34. Gaigarecki #seriaświąteczna

Hiacyntokx dla ciebie, oby nie za słodki

– Kluski z makiem spakowałeś? – krzyknął Dawid z kuchni.

– Tak! – odkrzyknąłem z trudem domykając bagażnik.

– A pierogi?! – głos, Bogu dzięki zdawał się być bliższy.

– O nich bym w życiu nie zapomniał – odpowiedziałem.

– A sałatka jarzynowa? – mężczyzna wygramolił się w końcu z domu.

– Też – westchnąłem i zająłem miejsce kierowcy.

– I dzieci... – Dawid zapukał dziewczynkom w szybę.

– Naprawdę sałatka jarzynowa jest ważniejsza niż nasze córeczki? – zapytałem niewinnie.

– Nigdy nie poświęciłem żadnej z naszych córek tyle uwagi, co tym pieprzonym warzywom, na tę pieprzoną sałatkę jarzynową, aby były pokrojone w pieprzoną, idealną, kostkę – warknął mój mąż.

– To nie najlepiej, kocie – odparłem z powagą i pocałowałem go w policzek – ale wiem, że wszyscy to docenimy, jak spotkamy twoje ciotki i babcie.

– No właśnie – westchnął Dawid – czy one naprawdę nie mogą zjeść raz krzywo pokrojonej marchewki?

– Kochanie – zacząłem wyjeżdżać z naszej posiadłości – wszyscy mamy jakieś granice.

***

Dawid zawsze się dziwił, że lubię typowe polskie święta. Oczywiście, obydwoje zdawaliśmy sobie sprawę, że mogło to w dużej części wynikać z faktu, że większość ciocio – babć mojego ukochanego nie komunikowała się ani po angielski, ani po niemiecku, a mój polski ledwie raczkował, ale po pierwsze, mój mąż nie widział powodu, aby nie tłumaczyć mi wszystkiego jak leci (tylko ciocio babciom łagodził w tłumaczeniu moje odpowiedzi), a po drugie, od kiedy mamy trójkę dzieci nie boję się pytań o powiększenie rodziny. No ewentualnie o zawieszenie nart na kołku, ale da się z tym żyć, a wspólne śpiewanie kolęd, składanie sobie życzeń, naleweczki babuni, pierniczki i zawsze nietrafione prezenty były tego warte. To Dawid miał z tym wszystkim jakiś problem...

– Dzisiaj na wigilii będzie mniej osób niż zazwyczaj, bo ciotka Grażyna nie domaga, dziadek Staszek obraził się na stryjka Tadzia, a ciotka Klementyna woli ciepłe kraje – Dawid zapowiedział, kiedy dojeżdżałem już do jego domu rodzinnego – dziewczynki, jak babcia Gosia zapyta co jadłyście przed wigilią, to powiecie...

– Zupkę – odpowiedziała Zuzanka.

– Tak kłamać i to w święta – mruknąłem.

– Dobrze, ty się będziesz tłumaczył mojej matce – krzyknął Dawid a ja uniosłem dłonie w górę.

– Nie możesz się tak stresować świętami, bo dostaniesz wrzodów – zaśmiałem się.

– Co to są wzody? – zapytała Luisa.

– To co ma tata, bo się ciągle stlesuje – odszepnęła Zuzia.

– A co powie tata Karl, jak się dziadek zapyta, kiedy przyjedziemy do nich na wiosnę? – kontynuował mój przejęty mąż.

– Że wsiadamy do auta, odbieramy dziewczyny od moich rodziców i jedziemy prosto do Polski, łamiąc beznadziejne niemieckie przepisy – odparłem ze śmiertelną powagą.

– Tylko spróbuj, a będziesz spać na kanapie – warknął Dawid.

– Na tej, na której nadal stoją pudełka po bombkach? – zapytałem niewinnie.

***

Wigilia zaczęła się bez większych przeszkód. Było parę niewygodnych pytań, ale Dawid odbijał je bez większych przeszkód.

– Jak się ma trójkę dzieci, to ludzie już nie męczą o powiększenie rodziny – szepnąłem z żalem.

– Ale mówią, że musi się nam powodzić skoro mamy ich tyle – odparował Dawid.

– A to prawda – uśmiechnąłem się – a kiedy będziemy śpiewać kolędy?

– Wiem, skarbie, że bardzo się w tym roku przyłożyłeś, aby nauczyć nasze małe księżniczki śpiewania kolęd, ale przypomnę, że u mnie w rodzinie śpiewają głównie dzieci, więc będą musiały się obejść bez twojego wsparcia – szepnął mój mąż.

– Czyżbyś mi sugerował, że brzydko śpiewam? – położyłem dłonie na biodrach.

– Absolutnie, naprawdę mamy taką tradycję – Dawid położył rękę na sercu.

– Mhm – naburmuszyłem się.

***

– Mamo, Karl też jest skoczkiem, więc nie możesz w niego wpychać tyle jedzenia – Dawid stanął w mojej obronie, kiedy kolejny karp miał wylądować na moim talerzu – bo będzie klepał bulę.

– No właśnie, a kiedy zakończycie kariery – zapytał wujek Teofil.

– Nigdy – wybuchnął niespodziewanie mój mąż, aż Luisa, Zuzia i Maja spojrzały na niego zaskoczone – będziemy skakać do śmierci, a dziewczynki dołączą do nas kiedy tylko będą mogły.

– Misiu... – zacząłem, ale Dawid strząsnął moją dłoń ze swojego kolana.

– Wszyscy mają do mnie pretensję, nie tak pokrojona marchewka, bałagan w sezonie, kiedy koniec kariery, za dużo dzieci, za mało dzieci, nie takie włosy, koszula, moja, Karla, sukienki dziewczynek, nie umiem karmić dzieci, nie interesuję się nimi, jestem nadopiekuńczy, rozpieszczam, jestem zbyt surowy, mój mąż jest Niemcem, mój mąż nie jest kobietą, oszaleć można! – krzyknął i wstał od stołu.

– Przepraszam na moment – uśmiechnąłem się na moment i podałem Edwardowi Majeczkę.

***

Dawid chodził w tę i z powrotem w naszej tymczasowej sypialni.

– Wiem, że przesadziłem, zepsułem ci święta, ale ja już mam dosyć, nie znoszę Wigilii – syknął mężczyzna.

– Nie znosisz, bo traktujesz ją jak wojnę – złapałem go i przygarnąłem do siebie.

– Bo to jest wojna – odpowiedział poważnie Dawid – a ja z kretesem przegrywam każdą potyczkę.

– Nie przesadzaj – pocałowałem go w policzek – gdybyś nie brał wszystkiego na siebie i dał sobie pomóc....

– To mógłbym od razu wywiesić białą flagę – westchnął mój mąż – przepraszam Karl, ale z moją rodziną nie jest łatwo, trzeba być przygotowanym w 101%.

– Trochę ich demonizujesz – szepnąłem.

– Troszeczkę...

– Dawid...

– Mhm... – odpowiedział blondyn.

– Musimy tam wrócić – przypomniałem.

– Ale ja nie chcę – zbuntował się.

– Ale musisz...

– Bo...

– Bo jesteś synem gospodarzy i ojcem jednej z płaczących księżniczek – odszepnąłem.

I wróciliśmy do stołu. I nawet jakoś dotrwaliśmy do końca Wigilii.

Kochani, bardzo przepraszam Was za opóźnienia, ale jak ktoś nie choruje normalnie, to choruje w święta. Trzymajcie się cieplutko. Buzi.

Wasza D.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top