4. Stollinger
Dla tjuefire i olcia_kiss
Od samego początku wiedziałem, że to nie był dobry pomysł. A w momencie, w którym wsiadałem do swojego czarnego jeepa, w idealnie skrojonym garniturze byłem pewien, że to nie miało prawa się udać. Długie rękawy marynarki i koszuli nie były wstanie zakryć wszystkich blizn – pamiątek, tamtego dawnego życia. Mogłem się jedynie cieszyć, że udało mi się wywalczyć lato, z do bólu rodzinnym Andreasem. Wykwintny obiad z rodzicami chłopaka w październikowy, chłodny wieczór wymagał pozbycia się zdecydowanie mniejszej ilości ubrań niż podobny w samym środku lata. Chyba nawet takie dziecko, jakim niewątpliwie był o osiem lat młodszy Niemiec, musiało zdawać sobie z tego sprawę, bo nie naciskał na rodzinnego grilla.
Jednak mój ukochany, znając moje ciało lepiej niż ktokolwiek inny, nie widział przeszkód by przedstawić mnie swoim najbliższym. Łudził się i mnie przekonywał do wizji, w której nikt nie interesuje się moim... mhm... powiedzmy niecodziennym wyglądem.
– Przecież jesteś dla mnie dobry, a rodzice powtarzali, że to jest najważniejsze – Andreas wypowiedział te słowa po raz tysięczny tego dnia.
Zaniepokoiło mnie to bardziej niż blondyn mógłby przypuszczać. W przeciwieństwie do niego, zdawałem sobie sprawę co oznaczają. Mężczyzna też się obawiał tego spotkania i nie podchodził do niego z charakterystycznym dla siebie optymizmem. Może to już powinien być dla mnie znak, by zawrócić na najbliższym skrzyżowaniu. Jednak jedna rzecz trzymała mnie w tym samochodzie bardziej, niż chęć sprawienia przyjemności swojemu chłopakowi, możliwość udowodnienia sobie, że już nie muszę uciekać, że potrafiłem znaleźć sobie swój skrawek spokojnego świata. Prychnąłem. Znowu okazywało się to kłamstwem.
– Kam, może ja powinienem poprowadzić? – zapytał Andreas po jakieś godzinie wspólnej podróży, zwracając uwagę na bladość mojej skóry i nieobecny wyraz moich oczu.
– Nie – odmówiłem od razu – daj mi udowodnić twoim rodzicom, że jest jakiś powód dla którego ze mną jesteś.
– Wystarczy im jedna przejażdżka z tobą w roli kierowcy, a stwierdzą, że ich bezczelnie okłamałem – przewrócił oczami chłopak, ale nie naciskał więcej.
Znał mnie i wiedział, że to nic nie da. Byłem uparty bardziej od niego, a on nie lubił ze mną walczyć. Dlatego oparł czoło o szybę i starał się odprężyć, obserwując mijany za szybą samochodu las.
– Wyrwijmy się gdzieś po świętach tylko we dwóch – powiedział mężczyzna, nie odrywając wzroku od krajobrazu – jakaś totalna dzicz, no może niech obok będzie stok uwielbiam narty w twoim towarzystwie.
Uśmiechnąłem się krzywo. Lubiłem, kiedy Andreas planował nasze ,,spontaniczne" wypady z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Były takie bezpieczne. Uwzględniające wszystkie nasze zawodowe i prywatne plany. Nie kolidujące z niczym i z nikim. Takie inne od tych, które znałem z młodości.
– A dzicz w kraju czy za granicą? – zapytałem, lekko unosząc brew.
– Może tym razem gdzieś dalej? – zaproponował niepewnie – wakacje spędzaliśmy tutaj.
Skinąłem głową. Miał rację. Udało mi się go przekonać, że urlop w Niemczech nie jest złym pomysłem, wtedy nie mogłem się wyrwać. Teraz dawałeś mi znacznie więcej czasu na zaplanowanie wszystkiego.
– Żadnego mojego chłopaka rodzice nie poznawali tak późno – Andi zaskoczył mnie nagłą zmianą tematu.
– To im powiemy, że poznaliśmy się w wakacje – zrozumiałem od razu, nawet ciesząc się z takiego obrotu sprawy – przez znajomych z twoich studiów. Mogę być kuzynem jednego z twoich licznych kolegów.
– Nie brzmi najgorzej – Andreas zgodził się, a na jego twarzy pojawiło się nawet coś w rodzaju rozluźnienia.
Nie mogłem tego samego powiedzieć o sobie. Nerwowo uderzałem palcami o kierownicę pojazdu. Nie komentował tego. Wiedział, że ,,uspokajanie" mnie nic nie daje. Trzeba to było przeczekać.
***
Dojechaliśmy do rezydencji państwa Wellinger szybciej niż zamierzałem. W dodatku rodzice Andreasa postanowili powitać nas już na schodach swojej posiadłości. Westchnąłem cicho i odpiąłem swoje pasy. Po prostu szybciej mieli przekonać się, że wybranek ich jedynego syna nie jest księciem z bajki. Może dzięki temu wszystko również szybciej się zakończy?
Powietrze było lodowate. Skrzywiłem się, ale nie sięgnąłem po płaszcz, znajdujący się na tylnych siedzeniach auta. Zamiast tego postanowiłem przynajmniej udawać dżentelmena. Obszedłem samochód i otworzyłem drzwi od strony pasażera. Andreas nagrodził mnie swoim cudownym, szczerym uśmiechem, jakby dawał mi do zrozumienia, że to strzał w dziesiątkę.
On nie bawił się w ignorowanie nieprzyjemnie niskiej temperatury. Założył swój płaszcz, a potem zaprowadził mnie w stronę swoich rodziców. Żałowałem, że jest jeszcze tak jasno. A promienia zachodzącego już słońca idealnie padały na nasze sylwetki, chcąc czy nie, prezentowałem się państwu Wellinger w pełnej okazałości, a oni z tego chętnie korzystali. Ich świdrujące spojrzenia jasnych oczu niemal mnie parzyły. Były dociekliwe i nieustępliwe, co w tym jednak dziwnego skoro właśnie miałem zasiąść z nimi do wspólnego posiłku.
Przywitanie było... chłodne. Andreas coś tam wymruczał. Jego matka nawet próbowała się uśmiechnąć. Natomiast ojciec... Silny, męski uścisk ręki, wycedzone przez zęby imię. Z mojej strony niewiele lepiej. Po minie sióstr Andreasa wiedziałem, że opisując mnie, mój chłopak, zastąpił słowo burkliwy tym bardziej dyplomatycznym – małomówny. Zapowiadało się intrygujące spotkanie.
***
Zasiedliśmy do wspólnego posiłku niemal w milczeniu. Miałem tak ściśnięty żołądek, że nie miałem nawet ochoty patrzeć na jedzenie, ale w końcu łyżka wylądowała w misce zupą, a usta otworzyły się automatycznie.
– Chyba za często czytałam Andreasowi bajkę o Pięknej i Bestii – jakże sympatyczną kwestią starsza z sióstr mojego chłopaka rozpoczęła lekką rozmowę przy stole.
Andi musiał kopnąć ją pod stołem, bo dziewczyna skrzywiła się, jej matka tylko cicho westchnęła. Ja natomiast zachichotałem. Przynajmniej będę mógł powiedzieć ,,a nie mówiłem" ukochanemu na ucho przed zaśnięciem.
– Niestety nie da się mnie odczarować – odpowiedziałem, unosząc kącik ust do góry – przynajmniej Andi nie musi się przejmować deadlinem.
Tym razem to moja kostka ucierpiała, ale satysfakcja z zaskoczenia w oczach sióstr Wellinger nagrodziła mi to z nawiązką.
– Przepyszna zupa mamo – Andi przerwał chwilę ciszy z niemal aktorskim uśmiechem.
– Dziękuję – odpowiedziała kobieta – a tobie, Kamilu, smakuje?
– Jest bardzo dobra, dziękuję – skłamałem, bo dawno nic nie wydawało mi się takie mdłe.
Andreas miał szczęście, że na długo przed nim nauczyłem się, że szczerość względem osób, na których nam nie zależy jest zbyt nieopłacalna, aby się na nią silić.
– A powiedz mi, co najbardziej lubisz jeść? Co najczęściej robiła ci mama? – pytanie pani Wellinger było tak niespodziewanie miłe, że mało brakowało a bym się zupą zadławił.
Na drugie pytanie miałem ogromną ochotę odpowiedzieć: ,,kazania". Ale nie zamierzałem przystępować do analizy psychologicznej mojej boga ducha winnej rodzicielki na forum. Jako czarna owca rodziny na pewno nie miałem do tego prawa.
– Rosół i naleśniki – odpowiedziałem po chwili namysłu.
Andreas razem ze swoimi siostrami parsknęli śmiechem. Zmarszczyłem brwi i dopiero po chwili zrozumiałe. Przed nimi siedział dojrzały, trzydziestoparoletni mężczyzna z bliznami na dłoniach i twarzy, o zwykle mocnym spojrzeniu. Może rzeczywiście do tego obrazka naleśniki wydawały się wyjątkowo specyficznym wyborem.
– No to wiemy, co zjemy jutro na śniadanie – na twarzy najstarszej z pań pojawiło się coś na kształt zadowolenia – bo śpicie tutaj, prawda?
– Nie ustalaliśmy tego – wyjąkał Andreas – Kamil...
– Będzie spał w twoim starym pokoju – przerwał blondynowi jego ojciec – Tanja na pewno zrobi miejsce dla swojego ukochanego brata.
– Miałeś aż tak wąskie łóżko? – zapytałem, koncentrując się na zupie.
– Czyli zostajecie? – dopytała się matka Andiego.
– Oczywiście – uśmiechnąłem się sztuczniej niż to było koniczne, może rzeczywiście zasłużyłem na to mrożące spojrzenie swojego chłopaka – chociaż nie zabraliśmy nic na przebranie, a skoro nie państwa syn nie może dzielić ze mną łóżka to z bielizną pewnie jest podobnie, więc...
– Przestańcie! – Andreas wstał i położył dłoń na oparciu na mojego krzesła – nie zostaniemy na noc. Możecie darować sobie te uszczypliwości.
Spojrzeliśmy na niego wszyscy. Również wstałem.
– Rodzice na pewno się za tobą stęsknili. Wrócę sam, a ty... może taki weekend z rodzicami dobrze ci zrobi – uśmiechnąłem się smutno.
Andreas złapał mnie za rękę, miażdżąc mi tym palce. Potem przyciągnął mnie do siebie.
– Stephana akceptowaliście, nie rozumiem... – zaczął Andi, patrząc z wściekłością na rodziców – dlaczego z Kamilem jest inaczej. Będziemy spać dzisiaj razem, albo nie zobaczycie mnie więcej.
Wystraszyłem się. Sam pokręciłem głową i zacząłem się oswobadzać z uścisku ukochanego. On nie powinien dla mnie zrywać kontaktu z rodziną, z kimkolwiek. Nie byłem dla niego odpowiednią opcją. Nie byłem dla niego żadną opcją.
Chłopak jednak chyba postanowił mnie zaskoczyć swoją stanowczością, bo on nie dawał mi się odsunąć. Poczułem na czole jego pocałunek.
Panowało milczenie.
– Rozumiem – odpowiedział blondyn – chodź, Kam.
Pozwoliłem się poprowadzić do samochodu. Pozwoliłem się posadzić na miejscu dla pasażera. Robiłem to wszystko mimo że chciałem tylko uciec, powiedzieć Andiemu, że popełnia wielki błąd.
– Andreas – jego ojciec dogonił nas podwórku, kładąc olbrzymią dłoń na masce samochodu – popełniasz błąd. Ile wy się znacie? Nawet nie wiesz kim on jest?
– Na pewno jest lepszym człowiekiem – odpowiedział naiwnie mój chłopak.
Potem wsiadł w samochód i ruszył w mrok.
***
– Zwolnij – mruknąłem bez przekonania, patrząc na licznik.
Mężczyzna był niespodziewanie blisko zabicia nas. I o ile w moim przypadku to rozwiązanie nie byłoby takie najgorsze, to ciebie mi było szkoda.
– Ja cię bardzo przepraszam, ale ty... – zaczął płaczliwym głosem.
Położyłem mu rękę na udzie.
– Zjedź na pobocze – poprosiłem cicho.
Zrobił to bez zbędnych protestów. Kiedy tylko auto się zatrzymało, to on ukrył twarz w dłoniach.
– Powiedz mi kim jesteś, Kam – szepnął cicho – powiedz skąd te blizny?
– Nie za późno na takie pytania? – prychnąłem.
– Kam...
– Mówiłem ci. Byłem trudnym nastolatkiem. Często wdawałem się bójki – odpowiedziałem cicho – kiedyś uderzyłem za mocno.
– I... – Andreas nie odpuszczał.
– Facet nie żyje – wychrypiałem i nacisnąłem klamkę samochodu.
Blondyn złapał mnie za rękę nieco za mocno.
– Dlaczego? – zapytał cicho.
Milczałem.
– Byłeś pijany? – dopytywał chłopak.
– Facet mnie zgwałcił na dyskotece. Zaciągnął do kibla. Chciałem tylko, aby się odczepił – odpowiedziałem głosem pozbawionym emocji – nie od razu sąd uznał, że działałem w obronie koniecznej.
Cisza. Chłopak nic nie odpowiedział. Przygryzłem wargę. Czego innego mogłem się spodziewać. Może tylko jeszcze jego dłoni na swoim policzku. Zamiast tego mężczyzna zwolnił uścisk na mojej ręce. Zrozumiałem.
Wyszedłem z samochodu tym razem zabierając płaszcz. Zatrzasnąłem drzwi i naciągnąłem na siebie okrycie wierzchnie. Poczułem jak łzy napływają mi do oczu. Pierwszy raz od osiemnastu lat. Przełknąłem ślinę. Traciłem jedyną osobę, na której mi zależało. Mimo wszystko nie spodziewałem się, że aż tak to przeżyję.
Chciałem po raz ostatni spojrzeć na twarz chłopaka, ale zamiast tego poczułem ręce, które mnie do siebie przygarniały. Brodę Andreasa na czubku swojej głowy.
– Przepraszam – szepnął – to musiało to do mnie dotrzeć. Wróć ze mną do samochodu. Opowiedz mi wszystko.
– Po co? – zapytałem.
– Nie chcę z tobą żyć w kłamstwie – odpowiedział.
– Ale...
– Dzisiaj pożegnałem się z rodzicami, nie chcę tego robić z tobą – szepnął...
I co powiecie na taką formę. Trochę dalej od skoków, trochę bardziej mrocznie i tajemniczo. Mam nadzieję, że wybaczycie takie zakończenie. Do napisania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top