chapter twenty four

Czuła się jak w klatce.

Domek, w którym spędziła ostatnie miesiące, był piękny. Drewniany budynek pośrodku lasu tuż przed jeziorem niezmiernie jej się podobał. Nie musiała się niczym martwić, bo wszelkie zaopatrzenie załatwiała jej Yelena, albo w co gorsze dni sama Val. Uwielbiała spacerować po okolicznych terenach i świeże, czyste powietrze było zdecydowanie dla niej lepsze, niż zatłoczone wielkie metropolie.

Jednak to ciągle była klatka. Niemal złota klatka, w której czuła się dobrze, ale nie zmieniało tego, że najzwyczajniej w świecie nie była wolna. Nie mogła nigdzie sama odchodzić, a dostęp do Internetu i świata zewnętrznego miała właściwie niedostępny. Coś, co z początku myślała, że miało być ochroną, a przede wszystkim pomocą, stało się tak naprawdę jej koszmarem, z którego nie mogła się wyrwać. Gdyby była sama, to może nie miałoby to dla niej, aż tak wielkiego znaczenia. Przekonana o tym, że wszyscy jej bliscy nie żyją albo się nią nie interesują, miała wrażenie, że nie jest potrzebna na tym świecie. Jednak była w ciąży i nie mogła pozwolić, by jej dziecko – owoc miłości z mężczyzną, którego kochała ponad wszystko – cierpiało z powodu jej decyzji.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że czuł się wyjątkowo samotna i nie było tak naprawdę nikogo, z kim mogłaby podzielić się wszelkimi troskami i wątpliwościami. Z początku myślała, że Yelena okaże się, chociaż w minimalnym stopniu jej powierniczką, ale szybko przekonała się, że była ślepo zafascynowana tym, co mówiła Valentina. W trakcie jednej z rozmów dowiedziała się, że de Fontaine pomogła jej odkryć kto tak naprawdę stał za śmiercią siostry Yeleny i teraz dawała jej możliwość, by się zemścić. Jednak Aura nie do końca w to wierzyła. Ani w żadne słowo, które słyszała od Valentiny. Nie umiała tego określić – może miało to związek z jej mocami, albo faktem, że odzywał się w niej instynkt macierzyński. Za grosz nie ufała kobiecie, która rzekomo ją uratowała. Coś sprawiało, że potrafiła wyczuć niemal każdą manipulację z jej strony, dlatego dosyć szybko przekonała się, że to, co powiedziała jej o rodzinie, a przede wszystkim Buckym, nie było stuprocentową prawdą.

Była jednak bezsilna. Dlatego pozwalała na to, by każdy wierzył, że daje się przekonać do tych manipulacji. Aura nie była głupia, ale wiedziała, że często ludzie za taką ją brali. Niewinna blondynka. Nic nie wie o życiu. Żyje we własnym świecie. Można łatwo ją oszukać. Wojna niczego ją nie nauczyła. Powtarzane słowa miała wyryte w pamięci. Teraz postanowiła to całkowicie wykorzystać.

— Jak młoda mama się dzisiaj czuje? — Zapytała radośnie Yelena, wyciągając na kuchenny blat całe zaopatrzenie, które tym razem przywiozła. Aura cieszyła się, że od kilku tygodni tylko i wyłącznie z nią miała do czynienia. Gdy Valentina do niej przyjeżdżała, od razu się stresowała, a wiedziała, że to źle wpływa na dziecko.

— Zanudzona na śmierć — odpowiedziała Aura, zaglądając do jednej z papierowych toreb.

Jak zawsze w środku znajdywało się tylko i wyłącznie zdrowe i ekologiczne jedzenie, którego miała już dość. Od tygodni miała ochotę na porządnego fast fooda, coś słodkiego i chipsy, ale za każdym razem słyszała to samo – to zaszkodzi dziecku. Czasami zastanawiała się nawet czy znajdywała się w tej sytuacji właśnie tylko ze względu na ciążę. Jakby to dziecko było ważniejsze od niej samej. Uważała, że taka możliwość była całkiem prawdopodobna, chociażby zważywszy na to, kto był ojcem. Dziecko superżołnierza i osoby z nadprzyrodzonymi mocami? Świat do tej pory znał tylko jeden przypadek pary, która doświadczyła tego samego.

— To dobrze się składa, bo potrzebuję kogoś, kto zajmie się Fanny — Yelena spojrzała na dziewczynę, niemal z prośbą w oczach. — Muszę coś załatwić i nie mogę jej wziąć ze sobą.

— Czy to coś związanego ze sprawą twojej siostry?

— Poniekąd. Nie ufam nikomu jak tobie, więc będziesz idealną osobą do opieki nad Fanny.

— Yelena... — westchnęła Aura, odsuwając się od toreb z zakupami. Położyła dłoń na swoim widocznym brzuchu – coś, co zauważyła, że robiła już praktycznie mechanicznie za każdym razem. — Wiesz, że zaopiekuję się twoim psem z największą przyjemnością. Jednak na twoim miejscu poważnie zastanowiłabym się, czy wszystko, co powiedziała ci Valentina, to na pewno prawda.

— Och, znowu zaczynasz swoją gadkę — Belova wywróciła oczami, odkładając głośno słoik na blat. Aura przymknęła na krótką chwilę oczy, biorąc głęboki oddech. Druga z dziewczyn zwróciła na to od razu uwagę. — Wybacz, trochę zrobiłam to za mocno.

— Nic się nie stało — uspokoiła ją blondynka. — Po prostu mnie przestraszyłaś.

— Nie miałam tego w zamiarach, Aura. Wiesz o tym, prawda?

— Wiem — uśmiechnęła się. — Przyjaźnimy się, prawda? Wiem, że nie zrobiłabyś mi krzywdy.

I jak pokręcone to wszystko mogłoby być, tak to była prawda. Aura czuła tylko i wyłącznie pozytywne uczucie od Yeleny w stosunku do siebie. Wyczuwała, że rosjanka ma jakieś sekrety, do których nie chciała się przyznać, ale to było normalne, bo każdy je miał. Jednak Aura czuła od niej również wiele wątpliwości, dlatego tak mocno starała się ją przekonać do tego, by nie wierzyła we wszystko, co mówi i robi de Fontaine. Do tej pory spotykała się z wszelkimi, negatywnymi komentarzami, ale podejrzewała, że po każdej rozmowie, Yelena ma tylko jeszcze więcej pytań i niepewności.

— Słuchaj... Doceniam twoją troskę o mnie, ale teraz przede wszystkim powinnaś się skupić na sobie. Ta mała kijanka nie jest już taka mała i gdy tylko przyjdzie na świat, to będziesz musiała się nią zająć.

Belova podeszła do drugiej dziewczyny i przejechała dłonią po ciążowym brzuchu. Aura trochę się rozluźniła, bo Yelena była jedyną osobą, która mogła dotykać jej w ten sposób i czuła się z tym komfortowo. Każda inna sprawiała, że natychmiast się spinała i była w każdej chwili bronić się, tak jakby zaraz miała zostać zaatakowana.

— Na długo znikniesz?

— Tylko kilka dni, maksymalnie dwa tygodnie — wyjaśniła Belova. — Obiecuję, że następnym razem przywiozę ci tylko wysokokaloryczne jedzenie, bo sama dochodzę do wniosku, że te wegańskie i ekologiczne produkty to wcale nie mają żadnego smaku.

— Powtarzam ci od tygodni — zachichotała cicho, ale zaraz spoważniała. — Załatw to, co masz załatwić i wróć szybko, dobra? Z tobą w pobliżu zawsze czuję się bezpieczniej.

— Dlaczego mówisz coś takiego?

— Czasami mam wrażenie, że jestem tutaj tylko ze względu na... — Aura poczuła łzy w oczach. Zamrugała kilka razy, ale nawet to nie pomogło. Opuściła swoje spojrzenie na dół i objęła swój brzuch dłońmi. — Boję się, że jak tylko się urodzi, to ktoś mi je zabierze. Ciągle mi się to śni, a te sny są wyjątkowo realne. I złe przeczucia mnie nie opuszczają.

— Wszystko będzie w porządku — zapewniła ją Yelena. Położyła dłonie na jej ramionach, a później złączyła ich czoła razem. W krótkim czasie stały się nie tylko przyjaciółkami. Belova widziała w niej kogoś w rodzaju młodszej siostry, kim za wszelką cenę chciała się opiekować. — Nikt ani nic nie odbierze ci twojej małej kijanki. Nie pozwolę na to. Tego możesz być pewna.

Yelena otarła łzy z twarzy Aury.

Bryant uśmiechnęła się niepewnie. Strach i wątpliwości ją nie opuszczały, ale na krótką chwilę wierzyła, że może jeszcze wszystko się dobrze skończy.



Kilka dni później słowa Aury krążyły po głowie Yeleny niemal przez cały czas. Jak bardzo chciała, tak nie potrafiła skupić się na niczym innym. Wiedziała, że Bryant nie była taka jak ona i czuła się za nią podwójnie odpowiedzialna.

Właśnie dlatego też, gdy podsłuchała rozmowę Valentiny i kogoś, kogo nie znała, która skupiała się na tym, czego Aura tak mocno się obawiała, mogła zrobić jedyną rzecz, którą uważała za słuszną. Zrobić wszystko, by ochronić niewinną blondynkę.

A nikt nie był w stanie obronić Aury lepiej niż James Barnes.



Deszcz miarowo uderzał o okna i to właśnie ten dźwięk wybudził Aurę z jej popołudniowej drzemki. Przez cały dzień pogoda nie była zachwycająca i miała wrażenie, że w pewnie sposób odzwierciedlała jej własny stan humoru. Od wyjazdu Yeleny jej złe samopoczucie i koszmary tylko się nasiliły i już nie wiedziała, co miała ze sobą zrobić. Nie mogła spokojnie w nocy spać, ciągle mają wrażenie, że ktoś zaraz wyskoczy z pobliskiego pokoju i ja zaatakuje. Miała wrażenie, że powoli wariuje i nic nie była w stanie z tym zrobić. Nawet cała radość z bycia w ciąży uleciała z niej na każdą myśl, że to mogą być jedyne momenty, które spędzi ze swoim dzieckiem.

Obecność Fanny w jakiś sposób koiła jej nerwy, zwłaszcza wtedy, gdy podchodziła do niej i kładła się jak najbliżej, tak by móc czuć jej obecność obok siebie. Na chwilę to pomagało, a Aura mogła skupić się na innych rzeczach. Mogła w spokoju czytać książkę, czy oglądnąć jakiś film. Ten pozorny spokój był jedynym, jaki mogła teraz otrzymać.

Prawda była taka, że jedyne, na co miała ochotę, to płakać z bezsilności. I robiła to niemal cały czas, gdy wszelkie emocje brały nad nią górę. Nie potrafiła zrozumieć, jak doszło do tego, że znalazła się w takiej sytuacji. Oddałaby wszystko, gdyby cofnąć czas i sprawić, by wydarzenia potoczyły się zupełnie innym biegiem, niż to, czego doświadczyła. Zastanawiała się, czy może nie było to jakaś kara za to, co robiła. Ale czy nie wycierpiała już wystarczająco dużo w swoim życiu? Czy była aż tak złym człowiekiem, że musiała doświadczać jeszcze czegoś takiego? To było niesprawiedliwe i chciała wyrwać się z tego amoku.

Czuła się tak, jakby traciła zdolność do poprawnego oddychania, myślenia, czy jakiegokolwiek funkcjonowania. Panika ogarniała każdą komórkę jej ciała i potrzebowała czyjejś obecność, by znów wrócić do rzeczywistości. Obecności kogoś, kogo całkowicie znała, ufała mu i była w stanie ukazać swoją najbardziej wrażliwą i bezbronną wersję.

Chociaż nie wypowiadała żadnego imienia na głos, tak dokładnie wiedziała, o kim myślała.

Aura obmyła twarz zimną wodą i spojrzała z przerażeniem na wyjątkowo drżące dłonie. Łzy po raz kolejny cisnęły się jej do oczu, ale tym razem starała się nad nimi zapanować, bo wiedziała, że nie przetrwa następnego ataku. Jeszcze chwilę wcześniej z przerażeniem walczyła o każdy oddech, bo strach i wszelkie emocje, które odczuwała, spowodowały, że całkowicie się zapowietrzyła. Nie mogła w żaden sposób oddychać i myślała, że zaraz umrze. Do tej pory czuła palący ból w płucach, który przypominał o tym, co się stało.

Miała wrażenie, że to był moment, w którym zrozumiała, że nie może ciągle siedzieć bezczynnie. Czy cokolwiek z tego, co jej wmawiano, było prawdą, czy nie, tak musiała ratować siebie, a przede wszystkim swoje nienarodzone dziecko. Musiała uciec i to jak najszybciej i możliwie jak najdalej.

Trzy głośne pukania do drzwi – znak rozpoznawczy dla Yeleny – sprawił, że częściowo wróciła do rzeczywistości. Aura jak bardzo polubiła blondynkę, tak wątpiła w całkowicie szczere intencje. Gdyby tak było, to już dawno pozwoliłaby jej stąd uciec, a nawet sama by w tym jej pomogła. Za każdym razem jednak wspominała, że tutaj niczego jej nie brakowało i Aura była bezpieczna. Może Belova chciała dobrze, ale nie zmieniało to tego, że ciągle była trzymana jak w klatce, z której w końcu musiała się wyrwać.

Aura wzięła głęboki oddech. Przez cały ten czas, który spędzała samotnie w tym domku, miała okazję do tego, by spróbować rozwinąć swoje umiejętności. Leczenie mało skomplikowanych ran to było jedno. Wyczuwanie emocji i przeczuwanie, czy ktoś był szczery, to było drugie. Wpływanie na uczucia innych i kierowanie nimi tak, by to jej odpowiadały, było czymś, co najbardziej rozwinęła.

I miała zamiar to wykorzystać, bo wiedziała, że jak poważny trening Yelena nie przeszła, gdy była trenowana na Czarną Wdowę, tak nikt nie był w stanie przygotować nikogo na manipulowanie emocjami.

Dziewczyna uniosła rękę do góry, gotowa, by wcielić swój plan w życie od pierwszej chwili, w której zobaczy Yelenę. Pociągnęła za klamkę i otworzyła drzwi. Jednak na werandzie wcale nie stała Belova. Na podjeździe nie stała jej charakterystyczna furgonetka, a nowoczesny sportowy samochód. A przy drzwiach znajdywała się osoba, którą pragnęła zobaczyć każdego dnia przez ostatnie pół roku.

— Bucky? — Wyszeptała w szoku, opuszczając swoją dłoń.

— Aura? — Powiedział równie zszokowany. Przyglądał jej się chwilę, nie mogą oderwać wzroku od jej dłuższych niż wcześniej blond włosów. Jej jasnych i piegowatych policzków. Zaczerwienionych od płaczu oczu i zaokrąglonego brzucha, w którym chowało się jej dziecko. Ich dziecko. — Aura.

— Bucky — zaszlochała cicho, przyciągając palce do swoich ust. Również i ona nie mogła oprzeć się temu, by mu się nie przyglądnąć i temu, jak się zmienił. Pozornie nie była to wielka różnica, ale mogła dostrzec rozmierzwione włosy, zaniedbany zarost, czy podkrążone oczy, które były ewidentnym znakiem na wiele nieprzespanych nocy. Wyciągnęła do przodu dłoń i delikatnie dotknęła jego policzek. Brunet przymknął oczy, niemal kładąc swoją głowę na jej ręce. — To naprawdę ty.

— To ja — zapewnił ją głosem przepełnionym emocjami. — To ja, Aura. Przepraszam za wszystko, co się stało. To moja wina. Przepraszam, że tyle czasu nie byłem w stanie cię znaleźć. Przepraszam, że zawiodłem cię w najważniejszym momencie. Przepraszam... Przepraszam...

Aura pokręciła głową, a później objęła go ramionami na tyle mocno, na ile mogła i złączyła ich usta w długim, wytęsknionym pocałunku, który mówił o wiele więcej niż słowa.

Znów byli razem.

Tylko to się liczyło. 



chyba będzie z tego jakiś w miarę szczęśliwy koniec 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top