chapter nine


Aura musiała przyznać, że Madripoor w świetle dziennym wyglądało zupełnie inaczej, niż jeszcze kilka godzin temu w środku nocy. Spoglądając na wysokie budynki, niemal od razu to miejsce skojarzyło jej się z wielką metropolią pokroju Nowego Jorku. Chociaż musiała przyznać, że to było całkiem zabawne, że prędzej znalazła się w kryminalnym Madripoor, niż w jednym z najbardziej popularnych miast w Stanach Zjednoczonych.

Jednak nie do końca wiedziała, co robiła w przybrzeżnych dokach. Wiedziała, że poprzedniego wieczoru w klubie mogła im się jakoś przydać, ale teraz? Nie potrafiła walczyć, nawet jeśli widok krwi nie był jej obcy. Jedyne, co mogła zaoferować to swoje moce, które nie do końca wiedziała, jak mogłyby się przydać w tej sytuacji. Całe szczęście June kroczyła obok niej i chociaż wyglądała na zdecydowanie skacowaną, tak dumnie szła wyprostowana, udając, że wypity alkohol kompletnie nie miał na nią wpływu.

— Następnym razem, gdy będziemy razem imprezować, proszę, hamuj mnie i moją miłość do alkoholu — wymruczała June, poprawiając swoje okulary przeciwsłoneczne. Ciągle zmarszczone czoło wskazywało na to, że okulary to była marna ochrona przed promieniami słonecznymi, nawet jeśli nie było pochmurnie.

— Obstawiasz, że będziemy miały jeszcze do tego okazję? — Odpowiedziała Aura, podśmiechując się cicho ze stanu, w jakim znajdywała się druga dziewczyna.

— Ugh, oczywiście! — June podniosła swoje okulary na czoło, ale szybko ułożyła je z powrotem na nos. — Nienawidzę kaca. Mam nadzieję, że Pan-Jestem-Żartowniś, Pan-Nadęty i Pan-Metalowa-Ręka nie doprowadzą do żadnej walki. Nie mam na to siły.

Blondynka spojrzała na nią z szokiem. June ciągle ją zaskakiwała, ale może nie było w tym nic nadzwyczajnego, zwłaszcza że znały się zaledwie od kilkunastu godzin. Jednak otwartość i całkowita bezpośredniość Miller była czymś, co potrzebowała w swoim życiu i dochodziła do tego już teraz.

— Swoją drogą przy okazji powinnaś wpaść do Makau — dodała szybko June, nie zwracając uwagi na Aurę. — Złote Noże, to naprawdę epicka miejscówka. Odnalazłabyś się w niej. Przynajmniej po części. Na pewno nie na arenie i w boksach, ale impreza jest na propsie. Dobra muzyka, mocny alkohol, tak by tobą poniewierało. Prywatna barmanka.

June wskazała na siebie palcem, a Aura pokręciła z rozbawieniem głową.

— Jak właściwie się stało, że wylądowałaś w Chinach? — Zapytała z widocznym zaciekawieniem blondynka.

— Długa historia — szatynka machnęła lekceważąco ręką. — W dużej mierze, to moja własna głupota. I Thanos. Do tej pory zastanawiam się, czy jestem za to wdzięczna, czy nie temu sukinsynowi.

— Myślisz, że ktokolwiek mógłby popierać jego działanie? Znaczy, kto normalny jest za tym, by randomowo wymazać połowę żyjących istnień?

Miller parsknęła ironicznie.

— Zdziwiłabyś się Aura, ile osób w Złotych Nożach go popierało. Nie ma wieczoru, żebym nie słyszała ożywionych dyskusji na ten temat. Niektórzy po prostu nie chcą kompletnie o tym zapomnieć, tak jak inni.

Aura nie zdążyła odpowiedzieć, gdy wszyscy zgodnie się zatrzymali w połowie alejki. June nie wyrobiła i wpadła na plecy Sama, mrucząc ciche przeprosiny. Uniosła bezbronnie ręce do góry, a Wilson jedyne, co zrobił, to uśmiechnął się do dziewczyny z pobłażaniem. Blondynka stwierdziła, że nie tylko ona miała niezły ubaw, widząc kompletnie wstawioną June.

— Kontener 4261 — oznajmiał Sharon, wskazując dłonią na wspomniany kontener. — Stanę na czatach, a wy pogadajcie Nagelem. Byle szybko, bo mamy mało czasu.

— Dołączam się do ciebie — powiedziała energicznie June, poprawiając po raz kolejny swoje okulary. — Zdecydowanie wolę świeże powietrze.

Sharon spojrzała na nią bez przekonania i westchnęła ciężko, ale ostatecznie skinęła głową. Później wyciągnęła z kieszeni pięć mikro słuchawek i podała każdemu z nich.

— Powodzenia, kochana — June poklepała Aurę po ramieniu i jak gdyby nigdy nic sięgnęła po komunikator i wsunęła go do ucha, jakby nie robiła tego pierwszy raz. Aura podejrzewała, że to była prawda i cokolwiek June dokładnie robiła w Makau, tak była z tym wszystkim o wiele bardziej zaznajomiona.

Trójka mężczyzn poszła od razu w jej ślady, aż w końcu i Aura sięgnęła po słuchawkę. Nie była do końca przekonana, jak to miało działać, ale nie miała zamiaru nikogo w tym uświadamiać. Przez chwilę się wahała, jednak ostatecznie i ona włożyła komunikator do ucha, a June uniosła dwa kciuki do góry, tak by tylko druga dziewczyna mogła to zauważyć. Aura uśmiechnęła się do niej, a później obie się rozdzieliły. June ruszyła za Sharon, a blondynka nie miała innego wyjścia, jak pokierować się w tą samą stronę, co Bucky, Sam i Zemo.

— Przepraszam — zaczęła niepewnie Aura, gdy cała czwórka stanęła przed wskazanym kontenerem. — Czy mamy jakiś plan? Nie chcę wyjść na tą, która mogłaby cokolwiek zepsuć, więc wolę od razu zapytać.

Dziewczyna założyła ręce na klatce piersiowej i posłała chłodne spojrzenie na Barnesa. Ewidentnie kierowała swoje słowa prosto do niego, nawiązując do ich wcześniejszej rozmowy w klubie. Nie miała zamiaru, tak łatwo tego odpuścić, a zwłaszcza o tym zapomnieć. Dochodziła do wniosku, że i tak niepotrzebnie się starała być miła do tej pory, skoro on i tak tego nie doceniał.

— To tylko rozmowa — odpowiedział Sam. — Nagel jest tam sam. Nie martw się, nic się nie stanie.

Wilson uśmiechnął się do niej i otworzył wejście do kontenera. Później, gdy to wspominała, miała ochotę się śmiać, bo stało się dokładnie na odwrót, niż jak mówił Sam. Tak czy inaczej, wspólnie weszli do pustego kontenera i nawet ona wiedziała, że to nie było to czego szukali.

Zemo zapalił latarkę i zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Wtedy Aura pomyślała o tym, że może to była tylko przykrywka i to, czego szukali, było dokładnie ukryte przed wścibskim wzrokiem. Wiedziała, że gdyby to ona była na miejscu szalonego naukowca, to zapewne sama by schowała się w jakimś miejscu i ukryła je tak, by nie dało się go rozpoznać.

— Może jest tutaj schowane pomieszczenie?

Baron podszedł do najkrótszej ściany kontenera i po chwili zastanowienia, naparł na nią ciałem. Metal puścił, cofając się do tyłu. Mężczyzna odwrócił się do pozostałej trójki, która go obserwowała i puścił oczko do Aury.

— Ktoś tutaj miał rację — powiedział z dumą Zemo i otworzył do końca przejście. Sam i Bucky wyciągnęli broń i ruszyli przodem w gotowości na każdy atak. Aura miała zamiar ruszyć tuż za nimi, gdy delikatny uścisk Zemo ją zatrzymał. Baron sięgnął do tyłu pod swój płaszcz, a po chwili w dłoniach sam trzymał pistolet. Obrócił nim w bok, tak że rękojeść broni była skierowana w stronę dziewczyny.

Aura zmarszczyła brwi, nie do końca rozumiejąc, o co chodzi.

— Co to jest?

— Moja droga chyba umiesz rozpoznać na żywo pistolet, prawda?

— Tak, ale... — zarumieniła się delikatnie. — Dlaczego chcesz mi go dać?

— Przezorny zawsze ubezpieczony, Aura — wyjaśnił tajemniczy. — Umiesz leczyć, ale musisz też umieć się bronić. Nie mogę zapewnić ci ciągłego bezpieczeństwa, a mało kiedy na twojej drodze stanie ktoś taki jak June i uratuje cię z opresji. Dlatego, lepiej, żebyś to miała przy sobie.

— Rozumiem — skinęła głową i spojrzała na trzymaną przez Zemo broń. Pistolet nie różnił się dla niej niczym, gdy porównywała go do innych, które widziała w swoim życiu. Jej ojciec trzymał kiedyś podobny w domu, zresztą tak samo jak i dziadek. Obydwoje zawsze zakazywali jej się do nich zbliżać i nawet nie chciała wiedzieć, co by teraz o niej pomyśleli. — Ale ja nawet nie wiem, jak tym się obsługiwać.

Co może nie do końca było prawdą, bo mimo wszystko widziała na żywo, jak korzystano z takiej broni. Jednak nigdy nie przywiązywała uwagi do tego, bo nie sądziła, że kiedykolwiek będzie potrzebować takiej wiedzy.

— To proste. Odblokowujesz, celujesz i strzelasz. Znam cię i wiem, że niepotrzebnie nie będziesz go używać.

— Aż tak mi ufasz?

— Jesteś prawdopodobnie jedną z niewielu osób, które ciągle żyją i im ufam — wyznał szczerze, a Aura nie wiedziała, co miała powiedzieć. Zamurowało ją, słysząc takie słowa. Zawsze ceniła sobie barona, jak i jego rodzinę. Wszyscy zrobili wiele dobrego dla niej samej i dla jej bliskich. Zawsze czuła, że dbają o nią najlepiej, jak potrafili, chociaż wcale nie musieli tego robić. Jednak nie spodziewała się, aż takich otwartych wyznań i to po takim czasie.

Aura mogła zrobić jedyną rzecz, która przychodziła jej do głowy.

— Dziękuję — powiedziała, a później objęła ramionami Zemo w pasie i przytuliła się do niego. Mężczyzna poklepał ją krótko po plecach, a potem odsunął od siebie na długość rąk. Jego zachowanie mogło wydawać się chłodne, ale jego ciepły uśmiech zdecydowanie temu zaprzeczał.

— Lepiej już chodźmy — zadecydował i puścił ją przodem.

Aura skinęła głową i przeszła przez tajemnicze przejście. W korytarzu było ciemno i przez chwilę jedynym oświetleniem było światło latarki i to, które wpadało przez główne wejście kontenera. Dziewczyna odważnie kroczyła za pozostałą dwójką i już po chwili usłyszała stłumioną, energiczną muzykę, co oznaczało, że dobrze trafili i ktoś znajdywał się w środku.

Gdy korytarz się skończył, było ewidentne, że znaleźli się w czymś pokroju laboratorium. W całym pomieszczeniu znajdywały się różnego rodzaju stoliki i krzesła, które przypominały jej te, z których korzystała w trakcie zajęć z chemii jeszcze w czasach licealnych. Białe szafki ze szklanymi drzwiczkami, przez które można było dojrzeć kolorowe substancje znajdujące się w środku, stały niemal przy każdym stoliku. Na blatach szeregami ustawiono zakorkowane probówki z niebieskim płynem w środku. Zastanawiała się, co takiego mogło znajdywać się w probówkach, ale szybko przypomniała sobie, dlaczego tak naprawdę to wszystko się działo. Ktoś próbował odtworzyć serum superżołnierza i już nie ktoś a Nagel.

I szczerze wyglądało na to, że całkiem dobrze mu szło.

Muzyka nabrała na ostrości, tekst był coraz bardziej zrozumiały, aż niespodziewanie znaleźli się w ostatniej części pomieszczenia, gdzie plecami do wejścia stał Nagel i podśpiewywał cicho melodię. Pracował nad probówkami przy jednym z urządzeń, którego Aura nie umiała nazwać, a późnej muzyka całkowicie ucichła. Sam ściągnął ramię gramofonu z płyty, a doktor niemal od razu się odwrócił. Jeśli Aura czegokolwiek się spodziewała, to zdecydowanie się nie rozczarowała. Mężczyzna był ubrany w sweter i koszulę, miał rozmierzwione włosy, a w oczach przebijały się jakieś oznaki obłędu. Gdyby miała wyobrazić sobie typowego naukowca, to właśnie tak on by wyglądał. Jednak miała przeczucie, że Nagel nie był, aż tak zwykłym naukowcem. Raczej trudno nim było być, gdy pracowało się nad serum, które miało dodawać niesamowitej siły i zdolności.

— Doktor Nagel? — Upewnił się Wilson.

— Kim jesteś i czego chcesz? — Odpowiedział nerwowo doktor.

— Wiemy, że stworzyłeś serum superżołnierza.

Tyle wystarczyło, by doktorek zaczął robić się agresywny, czego Aura już nie do końca się spodziewała. Gdy ruszył energicznie w jej stronę, niemal od razu cofnęła się do tyłu o kilka kroków.

— Lepiej wynoście się z mojego laboratorium. Natychmiast.

Później jednak Nagel uniósł swój wzrok i gdy spojrzał na Barnesa, zdecydowanie zamarł w miejscu. Jego pewność nagle gdzieś znikła i było widać, że przestraszył się obecnością byłego Zimowego Żołnierza. Aura odetchnęła cicho z ulgą, ale mimowolnie zacisnęła mocniej palce na pistolecie, który ciągle trzymała w dłoniach.

— Wiesz kim, on jest, prawda? — Zapytał Sam, ściskając rękę doktora. Ten skinął niepewnie głową. Wilson złapał go mocniej, tak że Nagel spojrzał w drugą stronę, gdzie stał Zemo wraz z Aurą. — To jest baron Zemo. Wiem, że o nim też słyszałeś. A dziewczyna obok niego posiada super moce i może nieźle namieszać.

Aura nie do końca wiedziała, do czego zmierzał Sam, ale szybko wyłapała jego grę. Niemal jak na zawołanie wyprostowała się, schowała trzymaną broń za pas spodni i założyła ręce na klatce piersiowej. Cała drżała od środka, ale o dziwo udało jej się nad tym zapanować i wcale tego po sobie nie pokazać. Uśmiechnęła się niewinnie, a później uniosła jedną dłoń i poruszała krótko palcami, kierując je w stronę doktora. Takie zachowanie przestraszyło go chyba jeszcze bardziej. Nawet jeśli wszyscy poza nim wiedzieli, że nie będzie mogła nic mu zrobić, tak czuła z tego jakąś dziwną satysfakcję i dumę.

— Wyglądasz na całkiem bystrego faceta — odezwał się ponownie Sam, kierując doktora w głąb pomieszczenia, a później popchnął go na okratowaną ścianę. — Więc lepiej zacznij gadać.

— A co powiesz na kontrpropozycję? Złóż mi lepszą ofertę, to pogadamy.

— Ludzie, mamy towarzystwo — odezwała się szeptem Sharon w komunikatorze i June szybko do niej dołączyła.

— Powstrzymamy ich tak długo, jak się da, ale trochę ich dużo, więc nie kupimy wam dużo czasu.

Serce blondynki zabiło nieco szybciej, jednak szybko wzięła głęboki oddech i je uspokoiła. Zaczęła poważnie bać się o June, ale na własne oczy widziała, do czego była zdolna ta dziewczyna. Obstawiała, że Sharon wcale nie była gorsza. Jednak ciągle były tam tylko we dwie.

— Są tu wszyscy łowcy nagród — dodała Sharon. — Musimy ruszać.

Bucky pociągnął Nagela i posadził na krześle. Przystawił pistolet do jego głowy, a gdy ten ciągle milczał, wystrzelił w bok. Doktor podskoczył nieznacznie na swoim miejscu w porównaniu do Aury, która była zaznajomiona z tym dźwiękiem. Chociaż ostatni raz słyszała go jeszcze w Sokovii, tak miała wrażenie, że nigdy go nie zapomniała. Tak, jakby to było zaledwie wczoraj, gdy ostatni raz słyszała strzelanie z pistoletów, czy karabinów.

— Dobrze, powiem — Nagel uniósł ręce do góry, poddając się. — Miałem przejąć program Zimowego Żołnierza po pięciu nieudanych próbach na Syberii. Kiedy HYDRA upadła, zostałem zwerbowany przez CIA. Mieli próbki krwi amerykańskiego obiektu testowego z półstałymi śladami serum w jego organizmie. Po długiej pracy udało mi się wyizolować niezbędne związki z jego krwi. Byłem bogiem.

Aura wywróciła oczami. Zawsze miała wrażenie, że naukowcy mieli nie po kolei w głowie. Sam fakt, że ktokolwiek w ogóle kiedykolwiek pracował nad czymś takim, jak serum super żołnierza. Albo tworzył bomby nuklearne i bronie biologiczne. Uważała, że ludzie po prostu byli szaleni, jeśli decydowali się na coś takiego.

— Zrobiłem to, co żaden inny naukowiec od czasów Erskine'a nie był w stanie, ale mój miał być inny — kontynuował Nagel. — Żadnych topornych maszyn, ani umięśnionych ciał. Mój miał być subtelny i zoptymalizowany. Doskonały.

— Jakim cudem nigdy o tym nie słyszeliśmy? — Zapytał w szoku Sam. Spojrzał na Barnesa, ale ten odwrócił od razu od niego wzroku. Aura zmarszczyła brwi. Wyglądało to tak, jakby wiedział w tym temacie coś więcej, niż udawał, że wie.

— Ponieważ zanim zdążyłem dokończyć swoje dzieło, zamieniłem się w pył — odpowiedział Nagel. — A kiedy wróciłem, minęło pięć lat. Program został porzucony, więc przyjechałem tutaj. Power Broker z chęcią zapłacił, bym odtworzył swoje dzieło.

— Ile fiolek zrobiłeś?

— Dwadzieścia.

— Chcesz powiedzieć, że po świecie biega sobie dwudziestu super żołnierzy, o których nikt nic nie wie? — Zapytała pewnie Aura, odzywając się po raz pierwszy w trakcie całej rozmowy. Wilson ani Barnes nie zareagowali, ale nawet gdyby było inaczej, to i tak w żaden sposób, by się tym nie przejmowała. Była tam i miała prawo brać czynny udział we wszystkim, co się działo. Zwłaszcza że świadomość o ludziach, którzy nie byli jak Kapitan Ameryka i nie mieli swoich zasad, tak o biegali sobie po krajach i prawdopodobne nadużywali swojej nowej mocy była co najmniej zatrważająca.

— Karli Morgenthau je ukradła.

— Karli? — Powtórzyła za nim, marszcząc brwi. Gdy uniosła swój wzrok, spojrzała z wyczekiwaniem na Sama. — Kim jest Karli? Dlaczego pierwszy raz o niej słyszę?

— Jest założycielką grupy, która chce przywrócić rządy, granice i społeczeństwo do tego, jak to wyglądało przez ostatnie pięć lat, między pstryknięciem Thanosa a powrotem połowy ludzkości — wyjaśnił szybko Sam i zwrócił się z powrotem do doktora. — Gdzie jest teraz Karli?

— Nie wiem — odpowiedział Nagel. — Ale kilka dni temu zadzwoniła, czy pomogę niejakiej Donyi Madani. Biedaczka ma gruźlicę. Typowe w przeludnionych obozach dla wysiedleńców.

— Co się z nią stało?

— Nie mój problem.

— Masz tu jeszcze jakieś serum? — Zapytał Bucky, a gdy nie otrzymał odpowiedzi, ponownie przyłożył pistolet do skroni doktora. Ten pokręcił głową, mówiąc ciche, ale pewne 'nie'. Barnes wyglądał na zirytowanego, kiedy odwrócił swój wzrok w miejsce, gdzie stała Aura wraz z Samem. — I co teraz?

— Powinniśmy znaleźć tę całą Donyę — zaproponowała od razu Aura. Sama była w szoku, że wpadała dzisiaj na jakieś dobre pomysły, które wydawały się naprawdę logiczne. Może jednak nie była, aż tak beznadziejna w te klocki i przeżyta wojna w Sokovii, jak również tysiące książek i artykułów, które przeczytała, do czegoś się faktycznie nadawały. Dziewczyna szybko zauważyła, że Zemo spojrzał na nią z dumą, Wilson od razu skinął głową na jej propozycję i tylko Barnes wydawał się kompletnie niewzruszony. — Znajdziemy Donyę, to znajdziemy Karli.

Nikt nie zdążył jej jednak odpowiedzieć, gdy do laboratorium wpadły Sharon i June. Brunetka zgubiła swoje okulary i nieco kuśtykała. Trzymała się za bok i Aura zauważyła na jej dłoni krew. Nie była jednak pewna, czy była to krew June, czy kogoś innego. Sharon wyglądała tylko nieco lepiej z posiniaczoną i poobijaną twarzą.

— Skończył się nam czas — powiedziała Sharon.

Później Zemo niespodziewanie uniósł pistolet do góry i bez zawahania strzelił do Nagela, zabijając go na miejscu. Nikt nie zdążył odpowiednio zareagować na to, co się stało, gdy w kontener coś uderzyło, a Aura poczuła, jak siła uderzenia odrzuciła ją na pobliski stolik. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top