26. Romeo i Julia - Kraftboeck

Łapiesz mnie za rękę i ciągniesz w stronę fotoreporterów. Tak, tak Michi, pięknie prezentujemy się na czerwonym dywanie. Ty w swoim błękitnym garniturze i ja, tym popielatym. Czarne mamy tylko krawaty. Tylko skrawek żałoby i smutku, bo przecież nad naszym związkiem już nie ma czarnych chmur, już nie ma przeszkód do pokonania. To znaczy są. Ale małe, drobne, zupełnie nieliterackie. Mawiasz o nich ,,niewarte". Takie są. Nie zasługują na naszą uwagę. Na twoją zmarszczkę, na moje łzy. Tak mówisz, ja ci wierzę. Tylko czasami moja poduszka o poranku jest jeszcze wilgotna.

– Pamiętasz? – pytasz, a ja wiem, że to zwiastuje kłopoty.

Lubisz być nostalgiczny. Lubisz opowiadać, wspominać. Twój ubiór, o ile jesteś wtedy ubrany – przeobraża się w lśniącą zbroję. Jesteś rycerzem. Chociaż nie. Jak ty to mówisz? A już wiem. Nasza historia, to opowieść Romea i Julii, tylko tyle, że ze zmienionym zakończeniem. Już nie dyskutuję, że to zakończenie nadaje sensu tej powieści, bo ty nie słuchasz. Przechodzisz od razu do motywu zakazanej miłości.

Nasza taka była. To znaczy jest. To znaczy... po prostu się nie zabijaliśmy. W swoim tempie skończyliśmy kariery i dopiero wtedy ogłosiliśmy światu, że Marisa i Claudia to bardzo dobre, ale niekoniecznie bliskie (fizycznie) koleżanki. Otoczyliśmy się tylko życzliwymi nam ludźmi, stworzyliśmy wokół swojego górskiego, alpejskiego pałacyku bańkę i zakończyliśmy naszą historię Romea i Julii.

Jesteśmy szczęśliwi. Różnimy się tylko tym, że dla mnie PRZED to zamknięty rozdział, zatrzaśnięta książka, pokryta niemalże kurzem, dla ciebie... lubisz wracać do PRZED. Dlatego nie lubię słowa ,,pamiętasz".

– Tak, ale nie chcę – mam ochotę powiedzieć te cztery wyrazy za każdym razem kiedy, widzę twój nostalgiczny uśmiech.

Jednak już tak nie odpowiadam. Nauczyłeś mnie tego. I kiedy uciekamy fleszom i aparatom ślinisz mi ucho... To znaczy szepczesz.

– Pamiętasz, jak się baliśmy, jak skrywaliśmy się pod osłoną nocy? A teraz pada na nas jasne światło... to nagroda za to co było wcześniej – oznajmiasz.

Nagroda... Ciekawe słowo. Wiem, co masz na myśli. Chociaż chyba nigdy nie oczekiwałem nagrody za czekanie na ciebie na balkonie, kiedy wspinałeś się po ścianie mojego domu rodzinnego. Może zmieniłbym zdanie, gdybym to ja był po drugiej stronie balustrady. No tak, do tego wspomnienia mogę się uśmiechnąć.

Nagrodę oczekiwałbym za coś innego. Za strach, obawę... Mimo twoich deklaracji, pocałunków, seksu, skrywanego lepiej niż najpilniej strzeżona tajemnica państwowa, bałem się, że mnie opuścisz, że to wszystko okaże się zbyt wielką przeszkodą, że moje ciało, zajebista osobowość i idealnie krzywe zęby nie będą wystarczające, aby cię przy mnie zatrzymać.

I właśnie dlatego nie lubię słowa ,,pamiętasz", bo moja pamięć naprawdę wsiada w wehikuł czasu i odbywa podróż do najciemniejszych zakątków przeszłości. Wolę żyć teraźniejszością.

– No wreszcie jesteście – to Thomas łapie mnie za rękaw i ciągnie w stronę pomieszczenia tylko dla personelu, którym co prawda nie jesteśmy, ale Morgi wie co robi – chyba.

Kiedy jesteśmy sami przytula najpierw mnie, a potem ściska twoją dłoń, kiedy odgarniasz blond grzywkę z czoła – rozpromieniony.

– Co Gregor znowu wymyślił? – pytam, biorąc do ręki kieliszek Proseco.

– Nie powiedziałeś mu? – Thomas podnosi brew do góry.

Uśmiechasz się tajemniczo.

– Niespodzianka – wzruszasz ramionami.

– Załatwiłem bilety na premierę Romea i Julii w teatrze muzycznym Wiedniu, w dniu premiery w pierwszym rzędzie – nie wiadomo skąd pojawia się Gregor i otacza Thomasa ramieniem.

Przewracam oczami.

– Jesteście tacy uroczy – Gregor uśmiecha się szerzej i patrzy na zegarek – no kochani musimy lecieć.

– Wiedziałbyś, gdyby interesowałoby cię życie kulturalne Wiednia – mruczysz mi do ucha.

– Niestety Gregor jest twoim przyjacielem nie moim – odpowiadam.

– Brawo, punkt dla ciebie – odpowiadasz ze śmiechem i dostaję kolejnego buziaka w policzek.

***

Przedstawienie jak przedstawienie. Może rzeczywiście byłem źle nastawiony, a może byłem uprzedzony samym tytułem. Nie jestem w stanie powiedzieć: ,,tak, w tej scenie, rzeczywiście widziałem siebie i Michaela" – nie był tam takowych.

Albo mnie się tak wydawało. Zepsułeś mi Romea i Julię ciągłymi porównywaniami, melodramatycznymi opisami naszych przeżyć, doświadczeń, uczuć. Ja tak tego nie odbierałem. Już nie. I jedyne, co cisnęło mi się na usta, to:

– Spójrz, kochany, jakie mamy szczęście, my żyjemy.

Jednak widmo nieuchronnej, w takim wypadku, awantury, skutecznie mnie zniechęcało. Dlatego gorliwie przytakiwałem ci podczas przerwy, a na zakończenie dałem się zaprosić na bankiet.

– Teraz to się czuję jak Kopciuszek – mruczę na co moi towarzysze parskają śmiechem.

– A myślałem, że to Michi jest większym pedantem – Gregor daje mi kuksańca, a ja nie mogę powstrzymać delikatnego uśmiechu.

Ma rację. Patrzę na ciebie, kiedy nagle znowu przeobrażasz się w dwudziestoparoletniego chłopaka o przy długich włosach, sprzątającego nasz pokój z prędkością światła.

– Kiedy zamieszkamy razem nauczę cię sprzątać – oznajmiłeś któregoś razu.

Pamiętam moje nieme zdziwienie. Jak to, ,,kiedy", a nie ,,jeśli".

Lubię cię takiego we wspomnieniach. Zdeterminowanego. Pewnego swoich racji, gotowego na wszystko, byle tylko być razem. Odpowiadało mi to. Nadal mi odpowiada, bo wiem, że sam nie miałbym tyle siły, aby wygrać nasze szczęście.

Brakuje mi tej twojej walki, zaangażowania, jakby nasza obecna sytuacja nie wymagała starań, zabiegania o siebie nawzajem, jakby brak dramatyzmu, odrobiny ryzyka za każdym razem, kiedy dotykałem cię w sposób nieczysto koleżeński, sprawiał, że można przestać walczyć, a przecież drobne nieporozumienia też są warte walki o zgodę.

Łzy napływają mi do oczu. Dlatego nie lubię rozmyślać, dlatego nie lubię wspominać. Zauważasz to i delikatnie całujesz mnie w policzek. Jak dawniej, nie jak ostatnio, kiedy miałem wrażenie, że robisz to tylko na pokaz. Ujmujesz moją dłoń i ciągniesz na parkiet. Jesteś tak uroczo delikatny.

Kołyszemy się delikatnie w rytm melodii, czuję twoją bliskość, ostry zapach dezodorantu i mydła. Jesteś tym facetem, który nie uznaje perfum nawet z ogromnym MEN wydrukowanym na etykiecie. Szkoda. Lubię ładne zapachy, kiedy perfumy mieszają się z zapachem papierosów. Ale u ciebie nigdy tego nie zaznam.

Jednak dzięki tobie zaznam coś innego. Coś, na co nie wiedziałem, że czekam. A jednak rozpoznaję niewypowiedziane pragnienie, nierozpoznane marzenie, kiedy tylko klękasz przede mną. Głos ci się trzęsie prawie tak samo jak dłonie.

– Mogę? – pytasz, kiedy zimne złoto już dotyka mojej dłoni.

Kiwam głową. Zawsze byłem większym tchórzem od siebie, więc moje słowa na dobre uwięzły w gardle.

Szybko nakładasz pierścionek. Podrywasz się. Porywasz mnie w ramiona i obracasz, potem delikatnie stawiasz na ziemi. Kręci mi się w głowie. Świat nadal wiruje, a ja mam jedno marzenie. Niech ta chwila nigdy się nie kończy.

Aż nie do wiary, że nigdy nie podjęłam tak wprost tematu Romea i Julii, do których mogłam wcisnąć albo Procha (nie pasowali mi tutaj), albo Kraftboecka. Padło na tych drugich.

Przyznać się, kto jest zdziwiony, że nikt nie zginął.

Kto rozczarowany? (ja)

Mam nadzieję do szybkiego napisania.

Wasza D.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top