hey, don't do it, please!

TW. próba samobójcza, samooskarżanie, samookaleczenie, zaburzenia odżywiania, nieodpowiedzialne użycie alkoholu (? nwm jak to nazwac ale zobaczycie)

pisalem sluchajac my r i yoru ni kakeru kocham taka skoczna muzyke :3

jesli gdzies znajdziecie she her aoiego to e nwm kanonizuje go jako any pronous user tak zdecydowalo moje pisanie (to sie pojawilo tyle razy ze gdybym bral shota za kazdym razem jak musialem poprawic ten blad to bylbym ostro najebany)

***

Aoi ciągle nie miał najlepszego dnia, ale... Nie było tak źle, jak mogłoby być. Przede wszystkim był po prostu zdezorientowany tym, że ciągle żył, ale na ten moment nie zamierzał tego zmienić. Czuł się głównie niepewny, co do tego wszystkiego, ale też zbyt zmęczony, by o tym wszystkim myśleć. 

Przez krótką chwilę jego myśli były w wyjątkowym spokoju, jaki nie panował w nich od dawna. Aoi usiadł w kuchni, gdzie zaparzył sobie herbatę i ocenił wzrokiem bułkę zakupioną w piekarni. Jeśli miał wrócić do poczucia kontroli powinien ustalić sobie sensowne limity i się ich trzymać, a nie losowo nie jeść przy każdej możliwej okazji... Ta myśl pchała go do przodu i nie martwił się już, gdy ugryzł pierwszy kawałek suchego pokarmu. 

Wydawało się mu jednak, że to nie tylko dlatego odważył się na zjedzenie czegoś. Może to, że ten dzień nie był znowu też taki najgorszy, pomogło mu z przełamaniem się w tym. Ten dzień nie był najgorszy dzięki całkiem miłemu pobytowi w domu pani Izanami Kirisaki, z którego chociaż wyniósł więcej smutków, niż radości, to potrafił się nim cieszyć. Jednak to, jak w ogóle się tam znalazł...

Może wcale nie chciał umrzeć tak bardzo, jak mu się wydawało, skoro wybrał tak żałosną metodę jak podduszenie się chustą na szyi i wzięcie kilka tabletek za dużo? Wiedział, że wcale nie chce żyć, ale przyznanie się do tego faktu było zbyt ciężkie, gdy mu nie wyszło. Łatwiej było przekonać się, że tak naprawdę wszystkie jego chęci samodestrukcji były kłamstwem, które tylko sobie wmawiał, udając bardziej niestabilnego psychicznie, niż był naprawdę.

Kiedyś powiedziałby sobie, że przecież nie mógł mieć żadnych problemów i nie miał prawa, by się tak bardzo nie kochać, skoro kochała go jego dziewczyna, ale on i Mahiru nie byli już razem od długiego czasu. Chyba nigdy oficjalnie nie zerwali, ale wiadome było, że czymkolwiek była ich rozmowa przy ostatnim spotkaniu, było to zakończenie tego związku. Tym razem już chyba ostateczne... Aoi nie wierzył, że musiał posunąć się do próby samobójczej, by to w końcu się skończyło.

A jednak jego cierpienie ciągle trwało. Wina więc musiała być w nim, to on sam był osobą, która nie była godna życia, a jakiekolwiek podejrzenia, że jego zły stan może być spowodowany obecnością Mahiru w jego życiu, były po prostu ułudą i oskarżaniem niewłaściwej osoby, prawda?

Mahiru.

Jego oddech przyspieszył nerwowo i natychmiast sięgnął po swój telefon. Jak mógł zapomnieć o tym, że odblokował jej numer? Jak mógł się nie stresować, jak mógł co chwila nie sprawdzać wyświetlacza, aby nie zawieść jej swoim brakiem odpowiedzi?

Oh. Rzeczywiście do niego napisała.

Będę mogła zadzwonić dziś o późniejszej porze?

Aoiemu chwilę zajęło rozważenie, czy nawet ma więcej niż jedną odpowiedź na to pytanie. Doszedł jednak do wniosku, że skoro zablokował jej numer i Mahiru musiała go prosić o to odblokowanie i porozmawianie z nią, to jest jej coś winny. Wiedział dlaczego tamto zrobił i wiedział, że była to dobra decyzja, ale... i tak był jej winien.

jasne

Ciągle trapiła go jedna rzecz.

chyba ze wolisz teraz

mam na mysli nie przeszkadzaj sobie w snie

Mahiru jednak nie odczytywała jego wiadomości, a Aoi wiedział, że dawało mu to czas, by przygotować się do rozmowy. Jednak nawet nie umiał sobie wyobrazić, jak będzie to przebiegało. Jeśli nastąpią między nimi chwilę ciszy, nie będą już jak te dawne, gdy byli zbyt zachwyceni swoją obecnością, by umieć się odezwać, lecz będą chwilami niezręcznymi i pełnymi napięcia. Nie istniał żaden sposób, aby przygotować się na to, co nadejdzie.

Istniała jednak jedna rzecz, którą Aoi mógł zrobić. Coś co lubił, ale nie dlatego, że było przyjemne samo w sobie, lecz dlatego że sprawiało, że nie musiał myśleć i dlatego, że czasem - ale tylko czasem - wydawało mu się, że jest w tym dobry. Zastanawiał się chwilę nad tym, czy powinien był to robić, w końcu po wróceniu z pracy i kupieniu prezentów dla pani Hinako i pani Izanami jakoś tego nie planował, myślał, że po prostu szybko zaśnie i zapomni o dzisiejszym dniu, ale ta rozmowa z Mahiru, jakiej miał wyczekiwać...

Nawet nie wiedział, kiedy znalazł się przy swojej szufladzie z narzędziami najcodzienniejszego użytku. Nie lubił żyletek ze względu na łatwość ich zgubienia, ale to one były najtańsze i najłatwiejsze do zdobycia, więc większość jego przyborów stanowiły one, z tylko jednym nożem do tektury, który robił różnice. Było to jego ukochane narzędzie. 

Noża do tektury tu nie było.

To było obrzydliwe, by czuć takie przywiązanie do narzędzia służącego do rycia własnej skóry, że stracenie go przyprawiło go o tak dotkliwy ból i cierpienie, jakie nagle poczuł. Przecież wiedział, że prędzej, czy później zardzewieje, stępieje i będzie niezdatne do użytku. Ale nigdy nie spodziewał się zgubienia go.

Kolejne, długie minuty spędził na szukaniu przyboru. Nie miał jednak pojęcia, gdzie był. Pozorna początkowa zabawność sytuacji zamieniła się w realny strach, a Aoi nie umiał być już spokojny. Ledwie oddychał, głowa bolała go od wysiłku przypominania sobie, co z tym zrobił. Było jeszcze gorzej niż zanim pomyślał, że musi przygotować się do rozmowy z Mahiru poprzez zranienie siebie, czuł się bezradny... Nie zamierzał jednak wracać po małe żyletki. 

Potrzebował zrobić sobie krzywdę, która będzie bolała tak bardzo, by nie dało się już opisać tego bólu, gdy nie będzie się go w zasadzie czuć.

Pomysł, który zrodził się w jego głowie, nie był dobrym pomysłem. Musiał być naprawdę głupi, że o tym pomyślał, ale już kiedyś próbował czegoś podobnego i... O ile przekonywał się, że gdy podniesie się i pójdzie w kierunku kuchni swojego małego mieszkania, zrezygnuje z pomysłu, to widok potencjalnego nowego narzędzia, był tylko coraz bardziej zachęcający.

Czy próbował zranić się kiedyś szkłem? Hm. Próba była możliwa, ale nie pamiętał, by kiedykolwiek wykonał tak całą sesję samookaleczania. Wydawało się więc to jeszcze bardziej ekscytujące, jeszcze piękniejsze, jeszcze bardziej było tym, czego dla siebie chciał osiągnąć. Nowa metoda mogła być zastrzykiem nowych emocji, ale tym razem to nie ich mu brakowało. Czuł dzisiaj tak wiele i były to nawet miłe uczucia, ale przez to przyszła rozmowa z Mahiru wydawała się nawet bardziej stresująca i musząca mieć zły rezultat, jakby wyczerpał swoje prawo do szczęścia. Zamiast nowych emocji w nowej metodzie wypatrywał więc raczej powolnego sposobu na przejście z dobrego nastroju w gorszy, by sam się na to skazać, a nie czekać aż zrobi to rozmowa z byłą dziewczyną.

Mówiąc o tym, co mogło pogorszyć mu nastrój, szkło trzeba było jakoś zdobyć i skruszyć na drobniejsze części, a Aoi upatrzył sobie do tego butelkę piwa, które trzeba było najpierw opróżnić. Wystarczyło wylać je do zlewu, ale czy nie lepiej było pozwolić sobie na późniejsze bóle głowy i gwarantowane upokorzenie, gdy będzie mamrotwał, rozmawiając z Mahiru, bo jego tolerancja alkoholu była bardziej niż słaba?

Aoi chciał każdego z cierpień, jakie mógł dostać od życia. Nie miał pojęcia, co doprowadziło go do takiego stanu (nie chciał mieć pojęcia, kto doprowadził go do takiego stanu), ale nie to się liczyło, gdy mógł po prostu wziąć sprawę w swoje ręce i zrobić jedyną rzecz, w której wydawał się naprawdę dobry. W katowaniu siebie był zdecydowanie lepszy niż w kochaniu.

Może gdyby nie to spotkanie z Mahiru w autobusie, nie musiałby o tym myśleć... ale teraz wszystko dążyło już do katastrofy. Gdy widzieli się poprzednim razem, też przecież poszło gorzej niż źle.

***

Aoi lubił kiedyś chodzić do biblioteki uniwersytetu. To miejsce zawsze było dość ciche i spokojne. Nie bywał tu często, ale na pewno nie miało się kojarzyć mu z niczym złym. Ot zwykłe miejsce, które połowa studentów musiała odwiedzać w poszukiwaniu książek do nauki i podręczników. Tak się jednak składało, że było to ostatnie miejsce, jakie miała tu do odwiedzenia, zanim będzie mógł wyjść z terenu uczelni i już nigdy do niej nie wrócić. Było to o tyle przerażające, że każda sekunda tutaj była sekundą szansy, że spotka tu osobę, której bardzo nie chciał spotkać.

Nie na tym miał się jednak na ten moment skupiać. Mogło jej tu przecież dzisiaj nie być... A jednak sama myśl, że tu była, sprawiała, że żałował każdej sekundy życia po nieudanej próbie samobójczej. Bał się spotkania jej irracjonalnie, bał się spotkania jej w sposób, który nie miał najmniejszego sensu. Przed jego próbą, umiał spędzać każdy dzień z Mahiru. To było oczywiste, ponieważ się kochali, ale po tym, co usiłował sobie zrobić... już nic nie potrafiło być normalne. Świadomość, jak bardzo ją zranił, kazała mu zablokować jej numer i usunąć się z jej życia, tak samo jak powoli zaczął się usuwać z żyć wszystkich osób, które znał. Z Mahiru, osobą, którą kochał, to uczucie znikania z jej życia, było jednak zupełnie inne... pewnie dlatego tak się bał. A może był już pełen strachu o każde ich spotkanie nawet wcześniej, nawet gdy ciągle byli razem?

Może nawet zanim próbował się zabić, żył z destrukcyjnym podejściem do własnego życia. W tamtych czasach, przez pewien okres, musiał sobie przypominać, że ma się uśmiechać do ludzi i że gdy zobaczy swoją niesamowitą dziewczynę, ma ją objąć, pomimo bólu szczypiących ramion. Kończyło się to zwykle tym, że był na siebie zły za to, co robił i za to że nie umiał być szczęśliwy i promienny jak Mahiru, ale zazwyczaj mijało mu szybko, gdy tylko usłyszał jej podnoszący na duchu głos. Musiał być o wiele szczęśliwszy, by nie przyprawiać swojej ukochanej o zbędne wątpliwości i lęki, by nie musiała dodatkowo się martwić, że robi coś źle i że ich serca się od siebie oddalają.

Jednak wcale nie czuł się lepiej od kiedy zerwał z nią kontakt po próbie odebrania sobie życia. Ostatecznie potwierdziło mu to, że problem zawsze był w nim i jeśli kiedykolwiek w jego głowie pojawiła się myśl, że jego relacja i dziewczyna mogły odpowiadać za gorsze samopoczucie, była to tylko iluzja, którą żałośnie próbował usprawiedliwić swoje porażki. To, że im dalej w ich związek, tym gorzej się czuł, musiało być po prostu niefortunnym zbiegnięciem się okoliczności i czasu. Mahiru była tak samo szczęśliwa przez całe trwanie ich związku, nawet pomimo całego bólu ich zerwań i kłótni, co musiało znaczyć, że gdyby tylko był lepszy, jego podejście mogłoby być takie same, jak te jej.

Książki. To na ich oddaniu musiał się skupić, o ile nie chciał być ścigany opłatą biblioteczną za przetrzymywanie ich za długo. Mahiru może tu nie być, Mahiru może tu nie być... szkoda, że spraw z biblioteką nie dało się załatwić tak samo, jak reszty spraw administracyjnych, przez jakie musiał teraz przechodzić, gdy składał rezygnacje nauki.

Wiedział, że nie zdałby semestru. Z swoim zaświadczeniem od lekarza, mógł mieć poprzesuwaną sesję i idące za nią egzaminy, ale i tak by ich nie zdał. Może gdyby tygodnie spędzane w szpitalu i pod stałym nadzorem, oraz późniejszy czas faktycznie spędził na czymś produktywnym... Zamiast tego wolał jednak po prostu gnić i myśleć o tym, jakim cudem nie udało mu się spełnić największego pragnienia w swoim życiu, którym było jego zakończenie. Co dalej, teraz, gdy nie będzie się już kształcił w żadnym kierunku? Prawdę mówiąc, nie było to dla niego szczególnie ważne. Skoro i tak zamierzał nie żyć zbyt długo, to nie musiało być dla niego jeszcze dodatkowym strapieniem, a praca na kasie w sklepie wystarczała, by wyglądało na to, że robi coś. 

Ostatnia misja została przez niego wykonania, gdy w końcu oddał bibliotece jej należność. Jednak im dłużej tu był, tym bardziej myślał o jednej z rzeczy, które kiedyś powiedziała mu Mahiru. Gdy byli przy budynku uczelni, zawsze wskazywała mu palcem na ławkę, z której miała pierwszy raz go zobaczyć i z jakiegoś powodu, bardzo go teraz ciągnęło w jej kierunku. Nie powinien był tego robić, nie powinien był wracać do miejsca, ale... 

Niemożliwe, żeby tam była. Przecież tkwienie w przeszłości zbyt by bolało, a ona nie musiała się narażać na taki ból, miała przed sobą całą przyszłość. Może go też zaboli, gdy tam pójdzie, ale przynajmniej jej nie spotka. 

 Z taką myślą tam szedł.

Nie mógł się bardziej pomylić.

Mahiru nie tylko tam była, nie tylko tam przebywała, swoją obecnością przypominając mu o wszystkim i sprawiając, że się bał. Mahiru wyglądała dokładnie tak samo, jak wtedy gdy widział ją po raz ostatni. Była... oczywiście, że była piękna jak zawsze, nie sądził, by to się miało dla niego zmienić, ale co o wiele gorsze, była ubrana w dokładnie ten sam strój, w jaki była ubrana ostatnim razem, gdy się spotkali. Ta sama kwiecista sukienka, ten sam fioletowy sweter, te same długie, jasne buty. Wyglądała, jak obraz, jakim widział ją dnia podczas którego podjął decyzję o samobójstwie.

Gdy obróciła głowę, zdał sobie sprawę, że może przesadził. Mahiru nie wyglądała identycznie tak, jaką ją zapamiętał. Czasem nosiła okulary do ozdoby, ale nigdy nie były tak przeciemnione, jakby ukrywała swoje oczy i spojrzenie. Zawsze bardziej o siebie dbała, czego nie zawsze umiał zauważyć, ale w tym momencie po prostu widział, jak tego zabrakło — jej obraz w takim wydaniu przypominał mu jego samego. Najgorszy był chyba jednak jej uśmiech na twarzy, niby podobny do dawnego, a jednak wydawało się mu, że inny. Nie miał jednak siły mu się przyjrzeć, bo uśmiech na twarzy zgasł tak szybko, jak go dostrzegła. 

Mógł odwrócić się na pięcie, zawrócić, udawać że nigdy jej nie zauważył i uciec jak tchórz. Najpewniej by to zrobił, gdyby nie to, że jego reakcją było zamarznięcie w miejscu, zatrzymanie się, jak zdarzało się ludziom oślepianym reflektorom samochodów. Ta reakcja była tak głupia... w końcu Mahiru nie była zagrożeniem. Nie wiedział skąd wynikało jego zachowanie. 

— Aoi! — Mahiru musiała widzieć jego zawahanie, więc tylko zawołała jego imię, jakby miało zagwarantować jej to, że on teraz się nie odwróci i nie pójdzie gdzieś przed siebie. Przywoływała go z troską i łagodnością w głosie, jak przywoływały się te wszystkie pary w jej ukochanych komediach romantycznych, wołające się na lotniskach lub z odjeżdżających pociągów, ale to zabolało Aoiego tylko bardziej. Umieli się kiedyś cieszyć swoją obecnością, wysłuchiwał jej opowiadań o jej ulubionych romantycznych filmach i książkach, a ona słuchała jego, gdy mówił o tym, co go interesowało, więc kiedy stali się sobie tak odlegli? Co w jego życiu poszło nie tak, że każdy wieczór spędzał, licząc na to, że nie wstanie rano z łóżka, a nie u niej, w wspólnych objęciach, oglądając kolejny z jej ulubionych filmów?

Może nawet w tamtych, lepszych czasach, już nie chciał budzić się po nocy. Może przez cały okres bycia z Mahiru był smutny i nieszczęśliwy, a tylko za późno to zauważył. 

Mahiru w końcu wstała na drżących nogach i podbiegła do niego, który stał bez ruchu te kilka metrów dalej przed ławką. Chwyciła go za ramiona, jakby by na pewno upewnić się, że nie jest duchem, a bolesne szczypanie, jakie spowodowało dotknięcie znajdujących się tam blizn, przypomniało mu, że naprawdę jest żywy i że nie jest duchem. Nigdy tego bardziej nie żałował.

Próbował coś powiedzieć, ale nie mógł wydobyć z siebie nawet słowa. To czasami się zdarzało i nie mógł być pewien, czy była to reakcja psychiczna, czy jego ranne gardło faktycznie nie pozwalało mu na wysłowienie się. Niezależnie od tego, która to była opcja, nie umiał czuć się dobrze z faktem, że był tak niezdolny do nawet przywitania się. Cofnął się więc trochę, jako jedyna rzecz, którą mógł teraz zrobić, a Mahiru jeszcze mocniej zacisnęła dłonie, którymi go chwyciła. 

— Mogę? — spytała w końcu, a Aoi tylko pokiwał jej głową na zgodę. Nie chciał jej na to pozwalać, nie czuł się dobrze z jej dotykiem, ale to wszystko nie miało już właściwie sensu, gdy to, co zrobiła, poprzedziło pytanie. Nie było celu w mówieniu jej, że nie może, gdy i tak już go trzymała, tak blisko, by być pewna, że już jej nie zostawi. Teraz mógł przyjrzeć się jej lepiej. Naprawdę wyglądała na smutniejszą. Zza ciemnych szkieł okularów dało zobaczyć się spore kręgi pod oczami, które też wyglądały na podrażnione od płaczu. To wszystko było jego winą. — P-przepraszam, że tak nagle, po prostu nie spodziewałam się ciebie tu zobaczyć. Martwiłam się. 

— Nie miałaś o co się martwić — odchrząknął, zanim się wypowiedział, ciągle czując tą gulę w gardle i gwałtowny ból w całej swojej szyi. Bycie przy Mahiru wręcz wyzwalało w nim ten fizyczny ból. Musiał zapewnić jednak, że jej zmartwienie o niego było całkowicie zbędne.

— Nie miałam się o co martwić? Aoi... — swoją wypowiedzią chyba odebrał jej ostatnie resztki wiary w niego. Nie powinien był tamtego mówić. — Aoi, ja ciągle nie rozumiem dlaczego ty... dlaczego... dlaczego nie umiałam zapewnić ci szczęścia, które powstrzymałoby cię od...  Myślałam, że wszystko między nami było poprawne i że byłeś szczęśliwy. Niczego nie rozumiem.

— Ja też — odpowiedział jej po prostu, nie dowierzając, że byli w tym temacie tak zgodni. Oboje naprawdę nic nie rozumieli. — Ja też nie wiem, czemu to zrobiłem. Ja też nie wiem, czemu tak się czuje. Przepraszam, że nie mogę ci niczego wyjaśnić, ale naprawdę uważam to za najsensowniejsze zakończenie naszej relacji. 

— A możesz mi przynajmniej powiedzieć, dlaczego nie chcesz, żebym teraz była przy tobie? — jej głos nie niósł w sobie pretensji, a tylko szczere pytanie i zagubienie. — Myślałam, że będę mogła ci pomóc po tym, co się wydarzyło, a od ciebie nie było żadnych wieści. Wyglądasz tak słabo, gdybyś tylko dał znać, to mogłabym ci pomagać, może mogłabym ci coś ugotować, bo wyglądasz jakbyś to zaniedbywał... Wyciągnięcie do ciebie ręki jest trudne, skoro zablokowałeś mój numer i bałam się, że może znowu coś sobie zrobiłeś. 

— Zablokowałem cię, bo byłem zbyt przytłoczony — na to jedno umiał odpowiedzieć. Rzeczywiście, swoją decyzję z tamtego dnia wyjaśniał w właśnie taki sposób. Był zbyt zmęczony życiem, zbyt przestraszony wyjściem ze szpitala, zbyt zasmucony jej litanią wiadomości. 

— Oh... więc przesadziłam? Jestem większym ciężarem niż ulgą? — Mahiru zabrzmiała na zmartwioną i natychmiast się od niego odsunęła, a Aoi poczuł dzięki temu taką ulgę. Natychmiast się jej zawstydził, bo jak mógł czerpać ukojenie w tym, że ona się od niego oddaliła. A jej słowa... Aoi naprawdę nie chciała być powodem dla którego jej i tak słaba samoocena pogorszy się jeszcze bardziej.

To on zawsze był ciężarem, to on zawsze był przesadą, to go zawsze było za dużo i to on musiał postarać się minimalizować swoje istnienie. Już dawno zrozumiał, że w ich związku istniały problemy i że to on zazwyczaj był ich powodem. Mahiru znała się na miłości i wszystkim, co ją otaczało, a Aoi absolutnie jej w tej kwestii ufał. Kłócili się, jak każda para, a może nawet i częściej, ale to Mahiru pozostawała tą, której trzeba było ostatecznie zaufać i wydawało się, że umiała się cieszyć w życiu pomimo wszystkich trudności. Nie był taki sam. Jeśli Mahiru była ciężarem, który pchał go na dno, to tylko dodatkowym, a cały pozostały problem był tworzony przez niego.

— Nie to miałem na myśli — spróbował wyjaśnić, ale wiedział, że sytuacja jest już przegrana. Wiedział, że skrzywdził Mahiru, mimo że naprawdę tego nie chciał. — Naprawdę, Mahiru, nie jesteś dla mnie żadnym ciężarem. Po prostu wszystko jest dla mnie ostatnio za trudne i...

— Nie, nie, Aoi to nie miało być o mnie! — Mahriu zorientowała się w jakim kierunku idzie ta rozmowa, a Aoi wcale nie czuł się lepiej z tym, że rozmowa nie była o nim. Właściwie byłoby mu lepiej, gdyby w ogóle zapomnieli w niej o jego problemach. — Mimo wszystko... czasem jednak umiem do ciebie dotrzeć, prawda? Tak jak po wszystkich naszych kłótniach i rytułałach rozstań, potrafiliśmy do siebie wrócić. Więc naprawdę wiedz, że przepraszam za wszystko, co mogłam zrobić źle i ciągle chcę przy tobie być, nieważne co!

Chociaż przyspieszyła wypowiedź na końcu, jej głos cały czas był tak samo łagodny i zachęcający, jakby składała najpiękniejsze na świecie gwarancje. Aoi chciał jej zaufać, poddać się jej słodkim słowom i ona też wierzyła w to, co mówiła. Mogłoby być tak pięknie, gdyby to tak zadziałało, ale właśnie to wspomnienie ich kłótni i rozstań, przypomniało mu że pięknie nie będzie. Z Mahiru nie będzie mu nawet znośnie i chociaż oczywiście była to jego własna wina, to nie mógł się łudzić, że będzie inaczej.

— Nie potrzebuję tego, żeby ktoś przy mnie był — Aoi wiedział, że w tej całej sytuacji istniało tylko jedno rozwiązanie. Mahiru była tak dobra nawet w tym momencie, chcąc go zapewnić o tym, że nie podda się przy utrzymywaniu relacji z nim. To on musiał więc być tym, który będzie teraz stał przy opcji oddalenia się od siebie, wybierając trudniejszą rolę, ale która będzie najlepsza dla nich obu.

On miał być tym, który umrze, żeby zakończyła się relacja, która wyniszczała ich obu, a Mahiru miała być tą, która po pogodzeniu się ze stratą, będzie mogła żyć dalej, znaleźć w życiu nowe powody do szczęścia, a może i prawdziwą miłość. Oddanie życia dla takiego celu było po prostu słuszne, a on naprawdę musiał już uciekać od tego, co oferowała rzeczywistość. A jednak podjęta próba nic nie przyniosła, więc musiał zerwać ostatnie więzy z Mahiru na inny sposób, który nie był już tak idealny, jak byłaby jego śmierć. 

— Mahiru, jeśli będę miał siłę, odblokuję twój numer i wszystko przegadamy, okej?

Ona ochoczo pokiwała mu wtedy głową, zgadzając się na taki układ, a on nie zostawał już tam dłużej, bo czuł, że każda przedłużająca się tam sekunda po prostu by go zabiła. Nigdy nie odblokował jej numeru, aż do tego pechowego spotkania w autobusie, gdzie już nie mógł udawać, że nie pamięta.

To spotkanie było pechowe, ponieważ Aoi naprawdę sądził, że tamten dzień skończy się dla niego wyjątkowo spokojnie. Zamiast tego jednak zapijał swój ból mentalny, tylko po to by stłuc później butelkę, a szklanymi odłamkami zadać sobie ten fizyczny. Nic nie bolało go jednak bardziej niż perspektywa rozmowy z Mahiru, a w jego głowie już krążył lęk o to, jakim sposobem zrani ją tym razem przez samą tylko swoją obecność w jej życiu. 

***

Wszystko było odrobinkę zamglone, a dźwięki także brzmiały na trochę przytłumione. Aoi w gruncie rzeczy po prostu zasypiał i może dlatego nie słyszał wyjącego już od dobrej chwili dzwonka w telefonie. 

Przysypiał, ale nie spał... Może trudno byłoby mu naprawdę zasnąć, bo musiał utrzymywać się w stanie świadomości na tyle, by nie wypuścić z dłoni kawałka szkła, które wbił sobie w jedno miejsce na ramieniu i którego nie wyciągał, a pozostawiał wbite w swoją skórę, z której sączył się mały strumyczek krwi.

Szkło było dziwne, niepodobne w strukturze do rzeczy, jakich używał zazwyczaj. Szczypało nawet bardziej niż zwyczajnie bolało i to chyba była największa różnica, jeśli chodziło o odczucia. Pod względami fizycznymi, inaczej rozrywało naskórek i głębsze warstwy skóry, było też takie kruche, łamliwe, jego okruszki mogły pozostać wewnątrz i stale ranić...  Aoi był właściwie takim połamanym kawałkiem szkła. Kiedyś mógł tworzyć coś pięknego lub użytecznego, ale został złamany i starty do poziomu zaledwie odłamków, które nie umiały już nic poza ranieniem. Zaakceptował to, zaakceptował swoją słabość, a jedynie odmawiał sobie przyznania kto był jej powodem.

Jednak nawet jego zamglony umysł musiał w końcu się rozbudzić, gdy dzwonienie telefonu stało się już nieznośne. Mahiru. Musiał porozmawiać z Mahiru. 

Ciągle trochę nie myśląc, dość gwałtownie wyciągnął szkoło, które do tej pory wbijał w swoje ramię, by uwolnić dłoń i móc nią odebrać. Strumyczek krwi zmienił się w strumień, który dość gwałtownie opadał z jego ramion i miał szczęście, że podciągnął rękaw swetra na tyle, żeby go teraz nie zabrudzić. Może powinien był zatamować krwawienie, ale Mahiru dzwoniła i pewnie nie chciała na niego czekać. 

Wyjaśnił sobie, że przecież nie robił tego pierwszy raz, wiedział, że to się niczym nie skończy. Rozwiąże ten problem: rano wcześniej wstanie, wytrze podłogę mopem i tak już zaczerwieniałym od szkarłatu wycieranego nim zazwyczaj płynu, po czym wyjdzie do ludzi, nieważne co działo się teraz. Skostniałym, zamarłym palcom Aoiego trudno było chwycić wyjący w nocy telefon. Krew irytowała go tylko o tyle, że zaplamiła mu wyświetlacz i nie troszczył się już bardzo o to, jak zachlapana była nią podłoga. 

Może tak naprawdę nie czekał na usłyszenie głosu Mahiru, bo nie pokonał bólu poranionych palców i nie odebrał połączenia, tak szybko, jak zobaczył, że przychodzi. Nie chciał wspólnego bólu z nią, który na pewno przyniesie ta rozmowa, nieważne ile razy ona zapewniła, że będzie w stanie go znieść, a jego umysł jeszcze przyćmiony teraz alkoholem, pozwalał mu na wyobrażanie sobie gorszych i bardziej tragicznych scenariuszy. Powinien był uratować Mahiru przed własnym cieniem, jaki mógł przykryć jej światło, a jednak ciągle tego nie zrobił. Ranił to zło, jakim był, sprawił że teraz krwawiło i cierpiało, ale nie umiał go ostatecznie dobić, wyciągnąć sznura ponownie lub spróbować ponownie z niewłaściwym użyciem leków.

Zastanowił się, co ona poczuje, gdy on nie podniesie słuchawki. Pomyśli, że jest ignorowana? Że go zdenerwowała, prosząc o odblokowanie numeru? Może zaśnie, próbując się dodzwonić, a rano będzie go za to przepraszała? Nie mógł jej tego zrobić i po chwili wahania się, gdy na ekran spadło kilka krwawych kropli, nacisnął na zieloną słuchawkę. Westchnął ciężko, nie wiedząc co nadejdzie.

— ... Mahiru? — spytał się, jakby mając nadzieję że może przewidział się, a nazwa kontaktu wcale nie była tym, co mu się wydawało. Była to jednak ostatnia, złudna nadzieja, która miała zostać zmiażdżona w trakcie kolejnych sekund. Nawet krew z jego rany płynęła szybciej, jakby od przyspieszenia bicia serca.

— Aoi... — był to niepodważalnie głos Mahiru, która wypowiedziała jego imię z zarówno szczęściem, jak i bólem, a mu przypomniał się jej obraz z wcześniejszej pory dzisiejszego dnia. Usłyszał jak przełyka swoją siłę, by zdobyć się na pokonanie bólu w głosie. — Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.

— Byłoby to okropne, gdyby przeszkadzała mi rozmowa z tobą, prawda? Oczywiście, że mi nie przeszkadza — Aoi i Mahiru mogli nie być już razem i chciałby jej unikać, jak najbardziej się dało, ale uważał to za swoją okropną cechę. 

— Na pewno? Wydawałeś się trochę zestresowany wcześniej — Mahiru nie zamierzała mu odpuścić, dopóki się nie przyzna, stresując tym Aoiego nawet bardziej niż mógł się stresować wcześniej. — I teraz też brzmisz... inaczej.

— Tak sądzisz? — spytał z zawahaniem w głosie. Czyżby jego ton był zbyt niepewny, dając po sobie poznać jak bardzo obawiał się tej rozmowy? A może naprawdę był tak słaby z alkoholem, że mamrotał niemrawo po tej jednej zaledwie butelce? A może Mahiru naprawdę tak bardzo kochała go i znała, że była w stanie poznać po nim wszystko? Ta ostatnia opcja najbardziej go przerażała. — Nie no... mój dzień był naprawdę dobry i przecież go nie pogorszyłaś.

W gruncie rzeczy nawet nie skłamał. Ten dzień był dziwny. Zaowocował kolejną nieudaną próbę samobójczą, ale też poznaniem miłych ludzi, którzy nadali wszystkiemu ciepła. Gdy wychodził z domu Izanami czuł się przytłoczony i winny, niepotrzebnie zasmucił jej córkę, ale mimo tego był żegnany przez obie kobiety, jakby nic się nie stało. To nie był zły dzień (dopóki nie spotkał Mahiru w autobusie).

— No dobrze, skoro tak mówisz... — ona nie wydawała się przekonana, ale wyraźnie podobało jej się toczenie takiej swobodnej rozmowy, zamiast kolejnych prób porozmawiania o tym, co wydarzyło się podczas jego próby samobójczej. Aoiemu też tak było łatwiej. — To co takiego robiłeś?

— Spotkałem się z moimi przyjaciółkami — skłamał trochę, żeby nie smucić Mahiru całą opowieścią. Powiedzenie, że poznał je dopiero dzisiaj i to w takich okolicznościach w jakich to się stało... nie wchodziło w grę. Tak w jego głowie pojawił się pomysł, by nazwać je swoimi przyjaciółkami. — Było dość miło, wiesz? Ale musiałem wrócić, bo wieczorem miałem zmianę i tak właśnie się spotkaliśmy. 

I gdy Aoi myślał, że już jest dobrze, a przynajmniej lepiej niż mogłoby być, Mahiru przywitała go głuchą ciszą pierwszy raz od kiedy zaczęła się ich rozmowa. To tej ciszy tak właśnie bardzo się obawiał,  tej niezręczności i tego, że spowoduje urwanie się jej typowego słowotoku. 

Nagle wszystko znów zaczęło do niego docierać. Fakt, że rozmawiał z Mahiru, dźwięk ciszy, ciepło krwi spływającej z jego ramienia... Coś dużo jej płynęło, więc w oczekiwaniu na to, czy Mahiru w końcu się odezwie, zaczął grzebać po kieszeniach, próbując znaleźć chusteczkę, którą mógłby próbować zatamować krwawienie. Znalazł jakąś wymiętą i przyłożył do rany, akurat w momencie, gdy Mahiru postanowiła się do niego odezwać. 

— Cieszę się bardzo! Przepraszam, zamyśliłam się — nie umiał wyczuć w jej głosie nieszczerości. Na pewno prawdziwie się ucieszyła, chociaż chyba jednak miała ciągle jedną wątpliwość. — Z kim się spotkałeś?

— Nie sądzę, żebyś znała panie Hinako i Izanami — prawdę mówiąc, naprawdę nie sądził, żeby je znała. Nie wiedział w jakim wieku była Hinako, ale dałby jej coś koło czterdziestki i na pewno nie była osobą z kręgu rówieśników, którymi zwykł się otaczać, wtedy kiedy kontakty międzyludzkie nie przynosiły mu tego problemu, a Mahiru chociaż była bardziej otwarta na wszystkie znajomości, też znała po prostu więcej ludzi w swoim wieku. Izanami chyba była temu bliższa, ale za to jej życie wydawało się tak inne. Czy spory dom, dwójka dzieci, zwierzęta domowe i zawód taki, jak lekarz nie było tym, co w oczach społeczeństwa byłoby spełnieniem? Wiele starszych ludzi życzyłoby sobie, by patrząc na swoje życie z perspektywy czasu, zobaczyć taki obraz. Chyba brakowało tylko jednej rzeczy, którą mogliby oczekiwać obserwatorzy z zewnątrz... — Sam znam je od niedawna.

— O... — Mahiru odpowiedziała na to z mniejszym entuzjazmem, niż mógłby go oczekiwać. Nie do końca wiedział o co chodziło, ale wyczuł zmieniającą się atmosferę. — Przepraszam, Aoi. Oczywiście, że cieszę się, że w ich towarzystwie możesz mieć lepszy dzień, po prostu trochę nie rozumiem. 

— Hm? — nie był w stanie wydusić już z siebie nic więcej, chociaż naprawdę zależało mu na spytaniu, czego Mahiru nie zrozumiała. Powiedział coś źle? 

— No wiesz... tyle się starałam, by pomóc ci poczuć się lepiej. Spróbowałam wszystkiego, nawet dzielenia naszego bólu, naprawdę się starałam by być dobra dla ciebie — Mahiru wydawała się mówić te słowa bardzo niepewnie, jakby niepewna czy ma w nich słuszność. — A to nie ja jestem tą, która pomogła ci poczuć się lepiej i mieć lepsze dni.

— Nie, Mahiru, to nie tak... — ostatnim czego chciał, było zasmucenie jej. Nie sądził, żeby to co powiedział, było złe, ale teraz zaczął to podważać, skoro zasmuciło to Mahiru.

— Ale jak mam to inaczej odbierać? Nawet nie znam osób, z którymi się dzisiaj spotkałeś. To naprawdę jakbyś potrzebował zupełnie innych ludzi, żeby czuć się dobrze, a to ja powinnam była być tą, która zna cię najbardziej i... i przepraszam, że to nie ja jednak jestem tym dla ciebie — Mahiru przeprosiła go i wzięła na siebie tą odpowiedzialność, ale Aoi wiedział, że to on jest w tym wszystkim winnym.

Całe szczęście, jakie był w stanie odczuwać, wydawało się zniknąć w jednym momencie. Mahiru miała rację... Nie zrobił dobrze opowiadając jej o tym, że umiał się czymś cieszyć, skoro nie cieszył się z nią. Nie przemyślał swojej wypowiedzi, niczego nie przemyślał, a teraz żałował nie tylko tego, że powiedział jej o swoim dzisiejszym dniu, ale też tego, że potrafił znajdować w nim pozytywy. Bo przecież w zasadzie... wyszedł stamtąd z przekonaniem, że przyprawił Izanami o problem i że pani Hinako wcale nie musiała mu pomagać. Nie wierzył w jej zapewnienia, o tym że wcale w niczym nie przeszkadzał, więc powinien utrzymywać się w swojej pierwotnej opinii kierowanej instynktem, a nie próbować to przemyśleć.

Mahiru złapała go na najgorszym. Na tym, że ciągle umiał cieszyć się obecnością ludzi w swoim życiu, tak długo, jak tą osobą nie była ona. Czuł że jest winny, czuł że powinien czuć się winny i czuł że ona wymaga od niego tego poczucia winy. To było na miejscu, by wstydzić się zaufania nieznajomym bardziej niż ufało się osobie, która tak długo była jego dziewczyną.

Aoi naprawdę zawiódł jako chłopak, był tego pewien. Czasem ciągle nie mógł uwierzyć, że do ostatecznego zerwania ich związku przyczyniła się jego próba samobójcza, a nie to, że Mahiru sama zorientowała się, że jej miłość była dla niego za dobra. Zasmucał ją ciągle, nawet gdy nie byli razem i wiedział, że nie pomaga to też mu samemu. Może musiał zrobić to, co zawsze wydawało się najsensowniejszą opcją: skończyć tą rozmowę, bo nie było już realnej nadziei na to, że cokolwiek mogłoby z niej wyniknąć będzie dobre dla Mahiru. A dla niego? Dla niego już było za późno, dla niego już nic nie mogło być dobre.

— Ja... naprawdę, naprawdę nie chciałam, żebyś mnie za cokolwiek przepraszała — w końcu się odezwał, czując że to jego obowiązkiem jest przerwanie tej ciszy, chociaż z drugiej strony czuł potrzebę rozłączenia się bez pożegnania. Nie chciał, by Mahiru go przepraszała, bo w rezultacie to on zawsze czuł się zobowiązany, by przepraszać, w niekończącym cię cyklu. Dawanie i otrzymywanie było zbyt bolesne, gdy działało jak w ich wypadku. — Dlatego tak naprawdę chyba nigdy się nie dogadamy, wiesz, Mahiru? Zawsze czuję, że przeze mnie się nie doceniasz i...

— Ale tak nie jest! Jak możesz tak myśleć? — Mahiru odpowiedziała bardzo szybko, a on czuł się tak źle z tym, że to, co dla nich najlepsze, to zerwanie rozmowy, które na pewno ją zasmuci, skoro już teraz tak oponowała. Aoiemu najbardziej chyba przeszkadzało to, że Mahiru nie potrafiła zaakceptować tego, co on odczuwał, co mu się wydawało i natychmiast podważyła, jak mógł tak myśleć. Już niczego nie był pewien.

— Nie sądzisz, że będzie lepiej, jeśli już się pożegnamy? — zaproponował, czując że jest na skraju wytrzymałości i że jeśli będzie rozmawiał chociaż trochę dłużej, złamie się w końcu i okaże swój ból Mahiru. Nie chciał przy niej płakać, nie chciał okazywać swojej słabości. Nie czuł się bezpiecznie, gdy był przy niej słaby. — Jest późno, jestem zmęczony.

— Ale wcale nie rozmawialiśmy tak długo! Ile to mogło być... pół godziny? — Mahiru próbowała zachować pozytywne nastawienie nawet w tym momencie, ale to wcale nie pomagało Aoiemu. Te pół godziny wcale nie było dobrym spędzeniem tego czasu. — No wiesz, miałeś dziś czas na spotkanie z kimś, a to jest tylko rozmowa...

To ostatecznie dobiło Aoiego. Naprawdę powinien czuć się winien za to, że widział się dziś z panią Hinako i panią Izanami, że pozwolił tej pierwszej sobie pomóc i zabrać ze sobą do tej drugiej. Nie tylko wydawało mu się, że zrobił źle - po prostu zrobił źle i robił jeszcze gorzej, nie umiejąc spędzić z Mahiru tyle czasu, ile spędził z nimi. Jednak musiał skończyć tą rozmowę, to było naprawdę najlepsze rozwiązanie.

— Mahiru, jestem zmęczony bardziej niż kiedykolwiek — spróbował raz jeszcze, widząc w tym swoje jedyne rozwiązanie, które już nie uratuje ich od tego, że wszystko poszło źle, ale które może ukróci chociaż cały ten ból. — Proszę... pozwól, żeby to było nasze pożegnanie.

Przez chwilę się wahała.

— Dobrze — odpowiedziała w końcu, ale bardzo wyraźnie słyszał, jak niezadowolona była. Już nawet nie próbowała przykryć tego pozytywnością, tak jak zawsze robiła. — Nic nie rozumiem, Aoi. Naprawdę nic.

— Ja też nie — przynajmniej w tym umieli się zgodzić. Aoi nie rozumiał, dlaczego obecność Mahiru nie była dla niego i dobra i dlaczego jego serce podpowiadało mu, by od niej uciekać. Mógł oskarżyć o to tylko siebie, ale nie umiał tego zmienić, ile by nie próbował. — Dobranoc.

— Dobranoc — powiedziała i ona, a jednak ciągle się nie rozłączyła, jakby czekając, czy on jeszcze ma coś do powiedzenia. On czekał na to samo, gotów jednak nie przerywać rozmowy, gdyby ona tego zażądała. W czasach gdy byli parą... czasem zdarzało się, by prosiła go o dalsze rozmawianie mimo jego zmęczenia. Miał podstawy, by sądzić, że tym razem też tak będzie.

Minęła jeszcze chwila i Mahiru w końcu się rozłączyła.

Dla Aoiego powinien być to koniec męki. W końcu tego chciał, prawda? A jednak czuł się tak złamany. Bał się tej rozmowy, ale była nawet gorsza, niż sugerowały nawet najgorsze z jego obaw. Znów zranił Mahiru, mimo że nie tego chciał. Znów wszystko bolało go nieskończonym bólem i znowu czuł w sobie pustkę, gorszą nawet niż ta cała z ostatnich dni. Czuł pustkę podobną do tej, która zawiesiła go na sznurze.

Z jego gardła wydobył się szloch, którego nie był w stanie opanować, a jedynym sposobem na zmienienie swojej pustki z tej, która sprawiała mu ból na taką, dzięki której nie będzie czuł nic, wydawało się wrócenie do czynności, którą wykonywał przed rozmową z Mahiru. Rozejrzał się w poszukiwaniu odłożonego z boku odłamku szkła i przypomniał sobie o teraz już całkowicie przemoczonym krwią kawałku papieru, którym owinął swoją ranę podczas rozmowy. Jeśli chciała zranić to samo miejsce, musiał znów je odwinąć.

W strukturze tego, co uważał za papierową chustkę, było jednak coś dziwnego. Zamiast od razu wyrzucić to do śmieci, przyjrzał się wpierw uważnie temu, co to było i nagle wszystko nabrało sensu. To była kartka, dlatego tak źle wsiąkała krew. Nie była to też byle jaka kartka, a ta którą syn Izanami dał mu dziś na pożegnanie, ta na której razem narysowali ptasią klatkę i kota. Może gdyby Aoi czuł się lepiej, uznałby to za po prostu przykre, że kartkę tą tak zgniótł i pobrudził krwią, ale w obecnym momencie, to go tylko dobiło.

Bo czy nie było to tak, że Hinako niepotrzebnie interweniowała, gdy zobaczyła, jak się dusi? Czy to nie właśnie tego właśnie chciał? Niepotrzebnie w ogóle odwiedził dom Izanami, ale mógłby chociaż nie niszczyć tego, co dostał od jego mieszkańca... A przede wszystkim niepotrzebnie zmartwił Izanami, która musiała go zbadać i pracować, która musiała się o niego zmartwić. Aoi nie potrzebował lekarza, który badałby jego zdrowie i życie, bo nie zamierzał żyć. Nie wiedział jeszcze jak ma to zrobić, ale wiedział, że nie da rady żyć długo dłużej.

Musiał przestać być tak nieproduktywny i faktycznie się czymś zająć. Jego dłoń powędrowała w kierunku odłamka szkła, ale zanim zdążył je chwycić, zaświecił się wyświetlacz jego telefonu i bardzo wystraszył się, co jeszcze Mahiru mogła napisać po tej rozmowie, więc spriorytezował sprawdzenie tego ponad okaleczanie siebie. Ku jego zaskoczeniu nie był to jednak jej numer Mahiru, a ten który wziął dzisiaj od Hinako. Niczego nie rozumiał i zaintrygowany spojrzał w to, co widniało na podglądzie.

Cześć, Aoi. Wiem, że wziąłeś mój numer w konkretnym celu, innym niż wymienianie się wiadomościami 😅. Nie będę oczekiwała, że mi odpowiesz, z góry przepraszam. Naprawdę dziękuje, że dałeś dziś sobie pomóc i naprawdę nie musiałeś czuć się niczemu winien, gdy wychodziłeś z domu Izana [CZYTAJ WIĘCEJ]

Właściwie byłoby to całkiem miłe w każdym innym momencie niż ten. Specyficznie oficjalny styl pisania osoby osoby w wieku pani Hinako, niby tak poważny, a jednak używający tych głupich emotek... Powinno to być zabawnym widokiem, rozczulającym wręcz na myśl o tej generacyjnej różnicy i przyjemnym ze względu na to, że ona się tak postarała by się do niego odezwać. Niestety Hinako nie trafiła na Aoiego w dobrym nastroju, a w trakcie gdy jedyne co czuł to poczucie winy za przejmowanie kogokolwiek sobą i swoim stanem.

Zignorował resztę wiadomości, postanawiając nie czytać więcej z jej treści. Wszystko zbyt bolało i było nie do wytrzymania, tak bardzo, że nie mógłby zasnąć. Miał lepsze zajęcie do robienia.

Całą resztę nocy spędził na rozcinaniu szkłem kolejnych miejsc na swoich ramionach.

***

Cały kolejny tydzień spędził na rozcinaniu szkłem kolejnych miejsc na swoim ciele.

Egzystowanie w ten sposób było dziwne. Nie wydawało się właściwe. Aoi nie rozumiał, co poszło nie tak, ale tydzień od rozmowy z Mahiru, wszystko co sobie powiedzieli ciągle go prześladowało, dręczyło po nocach, nie pozwalając spać, a jedyne na co miał ochotę, to rozrywanie kolejnych części swojej skóry. Słabo jadł, rezygnując z jedzenia określonej liczby kalorii, które miał stopniowo zmniejszać, a po prostu nie jedząc wcale, dopóki nie przypomniało mu się, że ma to robić. Powrócił do tego stanu, w jakim znajdował się dawno, jeszcze przed swoją pierwszą próbą i chciałby tego nienawidzić, ale... Może to było gwarantem ostatecznego zniszczenia siebie.

To było dziwne. Żyć w sposób, gdy już absolutnie nie troszczył się o swoje życie. Gdyby wyszedł na jezdnie, a z naprzeciwka wyjechałby pojazd, nie próbowałby uskoczyć sprzed jego kół. Gdyby ktoś groził mu bronią, nie przejąłby się tym. Gdyby Mahiru spytała się go o to, czy mogą być znowu razem, zgodziłby się. Chciał tego, co go zabije, ale nie miał siły, by sam się tym stać.

Naprawdę długo nie miał tej motywacji, by podjąć się czegokolwiek, skoro wytrzymał ten tydzień. Nadeszła jednak ona jednego z wieczorów, gdy wydawało się mu, że może w końcu zaśnie, że może w końcu da sobie odpocząć, po tym gdy cały jego sen przez poprzednie dni był związany tylko z mdleniem. Gdy zamykał oczy, usłyszał wibracje powiadomienia w swoim telefonie.

To była Mahiru.

A dziś? Mógłbyś porozmawiać dziś?

I nawet nie wiedział jak to się stało, jak obudziła się w nim siła, ale na tą wiadomość, zmysły Aoiego jakby straciły otaczającą je mgłę. Miał siłę, by wstać z łóżka. Miał siłę, by przejść się po swoim domu i założyć bandaże na ręce, by nikt nie spytał się o to, co się pod nimi działo. Miał też siłę założyć na siebie ulubioną brązową kurtkę, buty na nogi, chustę na szyję i wyjść na spacer, na co nie miał siły przez ostatnie dni. Przed wyjściem upewnił się tylko,  czy zgasił światła w każdym pomieszczeniu i czy pozostawił dokumenty w miejscu, gdzie dało się je znaleźć, gdyby ktoś potrzebował je do niezbędnych formalności w najbliższym czasie.

Przez chwilę chciał zostawić w domu też telefon. Już dostatecznie nacierpiał się na myśl o tym, że Mahiru ciągle pamiętała, ciągle chciała się z nim skontaktować i nie poddawała się na nim, ale potrzebował tego, gdyby jednak się zawahał. Potrzebował tego, by pamiętać po co to wszystko robi.

Noc była ciepła, jak to bywało o tej porze roku. Kurtkę i chustę założył głównie dlatego, że wstydził się swoich blizn, ran i bandaży, chociaż w gruncie rzeczy okazało się to niepotrzebne, bo o tak późnej porze nikt nawet nie mijał go na ulicy. Zadowoliło go to, bo dokładnie tego oczekiwał od miejsca, do którego się udawał. Wiatr wiał w kierunku przeciwnym do tego, w który szedł, ale był o tyle łagodny, że w niczym go nie zatrzymywał. Prawdę mówiąc, Aoiego w tym momencie nie powstrzymałaby nawet wichura.

Lubił tą trasę. Była jego nieodłącznym elementem podczas biegania, które sprawiało mu kiedyś tyle radości. To było aż niewiarygodne, by umieć wspomnieć to ze szczęściem, nie z niezadowoleniem z siebie i złością, że nie był w stanie przebiec więcej, ale kiedyś tak było. Mahiru też kilka razy chciała przebiec tą trasę razem z nim... Niewątpliwie było to ładne miejsce, a jednym z najbardziej urokliwych punktów był most nad Sumidą. Szum fal zwykle mieszał się z szumem drogi obok, ale teraz nikt przez nią nie przejeżdżał, a obserwowanie ich było tak samo miłe, jak zawsze.

Tyle że gdy dawniej obserwował fale, nie płakał przy tym, pozwalając łzom na połączenie się z falami. Gdy wcześniej je obserwował, w jego głowie panował spokój i nie było się czego obawiać. Jednak teraz był pełen obaw, a wszystko wydawało się tak bardzo nie mieć sensu. Na moście nie było nawet jednej lampy, sprawiając że otaczała go tylko ciemność, w którą miał się niebawem zanurzyć.

To było straszne. To będzie bolało, już teraz czuł pieczenie w płucach, już teraz tak ciężko łykał powietrze. Nie wyobrażał sobie, jak to będzie tonąć, chociaż być może to siła upadku mogła już pozbawić zmysłów... Nie wiedział, nie był na tyle mądry.

To nie miała być dobra śmierć, ale była śmiercią, którą mógł sobie zagwarantować, której mógł być pewien. Miał dosyć wszystkiego, jedyne co odczuwał przez ostatni tydzień to ból, który był tak śmiertelny, że go tu przyprowadził, a wiadomość Mahiru była tylko impulsem, przypomnieniem, że był realną i prawdziwą osobą, która była postrzegana przez innych, w tym przez nią i że musiał to jakoś zakończyć. 

Nie udało mu się od razu przejść przez barierkę mostu. Był dość słaby, nie miał w sobie siły, a to wymagało trochę pracy, podskoczenia i podciągnięcia się. Nie mógł pozwolić by to go pokonało, ale poślizgnął się parę razy, lecz nie w tą stronę w którą by chciał, kończąc na chodniku, a nie za barierką. Już nawet nie płakał, potrzebował skupić się na przeskoczeniu barierek.

Będzie martwy. W końcu spełni to, czego nie udało mu się w Aokigaharze.

W końcu udało przełożyć mu się jedną nogę przez barierkę i chciał też zrobić to z drugą, ale w tym momencie zorientował się, że ma ciągle buty na nogach. Nie powinien... nie należało tego robić w taki sposób. Nie był ani przesądny, ani szczególnie wierzący, ale tu po prostu chodziło o szacunek i zwyczajnie należało je zdjąć. 

Zeskoczył z powrotem na stronę mostu i odsznurował obuwie tak szybko, jak mógł. Spieszyło mu się, by umrzeć, spieszyło mu się, by skrócić swoje cierpienia związane z tym, że był żywy. Odstawił je obok stojącej kilka metrów dalej pary mniejszych butów i z powrotem spróbował wspiąć się na barierkę, tym razem już całkowicie spokojny.

Spokój w nim zniknął wraz z momentem, gdy jego umysł skupił się z powrotem na dźwięku fal i przestał działać, jak na autopilocie, a zamiast tego kazał przypomnieć sobie, co przed chwilą zrobił. Aoi bardzo chciał umrzeć, ale wizja, jaką uświadamiał mu jego umysł, nie była tą, której chciał. 

Odłożył obuwie obok stojącej kilka metrów daleko pary mniejszych butów?

Musiał się rozejrzeć, bo nie podobało mu się, co mogło to oznaczać. Nie podobało mu się tak bardzo i na moment całkowicie zapomniał o intencji, z jaką tutaj przyszedł. Nagle wydało mu się, że nikt nie zasługuje na taki los. On mógł skończyć w taki sposób, ale... ale...

W końcu dostrzegł zarys dziewczęcej sylwetki kilka metrów dalej, ale już za barierką, drobnym ciałem zwrócony do wody, ale twarzą odwrócony ku niemu, patrząc na każdy jego ruch. Dziewczyna podskoczyła w miejscu, gdy zdała sobie sprawę, że nie tylko ona widziała jego, ale i on widział ją. Przez to mogłaby wypaść do rzeki, gdyby tylko jeszcze bardsiej się pochyliła, chociaż fakt, że już poza barierki mostu wyszła, świadczył o tym, że to musiał być jej cel. Była młoda, musiała być dzieckiem i chyba to wyjątkowo zabolało Aoiego. Jak ktoś tak młody mógł chcieć stracić swoje życie (w gruncie rzeczy sam też był młody)?

Nie mógł pozwolić, by to się wydarzyło. Nie wiedział, co ma zrobić, ale powoli zszedł z barierki, którą próbował jeszcze chwilę temu przeskoczyć i stanął na bezpiecznej, chodnikowej powierzchni. Nie był pewien od jak dawna był obserwowany przez dziewczynę. Pewnie widziała już jego wcześniejsze próby przeforsowania barierki i wiedziała w jakim celu tu przyszedł. Nie znaczyło to jednak, że nie może uchronić jej przed tym samym losem. Wziął głęboki wdech i wykonał kilka kroków na przód, by się do niej zbliżyć. W myślach powoli liczył każdą sekundę, jakby bojąc się, że nie wytrzyma tego, co tu się działo. 

— Hej — na początku chciał tylko spróbować, jak będzie brzmiał jego głos. Chciał wydawać się łagodny i miły, chciał wydawać się przekonujący. — Um... To... Nie jest tego warte, wiesz? Przyjdź na stronę barierki po której jestem, pros-

— Nie podchodź! — prawie nie słyszał jej słów, przez to jak łamiący się był jej głos. Wiedział jednak, że były reakcją na jego zbliżanie się, więc zatrzymał się w miejscu. — N-nie powstrzymuj mnie!

Aoi czuł się tak bezradny. Nie wiedział, czy ma podejść do niej, czy stać jak stał, nie wiedział, czy ma się odzywać, czy nie. Miał skoczyć, nie myśleć, nie podejmować już wyborów, ale były one konieczne i mogły uratować życie. 

— Dobrze, nie podejdę — Aoi trzymał się cały czas tego samego miejsca. I tak nie mógłby się ruszyć, zbyt sparaliżowany stresem. — Nie wiem, co cię tu przywiodło, ale obiecuję, że co by to nie było, nie jest warte życia. 

— Ty nie wiesz! Nie wiesz, co mi się wydarzyło! — popadła w szloch i niebezpiecznie zbliżyła się do krawędzi. Czuł się tak źle, bał się, że tak naprawdę pogarsza sytuację. — Ja tylko... Ja... Ja myślałam... Nie wiedziałam, że ktokolwiek... Uzna mnie za złą i...

— Hej, ja nie uważam cię za złą — spróbował więc w ten sposób i odrobinę wyciągnął dłoń do przodu, jakby w prośbie o podejście do niego i chwycenie jej. To wszystkiego, co mógł teraz zrobić. 

— To nic nie zmieni. Mój adres jest już wszędzie i tak bardzo się boję. Skoro wiedzą, gdzie mieszkam mogą mi zrobić krzywdę... albo mojej rodzinie — każde słowo było dla Aoiego zagadką. Nie znał jej historii, ale wszystko co mówiła, brzmiało strasznie. Mógł wywnioskować, że chodziło o coś, co wydarzyło się w internecie, ale wykroczyło poza wirtualne ramy. Sam nie śledził zbyt niczego, co nie było subami o samookaleczaniu lub zaburzeniach odżywiania, ale mógł jej zaufać, co do tego, że jej adres był upubliczniony dla zbyt wielkiej ilości ludzi i był wszędzie w jej otoczeniu. Była tak biedna, nie zasłużyła na to...

Czuł złość. Złość na kogokolwiek, kto to spowodował. To taka osoba powinna teraz tu stać i błagać, by dziewczyna przeszła na bezpieczniejszą stronę mostu, nie on. To taka osoba powinna drżeć tu teraz ze strachu o jej życie i tak bardzo się o nią bać. Los jednak wysłał go tu i musiał zrobić wszystko, co w jego mocy, nie dać poznać po sobie złości, która mogłaby zostać źle zrozumiana, a uratować nastolatkę, która zamierzała zostać przyszłą samobójczynią.

— Nie mam pojęcia o czym mówisz, ale to dlatego tak bardzo potrzebuję, żebyś ze mną porozmawiała, gdy wyjdziesz zza barierki, tak? — spróbował w ten sposób. Nie wiedział, czy takie słowa pomogłyby mu. Jedyna alternatywa, jaka mu pozostawała to puste frazesy, ale i ich może było warto spróbować. — Hej, słuchasz mnie? Masz wartość i mogę cię zapewnić, że twoje życie się liczy. 

Spojrzała na niego, tak smutno, tak nie wiedząc, co ma zrobić. Spodziewała się wszystkiego, tylko nie tego, że ktoś z nią porozmawia, nie tego że w tym momencie nie będzie sama. Wszystko bolało ją tak bardzo i musiała być tak przerażona. Jej bezpieczna strefa została już raz naruszona i nie mogła wiedzieć, czy może znowu zaufać, czy może pozwolić sobie by być słaba i uwierzyć w słowa mężczyzny spotkanego na moście. W jej oczach tkwiła taka bezradność, że Aoi wiedział, co ona zrobi, zanim faktycznie sama zdecydowała się to wykonać. 

Krok do przodu.

Nie mógłby przypomnieć sobie tego, jak to zrobił. Gdyby miał przytoczyć, co wydarzyło się po kolei, nie byłby w stanie. Jego umysł w chwili takiego zagrożenia sam pokierował jego ciałem i jedyne, co teraz wiedział, to że wychylał się zza barierki, jedną nogą zapierając się mostu, jedną ręką tak z trudem się podtrzymując, a główny ciężar ciała skupiał na trzymaniu nastolatki. Nie był pewien, czy cały ociekał kroplami potu, czy może były to łzy, ale nie zdziwiłby się, gdyby to były obie opcje, gdy wykonywał właśnie nadludzki wysiłek, niepodobny nawet do wszystkich ćwiczeń, jakimi kiedykolwiek się katował. Jego ręka, która musiała utrzymać całą jej wagę, drżała tak mocno, że nie mógł uwierzyć, że ciągle trzymała się jego ramienia. Czuł jak napina się cała jego skóra, a świeższe i starsze cięcia na niej zaczynają o sobie przypominać. To bolało, bolało, bolało, bolało, ale ani przez moment nie żałował, nawet wtedy, gdy jego noga zaczęła drżeć i wydawało mu się, że zaraz spadnie razem z nią. Zaprał się jednak mocniej, pomimo całego bólu, jaki to ze sobą niosło, bo wiedział, że nie mógł pozwolić sobie, by spaść. Musiał upewnić się, że ona przeżyje.

— Pomocy! — wrzasnął tak głośno, jak tylko mógł, a jego łamiący się ton nie mógł zaprzeczyć temu, że płacze. Nie wiedział na co liczył, ale może ktoś go usłyszy, może ktoś tu przybiegnie, może im pomoże, może... Czuł się tak słaby, bez nikogo, kto mógłby pomóc wciągnąć mu na górę dziewczynkę, która również nie wykazywała woli ułatwienia mu tego. Wpatrywała się w dół, nie umiejąc skonfrontować spojrzenia z Aoim i tak wymownie milczała, jakby w krzywym odbiciu do jego krzyków, ciężkiego oddechu i odgłosów brzydkiego szlochu. Nie mógłby jednak się od tego powstrzymać, gdy wykończenie było zbyt silne, a jego koścista dłoń zaciskała się na barierce tak mocno, nieważne jak bardzo jej metal wżynał się w jego skórę. Dziewczynka szarpnęła się nagle, planując wyrwać się z uścisku jego dłoni, a on poczuł, jakby miał zaraz polecieć w dół, cudem przytrzymując i ją i siebie. Zrezygnował z trzymania barierki, chwytając jej przedramię obiema dłońmi, a całą swoją równowagę koncentrując na trzymaniu się nogami o nierówne chodnikowe płytki. Nie miał siły, nie miał siły, nie miał siły, a przed jego oczami pojawiały się ciemne mroczki. Nie teraz, nie może stracić przytomności teraz, nie dopóki nie wciągnie nastolatki tutaj na górę. Jeszcze nigdy tak nie żałował tego, w jakiej formie się znajdował, jeszcze nigdy tak nie żałował dni przegłodzenia siebie. Potrzebował teraz tej odrobiny sprawności, czegoś co pozwoli mu ocalić niewinną osobę przed śmiercią. Potrzebował jej pomocy, potrzebował by mu się nie wyrywała, by spojrzała do góry i uwierzyła, że jest warta wrócenia na nią. Tym razem nie krzyczał, po prostu wyszeptał łamiącym się głosem. — To nie twoja wina, że ktoś cię skrzywdził. Nie tobie należy się nawet samowymierzona kara...

Aoi płakał, bo to wszystko bolało tak strasznie. Czuł się taki słaby, czuł jak płonie każdy mięsień w jego ciele i wiedział, że zaraz spadną oboje, a on który tak bardzo chciał zakończyć swoje życie, który przyszedł tutaj w tym celu, wcale nie znajdzie w tym swojej ulgi. Chciał sprawiedliwości dla tej dziewczynki. Chciał ukarania tego skurwiela, który popchnął dziecko na skraj mostu. I może chciał też sprawiedliwości dla siebie. Może chciał zacząć żyć bez poczucia winy i jego byłej dziewczyny, która mu ciągle przypominała o całym bólu. Może on też nie zasługiwał na to, by znaleźć się na tym moście.

Zadane sobie w ostatnich dniach rany na jego ramionach otworzyły się i widział, jak krople krwi spadają w dół rzeki, z kroplami jego łez i potu. Ręka szczypała go bez najmniejszej nawet łaski, a jednak jego nogi ciągle zapierały się o ziemię, bo postanowił, że on i nastolatka nie mieli być tym, co zginie w w falach Sumidy. Dziewczynka w końcu odważyła się spojrzeć w górę i patrzyła na jego cierpienia, na niedoszłego samobójcę, który nie pozwolił i jej odebrać sobie życia. Aoi wiedział, że ma ona nad nim każdą władzę. Nie jadł kilka dni, nie spał kilka dni, to wszystko dawało się teraz we znaki, nie miał niczego na swoją przewagę fizyczną, mogłaby się wyszarpnąć w każdym momencie, ale tylko się w niego wpatrywała. Wpatrywała się w to jak daleko posunął się, w wierze że powinni przeżyć oboje. Jego głos był tak słaby, nie miał już na nic siły, ale mógł chociaż błagać, gdy nie pozostawało mu nic innego. — Proszę, nie umieraj. To co ci się wydarzyło tak boli, ale to nie czyni cię złą osobą.

W chwili gdy wydawało mu się, że już straci przytomność, że po raz ostatni w swoim życiu zawiedzie, dziewczyna chwyciła się jego ramienia drugą dłonią. Nie był w stanie zapanować nad swoją równowagą i gdy wciągnął ją już do góry, sam się poślizgnął i wyleciał poza barierkę oraz krawędź mostu.

Bardzo żałował. To było dziwne. Nie sądził, że umrze, czując coś innegk niż szczęście z odchodzenia. Był pewien, że śmierć będzie dla niego ulgą i to jej oczekiwał. Z resztą wyciągnął już nastolatkę na bezpieczną stronę mostu, mógłby umrzeć z poczuciem wykonania obowiązku i w pokoju. A jednak gdy widział, że spadnie w dół, czuł jedynie żal, że wydarzyło się to w momencie, gdy zaczynał godzić się z myślą, że nie jest złą osobą.

Byłby to jego koniec, gdyby nie to, że dziewczyna wręcz wymieniła się z nim wcześniejszymi rolami i to ona przytrzymaniem spowolniła jego upadek, dając mu tym szansę na chwycenie się barierki. Wspięcie się po niej wymagało nadludzkiego wysiłku, ale wszystko, co Aoi robił przez ostatnie minuty było nadludzkim wysiłkiem, a tym razem był jeszcze asekurowany. W końcu i on znalazł się na bezpiecznym chodniku i natychmiast na niego upadł, niezdolny do ustania na nogach.

Nastolatka usiadła obok niego, jakby by sprawdzić, czy był prawdziwy, czy wszystko, co się teraz wydarzyło nie było snem i czy on być może nie był jej aniołem stróżem.  Sam już nie widział. 

— Mówiłem, żebyś tego nie robiła — jego głos nie nosił w sobie znamienia złośliwości. Po prostu był zmęczony i czuł się tak niedobrze i nie był pewien czy jest świadomy, a tak w ogóle to było mu ciemno przed oczami. Wypowiedzenie jakichkolwiek słów miało być teraz jego weryfikacją, czy jest chociaż w stanie cokolwiek wyartykułować. 

Niezdolna do wypowiedzenia sie, szlochając wpadła w jego ramiona. Jego oddech jednak nie przyspieszył, jego umysł nie zawodził o ratunek, przyłapał się na tym, że nie panikował, mimo tak silnego uścisku. Chociaż ciągle nie była to najprzyjemniejsza rzecz na świecie, gdy pamiętał te wszystkie momenty, gdy ginął w objęciach Mahiru, tonął w jej miłości, to pocieszenie tej drobnej dziewczynki wydawało się koić wszystko, co negatywnego mógł czuć. On też przyszedł tutaj z myślami o skoku, ale teraz wiedział, że nie może tego zrobić, nie dopóki nie upewni się, co z dzieckiem. Masz wartość i mogę obiecać ci, że twoje życie się liczy. To nie twoja wina, że ktoś cię skrzywdził. Nie tobie należy się nawet samowymierzona kara. Proszę, nie umieraj. To co ci się wydarzyło tak boli, ale to nie czyni cię złą osobą.

— Szzz... — spróbował zapewnić jej jakikolwiek komfort. Musiał jednak zrobić więcej niż to, to on był tu dorosły i odpowiedzialny. Musiał mieć pewność, że ona zostanie znaleziona przez swoich rodziców i że wróci do domu, a co stanie się z nim? Już się nie liczyło. — P-pamiętasz numer do swoich rodziców?

— Tak sądzę — wybełkotała niepewnie, tak wszystkim zmęczona i przytłoczona. Aoi bez wahania podał jej wtedy swój telefon - niesamowicie go zszokowało, że urządzenie nie wypadło podczas tego wszystkiego i ustawił wybieranie numeru. Dziewczyna wpatrywała się w telefon przez dobre parę minut. — Zbyt się stresuję. Zapomniałam. 

Wręczyła telefon z powrotem Aoiemu, a ten przeklnął sytuację w myślach. Naprawdę czuł, że nie jest z nim dobrze. Nie mógł jednak po prostu stracić przytomności, nie wiedząc co wydarzy się dziecku. Gdy sam też wpatrywał się pusto w wyświetlacz, na ekranie pojawiła się nowa wiadomość. Przepraszam za tą wiadomość sprzed tygodnia 😔. Nie miałam na celu sprawienia, że będziesz czuł się źle, więc naprawdę szczerze przepraszam za to, że uznałam to za dobry pomy [CZYTAJ WIĘCEJ]

Pani Hinako. Hinako teraz nie spała, skoro była w stanie wysłać mu wiadomość w nocy. Hianko była dobra i miła i troszczyła się o ludzi, którym źle się działo i umiała im pomóc i już raz podwiozła go do lekarki i...

Aoi bez zawahania nacisnął ikonkę wykonywania połączenia.

— Słuchaj — zwrócił się do dziewczyny, siedzącej obok niego. Jego głos był niemrawy, ale musiał spróbować. — Jeśli ona odbierze, a ja będę niezdolny do rozmowy, podajesz jej szczegóły tego, gdzie jesteśmy...

— Pan majaczy — wyraziła nastolatka z strachem w głosie. Nie tego chciał. To co miał do powiedzenia było ważne, ale rozumiał, że była zdekoncentrowana, gdy zaczęła przyglądać się jego ramionom i temu, co spływało z nich na chodnik. — Proszę pana, tej krwi jest naprawdę dużo. 

— I jak już jej powiesz gdzie jesteśmy, powiedz, że koniecznie potrzebujemy pomocy. Tylko nie mów o tym, że widziałaś, jak sam przeskakiwałem przrz barierkę, okej? W sensie,  że przeskakiwałem przez nią w innym celu, niż pomoc tobie — tyle był w stanie jeszcze powiedzieć, zanim ostatecznie stracił panowanie nad swoim głosem. Musiał się jednak zebrać w sobie, gdy sygnał łączenia się ustał, bo Hinako odebrała. Przyłożył telefon bliżej ucha. — Cześć... pani... Hinako...

Naprawdę już majaczył. 

Głowa sama mu opadła, ale poczuł jeszcze, że dziewczyna z mostu zdołała złapać telefon, by nie rozbił się o ziemię. Zemdlał mając pewność, że dobrze ją poinstruował i że załatwił im pomoc, która ich nie zawiedzie.

Dobrze... to wszystko będzie musiało mieć dobre zakończenie 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top