18. J.A.Forfang x H.E.Granerud
Zamykam oczy i biorę głęboki oddech, który zamienia się w parę. Odrzucam włosy do tyłu i wracam do hotelu. Wiem, że śmierdzę alkoholem i papierosami. Na moim policzku na pewno roztarte są szminki, kobiet, które deklarowały chęć śpiewania mi do ucha kołysanek tej nocy, okraszając to mniej lub bardziej agresywnym pocałunkiem. Mógłbym mieć każdą z nich, ale nie chciałem. Medal w drużynówce nigdy nie smakuje tak dobrze, jak ten zdobyty indywidualny. Przynajmniej mnie.
Może powinienem bardziej uważać, aby na nikogo nie wpaść. Nie obchodzi mnie to. Nie dzisiaj. Idąc po schodach, zsuwam z siebie kurtkę. Jest mi gorąco. Alkohol, taniec, adrenalina, to wszystko się ze sobą miesza.
Jutro będą żałować... Szczególnie jeżeli tej nocy nie wyląduję w czyimś łóżku. Może jednak numerek z bardziej lub mniej przypadkową dziewczyną nie był złym pomysłem. Trudno. Teraz i tak jest na to za późno. Wkładam ręce do kieszeni spodni i zaczynam szukać klucza od pokoju. Znajduję i nawet bez większych problemów trafiam kluczem w dziurkę...
Dziwi mnie zapalona lampka przy nie moim łóżku i stojący w drzwiach łazienki Halvor, przebrany już w spodnie od piżamy. Zamknąłem drzwi i oparłem się o nie.
No tak. Nie miałem pokoju z Danielem, ostatnio... nie układało się między nami najlepiej, więc kiedy trener zaproponował małe zmiany w pokojach, to większość przyjęła to z zadowoleniem. Chociaż akurat ja i Halvor byliśmy wybuchowym połączeniem, o czym przekonywaliśmy się każdego dnia od przyjazdu. Rzucony tam, gdzie nie trzeba ręcznik, bluza, spodnie. Zostawiony brudny kubek, niesprzątnięte ciuchy z łazienki... Wszystko było dobrym powodem, aby rzucić się sobie do gardła.
– Zaczynałem się o ciebie martwić – wita mnie Halvor nieszczerym uśmiechem – niespożytą na skoczni energię mogłeś zużyć na parkiecie, chociaż te dziewczynki, które kręciły się na parkiecie wokół ciebie... Myślałem, że stać cię na więcej. Szczególnie, wiedząc jakim facetem jest Daniel.
– Pieprz się – odpowiadam i rzucam w kąt kurtkę, potem zaczynam szamotać się z butami.
– Pomóc ci? – pyta z udawaną troską Granerud – patrząc na to, w jakim stanie jesteś, to ta czynność cię trochę przerasta.
Podchodzi do mnie, ale go odpycham. Pech chce, że mając nieco wypaczone poczucie równowagi, chwieję się i ląduję na młodszym koledze.
– Zanieść księżniczkę do łóżeczka? – Halvor kpi, a ja mam ochotę zmyć mu z twarzy ten okropny uśmiech.
Nienawidzę go. Chociaż bardziej niż jego pogarda martwi mnie zwrot ,,księżniczka", zamiast ,,pijus".
– Poradzę sobie – burczę i próbuję się wyprostować.
On mnie asekuruję. Drażni mnie to. Strzepuję jego ręce. Rozbawienie pojawia się na jego twarzy.
– Jesteś teraz taki żałosny – śmieje się ze mnie, ale dba, aby moja podróż do łóżka była jak najbezpieczniejsza.
Po co? Przecież nasza wzajemna niechęć nie jest tajemnicą. Od dwóch lat skaczemy sobie do gardeł. Bez wyraźnego powodu. Rywalizacja między nami jest na niebotycznym poziomie, dochodzącym, do tego, że kończymy treningi z siniakami od zbyt mocno posłanych piłek, niepotrzebnych fauli i z mięśniami płonącymi z bólu... Żaden z nas nie potrafi odpuścić na głupiej siłowni, więc dlaczego teraz on mi pomaga?
– Ładnie na wyciągnąłem na to drugie miejsce, co? – pyta Halvor rzucając mnie na łóżko.
Niechcący pociągam go za sobą, za nim mężczyzna zdoła oswobodzić rękę, którą oplatał moje ciało.
– Jasne, to wszystko twoja zasługa, gdybym nie przeszkadzał, to by było złoto, a warunki były cholernie sprawiedliwe, bo zdobyłeś medal – prycham i przewracam oczami – życzę ci takich w przyszłym tygodniu. Na obu konkursach, a co masz sobie żałować.
Halvor śmieje się tym razem szczerze i opiera się na łokciu dziwnie blisko mnie.
– Chciałbyś, abym wygrał? – pyta.
– A przestaniesz być wtedy dupkiem? – zadaję idiotyczne pytanie.
Ale trudno mi zebrać się na coś więcej, kiedy mężczyzna jest tak blisko, a w głowi szumi mi alkohol. Jego twarz nieznacznie się przybliża.
– To ty nim jesteś – Granerud kładzie dłoń na mojej klatce piersiowej.
Chce je strącić. Zaczynamy się szamotać. On łapie moje nadgarstki i przybliża swoją twarz do mojej. Zaczynam go kopać. Nie mocno. Po prostu chcę się oswobodzić. Ale jemu to nie przeszkadza. Śmieje się coraz głośniej. W końcu udaje mi się go przewrócić. Teraz to on mnie do siebie przyciąga. Nasze wargi łącza się.
Szamotanina przeradza się w coś innego. Zaczynamy się całować. Dziko i agresywnie. Potem jego ręce oswobadzają moje. Zaciskam palce na jego ramionach. Pazury wbijam w jego nagą skórę. On zaczyna mnie rozbierać.
– Nienawidzę cię – szepczemy w tym samym momencie, robiąc przerwy między pocałunkami.
Nie ma w tym miłości. Jest dużo złości. Bliskości cielesnej. Nie duchowej. Nie może jej być między nieusatysfakcjonowanym zbyt ambitnym sportowcem z wybujałym ego i facetem, mającym problemu zarówno w związku jak i zawodowe. On chce udowodnić swoją wyższość, siłę, fakt, że dominuje w każdej sferze życia – nie tylko na skoczni. Ja... odreagowuje miesiące celibatu, kłótni, cichych dni z Danielem. Nie pomaga wypity alkohol, niezbyt udany początek mistrzostw. Tak łatwo jest teraz zapomnieć.
Całym sobą koncentruję się na Halvorze. Na walce między nami o dominację. Na paznokciach wbijanych w skórach. Na przyspieszonych oddechach. Na ciężarze jego ciała. Na twardości jego mieśni.
– Od jak dawna... – zaczynam, kiedy mężczyzna dochodzi.
– Oh, zamknij się – jęczy Halvor – kiedy mówisz, wszystko psujesz.
Teraz to ja się śmieję. Mężczyzna ma rację. Właśnie zdradzam swojego kilkuletniego chłopaka z facetem, którego nawet nie lubię. Oddając się cielesnemu pożądaniu, bo... po alkoholu po prostu nie boję się tego zrobić.
– Nienawidzę cię – mówi Granerud, opadając na poduszki obok mnie.
– Powtarzasz się – przewracam oczami.
Nasze spojrzenia się spotykają. Lśnią jego oczy, ale nie ma w nich miłości, tylko dzikie pożądanie, tli się fizyczne zmęczenie.
– To się musiało tak skończyć – oznajmia Halvor – tego napięcia między nami... Ono było nie do zniesienia, szczególnie, kiedy migdaliłeś się z Danielem.
- O czym ty... – zaczynam, ale sam ucinam. Nie wiem czy chcę wiedzieć.
– Nie mów, że tego nie czułeś – Granerud zaczyna się nerwowo śmiać – tego... tej chemii między nami.
Nie odpowiadam. Patrzę na niego w milczeniu.
– Zostań ze mną tutaj do rana. Rób ze mną co chcesz, a potem spierdalaj do swojego łóżka – mówię w końcu.
– Słucham? – Halvor patrzy na mnie z niedowierzaniem.
– To co słyszałeś. Jutro po proszę trenera, abym mógł na nowo mieć pokój z Danielem – oznajmiam z udawaną pewnością w głosie, cały drżę i nie obchodzi mnie, czy mężczyzna to zauważy.
– Naszły cię wyrzuty sumienia? – mężczyzna wybucha sztucznym śmiech – będziesz potrafił po tym wszystkim mu spojrzeć w oczy?
– A to już nie jest twój interes – odpowiadam.
Nastaje cisza. Milczymy. Nie odzywamy się do siebie. Rano będzie normalnie. Chwila słabości, alkohol, adrenalina... Błąd. Teraz wyolbrzymiony, bo przecież nie ma najmniejszego znaczenia, w szerszej perspektywie, ale teraz... Jestem taki zagubiony. Zakrywam twarz dłońmi. Słysze tylko jego oddech. Czuję jego dłoń przy swoim ciele...
Długo musieliście czekać, ale ma nadzieję, że było warto. Dawno nie pisałam czegoś w tym stylu. Potrzebowałam czegoś takiego.
Co myślicie o tym shipie?
O kim byście chcieli poczytać?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top