chapter five


Aura dochodziła do wniosku, że oszalała.

Inaczej nie znajdywałaby się w tej sytuacji.

Kilkogodzinny lot do Madripoor poświęcono na omówienie strategii. Dziewczyna słuchała uważnie, bo wiedziała, że cokolwiek przegapi albo zapomni, tak skaże samą siebie na śmierć. Ufała Zemo, Samowi i mimo wszystko Barnesowi, tak samo i wierzyła, że nie pozwolą, by coś jej się stało. Jednak jak zawsze w najciemniejszych zakamarkach jej umysłu słyszała same ostrzeżenia.

Nie licz na nikogo tylko na siebie.

To było dla niej trudne do zaakceptowania, zwłaszcza że wchodziła do jamy lwa, a nie mogła mieć przy sobie nawet najmniejszego sztyletu. Kompletnie nie wiedziała, jak takim się posługiwać, ale miała wrażenie, że czułaby się, chociaż odrobinę lepiej, gdyby wiedziała, że w razie czego będzie mogła spróbować się bronić.

Blondynka ostatni raz przejrzała się w lustrze i stwierdziła, że kompletnie siebie nie poznaje. Gdy Baron powiedział jej, że ma wykorzystać fakt, że jest kobietą, wcale nie była przekonana, czy to dobry pomysł. Znaczy, kompletnie utożsamiała się ze swoją płcią, uwielbiała chodzić w sukienkach, malować się, czy stroić na większe wydarzenia. Jednak coś było w spojrzeniu Zemo, co przekonywało ją do tego, że tym razem, to było zupełnie coś innego. I wcale się nie pomyliła, bo inaczej nie stałaby w osobnej kabinie, ubrana w satynową, króciutką sukienkę. Czerwony materiał idealnie opinał się na jej ciele, cienkie ramiączka były prawie niewidoczne, a rozcięcie na prawej nodze odkrywało prawie całe udo. Wysokie kremowe szpilki, wysoko upięte włosy i mocny makijaż kończyły cały strój.

Aura nie narzekała na to, jak wygląda. W takim wydaniu czuła się wręcz wspaniale i rzadko kiedy miała okazję, tak się ubierać. Gdyby jej rodzice kiedykolwiek zobaczyli ją w takim wydaniu, to była pewna, że prędzej by zeszli na zawał, niż zdążyłaby opuścić dom. Później jednak przypomniała sobie, że oddałaby wszystko, by przeżyć coś takiego w towarzystwie ojca, ale jak bardzo chciała, tak nie potrafiła wskrzeszać umarłych. Westchnęła cicho i sięgnęła po malutką, czarną torebkę, którą przewiesiła przez ramię. W środku znajdywała się zaledwie pomadka do ust, chociaż nie wiedziała do końca, dlaczego ją bierze.

I starała się też nie myśleć, skąd te wszystkie rzeczy znalazły się w samolocie Zemo.

Ktoś kilkakrotnie zapukał do drzwi, a po zaproszeniu przez Aurę, Baron wszedł do pomieszczenia.

— Gotowa? — Zapytał, a blondynka skinęła głową. Chciała wyglądać na kompletnie pewną siebie, ale wiedziała, że jest kłębkiem nerwów. Ledwo powstrzymała się od nerwowego zagryzania wargi, a robiła to tylko dlatego, bo wiedziała, że wtedy cała jej robota poszłaby na marne. — Nie wyglądasz na bardzo przekonaną.

Aura westchnęła ciężko, dochodząc do wniosku, że i tak nie ma czego ukrywać.

— Bo nie jestem — wyznała szczerze. — Jasne mogę ubrać seksowną sukienkę i udawać kogoś, kim nie jestem, ale czuję się, jak...

Szmata, dokończyła w myślach.

Im dłużej o tym myślała, tym bardziej zaczynała żałować, że się na to zgodziła. Nigdy nie mieszała się do jakiś niebezpiecznych akcji i starała się trzymać od nich, jak najdalej. W Sokovii, która cały czas była w trakcie wojny miała tego pod dostatkiem i to jej zdecydowanie wystarczało. Poza tym coś niepokojącego było w tym, że miała wyjść prawie rozebrana do jakiego nocnego klubu w Madripoor. Już sam fakt, że znalazła się na tej wyspie, powinien być niepokojący i zdecydowanie przerażający.

— Aura — Zemo położył dłoń na jej ramieniu, a ona jeszcze bardziej zatęskniła za swoim ojcem. Kwestia taka, że jej ojciec nigdy nie postawiłby ją w takiej sytuacji, ale mimo wszystko wiedziała, że ma zadanie do wykonania. — Dasz sobie radę. Jedyne, co musisz zrobić to wejść do środka na mój znak i usiąść przy barze z drinkiem. Znam takie miejsca, jak ten klub i wiem jacy ludzie do nich przychodzą. Twój wygląd wystarczająco odciągnie od nas uwagę.

— Nienawidzę tego, że kobiety zawsze muszą być traktowane, tak cholernie przedmiotowo.

— Też uważam to za odrażające, ale gdybym wiedział, że twoja pomoc się nie przyda, to o nic bym cię nie prosił.

— Wiem — skinęła głową. Przyłożyła swoją dłoń do tej, którą Zemo ułożył na jej ramieniu i ścisnęła delikatnie. — To nie tak, że robię coś pod przymusem. Po prostu boję się, że może coś nie wyjść. A ja nawet nie umiem się bronić.

— Z tego powodu też tu jestem — Baron odsunął się od dziewczyny, a później wyciągnął małe urządzenie z kieszeni płaszcza. Gdy Aura trzymała je w dłoni, zorientowała się, że to zwykły telefon. Nie był to smartfon, a zwykła komórka z klapką, a jej przypomniało się, jak dawno temu posiadała podobne urządzenie. — To pomoże nam w kontakcie. Ma wgrany system lokalizacji, więc zawsze będę wiedział, gdzie jesteś. W razie zagrożenia wystarczy, że klikniesz zieloną słuchawkę, by dać mi znać, gdy poczujesz, że grozi ci niebezpieczeństwo.

Aura wolała nie pytać, co będzie, jeśli nie naciśnie klawisza wystarczająco szybko, albo Zemo pojawi się z opóźnieniem. Nie musiała tego robić, bo sama doskonale wiedziała, jak takie scenariusze mogą się skończyć. Zdawała sobie sprawę, że może zostać ranna, albo co gorsza, nawet zginąć, ale nie potrafiła być, aż tak przerażona, jak tego oczekiwała. Bała się, to jasne. Czuła, jak drży jej ciało, ale jednocześnie wierzyła, że jest w stanie, to zrobić.

— Jeśli ktoś cię zaczepi, powiedz, że masz umówione spotkanie ze mną — dodał, a Aura zmarszczyła brwi. — To ci pomoże wybrnąć z niepotrzebnych rozmów. Musisz jednak wiedzieć, że mogą cię wziąć za...

— Twoją kochankę? — Dokończyła sprytnie blondynka. — Ja wiem, że wyglądam jak dziecko i tak wszyscy mnie traktują, ale nie jestem głupia. Zrozumiałam przekaz w tym samym momencie, w którym go wypowiedziałeś, wujku.

— Nie wyglądasz i nie zachowujesz się jak dziecko, Aura — skomentował szybko Zemo, a dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie.

— To miłe z twojej strony, ale nie musisz zaprzeczać. Barnes wystarczająco już to podkreślił.

Dziewczyna opuściła wzrok na dół. Czuła się głupio. Nie uważała siebie za wyjątkowo dorosłą osobę, zwłaszcza że straciła z życia ostatnie pięć lat. Jednak nie uważała siebie za dziecko. Nie zachowywała się jak ono. A mimo tego czuła, że większość osób, które znała, właśnie za taką ją uważało. Nawet jej brat wydawał się dojrzalszy niż ona. I chociaż nie brała tego na poważnie i nie zwracała uwagi na to, co ktoś o niej mówił, tak słowa Bucky'ego ciągle krążyły po jej głowie.

— Hej, spójrz na mnie — Zemo uderzył ją delikatnie palcem w brodę, a ona uniosła swoje spojrzenie na niego. — Pieprz Barnesa — Aura parsknęła cicho i poczuła, jak delikatnie się zaczerwieniła. — Nie bezpośrednio, albo jak chcesz to i tak też, ale chodzi mi o to, że nie słuchaj go. Jesteś młodą kobietą i możesz osiągnąć wszystko. I to dosłownie. Ale zrobisz to tylko wtedy, gdy nie pozwolisz, by ktokolwiek kiedykolwiek w jakikolwiek sposób mieszał ci w głowie. Zwłaszcza takimi komentarzami.

Aura uśmiechnęła się szeroko, czując się zdecydowanie pewniej. Czasami potrzebowała odpowiedniego kopniaka do działania, ale nie sądziła, że w tym momencie otrzyma go od Zemo. Jednak nie narzekała na to, bo dzięki temu miała wrażenie, jakby ich relacja w ogóle się nie zmieniła, a przecież minęły lata, kiedy widziała go ostatni raz. Była jeszcze nieokrzesaną nastolatką, gdy Sokovia upadła.

— To jak, gotowa? — Zapytał ponownie i tym razem Aura skinęła głową z większym przekonaniem. Ciągle się stresowała, ale była gotowa na to, co miało się wydarzyć. Przynajmniej miała na to szczerą nadzieję. — Tak sądziłem. W takim wypadku możemy zaczynać.



Zgodnie z planem Aura miała wejść do klubu na odpowiedni znak od Zemo. To miała być krótka informacja na telefon, ale do tego czasu była zmuszona czekać w samochodzie wraz ze swoim dziadkiem, który nie był skory do rozmowy. W tym samym czasie pozostała trójka znajdywała się już w środku, a ona dopiero teraz uświadomiła sobie, że od momentu, w którym zniknęła w kabinie, by się przygotować, nie widziała ani Barnesa, ani Wilsona. Nie myślała o tym długo, bo jej wzrok spoczął na dziadku.

To, że był na nią wkurzony, wiedziała od samego początku, gdy tylko wyjawiła mu całą sytuację. Nie podobało mu się, że miała być wciągana do jakiś szemranych interesów. Aura wiedziała, że po prostu się o nią martwił i wcale nie miała mu tego za złe. Jednak nie chciała, by ich ostatnie chwile przed jej wielkim zadaniem poświęcili na bezsensowne milczenie.

— Zamierzasz się do mnie w jakikolwiek sposób odezwać? — Zapytała, ale dopiero po czasie stwierdziła, że może zabrzmiała nieco za ostro. Oeznik mruknął coś niezrozumiale, a ona westchnęła ciężko. — Wiem, że się o mnie martwisz, ale jak dziwnie to może brzmieć, tak zdaję sobie sprawę z tego, co robię.

Może to nie była do końca prawda, ale Aura stwierdziła, że jej dziadek nie musi o tym wiedzieć.

— Narażasz się na niepotrzebne niebezpieczeństwo, Aura — odpowiedział mężczyzna w ich rodzimym języku. Spojrzał na nią przez lusterko, ale szybko odwrócił wzrok. — Właśnie to robisz.

— Nie prawda — zaprzeczyła natychmiast, jednak szybko się poprawiła. — To znaczy tak, ale mam wrażenie, że i tak robię coś dobrze. Po raz pierwszy od kiedy wróciłam, czuję, że sama mogę podejmować za siebie decyzję. Nikt mi niczego nie narzuca, ani nie uważa, co dla mnie najlepsze. Zemo poprosił mnie o pomoc, a ja się zgodziłam, bo mogę. Tak samo mogłam mu odmówić. I to ciągle jest tylko i wyłącznie moja decyzja. Z twoją aprobatą, czy bez niej ja i tak to zrobię.

Blondynka pochyliła się do przodu i ułożyła dłoń na ramieniu swojego dziadka.

— Wiem, że się o mnie martwisz. Byłabym głupia, gdybym sama się nie martwiła, ale tak ma być. Chcę to zrobić, nawet jeśli rozumiem z jakim ryzykiem, to się wiąże.

Oeznik nie odpowiedział. A może po prostu nie zdążył, bo telefon Aury się odezwał, a ona wiedziała, że to był jej znak. Spojrzała ostatni raz na swojego dziadka, pocałowała go w policzek i czym prędzej opuściła samochód. Poprawiła swoją sukienkę, zacisnęła mocniej palce na torebce i wzięła głęboki oddech. Gdy wchodziła do klubu, uniosła wysoko głowę do góry i przybrała na twarz obojętne spojrzenie, na jakie mogła się zdołać. Nie była przekona na ile to zadziałało, ale nie myślała o tym.

Zatrzymała się w wejściu i już wtedy poczuła na sobie dziesiątki spojrzeń. Niektórzy przyglądali się jej z wrogością, inni z podejrzliwością, ale najwięcej patrzyło na nią z pożądaniem. I nienawidziła tego, bo jak nigdy wcześniej czuła się tylko i wyłącznie kawałkiem mięsa, na które trzeba było się rzucić. Ściągnęła z siebie czarną, futerkową kurtkę całkowicie odkrywając swoją sukienkę, a później powoli ruszyła do baru. W wysokich szpilkach czuła się, jak na szczudłach, a szybko bijące serce wcale nie dodawało jej odwagi. Gdy przeszła obok rozwalonego stolika tylko przez chwilę pomyślała o tym, co mogło się tutaj dziać chwilę wcześniej, aż w końcu zatrzymała się przy barze. Zajęła jedno z wolnych miejsc i nie minęło kilka sekund, gdy przed nią zjawił się barman.

Zastanawiała się, czy to był zwyczaj w takich miejscach, jak to. A może chodziło tylko o to, że była tutaj pierwszy raz. Inaczej, w żadnym normalnym klubie nie dostałaby tak szybko możliwości, by zamówić drinka.

— Co pani podać? — Zapytał uprzejmie mężczyzna. W jej głowie natychmiast zaczęło przeskakiwać tysiące myśli i uważała, że nawet tak proste pytanie jest podchwytliwe.

— Wódka martini — odpowiedziała bez zająknięcia.

Nie znała się na drinkach, ale liczyła, że ten najbardziej klasyczny ją w jakiś sposób wybroni. Może tak było, bo po chwili przed nią pojawił się kieliszek z napojem, a ona natychmiast zaczęła go sączyć. Powoli rozglądała się po pomieszczeniu i zauważyła, że większość przestała ją obserwować. To trochę ją pocieszyło, ale mimo tego ciągle zaciskała palce na swojej torebce. Pamiętała słowa Zemo, że miała tam posiedzieć, co najwyżej kilka minut. Później cała trójka miała zakończyć spotkanie z Selby i zgarnąć ją z powrotem. To był całkiem optymistyczny plan i Aura wierzyła, że może jednak wcale nie będzie tak źle.

Dopóki nie zobaczyła, jak w jej stronę zmierza jakiś napakowany, niezbyt przyjaźnie nastawiony mężczyzna. Był tuż obok niej, wystarczyło, by zrobił krok, by całkowicie się do niej zbliżyć, ale wtedy ktoś się prześlizgnął obok niego. Aura poczuła ciepłe i zdecydowanie kobiece usta na swoim policzku, a potem usłyszała cichy szept przy swoim uchu, tak że tylko ona była w stanie go zrozumieć.

— Udawaj, że mnie znasz — powiedziała nieznajoma, a później odsunęła się od niej i odezwała nieco głośniej. — Kochanie, czekałam na ciebie. Wyglądasz cholernie seksownie, ubrałaś się tak specjalnie dla mnie, prawda?

Aura skinęła głową, niezdolna do innej reakcji. Gdy spojrzała na nieznajomą, miała okazję, by dokładniej jej się przyjrzeć. Była zdziwiona, kiedy zorientowała się, że kobieta, która ją zaczepiła i prawdopodobnie uratowała od jakiejkolwiek rozmowy, była prawdopodobnie w jej wieku. Chociaż po Blipie trudno było to tak po prostu określić. Nieznajoma miała na sobie czarne spodnie z kilkoma kieszeniami i w tym samym kolorze golf z zakładanymi na kciuk rękawami oraz wysokie, traperskie buty. Nawet czapkę z daszkiem z logo Nike miała czarną, a jedyną wyróżniającą się rzeczą były jej krótkie do ramion brązowe włosy z rozjaśnianymi końcówkami.

— W takim wypadku nie mogę się już doczekać, aż wylądujemy razem w moim pokoju — kontynuowała szatynka. Uśmiechnęła się zadziornie i odgarnęła zbłąkany kosmyk z twarzy Aury. Blondynka zarumieniła się delikatnie, opuszczając spojrzenie w dół. — Ciągle, tak samo niewinna, zgadza się?

Kobieta w końcu odwróciła się do przyglądającemu się całej scenie mężczyzny i skinęła do niego głową.

— Co tam, Zee? Chyba nie chciałeś zarywać do mojej dziewczyny, co?

— June, to, że w Makau jesteś jakąś królową kung fu, to nie znaczy, że tutaj możesz robić, co chcesz — odpowiedział szorstko. — Lepiej się odsuń. Zabawię się z twoją zabaweczką, a później ci ją oddam.

Szatynka pokręciła głową, klikając kilka razy językiem.

— Nie widzę takiej możliwości. Wiesz... Te kilka ostatnich dni, które spędziłam w Madripoor, trochę były nudne. Żadnej walki, żadnych wyzwań. Zaczyna mi tego cholernie brakować.

Mężczyzna uśmiechnął się wrednie i przejechał palcem po ustach.

— Czy ty wyzywasz mnie na pojedynek? Ty? Wybacz June, ale nie mam czasu na takie zabawy. Pokonam cię w dziesięć sekund.

— To wyjątkowo mądre, że dajesz nam całe dziesięć sekund — odpowiedziała niewzruszona June. — Tylko że zakładasz błędną wygraną.

Kilka osób, które przysłuchiwały się ich rozmowie, zawyło z ekscytacją. Aura nie była do końca pewna tego, co się dzieje, ale wiedziała tylko tyle, że ta dziewczyna – June – właśnie chciała się za nią bić. Właściwie w jej obronie, chociaż wcale nie musiała tego robić. I tego nie rozumiała, ale nie miała zamiaru na to narzekać.

Mężczyzna zaśmiał się ironicznie, a później wszystko ucichło.

W klubie rozległy się odgłosy strzelaniny, Aura zobaczyła jak Barnes, Wilson i Zemo wychodzą z klubu, jak gdyby nigdy nic, zostawiając ją za sobą, a zaraz odezwały się wszystkie telefony.

Blondynka obserwowała, jak wszyscy sprawdzają swoje komórki. Zrobiła to też June, która chwilę później posłała jej zaniepokojone spojrzenie. Aura nie wiedziała, co się dzieje. Rozumiała tylko tyle, że właśnie została całkowicie porzucona przez jedyne osoby, które mogły ją wyrwać z tego piekielnego miejsca i że znalazła się w pułapce. Chociaż na pewno?

Gdy zobaczyła, jak June nagle trzyma w dłoni długą, cienką metalową pałkę, dochodziła do wniosku, że może jednak ktoś będzie ją w stanie uratować.

Później był tylko kompletny chaos. 


⸻ 

w sumie trochę chamsko, że ją tam tak samą zostawili

ale dobrze, że zjawiła się June

i warto ją zapamiętać, bo 

June będzie bohaterką w historii z shang-chi! 

jeszcze nie wiem, kiedy ją zacznę publikować, ale mam nadzieję, że już niedługo

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top