białym koniu, bo nie wiem czy wiesz, ale chłopiec lubił być traktowany jak księżniczka, rozpieszczany i wielbiony. I tak było bardzo, bardzo długo. Ich związek był jak z baśni. Aż w końcu na palcu chłopca pojawił się pierścionek, bo powiedział magiczne ,,tak". I wtedy wszystko się zmieniło, jakby to było zaklęcie wyzwalające potwora... – zawiesiłem głos i spojrzałem na Andreasa, który nawet nie drgnął, patrząc się pustym wzrokiem w przestrzeń.
Przez chwilę panowało milczenie, kiedy w głowie układałem kolejne zdania. Wziąłem głęboki wdech i ugryzłem ciasto.
– Był o wszystko zazdrosny, przy każdej okazji oskarżał chłopca o zdradę, a chłopiec płakał, bo bardzo, bardzo pragnął udowodnić ukochanemu, że to nieprawda. Ale tamten nie słuchał tłumaczeń i w nocy przemieniał się w potwora. Każdego ranka, po takiej nocy, chłopiec skrywał twarz za maską, układał ubrania, którego długie rękawy i nogawki, nie pozwalały dostrzec siniaków i... cięć – kontynuowałem
Andreas spojrzał na mnie gwałtownie i ujął moją rękę. Pozwoliłem mu zrobić już słabo widoczne blizny, pozwoliłem ich dotknąć. Nie skomentował ich. Pokazał mi swoje, a mnie zadrżało serce. Jego były świeższe, jeszcze nie dawno musiała z nich płynąć krew.
– Mów dalej – poprosił słabym głosem.
– I wtedy przybył kolejny rycerz, który uwolnił chłopca i zabrał go z sypialni z potworem do własnej. I tam chłopiec, po wielu przepłakanych nocach zaznał spokoju i poczuł się bezpiecznie – tylko cudem udało mi się zapanować na głosem.
– Michi – wyszeptał Andreas.
Skinąłem głową.
– I było pięknie. Przez parę lat chłopiec znów czuł się jak w bajce. Planował ślub. Ale rycerzowi się do tego nie spieszyło – tym razem nie zapanowałem nad gniewem w głosie – mówił, że to tylko papierek, błyskotki i okropnie dłużąca się ceremonia. I w końcu chłopiec przyznał mu rację. I żyli jak małżeństwo, ale bez ślubu. I chłopiec dbał o ogień ich uczuć, o całe domowe ognisko, ale trudno utrzymać je w pojedynkę. Tylko, że chłopiec nie wiedział, że walczy o to w pojedynkę, że w tym czasie jego ukochany sypia z innymi chłopcami, każdego z nich traktując jak księżniczkę, zapominając, że ten, którego pierwszego zaczął tak traktować przemienił się w Kopciuszka. A baśń przestaje działać, gdy ją się obróci, zmieni sens zakończenia. Dlatego, chłopiec przemieniony w Kopciuszka nie wytrzymał. Pewnego dnia po prostu wyszedł z sypialni, gdzie niespodziewanie zrodził się nowy potwór, gdzie baśń zaczęła zmieniać się w koszmar.
– Uciekłeś – wyszeptał mężczyzna – przepraszam, chłopiec uciekł.
– Ale teraz jest szczęśliwy, nie ranią go książątka ani fizycznie, ani psychicznie. Nie zdradza książę z bajki i czuje się bezpieczny, bo przynajmniej czasami wraca do mamy, która potrafi wygnać każdego potwora spod łóżka – odpowiedziałem zadziornie.
– Ale czy nie czuje się samotny? – zapytał Andreas.
– Czasami, ale w przeciwieństwie do swojej znajomej księżniczki nie przejmuje się tym, co powiedzą na ten temat inni – odpowiedziałem.
– Jak ty po tym wszystkim...
– Wygrywam? – spojrzałem na niego z uśmiechem – kiedy lecę nie myślę o niczym, jestem po prostu szczęśliwy i wolny. To najpiękniejsze uczucia. A z tych brzydkich... wiem, że dotkliwiej ich nie zranię.
– Czyli twoim zdaniem powinienem uciec, albo przynajmniej nie pojawiać się jutro na własnym ślubie – skinął głową Andreas.
– Tak. Ale pamiętaj, że chłopiec z moich opowieści został wyjątkowo mocno zraniony i teraz boi się każdego księcia.
Moi kochani, macie nieplanowane part II poprzedniego shota i mam nadzieję, że przypadło do gustu. Buziaki.
Wasza D.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top