36. Stollinger
Płacz kochanie. Zamknij oczka i zapomnij. Niech łzy zmyją wspomnienia tego dnia z twoich oczu i popłyną strumieniami po policzkach...
Andi tulił się do mnie jak dziecko, niewinne i bezbronne. Mimo że czułem jak zgniata moje żebra i poważnie utrudnia tak podstawową czynność jak oddychanie, nie zwracałem mu uwagi. Zanurzyłem palce w jego włosach i przyłożyłem usta do jego czoła.
– Dlaczego zawsze jestem drugi, Kamil, dlaczego? – jęknął – całe życie cudowne dziecko, nadzieja niemieckich skoków i brak jednego złotego orła.
– A jak ci oddam jednego swojego to przestaniesz marudzić? – zapytałem.
– Bardzo zabawne. Kocham twoje poczucie humoru, słońce, ale ja tu przeżywam załamanie prawie tak ogromne jak ty w Chinach! – mężczyzna wbił mi szpilę i bardzo dorośle pokazał mi język.
– Ale i tak mnie kochasz – odpowiedziałem i pocałowałem go delikatnie.
Andreas wreszcie łaskawie się trochę uniósł i spojrzał na mnie załzawionymi oczami. Jego zwykle przystojna twarz była teraz czerwona i napuchnięta od płaczu.
– Ja chciałem tylko wygrać Kamil! Ten jeden pieprzony raz nie być drugi. Za tobą, Stefanem, Ryoyu...
– Ależ kochanie, masz więcej srebrnych medali niż ja i Stefan... – zacząłem.
Ale nie skończyłem, bo mój luby spojrzał się mnie morderczo. Westchnałem tylko i przygarnąłem go z powrotem do siebie. Pragnąłem go uspokoić. Już dawno nie musiałem tego robić. Zazwyczaj robił to on. Dziwnie się czułem z tą zamianą ról, ale chyba się odnajdywałem. Andi przestał szlochać tylko palcami kurczowo trzymał moją koszulkę.
– Misiek, jesteś już stary, masz prawie trzydzieści lat, wyszły ci pierwsze zmarszczki, a teraz zachowujesz się jak nastolatek. Nie powiem jest to urocze i budzi we mnie jakieś ciepłe uczucia, ale...
– Mówił ci ktoś, że jesteś okropnym pocieszycielem -– westchnął Andreas i znów się lekko uniósł.
Jednak tym razem po to, aby już po chwili przyłożyć wargi do mojej szyi i lekko mnie ugryźć. Jeknąłem. I roześmiałem się cicho.
– Nadal nie wiem, jakim cudem jesteśmy razem -– roześmiałem się -– ten beznadziejny seans Zmierzchu u Austriaków, to piwo...
– Po protu potrzebowałeś swojego Edwarda – wszedł mi w słowo Andi.
– Zawsze wolałem Jacobs – droczylem się.
– Bo ty zawsze musisz inaczej niż ja – Andreas był lekko wkurzony.
Lekko, bo pewnie i przed jego oczami stanęły obrazy sprzed dziesięciu lat, kiedy to nasze drogi się złączyły, pierwszy raz splotły palce i połączy wargi...
Potem Andreas złączył nasze usta. Całował mnie przez krótką chwilę.
– To ty powinneś mnie pocieszać – oburzył się nagle Wellinger – i co się szczerzysz jak Hoffer do krótkofalówki?! Pocieszaj mnie.
– A co innego robię od powrotu do hotelu? Pozwalam, abyś miażdżył mi żebra – odpowiedziałem spokojnie.
– Czy ty sugerujesz, że jestem gruby? – Andi spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
Parsknąłem śmiechem i w końcu sam zacząłem go całować. Potem ściągnąłem swoją korzulkę i sięgnąłem do jego. Nie opierał się. Potrzebował tego. Po chwili sam przejął inicjatywę. Lubił to. Pomagało mu to zapomnieć.
A ja po prostu cieszyłem się, widząc uśmiech na jego twarzy. Czasami nie ma nic piękniejszego niż ten drobny ruch warg drugiej osoby.
Kochani musiałam coś napisać po tym TCS. Biedny Andi tak blisko i tak daleko. Mam nadzieję, że z rok mu się powiedzie. Ma jeszcze trochę czasu chłopczyna.
A jeżeli chodzi o serie świąteczną to wrócę z na pewno jeszcze jednym... Dwoma szotami
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top