19. rescue me
Jej serce biło jak szalone.
Tak właściwie to zbiegając ze schodów razem z Sif, umierała z ciekawości. Wojowniczka nawet nie musiała jej mówić, że planeta jest w niebezpieczeństwie – Wanda sama potrafiła to wyczuć. Pozostała kwestia co właściwie zagraża Asgardowi.
Gdy już znalazła się na zewnątrz, do jej nosa dotarł nieprzyjemny swąd ognia, dymu i spalenizny. Nie zapowiadało się najlepiej.
Tak naprawdę im bardziej oddalała się od zamku tym było gorzej. Nad głowami zebranych na Dożynkach ludzi unosiła się ciemna mgła, która szczypała w oczy.
Nagle dało się słyszeć piskliwy, przeciągły dźwięk, podobny do tego towarzyszącego skrobaniu paznokci po tablicy. Przestraszeni mieszkańcy cofnęli się jak najbardziej pod ściany. Większość z nich zaczęła uciekać i wrzeszczeć.
— Wando — Sif próbowała przekrzyczeć spanikowany tłum — Wiem że nie zajmujesz się już ratowaniem ludzkości, ale proszę cię, miej litość. We czwórkę bez problemu rozprawiamy się z wrogami.
— A kim oni właściwie są? — zawołała czarodziejka, zasłaniając twarz. Czarny pył zdążył już osiąść na jej ubraniu, a teraz dostał się także do ust.
— To Jotunowie. Inaczej mroźni giganci.
Faktycznie, określenie to było trafne. Przybysze o granatowej skórze mieli ze dwa metry wzrostu i przenikliwe, świecące groźną czerwienią oczy. Szczerząc brzydkie zęby zbliżali się do cywilów, grożąc im swoimi włóczniami.
— Ale co oni tutaj robią?
— Nie mam pojęcia, na pewno nie przybyli tutaj bez powodu. Ale póki co nie mamy czasu się nad tym zastanawiać. Trzeba ich pokonać.
Po tych słowach Sif wyjęła swój miecz i z głośnym okrzykiem ruszyła do walki.
Wanda przez chwilę stała nieruchomo. W sumie nie miała większego wyboru, choć była na obcej planecie to mogła wykorzystać swoje umiejętności w dobrej wierze i ocalić tubylców. I chociaż nie wiedziała zupełnie kim są najeźdźcy i czego właściwie chcą, oraz nie miała większej ochoty walczyć pierwszy raz od długiego czasu, nie mogła odmówić. Musiała pomóc. Pietro by tego chciał.
Uniosła wysoko głowę i szybkim krokiem zbliżyła się do nieprzyjaciół, w akompaniamencie niepewnych wykrzykiwań zebranych cywilów. Idąc w stronę Jotunów czuła, jak przepełnia ją niezwykła siła, tak jakby jej moce chciały się uzewnętrznić.
Szukała wzrokiem Sif, lecz bezskutecznie. Odważna wojowniczka zniknęła już gdzieś w tłumie, zapewne walcząc zaciekle.
— A więc postanowiłaś przybyć na ratunek?
Odwróciła głowę, by zobaczyć Lokiego, który właśnie pozbawiał głowy jakiegoś olbrzyma.
— Zgadza się. Sam byś sobie raczej nie poradził — stwierdziła prowokująco, posyłając mu gorzki uśmiech.
Za pomocą swoich mocy uniosła się wyżej, by móc zobaczyć wszystko z góry. Jotunowie szli z pochodniami, podpalając przypadkowe budki i śmiejąc się wrednie. Spora grupka Asgardczyków postanowiła im się sprzeciwić i dołączyła do żołnierzy, by pojedynkować się z wrogiem.
— Wanda! Miło że jesteś! — przywitał ją zadowolony z siebie Thor, jedną ręką jej machając, a drugą zwalając przeciwników z nóg przy pomocy swojego młota, Mjölnira.
Kobieta odwzajemniła pozdrowienie, by powrócić do obserwowania sytuacji. Nie było dobrze.
— Czas to zakończyć. — powiedziała sama do siebie.
Zamknęła oczy i skupiła się najbardziej jak potrafiła. Pomyślała o niewinnych ludziach i stratach, jakie przynosi wojna, o swojej przynależności do Avengersów. Skoro wtedy mogła wojować ze złem, to mogła i teraz.
Opadła na kolana i jednym płynnym ruchem skierowała swoją moc na armię Jotunów. Widoczna czerwona strużka magii była tak intensywna, że oślepiła zebranych wokoło ludzi. Wrogowie padali na ziemię jeden po drugim z jękiem bólu.
Wanda odetchnęła ciężko, czując się spełniona i silniejsza niż kiedykolwiek.
— A więc jednak umiesz coś więcej niż tylko wyciągać książki z regału. — rzucił Loki, podchodząc do niej.
— Jeśli w ten sposób mówisz mi dziękuję, to proszę bardzo.
🐍
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top