you definitely can't save me, not even I myself can heal me
smutno mocno ale chyba nie do pointu dawania trigerów poza standardowym dla tego fica self-hate i self-destructive intentions
nwm dziwnie sie mi patrzy na ten rozdzial bo tu jest dosc spora akcja ale przez pierwsze 5k slow nic sie nie dzieje a pozniej duzo nagle ale cuz odcinkow z myslami wewnetrznymi i deep rozmowami tez w zyciu potrzebujemy
***
Izanami trochę stresowała się tym zasypianiem przy Hinako, ale okazało się, że strach ten był całkowicie zbędny.
Bała się, że może mamrotać przez sen coś niepokojącego, bała się, że może obudzić się ze łzami w oczach, zwłaszcza że najbliższe dni nie miały być dla niej łatwe, więc obawiała się pogorszenia i tak nawiedzających ją przy każdym zaśnięciu koszmarów. Nie chciała zaniepokoić nimi Hinako.
Jak się okazało, jej obawa nie była w ogóle potrzebna. Może rzeczywiście na początku jej sen był wyjątkowo okrutny, chyba podsycony przez to, co Homusubi powiedział kilka godzin wcześniej, a co bardzo ją dręczyło. W sennym koszmarze widziała Shidou i jakby sam jego widok nie był już tak straszny i bolesny, to był to Shidou z całymi ramionami ubrudzonymi krwią. Obraz niespokojnie zmieniał się tak, że raz po prostu patrzyła na niego z odległości i nic nie mogła zrobić, a innym razem zszywała jego rany i musiała patrzeć na to, jak głębokie były, jak bardzo musiały go boleć.
Gdyby nie śniła, gdyby mogła działać świadomie, mogłaby sobie wyjaśnić, że to jej umysł wystawiał ją na manowce, łączył widok, który widziała dziś w ranach Aoiego, z tym o czym opowiedział jej syn i przypominał o byłym mężu w najboleśniejszy możliwy sposób, w sposób w którym mu współczuła, a nie go po prostu nienawidziła. W świecie snów wcale nie rządziły fakty i sensowne wyjaśnienia, w świecie snów znów mogła kochać Shidou, a jej serce mogło się rozdzierać, gdy ramiona, którymi ją w tym śnie objął, były krwawiącymi ramionami.
Jednak ten koszmar skończył się szybciej niż zaczął. W którymś momencie musiała poczuć się uspokojona, ukojona przez nieznaną sobie siłę, a jej sny z strasznych, zmieniły się w dość niejasne, takie których nie zapamięta, ale które nie sprawią jej cierpienia. Izanami czuła się bezpiecznie i być może prawdziwie odpoczęła pierwszy raz od dawna.
Obudziła się przed zadzwonieniem budzika, ale nie czuła się zmęczona. Sam fakt tego, że jej sny były spokojne, był wystarczający, by czuła że odpoczęła. Lepiej spało się jej krótko, ale w poczuciu bezpieczeństwa, niż jakby miała spać długo, a dręczona koszmarami.
Jeszcze nie wiedziała, która jest godzina, ale wiedziała, że jest dostatecznie jasno, by słońce wpadało przez okno, rozświetlając nieco pokój. Dało jej to szansę na przyjrzenie się wszystkiemu wokół... naprzeciwko siebie miała Hinako. No tak, została ona na noc, nie było w tym nic dziwnego. Izanami jednak nie pamiętała zasypiania twarzami skierowane do siebie, ani tym bardziej nie pamiętała, że Hinako dotykała jej policzka, ale nie uważała tego za nic złego.
Może to dlatego czuła się bezpieczniej i pewniej? To mogło być jednym z wyjaśnień... W takim razie musiała być wdzięczna i jakoś jej to wynagrodzić. Po krótkim zastanowieniu, pogłaskała włosy Hinako, tak w ramach podziękowania, ale mimo wszystko musiała zdjąć jej dłoń z swojego policzka, jeśli chciała wstać.
A wstać chciała, ponieważ mimo że nie szła dziś do pracy, to ciągle trzeba było się wszystkim zająć. Chciała wziąć Ninę na spacer, bo podejrzewała, że psina już nie spała, a poza tym to dobrze, że sama wstała pierwsza, by mogła później w porę obudzić dzieci do szkoły, jak i również Hinako i Aoiego, by wyciągnąć od nich informację, jak szybko muszą wracać do siebie, czy dziś pracują i czy aby się nigdzie nie spóźniają.
Po tej chwili spędzonej na myśleniu, skończyła ze zwlekaniem i chwyciła dłonią rękę Hinako i położyła ją na materac, delikatnie, aby jej nie obudzić. Przyjaciółka wyglądała tak spokojnie, gdy spała, jakby nie była ani trochę zmęczona, jakby tej nocy nie wydarzyło się nic złego. To dobrze, że znalazła w sobie taki pokój i poradziła sobie z tym wszystkim... To było godne szacunku. A gest położenia dłoni na jej policzku? Izanami była jej wdzięczna za takie okazanie bliskości.
Niestety nie mogła wpatrywać się w nią wiecznie i w końcu opuściła swój pokój, słysząc też już dźwięk łap psa, muszącego poruszać się po domu. Nina dobrze wiedziała o tym, że była to pora spaceru i nie dało się nic poradzić, jak tylko z nią wyjść. Izanami spodziewała się jednak, że pies przyjdzie do niej od razu, gdy ją usłyszy, a jednak mogła zobaczyć ją stojącą w drzwiach kuchni i nie reagującą na jej obecność, jakby miała tam o wiele ciekawszy widok.
Więc i Izanami tam zajrzała, próbując dowiedzieć się, co się tam zadziało. Nie spodziewała się tego, że jeden z jej gości też już nie spał, ale nie mogła oskarżać Aoiego za to, że pierwszą rzeczą o której pomyślał po obudzeniu się, było nalanie sobie wody. Właściwie, gdy stracił wczoraj tyle krwi, to powinien nie tylko dużo wypić, ale i zjeść coś na zaspokojenie straty energetycznej. Był tylko jeden problem z tym, że próbował nalać sobie wody z kranu.
— Kranówka jest u nas... — chociaż tego nie przewidziała, wystarczyło powiedzieć tyle, aby go spłoszyć. Aoi podskoczył w miejscu przez usłyszenie cudzego głosu i stłukł przez to trzymaną w dłoni szklankę. Upadła na ziemię z głośnym trzaskiem i nie był to dźwięk przyjemny dla żadnego z nich, a stojąca do tej pory w drzwiach od kuchni Nina, cofnęła się do korytarza. Mądre stworzenie. — ... niezdatna do picia. Poczekaj, przyniosę miotłę.
Aoi jednak nie zamierzał się jej słuchać i rozpoczął litanię przeprosin, już teraz gotów by wyzbierać największe odłamki szkła gołymi rękami. Było jej go na początku najbardziej szkoda w jego wyrzutach, ale w którymś momencie to nawet nie one stały się niepokojącą rzeczą. Przecież to był sposób na bardzo szybkie zranienie się, przecież, przecież...
— Naprawdę nie martw się tak tym — postarała się się go uspokoić. W tej sytuacji nie potrzebowała aby zrobić jeszcze większy problem z tej rozbitej szklanki, niż był to problem już teraz. Mogła po prostu pójść po tą miotłę i dać mu ją, ale bała się wyjść nawet na chwilę i zostawić go z tak ostrym narzędziem. Mogło wydarzyć się wtedy coś naprawdę złego. — Nie trafił w ciebie żaden rozprysk szkła?
— Nie, nie, ale nawet nie przeszkadza mi to, że mogę się tym zranić — odpowiedział tak zwyczajnie, ale właśnie to jak normalnym tonem to powiedział, niepokoiło Izanami najbardziej. Nie takiej reakcji chciała. — Naprawdę przepraszam, odkupię tą szklankę, ja...
— Dobrze, porozmawiamy o tym, gdy już to zmieciesz, ale proszę cię o jedno: żebyś przestał robić cokolwiek robisz teraz — uznała taką wypowiedź za nieco bardziej stanowczą. Może to będzie metoda dotarcia do niego? I chyba rzeczywiście tak było, bo odpuścił sobie z wybieraniem rozbitych kawałków szkła i podniósł się z podłogi, na której dopiero co klęczał, gdy je zbierał. Izanami nie chciała być dla niej tak surowa. Nigdy nie próbowała być surowa, nie miała ochoty na stosowanie twardej ręki, ale tylko to dawało w tym momencie poczucie jakiejkolwiek kontroli nad sytuacją. Może z Aoim trzeba było tak prosto i na temat, mimo że z innymi unikałaby takiego sposobu. — Chodź, dam ci tą miotłę.
Poszedł już teraz za nią, nie próbując upierać się przy swoim sposobie na rozwiązanie problemu. Cieszyło ją to, ale mimo wszystko było jej ciężko. Aoi stanowił dla niej trochę zagadkę.
Chciała uratować każdego, kogo mogła. Chciała znaleźć rozwiązanie na problemy ludzi, wszystko co robiła, było robione dla innych, ale właśnie to sprawiało, że było też dla niej samej. Starała się być jak najlepszą lekarką na swoich pacjentów, przyjaciółką dla Hinako, matką do swoich dzieci. Próbowała dosięgnąć głosów wołających pomoc, nawet tych które już się poddały i nie miały siły dalej wołać.
Hinako była dla niej takim głosem, który kiedyś poddał się w wołaniu, a ona dała mu nadziei, by zaistniał z nową mocą. Martwiła się tym, że być może ten głos nie był ciągle wystarczająco silny, a przekonywał się, że może więcej, niż rzeczywiście mógł. Bała się ryzyka, że zaniknie przez to na nowo, ale wierzyła w Hinako. Wierzyła, że da się jej pomóc, że da sobie radę, jeśli zapewni się jej, że da się radę razem. Nie powinna zostać w tym sama.
Z Aoim było inaczej, niż z pozostałymi osobami, które określiłaby mianem głosu wołającego o pomoc, nie był nawet głosem, który już nie miał siły wołać. Na początku nie była pewna, co do tego swojego wniosku na jego temat, ale im dłużej na niego patrzyła, im dłużej z nim rozmawiała, im dłużej on był w jej towarzystwie, tym bardziej wiedziała że miała rację. Aoi nie był głosem, który przestał prosić o pomoc, bo on w ogóle nie chciał ratunku. Jego marzeniem nigdy nie było, aby ktoś wyciągnął do niego rękę. Dla Izanami to nie było to dobre, by konfrontować się z taką perspektywą. Była przekonana, że powinna pomóc każdemu, nieważne jak ciężko u niego było, ale gdy to człowiek uważał siebie za nie do uratowania, nie miała nawet pojęcia, jak to wszystko zacząć. Przecież była dokładnie taka sama.
Nie wierzyła w swojej uratowanie. Nie wierzyła, że fizyczny ratunek zapewniony przez Shidou, był jakimkolwiek prawdziwym ratunkiem. Nie wierzyła w swoje dobre intencje, w swoje dobre serce, nie widziała siebie jako dobrej osoby, która zasługiwała na ratunek. Może nie nienawidziła siebie, nie uważała siebie za najgorszą, ale nie uznawała siebie za wartą tych wszystkich poświęceń, tych wszystkich straconych żyć. Nigdy nie zrobi niczego, czym za nie nadrobi i wynagrodzi. Nigdy nic nie usprawiedliwi dla niej tego, że nosiła w sobie organy innych ludzi, które nie miały trafić do niej, ale przede wszystkim nic nigdy nie usprawiedliwi jej tego, że przeszczepiono jej organy jej syna. Nigdy nie będzie wystarczająco dobra, aby czuć, że jakkolwiek na nie zasłużyła.
Wiedziała, że jest słaba także i w ciele, że nie pozostawało jej tyle lat życia, ile pozostałoby zdrowej osobie, której nigdy nic nie wydarzyło. Była nie do uratowania nie tylko pod każdym względem psychicznym, ale też nie do uratowania nawet w taki fizyczny sposób. Wszystko wydawało się przypominać, jak bardzo straconym przypadkiem jest.
Zazwyczaj nie musiała o tym myśleć, rzucona w wir pracy, czasem realnie czując dzięki niej tą nadzieję, że może wynagrodzi za wszystko światu, że może uratowanie jej życia miało sens, jeśli ona uratuje innych. W sytuacji jednak, gdy ktoś nie widział ratunku dla siebie, nie mogła powstrzymać się, a tylko myśleć, jak identyczni w tej kwestii byli.
Gdy Aoi rzeczywiście zamiatał już w jej kuchni, poszła za nim, bo nie umiała zaufać mu z tą pracą, nie po tym, co widziała na jego rękach, nie po tym, co musiała szyć. Patrzenie na niego było bolesne pod tym względem, że musiała zrozumieć rzeczy, których nie rozumiała w sobie, ponieważ nawet jeśli nie wyrywała swoich życiowych bóli jako śladów na skórze, szkodziła sobie przecież na inne sposoby. Bardzo chciałaby pomóc każdemu na świecie, ale nie miała pojęcia jak zrobić to dla Aoiego, gdy był człowiekiem takim samym, jak ona była. Ponieważ znaczyłoby to też, że musi pomyśleć nad sposobem, jak można byłoby pozwolić innym pomóc sobie.
— Szklanka — usłyszała w końcu jego głos, gdy skończył już sprzątanie tego bałaganu, a wszystkie odłamki szkła wylądowały już w śmietniku. — Odkupię ją. Jeszcze raz przepraszam.
— To nic takiego, mam w domu jeszcze wiele naczyń — na pewno nie oczekiwała odkupienia jej jednego pobitego przedmiotu. — Ważniejsze jest chyba to, że chciałeś się napić wody, prawda? To ma sens, zwłaszcza że możesz być odwodniony po stracie krwi.
— A... no tak — zgodził się z nią i przyjął szklankę wody, której ona mu nalała, tym razem nie tłukąc już niczego. — Wiem, że widziałaś te wszystkie rany i...
Może tym co chciał powiedzieć było podziękowanie jej, ale przez tego usta nie umiało przyjść to słowo "dziękuję". Naprawdę nie chciał, aby ktokolwiek to widział, ani tym bardziej, żeby ktokolwiek się tym zajmował i nie umiał wykrzesać z siebie prawdziwej wdzięczności w tej kwestii.
— Nie ukrywam, że chciałabym o tym porozmawiać — tak naprawdę nie bardzo chciałaby rozmawiać, a bardziej czuła że powinna. Taki lekarski obowiązek, który na siebie nałożyła wybierając ten zawód i opatrując mu te rany. — Nawet nie chcę pytać o zbyt wiele, ale na pewno muszę ci powiedzieć, że będziesz musiał umówić się do lekarza na zdjęcie szwów. Możesz do mnie.
— O tak, jeśli będzie się dało, to ja chętnie skorzystam z takiej opcji — odpowiedź Aoiego była strasznie szybko, a fakt unikania innego lekarza udowodnił jej, że on naprawdę nie chciał, aby o tym jego problemie dowiedziało się więcej osób. Jeśli mógł to załatwić u niej, tego właśnie chciał. — One nie wchłoną się same?
— Są szwy, które się wchłaniają, ale ten nie był jednym z takich — wyjaśniła mu, bo była to łatwa rzecz to wytłumaczenia. — To była naprawdę paskudna rana i chyba wiesz o tym najlepiej. Naprawdę nie zasklepiłaby się sama, szycie nie było tu moją fanaberią
Nie próbował się bronić, nie próbował już nawet odpowiedzieć. Po prostu pokiwał głową na zgodę, nie mając siły, by się nie zgodzić. Ona także nie chciała walczyć, ale czuła że powinna chociaż więcej wypytać o te jego samookaleczenie: dlaczego, jak często, czy istnieje ryzyko, że to się powtórzy. Właściwie jeśli było zagrożenie tego ostatniego, to przynajmniej w teorii powinna była to gdzieś zgłosić. Pytanie co było lepsze dla Aoiego. Przecież wiedziała że musiał się chociaż podstawowo leczyć, nie było mowy, że dostępu do takiego leczenia nie uzyskał, blizna na jego szyi ewidentnie świadczyła, że chociaż jakiś czas spędził w szpitalu i był poddany tracheotomii. Dlaczego więc już drugi raz skończył u niej, a nie innych lekarzy?
Niezręczną ciszę między nimi przerwała Nina, która chociaż wycofała się wcześniej przestraszona dźwiękiem tłuczonego szkła, nie mogła wytrzymać tego opóźnienia się jej wyjścia na spacer. Przyszła więc już prawie popiskując w celu przypomnienia o sobie.
— Oh, naprawdę ciebie przestraszyłem tym hałasem — ku zdziwieniu Izanami, to Aoii spróbował powiedzieć coś do zwierzęcia, najwyraźniej licząc że pocieszy ją uspokajającym szczebiotaniem. To było miłe, zwłaszcza że nie wydawało się jej, by Aoi jakoś koniecznie kochał zwierzęta. Ostatnim razem przegonił Ninę z krzesła na którym położyła pysk i został podrapany przez Yuuhiego. Nie zdziwiłaby się, gdyby nie przepadał za jej pupilami, ale najwyraźniej postanowił być w tej kwestii lepszy i nachylił się nad psem i podrapał ją za uchem, próbując wynagrodzić za wcześniej spowodowany u niej strach.
— Jej chyba najbardziej dokucza to, że nie wyszłam z nią jeszcze na spacer — wyjaśniła mu jej zachowanie i wpadła przez to na dobry pomysł. Jeśli chciała z nim swobodnie porozmawiać, powinna była zrobić w luźniejszej atmosferze. — Jeśli chcesz, to możesz iść z nami.
— Dziękuję za propozycję, z chęcią. Lubię rano biegać, ale nawet przejście się będzie teraz przyjemne — odpowiedział jej, a tym sposobem ona dowiedziała się o nim nowej rzeczy. Wszystko szło w oczekiwanym kierunku.
Pokierowała więc go ze sobą, a Nina pomimo swojego wieku i bycia raczej starszym psem, miała w sobie dużo energii, gdy chodziło o takie wyjścia. Pozwoliła sobie założyć szelki, ale Izanami ciężko było złapać ją i przytrzymać, gdy przeszło do zakładania smyczy. Izanami podziwiała Mirai, która zazwyczaj umiała to zrobić sama, bo przecież to córka najczęściej wychodziła z psem, a dziś ona ją tylko wyręczała, by pospała sobie dłużej. Ninę w końcu udało się przytrzymać Aoiemu i to on zapiął jej smycz, a Izanami pozostała z wolnymi rękami.
Chwilę wcześniej zastanawiała się, czy powinna wziąć pewien konkretny przedmiot ze sobą na ten spacer. Może by się od tego powstrzymała, ale to że w tym momencie nie miała co robić, sprawiło że pokusa była zbyt silna. Włożyła paczkę papierosów do kieszeni i uznała że najwyżej żadnego nie zapali, jeśli będzie przeszkadzało to Aoiemu.
Wyszli z domu, a Izanami spytała się go wcześniej, czy nie potrzebuje przypadkiem kurtki. Ta jego była tak zakrwawiona, że nie była zdatna do użytku, przynajmniej do jej wyprania. On uznał jednak, że nie jest na tyle zimno, a z powodu wczesnej pory, nie spodziewał się spotkać zbyt wielu ludzi i nie obawiał się dzięki temu wychodzenia z bandażami na rękach.
Sama założyła na siebie bluzę, ale teraz zdjęła ją i przewiązała w pasie, bo było jej w niej za ciepło. W sumie to powinna była zaufać Aoiemu, gdy przewidział, że tak będzie i najwyraźniej miał doświadczenie z biegania o takiej porze.
— Hej, miałeś rację — uśmiechnęła się do niego, który szedł obok niej cały ten czas i nie uskarżał się na szybkie tempo, jakie nadawała spacerowi trochę ciągnąca na początku Nina.
— Ja? Um... Nie, nie sądzę? — znów speszył się przez jej wypowiedź, a w głowie Izanami pojawiły się dwa przemyślenia, co do tego, czemu on reagował w taki sposób. Czy w ogóle potrafił uznać, że zrobił coś dobrze, bez natychmiastowego zaprzeczenia temu? Jeśli to było odpowiedzią, było jej go szkoda, ale przynajmniej nie musiała czuć winy, bardziej obawiała się o to, co jeśli to była druga opcja. Bo nawet jeśli byłby taki przy wszystkich, to czuła, że ona była osobą, która wyjątkowo go peszyła. Co robiła nie tak? Czy miała wpływ na to, że on się obawiał? Jak miała mu pomóc w takich warunkach?
Te myśli doprowadziły ją do stresu, podczas gdy miała przecież być tu tą opanowaną i niezmartwioną niczym osobą. Musiała pozbyć się tego niepokoju, by móc dalej pomagać, zamiast kończyć uduszona własnymi myślami, sama stając się porażką. Było na to tylko jedno rozwiązanie.
Zajęło jej to zaledwie moment, aby wyciągnąć z kieszeni trzymane tam papierosy i zapalniczkę i bardzo szybko odpaliła jeden z nich, którym nie zaciągnęła się na początku zbyt bardzo, by nie zanieść się kaszlem i nie wzbudzić zbędnych podejrzeń w Aoim. Nie musiała pokazywać całemu światu, jak zła była kondycja jej płuc.
Pomimo tego ciężko było było jej powstrzymać odkaszlnięcie na jakie się jej zebrało. Jej płuca naprawdę nie radziły sobie z tym dobrze, ale o to w tym wszystkim właśnie chodziło. Chociaż teraz w paleniu potrafiło znajdować już rozwiązanie na zwykłe zaspokojenie głodu nikotynowego, na radzenie sobie ze stresem, to tak naprawdę zawsze będzie w niej tkwił ten podstawowy cel zaszkodzenia sobie.
Obróciła głowę w stronę Aoiego i opuściła trochę papieros, żeby nie dmuchnąć mu dymem w twarz. W przeciwieństwie do wcześniejszego sposobu w jaki szedł, z zwieszoną głową i trochę niepewną postawą, teraz przyglądał się się on jej zainteresowany i wyglądał na mniej spłoszonego, niż wyglądał podczas pierwszej próby rozmowy.
— Jeśli chciałabyś mieć obie ręce wolne, to ja mogę poprowadzić psa. W gruncie rzeczy pomogłaś mi bardzo, a ja chciałbym móc jakoś to wynagrodzić — próbował od razu się wyjaśnić, nawet gdy składał życzliwą propozycję. Izanami naprawdę uważała, że nie musiał się tym tak stresować.
— Nie, nie potrzebuję z tym pomocy — było jej miło, że o tym pomyślał, ale nie potrzebowała tego. Nie miała żadnego problemu w zrobieniu dwóch rzeczy na raz, nie sądziła, że z dłoni może jej wypaść smycz lub papieros. Poza tym bardzo nie zgadzała się z nim, co do tego, by miał wobec niej dług wdzięczności i chociaż wahała się, czy powinna mu to powiedzieć, w końcu to zrobiła. — Naprawdę nie musisz niczego dla mnie robić. Powiedzmy, że wszystko za co tak czujesz, że musisz mi wynagrodzić, to była darmowa konsultacja medyczna, za którą niczego nie oczekuję. Możesz wyluzować, Aoi.
— Tak... chyba to właśnie powinienem zrobić — zgodził się z nią w końcu, a dla niej była to olbrzymia ulga. Przez chwilę bała się mu to powiedzieć, ale być może powinna była zrobić to nawet i wcześniej, skoro nie zareagował w negatywny sposób, a właściwie się z nią zgodził. Kolejne jego pytanie już jednak ją zdziwiło. — Cóż, w takim razie chyba mogę spytać o coś, co chodzi mi po głowie, prawda? Uh, jeśli masz już ich mało to jasne, zrozumiem odmowę, ale zastanawiałem się, czy mogłabyś dać mi...
Nie była pewna o co mu chodziło, dopóki nie wskazał jej dłonią na paczkę papierosów. Wtedy wszystko stało się jasne. Przez chwilę martwiła się nad moralnością bycia złym przykładem i tym, że w tym momencie średni musiał być z niej lekarz, a tym bardziej średnia osoba mająca pomagać ludziom, ale nie zamierzała odmawiać. Traktowała go poważnie, a jej największym zmartwieniem w tym momencie mogło być tylko to, że po raz kolejny zauważyła między nią, a Aoim podobieństwo z którego nie była dumna.
Więc czy naprawdę chciała mu odmówić? Nie do końca. Miał rację w tym, że to pomoże im obu poczuć się swobodniej w swojej obecności, w końcu łamiąc tą relację lekarz-pacjent.
— Możesz jednego wziąć — podała mu nie tylko paczkę, ale i zapalniczkę, które on chętnie przyjął. Zapalił jednak trochę niezgrabnie, widziała po nim, że nie palił na co dzień, ale nie spuściła z niego wzroku, dopóki nie oddał jej przedmiotów. Nie ufała mu z czymś mogącym poparzyć. Zaciągnęła się mocniej swoim papierosem, czekając na dalszy rozwój sytuacji. — Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się takiej prośby.
— Nie palę codziennie — wyjaśnił jej szybko, po czym wziął zbyt głęboki oddech i zaciągnął się dymem. Kaszel, jakim się zaniósł udowodnił jej, że jej nie okłamywał. Nie był dobry w tym, co robił. — Nigdy mnie nie korciło, poza może spróbowaniem raz czy dwa dla towarzystwa, no i martwiłem się świadomością, że jedna osoba może zacząć to robić, gdybym i ja zaczął... chociaż wydaje mi się, że tym akurat nie muszę się dłużej martwić.
— Wiesz, jeśli ta druga osoba była dorosła i mogła podejmować własne decyzje, to nie musisz czuć się za nią tak odpowiedzialny — zaproponowała w kontrze. Nie uważała, by Aoi miał się za co w tej kwestii obwiniać. — Sama dałam ci papierosa, mimo że mogłam odmówić, bo wiedziałam, że tego chcesz i poprosiłeś mnie o to.
— To... trochę inna sprawa. Bo nawet nie wiem, czy ona by tego naprawdę chciała, czy robiłaby to tylko dlatego, że ja tak bym robił. Zresztą mówiłem, że nie muszę się o to dalej martwić — spróbował wyjaśnić swoją perspektywę. Rozumiała ją, ale nie było to dobre dla niego. — Po prostu się o nią troszczyłem.
— Nie mogę cię obwiniać — Izanami nie lubiła myśli, że byli podobni pod tym względem, ale Aoi powiedział jej coś, co wyraźnie przypomniało jej o Shidou. O tym, jak strofowała go za przepracowywanie się, o tym jak oferowała mu inne rozwiązania na stres niż palenie, co do czego zawsze się zgadzał, dopóki jej nie zabrakło w jego życiu. Aoi przypomniał jej o tym, jak bardzo kochała kiedyś Shidou i jak bardzo się o niego troszczyła. Nawet gdy teraz go nienawidziła, tamte dawne uczucia były silniejsze w czasach swojej świetności, niż kiedykolwiek potrafiła być jej nienawiść do Shidou. — Też nie chciałam, by osoba o którą się troszczyła... sobie szkodziła.
— A... więc może niepotrzebnie zacząłem temat. Przepraszam — speszył się, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak wiele powiedział. Ciągle musiało go coś jednak trapić. — Ale um... czy chodzi o Hinako? Ja już naprawdę nie rozumiem, co was łączy, po tym gdy mnie do ciebie zabrała.
— Nie, nie chodzi o Hinako. O nią ciągle się troszczę i nie zamierzam przestawać. A wyjaśniając twoje skonfundowanie, Hinako jest moją przyjaciółką — Izanami uśmiechnęła się, gdy mówiła o Hinako. Była oną osobą, o którą też potrafiła się martwić, ale nie osobą, która kiedykolwiek przyprawiła jej ból. Uśmiech zniknął z jej twarzy dopiero, gdy przestała myśleć o niej, a znów miała opowiedzieć o Shidou, a zanim to zrobiła, jeszcze raz odkaszlnęła z trudem. Dym w jej płucach, w jej gardle był ciężki i zatruwający, jak myślenie o mężczyźnie, którego niegdyś kochała. — O tamtą osobę już dłużej nie, ale może jest jakaś racja w tym, że nie chcę by sobie szkodził. Nie chcę go w moim życiu, ale gdy wiem, że jest gdzieś tam poza nim... to wiem, że nie jest dobrze i zasłużył sobie na to wszystko. Jednak nawet to nie umie sprawić, bym chciała, by sam siebie skrzywdził. Zasługuje na cierpienie, ale nie zadane przez siebie.
— Czasem nikt nie chce cię skrzywdzić, więc trzeba zrobić to samemu, wiesz? — Aoi spróbował jej wyjaśnić swoją perspektywę, która od razu zabrzmiała na przykrą i Izanami czuła się tak smutno z faktem, że on faktycznie tak myślał. — Tak... myślę, że wiesz. Czasem gdy zrani cię ktoś, kto najbardziej na świecie nie chciał tego zrobić, wtedy wydaje się bardziej niż sprawiedliwym, by samemu też się zranić...
— Aoi! — chciała żeby się rozgadał, powiedział coś więcej ze swoich myśli i chciała poznać, co siedzi w jego głowie, ale nie mogła mu po prostu pozwolić tak myśleć, nie mogła się zgodzić z tym, że to było jasne podejście, jakie do siebie odnosił. Ściszyła głos przepraszająco, gdy zdała sobie sprawę, że przerwała mu z uniesionym tonem. — To może wydawać się sprawiedliwym, ale wcale nie jest.
— A jednak wydaje mi się, że mimo wszystko mnie rozumiesz — Aoi uparcie stał przy swoim, pomimo że nie był w swoich słowach jakiś bardzo pewny. Stanowiło to dla niej naprawdę ciekawy kontrast i sprawiało, że jednak ufała jego osądowi, nieważne jak bardzo jej się nie podobał. — Wiem, że nie chcesz dla mnie źle, ale dla siebie... to już chyba inna sprawa.
Miał rację. Izanami nie była z siebie dumna, nie chciała, aby on ją rozumiał, ale wiele łączyło ich w tej kwestii. Wcale nie działali na siebie dobrze w podstawowym znaczeniu tego słowa, nie zachęcali siebie nawzajem do zadbania o siebie, bo dobrze wiedzieli, jak ciężko byłoby się samemu do tego zmusić. Jednak właśnie ta świadomość, że jest ktoś, kto rozumie to uczucie, umiała pocieszyć sama w sobie.
Nie chciała udowadniać mu jednak jego racji, bo chociaż sama znajdowała w tym więcej zrozumienia, wiedziała że dla niego to może być raczej załamujący wniosek. Wzięła ostatni wdech dymu, po czym zdecydowała się na wypuszczenie go z płuc i zakończenie palenia. Zgasi go przy najbliższym śmietniku. Aoi nie zaoferował jej klasycznej pomocy, nie przekonana jej, by tak właśnie postąpiła, ale działało na nią to, jak wiele siebie widziała w nim, a przecież tak naprawdę nie chciała, by on teraz palił z nią, według siebie dla towarzystwa, a w praktyce rozwijając w sobie kolejny szkodliwy nawyk. Nie chciała, by ulegał żadnemu dalszemu uzależnieniu, zwłaszcza że widziała już w nim te, które objawiało się ranami na jego skórze.
Przywołała do siebie Ninę, która do tej pory szła z przodu i nie marzyło jej się zwalnianie tempa. Jednak skoro mieli zrobić chociażby ten mały przystanek, by wyrzuciła niedopałek, musieli się na moment zatrzymać.
— Izanami, czy coś się stało? — Aoi także miał pytania, co ich zatrzymania się. Ona zaprzeczyła ruchem głowy i pokazała gestem co miała zamiar zrobić. Papieros szybko znalazł się w popielniczce i już poszliby dalej, gdyby nie to, że Aoi też chyba zastanawiał się, czy nie zrobić tego samego. Widziała, że nie zaciągał się dymem już tak bardzo jak na początku i chyba zamierzał kończyć. Coś jednak kazało jej być podejrzliwą.
Aoi nie głupi i wyczuł jej podejrzenia, więc poczekał chwilę na moment gdy Izanami odwróci wzrok, zanim zmierzył do czynności, jaką zamierzał zrobić. Wystarczyła chwila, by spojrzała ona na Ninę, a on oddalił papieros od ust, lecz zamiast do popielniczki w śmietniku, zbliżył rozżarzoną część do swojej ręki. Na całe szczęście przez chwilę się zawahał, co dało jej możliwość, by znowu zdążyła na niego spojrzeć i wybić mu ten pomysł z głowy.
— Masz popielniczkę, użyj jej — nie spuściła z niego wzroku, dopóki tego nie wykonał. Cały ten czas próbowała pomyśleć nad tym, co miała mu powiedzieć. Nie było tu mowy, by bawić się w wyjaśnienie, dlaczego rzeczy dla niego niedobre nie są dobre. Przecież doskonale o tym wiedział, dlatego właśnie chciał to zrobić i nie miała pojęcia, co może zadziałać, co może do niego dotrzeć. Chciała chociaż spróbować, więc odkaszlnęła ciężko i spróbowała zacząć temat. — Hej, rozumiem to. Naprawdę rozumiem, mimo że mamy różne doświadczenia, a ja nie znam dokładnie tego twojego. Jednak wiem, że zgaszenie na sobie papierosa i więcej rzeczy, które sobie robisz, nie są sposobami na radzenie sobie z czymkolwiek co przeżywasz, a ja chcę ci pomóc.
— Mówisz o tym, że możesz mnie zrozumieć... tak jak już wcześniej sugerowałem — zgodził się z nią, wcale jednak nie wyglądając na szczęśliwego w związku ze swoją obserwacją. — Przepraszam, że teraz o tym mówię, po tym gdy ty chciałaś pomóc mnie, ale tak, masz rację. Co do tego, że mnie rozumiesz.
— Mój stan to już jednak nie powinien być powód do zmartwień dla ciebie — odpowiedziała mu, wyraźnie pokazując, że nie chodziło w tym wszystkim o nią. — To tylko sprawia, że chce ci pomóc bardziej.
Aoi nie wydawał się jednak przekonany jej argumentacją, chciał zrobić to też o niej, nie tylko o sobie. Już był na tropie do zrozumienia jej i nie zamierzał odpuszczać.
— Gdy szukałem tej szklanki... jeszcze raz przepraszam za to że ją wziąłem i pobiłem... — Aoi chciał jednak wyjaśnić jej skąd wzięła się jego świadomość o ich podobieństwach. — Nie wiedziałem, w której szafce szukać, więc na początku zacząłem od tej mniejszej. Nie było tam naczyń, więc szukałem dalej, ale widziałem w niej charakterystyczny przedmiot. Inhalator, taki medyczny... W najlepszym wypadku ktoś w twoim wypadku ma astmę, w najgorszym niewydolność w płucach, prawda? Ten dziwny kaszel tylko mi to udowodnił, to czuć, że szkodzisz sobie paleniem mimo takiej dolegliwości. I my... rozumiemy się pod względem chęci zniszczenia siebie.
Izanami była zszokowana, jak łatwo połączył wszystkie te fakty. Przecież ona nie pokazywała otwarcie intencji własnej destrukcji. Nie podobało jej się to, nie chciała aby zrozumiał tak wiele, ale była pod dużym wrażeniem. — To była słuszna obserwacja. Możesz czuć się z siebie dumny.
— To co czuję, to właściwie bardziej smutek, że się nie pomyliłem — przyznał jej, gdy ona potwierdziła jego słowa. Potrafiła to zrozumieć, tak samo czuła się ona, gdy dochodziła do nowych wniosków, co do niego. Zazwyczaj po prostu go żałowała i może działało to też w drugą stronę. — Nie znam cię dobrze, ale wszystko, co od ciebie słyszę, to same dobre rzeczy i życzenie mi tego co najlepsze. Gdybym był tobą, myślałbym o sobie jako o kimś bardzo dobrym i nie zasługującym na jakąkolwiek krzywdę.
— Jako o kimś bardzo dobrym? — powtórzyła za nim na głos. Czy w ogóle widziała siebie, jako dobrą osobę? Nie do końca. Nie potrafiła myśleć o sobie w osobisty, indywidualny sposób. Była dla siebie siłą, była tym, co robiła dla innych osób, jako wynagrodzenie za życia, które poświęcił Shidou dla uratowanie jej. Dopiero w oczach innych ludzi stawała się postrzeganą. Była postrzegana w miłości jej dzieci, w rodzinie jaką utworzyła, gdzie każde "kocham cię" wymawiane przez Homusubiego, gdzie każde otwieranie się Mirai, przypominało jej, że jest kimś, że jest ich matką i ma dla kogo żyć. Była postrzegana w wdzięczności, w komplementowaniu jej ciężkiej pracy przez Hinako, w portrecie który dla niej narysowała, pokazując jej, że była tak pięknie widziana. Chociaż Aoi pewnie nie zdawał sobie z tego sprawy, jego słowa znaczyły teraz dla niej naprawdę dużo i pokazywały jej, że ktoś może postrzegać ją jako dobrą osobę.
— Tak, jesteś dobrą osobą, która okazuje mi same miłe rzeczy cały ten czas, mimo że właściwie nawet się nie znamy — tym ostatecznie dobił resztki jej niepewności, ostatecznie udowodnił, jak poważne było jego zapewnienie. — Jesteś taka... godna naśladowania? Chciałbym mieć twoją siłę charakteru.
— W ogóle nie widzę tego w ten sposób, Aoi, bez przesady — zaśmiała się już trochę, nie wiedząc jak inaczej ma zareagować. Nie była przecież wzorem. — Ustaliliśmy przecież, że jesteśmy ludźmi podobnymi do siebie, nie gorszymi, czy lepszymi. Jednak skoro uważasz o mnie takie rzeczy... mogę służyć ci radą.
— O... — podziękował jej uśmiechem, nawet jeśli nie umiał znaleźć właściwych słów. — Po prostu widzę podobieństwo w naszej chęci tego, by siebie skrzywdzić, tylko tak totalnie nie rozumiem, czemu uważasz, że miałabyś zasłużyć na krzywdę. Masz swoją rodzinę i Hinako, pracę w której jesteś dobra... i nie uważam, że to odbiera ci prawo do czucia się źle, ale już wcześniej myślałem o tym, jak bardzo wiele osiągnęłaś i że zasługujesz na to wszystko. Nawet teraz, gdy spacerujemy po okolicy twojego domu, widzę jak przyjemne to miejsce. Tak dobre ułożenie sobie życia jest tym na co zasługujesz, nie krzywda dla siebie.
— Aż tak podoba ci się okolica? Rzeczywiście jest to dosyć spokojnie, to bardzo rodzinne miejsce — Izanami trochę chciała zboczyć z tematu tego, na jak wiele zasługiwała, bo gdyby się w to wgłębić, okazałoby się, że nie czuła, by zasługiwała na za wiele. Jednak nawet to, o czym zdecydowała się powiedzieć jako zboczenie z tematu, było bolesne. To wspomnienie trochę bolało, bo to z taką myślą wybrali to miejsce do zamieszkania z Shidou. Chcieli mieć dom, w którym będą mogli prowadzić przyjemne, rodzinne życie.
Izanami ciągle lubiła swój dom tak, jak i inni ludzie, którzy go odwiedzali. Hinako wolała przebywać w nim, niż w swoim mieszkaniu śmierdzącym papierosami i śladowym zapachem alkoholu. Aoi był tutaj już drugi raz i w obu wypadkach trafił tu trochę przypadkiem, ale odwiedzanie domu, w którym nie było czuć pustki i zapachu niedomytej krwi, było tak inne od tego, co znał, gdy wracał do swoich czterech ścian. Mirai to u Izanami znalazła swój pierwszy dom, mimo że nie był to pierwszy budynek w jakim mieszkała.
Jednak mimo tego potrafił boleć fakt, że ten dom początkowo powstał tutaj dla kogoś innego, że w tym domu mieszkały kiedyś jeszcze dwie inne osoby. Izanami nie stała w życiu w miejscu, ale od bólu nie dało się nigdy uciec. Można było tylko zmieniać temat, co zrobiła, wskazując Aoiemu, że mogą już wracać i zaczynając nową rozmowę, by nie iść w ciszy z jedynie ponurymi myślami w głowie. — A ty gdy tutaj ostatnio byłeś, twój autobus jechał bardziej w centrum, prawda? Ty mieszkasz gdzieś tam?
— Tak, tak. Mieszkanie jest dość małe, ale i tak mieszkam w nim sam, a najważniejsze dla mnie było, by było tanie i blisko do uniwersytetu — niby odpowiedział jej zwyczajnym tonem, ale pochwyciła melancholię w ostatnich słowach. Postanowiła dowiedzieć się o niej więcej.
— Jesteś studentem, prawda? — skoro tak bardzo chciała poznać go bliżej, powinna była zadać to pytanie nawet i wcześniej i trochę żałowała, że tego nie zrobiła. Miała teraz szansę, by się poprawić. — Co studiujesz?
— Już nie studiuję — tej odpowiedzi się nie spodziewała, ale Aoi wydawał się nie przejmować tym, co właśnie jej oznajmił. Trochę dziwiła go ta jego apatia. Spodziewałaby się tu raczej jakiegoś wyjaśnienia, załamującej opowieści o cholernych niezdanych egzaminach albo szczęśliwiej: o odnalezieniu w życiu nowego celu, który nie wymagał kończenia tego stopnia edukacji. Aoiego wydawał się ten własny los jednak absolutnie nie obchodzić. — Tak to w życiu bywa.
— Ale wspominałeś, że pracujesz. Satysfakcjonuje cię praca? — spróbowała w taki sposób, chcąc zobaczyć, czy widział jakiekolwiek pozytywy w swojej sytuacji, czy do wszystkiego pochodził z taką obojętnością.
— Na tyle, na ile może kogo satysfakcjonować pracowanie na kasie w 7-Eleven. Mam na myśli, nie narzekam, z tego żyje, po prostu brzmi to trochę głupio, gdy rozmawiam z tobą, lekarką — gdy przedstawiał to w takim świetle, absolutnie rozumiała jego perspektywę. — Właśnie, już o tym myślałem, ale czy ja trochę nie przeszkodziłem... będąc tu? Musiałaś się obudzić i szyć te rany... i wstałaś tak wcześnie. mimo tego wszystkiego. Czy przypadkiem nie musisz iść do pracy? Czy nie będziesz w niej przeze mnie zmęczona?
— W tym tygodniu nie idę do pracy. Mam wolne, nie sądzę bym mogła w tym najbliższym czasie być w pełni skupiona. Poza tym, oto chodzi w mojej pracy, by w każdej chwili być gotowym, by komuś pomóc — przypomniała sobie by nie stracić uśmiechu z ust, mimo że było to naprawdę ciężkie. — A tobie gdzieś się spieszy?
— Chyba nie? — odpowiedział jej po chwili zastanowienia się. — W sensie mam zmianę wieczorem, ale poza tym to cały dzień bez ani jednego planu.
— Jeśli chcesz, możesz zostać u mnie na jakiś czas — wpadła na ten pomysł, który wydawał się jej genialny. Chciała aby Aoi pobył tu jeszcze przez chwilę, by mogła rozproszyć sobie dziś myśli i może mogło to być też rozproszeniem dla niego, którego wydawał się przecież potrzebować. — Gdy dzieci wrócą ze szkoły, to będę z nimi jechać do miasta i to o tym samym autobusem, na który ty ostatnio szedłeś. Zresztą i tak odjeżdża co kilka godzin, będziesz mógł wrócić kiedy będziesz chciał. Nie wyganiam cię.
— Chętnie się zabiorę z wami, jeśli będę mógł — widziała, że coś w jego oczach, stało się płochliwe, gdy wspomniała o ostatnim razie, gdy wracał do siebie. Nie umiał dobrze ukrywać tego, co czuje i ona wiedziała już, że coś się wtedy wydarzyło. — Chyba, że będę przeszkadzać. Mirai i Homusubi chyba mnie nie lubią. Nie chcę psuć wam wspólnego czasu.
— Nie, to nie tak że cię nie lubią. Mirai może się ciebie bać, ale to będzie dla niej dobre, jeśli zobaczy, że ten lęk jest irracjonalny. A Homusubi... to nie jest prawdziwa niechęć — chciała wyjaśnić mu zachowanie dzieci, bo rzecz jasna rozumiała ich, ale wiedziała, że nie musi być to oczywiste dla każdego. Jeśli Aoi chciał zostać, a to było jedynym, co go powstrzymywało, to miała nadzieję, że rozwiała jego wątpliwości. Chciała, by przyjął jej propozycję. — Ja nawet byłabym wdzięczna, gdybyś został. Naprawdę chcę sobie zająć dzisiaj myśli i może tobie to też dobrze to zrobi... W tym tygodniu wypada druga rocznica od śmierci mojego syna. Byłabym niezdolna do pracy, zbyt nie skupiona, ale potrzebuję też rozproszenia. Nie chcę być sama.
Nie chciała, by przez te słowa Aoi jakoś jej żałował. Sama żałowała siebie dostatecznie mocno. Chciała po prostu by rozumiał jej uczucia, chęć rozproszenia sobie teraz myśli. Tak długo nie konfrontowała się nawet przecież z tym, dlaczego ten tydzień będzie dla niej tak trudny, dopiero w tym momencie to powiedziała.
— Moje kondolencje... — jego ton wydawał się zszokowany, ale od razu ją pocieszający. Wiedziała jednak, że to nie pocieszenia potrzebuje, ale rozumiała, dlaczego było pierwszym o czym pomyślał. Chciała aby po prostu zrozumiał jej uczucia, jej chęć by zająć sobie jakoś czas i myśli. — Gdy będę jechała z dziećmi do miasta, to dlatego że jedziemy na cmentarz. To naprawdę będzie dla mnie dużo znaczyło, by nie zostać teraz samemu.
To nie było w jej stylu. Zazwyczaj nie umiała chcieć czegoś od innych, ale... Tego mogła potrzebować. Nie prosiła przecież o żadną pomoc, po prostu chciała, by Aoi tutaj chwilę został, może dlatego była w stanie się na to zdobyć.
— W takim razie chętnie dotrzymam ci dziś towarzystwa, Izanami — cieszyła się, że wyraził swoje myśli szczerze, bez zastanawiania się ponownie nad tym, czy aby na pewno nie będzie jej ciężarem. — Wiem, że moja obecność to będzie marna pomoc, ale zawsze jakaś... swoją drogą, dlaczego nie poprosiłaś Hinako, by to ona dotrzymała ci towarzystwa?
— Nie mam pojęcia, czy ona dziś pracuje od rana, a nawet jeśli nie, to nie wiem jakie są jej plany na dzisiaj — Izanami chętnie przyjęłaby teraz każdą pomoc i osobę, która chciałaby spędzić z nią czas i oczywiście, że miło byłoby uwzględnić w tym Hinako. Towarzystwo Aoiego nie było przecież jednak gorsze. — Mogę ją o to spytać, gdy już wrócimy, ale Aoi, nie martw, czy twoja obecność jest mniej oczekiwana. Naprawdę chcę, żebyś został.
— Dobrze, dziękuję. To ma sens — przyznał jej rację i chyba ucieszył się tym, że dotrzymywanie towarzystwa przez niego nie było w żaden sposób kategoryzowane i był tak samo mile widziany i mile potraktowany, jak zostałaby potraktowana Hinako, jej najbliższa przyjaciółka. — Właściwie wpadłem na pomysł, że skoro już zostaję, to mogę pomóc z czym tylko będziesz potrzebować, jako wynagrodzenie za pomoc, którą mi udzielałaś.
— Dobrze, a skoro jeszcze zostajesz, to pozwolisz mi przyjrzeć się szwowi i ranom jeszcze raz — gdy powiedziała te słowa, jej rozmówca wydawał się przygasnąć w swoim zapale. Musiała mu jednak o tym przypomnieć, nie powinien myśleć, że pomoc jaką mu udzielała się wyczerpała. — I nawet jak wrócisz do domu, też masz zmieniać bandaże i odkażać to wszystko.
— Jasne — nie miał już siły, by się przeciwstawić, ale zabrzmiał w tym nawet szczerze, jakby faktycznie miał zamiar tak zrobić. To była dobra rzecz.
Byli już przy domu, a Izanami już musiała wrócić myślami do tego, by wszystkim jakoś zarządzić i nad wszystkim mieć kontrolę. Będzie musiała wypytać dzieci, czy przygotowały sobie śniadanie do szkół, czy wszystko spakowali. Miała nadzieję, że już nie spali, ale nawet tego nie mogła być pewna... i jeszcze ciągle była do Hinako, która była jej gościem i może ten spacer powinien trwać krócej, jeśli powinna się teraz tak wszystkim zająć... Zdecydowanie za wiele myśli przebiegało przez jej głowę i nie było to przyjemne uczucie.
Przynajmniej takie obawy miała, dopóki nie zobaczyła sytuacji na własne oczy. Zrozumiała szybko, jak zbędne były jej zmartwienia. Wyglądało na to, że wszystko było pod kontrolą, a rezultat tego zawdzięczała Hinako, która nadzorowała sprawę. Już w drzwiach słyszała, jak przyjaciółka wypytuje Mirai o to, czy ma wszystkie książki, a z kolei pierwszą rzeczą, jaką zobaczyła, była jej przyjaciółka poprawiająca ramiona w plecaku Homusubiego, który musiał je zbyt poluzować. Naprawdę nie miała się czym w tej sytuacji przyjmować, bo wszystko było zadbane i w pełni opanowane.
— Wróciliśmy! — Izanami zdecydowała się przywitać z towarzystwem zbyt zaoferowanym, by zauważyć ich powrót. Na razie tylko Yuuhi przyszedł się przywitać, ocierając się już o jej nogi. Spuściła Ninę ze smyczy, a pies od razu podbiegł przywitać się z Mirai.
— Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, że się nimi zajęłam — Hinako zwróciła się do niej, ale od razu pomachała też Aoiemu, który został trochę z tyłu. — Po prostu gdy obudziłam się, a was nie było, stwierdziłam że trzeba wziąć sprawę w swoje ręce i...
— Nie, ja właściwie dziękuję za tą pomoc — natychmiast zapewniła ją Izanami. Cieszyła się, że Hinako była jej tak bliska, że pomyślała o tym wszystkim, a to że jej dzieci tak z nią współpracowały, wydawało się wskazywać na to, jak dużym zaufaniem cieszyła się w jej domu. — Już się martwiłam, że tu jeszcze wszystko leży, a widzę że świetnie sobie radzicie.
I wszystko musiało toczyć się nawet zbyt świetnie i dobrze, bo oczywiście, że coś musiało się popsuć, gdy było tak zbyt idealnie. Stało się to, gdy Mirai przeniosła spojrzenie na drugiego gościa ich domu, a jej twarz wykrzywiła się w strachu, który widniał na niej już ten tydzień temu, gdy Aoi odwiedził ich po raz pierwszy.
— Dzień d-dobry... nie wiedziałam... że ktoś tu jeszcze będzie — jej ton głosu sugerował, że była na granicy rozpaczy. Izanami chciała uderzyć się w głowę, za to, że tego nie przemyślała, bo przecież ostatnim razem córka spanikowała na sam widok Aoiego i jego blizny na szyi, a teraz miał na sobie jeszcze dodatkowo opatrunki.
— A... mogłem ci powiedzieć — odezwał się Homusubi, a Izanami skarciła go wzrokiem. Ciągle nie podobało się jej to, że obudził się tak w trakcie nocy i nie słuchał się jej, gdy kazała mu się położyć. Była zmartwiona tym, że właściwie nie powinien on widzieć tego wszystkiego, ale także tym, że wcale nie przestraszył się na widok ran po samookaleczeniu, bo widział je już wcześniej. A to, że powiedział gdzie i u kogo, było dla niej zbyt ciężkie do zaakceptowania i zniesienia. Jej myśli znowu zaczęły być przerażone, nie czuła się w tym momencie lepiej niż Mirai. To ona była tu jednak dorosłą, to jej świętym obowiązkiem było przyniesienie komfortu w tym momencie.
Jednak nie była tu przecież jedyną dorosłą osobą, nie była jedyną osobą, która musiała wszystkich uratować. Hinako i Aoi o tym wiedzieli, nawet jeśli ona sama temu zaprzeczała i stawiała się w tej jedynej roli.
— Hej... Jesteś Mirai, prawda? — spróbował Aoi najłagodniejszym możliwym tonem. Nie chciał wystraszyć dziewczynki nawet bardziej. — Wiem, że to nie jest pierwszy raz, gdy ciebie wystraszyłem i naprawdę bardzo, bardzo ciebie za to przepraszam. Nie chcę żeby moje gościny u twojej mamy przyprawiały cię o lęk, ale z drugiej strony, nie chcę z nich rezygnować, wiesz?
Jej córka pokiwała mu głową na zgodę po chwili zawahania, najwyraźniej przekonana jego łagodnym tonem głosu, a może sensownością jego słów. W zasadzie to nieważne, co było tego powodem, a to że faktycznie bała się mniej. Nawet coś mu odpowiedziała, ale Izanami nie usłyszała już co, bo Hinako wzięła ją na stronę.
— Hej, a u ciebie wszystko dobrze? — podeszła do niej trochę bliżej i przyglądała się jej z troską, jakby miała przyłożyć jej zaraz rękę do czoła i sprawdzić, czy nie ma temperatury. — Pobladłaś... Ktoś powiedział coś nie tak?
— Nie, przepraszam — spróbowała się od razu wytłumaczyć. Chciała objaśnić swoje samopoczucie, ale sam fakt tego, że Hinako pomyślała, tak wiele dla niej znaczył i potrafił ją pocieszyć. — Trochę zginęłam w swoich myślach, ale nie jest jakoś źle. Właściwie miałam się pytać, czy musisz już iść.
— Tak, właściwie to już się zbierałam. Co prawda praca zaczyna się za godzinę, ale najpierw muszę przecież wrócić do siebie i... — Hinako przerwała swoją wypowiedź, jakby się nad czymś zastanawiając. — A chciałaś czegoś?
— Myślałam, że może zostaniesz — uśmiechnęła się lekko Izanami, próbując pokazać, że rozumie. — Jednak już trudno.
— O... Jeśli chcesz to możemy się spotkać na dłużej, po prostu innego dnia — zaproponowała Hinako, co było dla Izanami wielkim szczęściem. — Właściwie to nawet sama bym tego chciała.
— Jasne. Dzisiaj i tak zostaję tu Aoi, więc sama nie będę — po wypowiedzeniu tych słów, postanowiła rozejrzeć się i zobaczyć jak idzie Aoiemu pocieszanie Mirai i jak zapoznaje ją ze swoją osobą. Chyba nie było źle, bo córka przynajmniej już nie wygląda na przestraszoną, a na bardziej na jakoś się otwierającą. Izanami nie słyszała ich rozmowy, ale włączył się w nią i syn, więc wyglądało na to, że przebiega całkiem dobrze.
— A więc miałaś na myśli spotkanie, większe niż nas dwie? — ciężko było wyczytać z ekspresji Hinako, czy takiej odpowiedzi właśnie oczekiwała. Może sama nie była tego pewna. Właściwie Izanami nie przeszkadzałoby spotkać się z nią sam na sam, bardzo lubiła takie wspólne towarzystwo Hinako i czas z nią spędzony był takim, podczas którego umiała faktycznie odpocząć i poczuć się dobrze. Na początku może i nie pomyślała o spotkaniu się tylko we dwie, bardziej po prostu chciała by ktokolwiek dotrzymał jej towarzystwa, ale to też byłoby dobre. Nie zdążyła jednak tego sprostować, a Hinako uznała to za też dobrą opcję. — Jasne, tak też możemy się kiedyś umówić, jeśli Aoi też będzie chętny.
— Mówicie o mnie? — Aoi musiał usłyszeć, o czym rozmawiają, nawet jeśli ona sama nie słyszała jego rozmowy z Mirai i Homusubim. Najwyraźniej cały ten czas miał się na czujnej baczności, nie pozwalał sobie opuścić warty ostrożności, a Izanami naprawdę coraz bardziej rozumiała że nie ma tutaj prostego rozwiązania, które pomoże mu uspokoić swoje nerwy. Nie mogła od niego oczekiwać, że szybko zapomni o swoich lękach i pozwoli sobie na zaufanie, mimo że musiało być to frustrujące dla nich obu, zwłaszcza dla niej, która chciałaby mu jak najszybciej pomóc.
Czasem jednak należało poczekać, zanim nadejdą lepsze chwile, a żeby je osiągnąć należało nie poddawać się, nawet gdy najlepszym wydawało się szybsze rozwiązanie, bo Izanami nie chciała przecież by ten proces był wolny, by inni długo jeszcze cierpieli. Czasem to dobre rozwiązanie ciągle było gdzieś tutaj, tylko należało poczekać na nie i nie przeszkadzać mu w nadchodzeniu, a Izanami zaczęła to rozumieć, wraz z uświadomieniem sobie tego, że zanim pomoc dotrze do Aoiego potrzebny będzie czas, praca i cierpliwość, ale nie należało się z tym poddawać.
A skoro dla niego istniała opcja ratunku, na nią też musiało czekać jakieś uratowanie i jakaś wizja przyszłości, byli sobie tak podobni. Wszyscy ludzie, którzy byli Izanami bliscy chcieli dla niej tego, co najlepsze, na pewno czuła silne tego życzenie od Hinako i być może sama zaczynała być gotowa, żeby sobie tego też życzyć.
***
Dzień z Aoim mijał jej naprawdę dobrze. Rzeczywiście pomógł jej bardzo we wszystkim, co przyszło jej do głowy ("to żaden problem, ja tylko wynagradzam tobie za to wszystko"), a chociaż próbował się wykręcić od zmienienia przez nią bandaża, w końcu jej się to udało (jego "o... to rzeczywiście sprawi, że krew będzie przeciekała wolniej" skończyło się mantrą o tym, że pokazują mu to, by szybciej leczyły się jego rany, nie by wiedział, jak przyprawić się o ich więcej w przyszłości), szybko nauczyła się na jakie tematy on chciał rozmawiać, a jakich kategorycznie unikał (dało się z nim toczyć rozmowy o prawie wszystkim, co nie było związane z prywatnym samopoczuciem. Wolał słuchać, o tym, co ona miała do powiedzenia, niż mówić o sobie. Zmieniał temat, gdy mieli mówić o relacjach międzyludzkich). Czas minął jej tak szybko, że nie zauważyła nawet, gdzie zniknęły te wszystkie godziny. Dopiero dreptanie Niny pod drzwiami wejściowymi, pokazało jej że zbliżała się pora, gdy jej dzieci wracają ze szkoły. Udało się jej jeszcze przed wyjściem na cmentarz, wyprosić by Aoi zjadł z nimi obiad i chociaż wydawał się początkowo niechętny, w końcu dał się przekonać. Była to naprawdę miła część dnia, która musiała jednak powoli zmienić się w tą drugą, zdecydowanie cięższą.
Teraz jednak czekało ją najgorsze. Nie było już mowy o tym, by mogła kontynuować zwyczajnie rozmowę, bo zbliżali się do przystanku, który był już bliżej cmentarza. Homusubi też bardziej już milczał, w kontraście do tego, jak całą drogę zagadywał Mirai, a która teraz mówiła więcej, niż on. Aoi na początku nie wydawał się rozumieć, dlaczego jego rozmówczyni zamilkła, ale w końcu chyba doszedł do jakiś wniosków i uszanował jej decyzję. Odezwał się dopiero naprawdę chwilę zanim autobus zatrzymał się u celu, w jakim jechała Izanami z dziećmi.
— Jakbyś czegoś potrzebowała, to możesz się odezwać, wiesz? Wiem, że pewnie jest dużo innych ludzi do jakich możesz się zwrócić, ale ja naprawdę mało robię poza pracą i mam dużo czasu. Więc jakby co, prawdopodobnie zawsze jestem do usług. I mam też nadzieję, że moja obecność jakoś pomogła... — mieszał się trochę w swoich słowach, nie mając wystarczająco pewności, by je powiedzieć, ale sam przekaz był już dla niej wystarczająco ważny i kojący. — I gdy teraz idziecie na cmentarz... jeszcze raz składam kondolencje.
— Aoi — nawet nie miała siły, by odpowiedzieć na końcówkę jego długiej wypowiedzi. Postanowiła skupić się na pierwszej jej części. — Twoja obecność bardzo pomogła. Pamiętaj, że musisz przyjechać do mnie na zmianę szwów za tydzień.
— Będę pamiętał — skinął głową na zgodę, ale były to ostatnie jego słowa, które powiedział do niej, bo autobus już się zatrzymywał, a ona musiała przypomnieć dzieciom, że to tutaj wysiadają. Homusubi jeszcze pomachał Aoiemu na pożegnanie, ale Izanami nie miała już do tego głowy, rzuciła tylko znacznie krótsze pożegnanie.
Musieli przejść naprawdę niewielką część drogi, a Izanami już teraz wiedziała, jak ciężko była atmosfera. Homusubi ściskał jej dłoń dość mocno, a Mirai szła bez słowa, ale rozumiejąc ich. Izanami była tak wdzięczna, że była gotowa iść z nimi, chociaż nic nie łączyło jej nigdy z Kagutsuchim. Zawsze przydawała się jednak dodatkowa para rąk do posprzątania przy grobie, zawsze dobrze było być z kimś, kto nie cierpiał personalnie. Mirai samą swoją obecnością przypominała o tym, że istniało życie poza żałobą i o obowiązku zachowania siły dla ludzi, którzy byli ciągle żywi.
Chociaż Izanami sama przeżywała sprawę ciężko, widziała że jest to jeszcze ciężej przeżywane przez Homusbiego. To było oczywiste, że czasem dziecięce niezrozumienie potrafiło osłodzić mu rzeczywistość, ale przyprawiało też o zagubienie i o pytania, na które ona nie umiała znajdować odpowiedzi. Przeczuwała już, że zaraz padnie kolejne takie pytanie i nie pomyliła się z tym.
— Mamo, a ty też umrzesz? — opuścił wzrok i trochę zwolnił w tempie, w jakim do tej pory szli. Może bał się że, jeśli jej odpowiedź będzie twierdząca, to nie powinni iść na cmentarz, może bał się, że to przyciągnie złe rzeczy, że to przyspieszy jej śmierć.
— Nie, nie zamierzam umierać — trochę musiała uprościć całą sytuację, żeby go pocieszyć. Nie okłamała go jednak, przecież rzeczywiście jej celem nigdy nie było odebranie sobie życia. Po prostu czasem go nie szanowała. Najważniejszym było to, że jej słowa pocieszyły Homusubiego, który znów przyspieszył, by dołączyć do niej i do Mirai.
— W zasadzie to każdy kiedyś umrze — Mirai wzięła jego pytanie bardzo dosłownie. Izanami nie mogła jej o to oskarżać, ale po prostu bała się, że jej słowa wystraszą Homusubiego na nowo... Z drugiej strony zastanawiała się, czy to może fakt tego, że Mirai sama była kiedyś na granicy życia i śmierci, doprowadził do tego, że córka miała takie spojrzenie na umieranie.
— Zamierzać... można zamieszać, by umrzeć? — chyba jednak zamiast załamania się słowami siostry, Homusubiego ciągle zastanawiała wcześniejsza wypowiedź jego mamy. — Po co?
— To nie jest coś, co teraz zrozumiesz — nie chciała wyjaśnić mu czegoś tak trudnego, jak idea samobójstwa. W tym momencie wolała poczekać z tym do czasu, gdy będzie starszy, a co ważniejsze, musiała pamiętać, jak wiele traumy ma jeszcze do przepracowania. Homusubi musiał nauczyć się zaakceptowania śmierci brata, który nie chciał odchodzić, nawet nie wiedział, że odejdzie, zanim dowie się o ludziach, którzy chcieliby odebrać sobie życie. — Wola do życia jest po prostu bardzo ważna. Wiesz, że nie jestem najbardziej zdrowa i tak jak Mirai powiedziała, któregoś dnia każdy umrze. Może przez moje zdrowie umrę nawet szybciej, niż umarłaby przeciętna osoba, ale obiecuję ci, że ty i twoja siostra na pewno będziecie już wtedy dorośli i rozumiejący, że tak musiało być. Próbuje przez to powiedzieć, że mam w sobie mnóstwo woli życia i siły. Nie dam się złapać śmierci, nie martw się o mnie.
— No dobrze — zgodził się z nią w końcu, chyba pocieszony jej monologiem, a i tak byli już zbyt blisko cmentarza, by chciał się dalej odzywać. Przynajmniej jeśli mało rozumiał, to nie musiał cierpieć.
Izanami nie chciała pamiętać o uczuciach, które czuła, kiedy przyszła tu po raz pierwszy. Przed śmiercią jej syna nie często chodzili na cmentarze, nie mieli zmarłych sobie na tyle bliskich, żeby często odwiedzać ich groby. W sporadycznych momentach, gdy jednak na nich byli całą rodziną, Kagutsuchi wydawał nie rozumieć konceptu śmierci, czy tego, że na cmentarzu trzeba się odpowiednio zachowywać, cały czas zagadując wtedy swoich rodziców i brata. Oddałaby wszystko, by znowu nastały to tamte czasy, gdy Shidou cierpliwe prosił go o zachowanie spokoju, zamiast obecnych czasów, gdy położył go w grobie dwa lata temu, a ona nie mogła nawet być na pogrzebie, nie mogła nic wiedzieć, leżąc w śpiączce i czekająca na poddanie ostatniemu przeszczepowi, który ją uratował (a nigdy nie powinien).
Jednak nawet po dwóch latach niektóre z tamtych uczuć trwały w niej i w tym momencie. Wtedy to było tak surrealistyczne, by szukać grobu własnego dziecka i było takie i dziś, nawet gdy już nie musiała szukać, a po prostu wiedziała, w którą stronę iść. Za pierwszym razem, to było zwyczajnie niezrozumiałym bólem, bo nigdy nie widziała procesu umierania swojego syna, nie mogła pogodzić się z tym powoli. Jej życie było kiedyś po prostu tak piękne, a później jeden wypadek odwrócił wszystko do góry nogami, a wybudzanie się po nim, wrzuciło ją w sytuację, która była tak znacznie gorsza, tak nowa i okrutna. Dzisiaj ta sytuacja może i nie była nową, ale ciągle była okrutną.
Cmentarz był duży i mieli wiele alejek do przejścia, zanim znaleźliby się w tej, w której był pochowany Kagutsuchi. Każdy nagrobek niósł ze sobą osobistą historię. W jednej ziemi leżeli i ludzie, którzy odeszli szczęśliwi i ludzie, którzy odeszli cierpiąc, i ci którzy odeszli przez starość i ci którzy byli zbyt młodzi by umierać, ci którym odebrano życie i ci którzy sami je sobie odebrali, ci którzy umarli łagodnie lecz i ci odchodzący w bólu. Jak wiele z tych ludzi mogło umrzeć z powodu lekarskiego zaniedbania? Czy na tym cmentarzu mógł spoczywać ktoś, kogoś śmierć wykorzystał Shidou? Ile na tym cmentarzu spoczywało synów, którym śmierć przyniósł ich własny ojciec?
Zawsze było jej ciężko, gdy o tym myślała, dlatego szybko musiała się rozpraszać przypominaniem sobie, że przecież trzeba przynieść świeżą do wody do czyszczenia nagrobka, że przecież trzeba zapalić przy nim świeczki i że trzeba przypomnieć Homusubiemu jak poprawnie modlić się za zmarłych. Kiedyś bywała to z synem częściej, prawie codziennie, ale w którymś momencie musiała zrozumieć, że to nie pomaga żadnemu z nich. Na początku brzydziła się sobą samą, od kiedy przychodziła tu rzadziej, ale w którymś momencie pogodziła się z tym, że nie czyniło to z niej gorszej, mniej opiekującej śmierć syna matki. Po prostu wymagała od siebie zachowania siły, a do tego niezbędny był także czas na godzenie się z żałobą w samotności, nie przy grobie. Skoro pomagało to też Homusubiemu, tym bardziej widziała w tym dobrą opcję.
Od kiedy Mirai pojawiła się w ich życiu, odwiedziny przy grobie stały się jeszcze mniej bolesne, właśnie dlatego, że była z nimi osoba, która pozostawała poza całą tą żałobą. Oczywiście, że Izanami ciągle szła tam z wielkim bólem w sercu, który już nigdy nie miał minąć, ale który mógł mniej doskwierać.
Nie wiedziała jednak, że istniał jeszcze pewien rodzaj cierpienia, o którym dotąd nie pomyślała, że będzie musiała je przeżywać, ale gdy teraz stała z nim twarzą w twarz, to właściwie wydawało się być jej oczywiste i mogła pomyśleć, że to się kiedyś wydarzy.
Zobaczenie Shidou przy grobie ich syna nie było tym, co mogłoby uspokoić jej serce.
Nie patrzył w ich stronę, więc miałaby czas żeby zawrócić, gdyby tylko była tu sama, gdyby nie było przy niej dzieci, którym musiałaby wyjaśnić swoje zachowanie. Nie mogła jednak tego zrobić, a zamiast tego stanęła w miejscu, gdy jej nogi nie mogły zmusić się do zbliżenia się w jego kierunku. Mirai oczywiście spojrzała się na nią z pytaniem w oczach, nie rozumiejąc kogo rozpoznała jej mama, ale to że równie pytającym wzrokiem spojrzał na nią i jej syn, sprawiło że wszystko stało się jeszcze bardziej bolesne.
Ponieważ to znaczyło że Homusubi nie rozpoznał ojca. To zawsze wydawało się marzeniem Izanami, by Shidou ostatecznie zniknął z ich pamięci, by przestał być elementem ich życia, który będzie bolał i który zabolałoby kiedyś i Homusubiego, który kiedyś dorośnie i zrozumie, jak potworna była rzecz, jaką zrobił Shidou. Jednak gdy jej się to udało, gdy teraz go nie rozpoznał, to zabolało, zamiast być jakąkolwiek wygraną.
Może nie rozpoznał go dlatego, że Shidou wyglądał inaczej, niż go zapamiętali. Blady jak trup, jego sylwetka ulegała jakimś zmianom - po prostu zmarniał w oczach. Jego włosy wyglądały na suche, zaniedbane i były zdecydowanie dłuższe, niż przycinał je w poprzednich latach ich wspólnego życia, chyba były długości jej własnej fryzury. Pamiętała, że takie właśnie były włosy Shidou, gdy oboje byli dziećmi, ale to nie było miłe wspomnienie, bo jasne było, że ta zmiana wynikała z zaniedbania się. Wyglądał mizernie i jakby kogoś jej przypominał, chociaż nie była pewna kogo. Był po prostu tak smutnym obrazem i patrzyło się na niego z żalem, mimo tego jak Izanami bardzo, bardzo go nienawidziła, a jej nienawiść nie zmniejszyła się, gdy go zobaczyła.
W końcu, Shidou uniósł głowę i zauważył ich. Chyba i sam na początku nie zrozumiał, kogo widzi, bo zamarł w miejscu. Jednak tym, który ożywił się po zobaczeniu jego twarz, był Homusubi, który po niej nareszcie go rozpoznał. Wyrwał uścisk dłoni Izanami i rzucił się w jego kierunku, pragnąc tylko tego, żeby tata go teraz przytulił.
To nie było zachowanie, którego można by było po nim spodziewać. Nigdy tak nie robił i to właściwie była raczej rzecz, którą wykonałby Kagutsuchi. Jednak teraz ich starszy syn spoczywał w grobie, a to młodszy przejął rolę lecenia w ojcowskie ramiona, mając nadzieję na to, że Shidou nie zniknie zaraz sprzed jego oczu.
Shidou nie był w stanie wcześniej się poruszyć, ale teraz rzeczywiście schylił się do niego, by go uściskać. Tęsknili za sobą i to wszystko wylało się w tym momencie, w momencie, który był pierwszym od kiedy Izanami i Shidou się rozwiedli. Homusubi objął go za szyję, nie pozwalając ojcu się podnieść, ale nawet nie wyglądało, jakby zamierzał to teraz zrobić. Głaskał jego włosy i chyba ciągle nie dowierzał, że to naprawdę jest on.
Byli do siebie naprawdę podobni, w tej chwili wspólnego uścisku naprawdę było widać, jak bardzo Homusubi jest wykapanym ojcem, jak bardzo wyglądał tak jak Shidou w młodości i że na pewno wyrośnie na podobnego przede wszystkim do niego. Kiedyś było to przemyślenie, które przyprawiałoby ją o uśmiech, a dzisiaj było po prostu smutną prawdą.
— Tęskniłem... — Homusubi może chciałby powiedzieć to cicho, ale jego głos nie pozwolił mu na to. Tak więc Izanami musiała słyszeć to wyznanie i w końcu przemogła się, by wykonać kroki do przodu, do miejsca w którym tkwili w uścisku ich syn i Shidou. Mirai szła za nią, niepewna i nieufna, a Izanami nienawidziła faktu jak bardzo to zachowanie nieufności byłoby tym, co sama najchętniej by zrobiła.
Shidou ciągle przytulał Homusubiego, ale uniósł głowę i spojrzał jej w oczy - zrobił coś, czego unikał cały ten czas. Przez spojrzenie, które wymienili, Shidou zdecydował się nie odpowiadać synowi, że też za nim tęsknił. To ostatecznie nigdy nie przyniosłoby niczego dobrego.
— Nie spodziewałem się cię tu zobaczyć — powiedział zamiast tego, powodując że Homusubi w końcu wypuścił jego objęcia, by podbiec z powrotem do Izanami.
— Przychodzę tu z mamą i z Mirai! — uśmiechnął się, pokazując na nie obie palcem i najwyraźniej mając wiele do opowiedzenia Shidou. — Zajmujemy się grobem, tak trzeba.
— Dokładnie... Dobrze, że to robicie — Shidou też wstał z ziemi, na której klęczał, gdy pochylił się, by objąć syna. Nie miał jednak intencji, by iść za nim, by podejść bliżej i Izanami za to jedno była mu bardzo wdzięczna. Miał czelność powiedzieć"Dobrze, że dbacie o ten grób", jakby to nie on był tym, który był tak odpowiedzialny za całą tragedię, za to że spoczywał tu ich syn, ale jego organy zostały wykorzystane, by ona mogła być żywa, a nie spoczywająca obok. Najgorszym, co Shidou kiedykolwiek jej zrobił, było uratowanie jej.
Dlatego nie mogła się go bać. Dlatego nie mogła po prostu go uniknąć, stwierdzić że muszą sobie iść. Przyszła tutaj na grób Kagutsuchiego i zamierzała trwać w żałobie w spokoju, niezależnie od tego, co spotka ją na drodze. Podjęła decyzję, by podejść w końcu do tego nagrobka, zamiast tkwić w oddaleniu, nawet jeśli będzie znaczyło to, że będzie musiała stanąć obok Shidou, że będzie musiała na niego patrzeć, że będą musieli być tak boleśnie blisko siebie.
Gdy stanęła przed grobem, mogła się już jednak jedynie pomodlić, bo okazało się, że każda z pozostałej pracy została już zrobiona. Shidou posprzątał już wokół nagrobka, zapalił już znicze, nie musiała już niczego robić. Właściwie nie był to pierwszy raz, gdy wszystko było tutaj uporządkowane, mimo że wiedziała, że to nie była jej zasługa. Miała wtedy te przemyślenia z tyłu głowy, że Shidou musiał tutaj być przed nią, ale jeszcze nigdy nie udało im się złapać w momencie, gdy byli tu oboje.
— Tata zrobił za nas wszystko... — to Homusubi podszedł bliżej i stanął między nimi, dostatecznie zamykając tym niewielką odległość, jaka ich dzieliła. Za nim poszła i jego siostra, która jednak stanęła blisko Izanami, nawet nie zamierzając zbliżać się do nieznanego sobie mężczyzny.
— To jest twój tata? — spytała trochę zdziwiona, ewidentnie ignorując teraz dorosłych i skupiając się na rozmowie z bratem. Izanami jednak cały czas była wyczulona na wszystko, co mówili, a kolejne jej słowa wywołały w niej zwyczajnie strach. — Ten którego mama tak nienawidzi?
Nie, nie, nie... Chociaż właściwie odpowiedzią było tak, chociaż Mirai miała rację, to była tak straszna rzecz do powiedzenia w tym momencie, teraz gdy Homusubi słyszał (Shidou też słyszał). Nienawidziła Shidou, chociaż wcale nie tak mocno, jak sobie tego życzyła, ale nigdy nie pozwoliłaby dotrzeć tej prawdzie do syna, nigdy nie powiedziałaby mu czegoś takiego. To zawsze było "twój tata zrobił coś złego, dlatego już z nami nie mieszka", nie słowa nienawiści. Jednak może wcale nigdy nie ukrywała tego dobrze, skoro Mirai umiała się tego domyślić? Czy to dlatego, że nigdy o nim nie mówiła? Czy to dlatego, że zagięła wszystkie jego pojawienie się na zdjęciach, czy aż tak ewidentnie próbowała usunąć wspomnienia po jego istnieniu w ich życiu?
Czy to dlatego, że jak kiedyś, gdy kochała Shidou, to ta miłość sama wychodziła na zewnątrz, sama uzewnętrzniała się światu i tak samo okazało się być z jej nienawiścią? Jednak przecież to uczucie zawsze było słabsze od jej miłości do niego, wynikało z niej, z jej nadwyrężenia, z tego że Shidou zrobił dla niej wszystko, a to wszystko okazało się zbyt wielkie.
Zagościła między nimi niezręczna cisza, gdy Mirai chyba za późno zdała sobie sprawę, że było to nietaktowne pytanie. Była bardzo grzecznym, dobrze wychowanym dzieckiem, więc naprawdę musiała uznać Shidou za człowieka na tyle godnego nienawiści, że wyrwało się jej coś takiego. Homusubi wbił wzrok najpierw w swojego tatę, później w mamę, jakby pytając czy Mirai miała rację i czy tata naprawdę był tą osobą, której mama tak nienawidzi. Izanami chciała coś powiedzieć, chciała załagodzić sytuację, ale nie znajdowała słów, a niespodziewanym rozjemcą okazał się Shidou, który był chyba zbyt zagubiony, niedoinformowany w tej sytuacji i nie był nawet pewien kim była Mirai i czy mówiąc o swojej matce, miała na myśli Izanami.
— Cóż... może mnie nienawidzić z pewnością wielu ludzi — zgodził się więc, ale w pytający sposób, który sugerował, że on niczego nie rozumiał. — Nie jestem pewien, którym z nich jest twoja mama.
— Mirai jest moją córką — w końcu odezwała się Izanami, pierwszy raz od kiedy zobaczyli tutaj Shidou. — Nie wiem, jak dużo wiesz, ale... Mirai jest już z nami od ponad roku.
— Rzeczywiście coś słyszałem... ale nigdy nie dowiedziałem się więcej. Wiem, że nie chciałabyś, żebym angażował się w to, co teraz dzieje się u ciebie w życiu — w oczach Shidou mignęła jakaś melancholia, było ją słuchać i w jego głosie, ale w końcu odchrząknął, chcąc zabrzmieć poważniej. — W takim razie miło cię poznać, Mirai.
Mirai mu nawet nie odpowiedziała, wbijała w niego raczej mordercze i nieufne spojrzenie, co on jednak traktował ze względnym spokojem. Izanami z jednej strony mogłaby docenić dobre intencje córki, która wstawiała się za nią w ten sposób, w ten sposób oceniając jej byłego męża, ale niczego to nie ułatwiało, a właściwie tylko bardziej napinało sytuację. Homusubi, który dopiero co się tak cieszył na widok Shidou, teraz wbijał spojrzenie w ziemię, w najlepszym wypadku nie rozumiejąc, dlaczego było między nimi tak ciężko. Izanami chwyciła syna za rękę, chcąc pokazać mu, że jeszcze będzie dobrze, ale... póki co, nie było.
— Cieszę się, że twoje życie się jakoś dalej toczy, Izanami — przełamał się znów Shidou, tym razem patrząc znowu na nią i nie unikała jego spojrzenia, mimo że było jej ciężko. Widziała jego oczy pełne zmęczenia, smutku i żalu i wiedziała, że było to zasłużone zmęczenie, smutek i żal, ale... i tak było przykre, zwłaszcza gdy mówił jej coś takiego. — Z tego co teraz widzę, dzieci cię kochają, naprawdę. Wiem że dobrze zajmujesz się Homusubim, nigdy w to nie zwątpiłem, ale... Dziękuję. Dziękuje, że się nie poddałaś.
A jaki miała inny wybór, niż się nie poddać, gdy on ocalił jej życie i przedłużył je wbrew jej woli? Jaki miała inny wybór, niż przyjąć tą klątwę?
— Ale ty chyba się poddałeś — nawet nie pomyślała o tym, że jej słowa brzmiały ostro, dopóki ich nie wypowiedziała. Nie to miała na myśli, nie chciała mu uświadamiać, jak wyglądał na żałośnie smutnego. Nie chciała sprawić mu bólu, a jej uczucie wstrętu do niego, było uczuciem, które kazało jej uciekać od niego, nie go skrzywdzić. Nie umiała się jednak zdobyć na przeprosiny. — Nie to miałam na myśli. Wyrwało mi się.
— Rozumiem — uśmiechnął się tym swoim bladym półuśmiechem, za którego ukojenie i zamienienie w prawdziwy uśmiech, dałaby się kiedyś pokroić. Powiedział, że rozumie, ale chyba miał na myśli, że rozumie dlaczego tak uznała, nie że uwierzył, że po prostu jej się wyrwało. — To i tak jest dla mnie ważne, że was zobaczyłem, ale wiem że ci jest ciężko.
— Masz prawo tu być... na tym grobie. Nieważne, czy jest mi ciężko, czy nie — Izanami czasem nie do końca wierzyła, w jego prawo do odwiedzania grobu ich syna. Nie wierzyła w to, gdy patrzyła na Shidou, mężczyznę który oszukiwał, nadużywał swojej mocy i dokonywał złych procedur, a na końcu zdecydował, że może przeszczepić jej narządy ich ukochanego dziecka. Jednak jej serce rozumiało Shidou, który kochał, który opłakiwał i który był pokorny wobec spływającej na niego nienawiści. Jej serce nie umiało kochać Shidou jako partnera, bo nadużył jej największego zaufania i podążył za daleko w "razem do samego końca". Jej serce umiało zaczęło jednak zauważać Shidou jako ojca, który stracił dziecko tak samo jak ona straciła. A w związku z tym... — Homusubi był tak szczęśliwy, gdy cię dzisiaj zobaczył. Żałuję... Żałuję, że nie pozwalałam się wam zobaczyć. To ciebie przepraszam, Homusubi. Jeśli... Wiem, że tak się nie robi- Nie chcę tego robić- Ale... Po prostu odezwij się, kiedy mógłbyś się z nim spotkać, Shidou. Nie wybaczę sobie, jeśli nie pozwolę byście się widzieli i...
Jej syn na początku wydawał się nie dowierzać, ale w końcu pozwolił sobie na uniesienie wzroku znad ziemi i spoglądał teraz na nią z uwielbieniem. Gdy powiedziała, że pozwala, by się częściej widzieli, obrócił się w jej kierunku, by ją przytulić. — Jesteś najlepsza, mamo...
— Jeśli... jeśli ty jesteś z tym okej... byłbym bardziej niż szczęśliwy — Shidou też na początku był oniemiały, ale nie było mowy, że odmówi tej propozycji. — Ja... miałem już iść, a to jest najlepsza rzecz, jaką mogłem usłyszeć na pożegnanie. Skontaktuję się z tobą... tak prędko, jak będę mógł.
Mimo, że powiedział, że to była najlepsza rzecz jaką mógł dostać na pożegnanie, przyjął jeszcze je w formie kolejnego długiego objęcia przez Homusubiego, który przytulił się do niego w uścisku pełnym tęsknoty, ale i w uścisku pełnym nadziei. Był to uścisk podobny do uścisku ojca i syna marnotrawnego, z tą wielką różnicą, że to Shidou był tym, który wszystko w ich życiu zniszczył i zgrzeszył, a to ich syn był tym, który w swojej dziecięcej miłości wszystko mu wybaczał, jakby odwracając tą historię.
— Do zobaczenia, tato! — pomachał mu jeszcze, pełen energii i nowego zapału, pełen nowych marzeń i już czekający na ich kolejne spotkanie.
— Do zobaczenia, Shidou — Izanami też musiała się z nim w tej sytuacji pożegnać. Bardzo tego nie chciała, nie chciała ponownego zobaczsnia, ale skoro już się umówili... Poza tym miała mu jeszcze tak wiele do powiedzenia.
Nie wybaczam ci, ale tak mi przykro, gdy widzę twój stan.
Mam nadzieję, że będzie u ciebie lepiej.
Wyjdziesz z tego, naprawdę. Wiem, że zasługujesz na wiele złego, ale nie na to.
Nie powiedziała żadnej z tych rzeczy.
— Żegnajcie — uśmiechnął się delikatnie, lecz pierwszy raz chyba szczęśliwie. Zanim się odwrócił, Izanami przyjrzała się jeszcze raz jego twarzy. Jego wychudzonym policzkom, jego workom pod oczami, jego smutnemu spojrzeniu, które rozświetliło się odrobinę, gdy się tak uśmiechnął... Chyba w końcu zrozumiała, z kim go skojarzyła, do kogo był w tym cierpieniu tak podobny.
Ciężko jej się o tym myślało.
Shidou w końcu ich zostawił, w końcu poszedł w stronę cmentarnej bramy, daleko od nich, ale w niej pozostawało tylko uczucie pustki. Zupełnie już niczego nie rozumiała.
Wiedziała jednak, że była tutaj z Mirai i Homusubim, wiedziała że musi im wszystko wyjaśnić, wiedziała że będzie musiała przeprowadzić z nimi rozmowę i że nie mogła się poddawać. Zaraz zwróci się do nich i powie, że będą wracali, że zrobi im w domu kolację i wtedy będą mogli spytać o wszystko, nawet o to co trudne i o to, czego do tej pory unikała.
Na ten moment stała jednak w ciszy i godząca się ze swoją własną burzą emocji. Co najbardziej zaskakujące, nie czuła się źle, a właściwie to nie umiała określić swoich uczuć. Gdy myślała dziś o tym, jak długim procesem jest poprawianie swojej sytuacji, leczenie swoich uczuć, nie pomyślała o tym, co będzie działo się, jeśli na drodze długiego procesu pojawi się coś tak niespodziewanego. Ważne było jednak to, że się nie poddawała i że widziała jakoś przyszłość. Za tydzień przyjedzie do niej Aoi, by zmienić szwy. Niedługo spotka się z Hinako. Shidou powie jej, kiedy będzie miał czas, by zobaczyć się z synem. Życie będzie leciało do przodu, nawet gdy nie wiedziała jeszcze w jaki sposób.
Obróciła się w kierunku swoich dzieci i powiedziała im, że będą wracali do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top