08. feast

Cóż, musiała bez bicia przyznać: Thor był naprawdę szybki.

Starała się dotrzymać mu kroku, w końcu wokoło roiło się od bawiących się ludzi, i nie spuścić go z oka. Wyglądał na bardzo zadowolonego.

— Cudnie, co nie? Zamek pokażę ci później, tam nie ma nic ciekawego. Za to tutaj trwa prawdziwa zabawa! —  wykrzyknął wesoło i zatrzymał się przy jednej z wielu budek. Skinął na stojącego za ladą faceta, a ten podał mu kufel. — Zdrówko!

Wziął łyk, po czym nie oglądając się za siebie ruszył dalej, przepychając się przez ludzi. Wanda nie czuła się zbyt komfortowo w takim tłumie, ale nie miała wyjścia. Póki co na ślepo podążała za Odinsonem.

Grała biesiadna muzyka, trochę osób tańczyło. Na placu zgromadzili się sąsiedzi i dawno niewidziani koledzy, rozmawiając ze sobą przy piwie. W powietrzu unosił się zapach mięsa i smażonego chleba.

Thor, który zdążył wypić już połowę zawartości swojego kufla, zatrzymał się znowu. Przywitał się z kilkoma osobami i chwilę z nimi pogawędził, jakby zapominając zupełnie o obecności Wandy. Ta stała z boku, nie wiedząc za bardzo co z sobą zrobić. Wreszcie bóg piorunów zakończył dyskusję i odwrócił się do niej.

— Wybacz za to. Starzy znajomi —  wskazał na swoich rozmówców, chichocząc, a oni pomachali kobiecie z entuzjazmem. — Masz ochotę na asgardzki przysmak?

Nie czekając na jej odpowiedź, podszedł do lady. Chwilę później podał Wandzie smakołyk, po czym sam zabrał się do jedzenia.

— Co to jest? — zapytała grzecznie Maximoff. Jakoś nie była zbyt głodna.

— To nezmike — odparł Thor, na chwilę przerywając konsumpcję wspomnianej potrawy. — Jest pyszne, spróbuj!

Niepewnie spojrzała na trzymany w ręku pokarm. Po chwili zastanowienia ugryzła kawałek.

— Przecież to najzwyklejsza kanapka z kurczakiem i sałatą.

— No co ty — żachnął się Odinson. Kończył już swoją porcję. — To nezmike.

Miała ochotę wybuchnąć śmiechem, ale powstrzymała się. Była na innej planecie, tutaj panowały inne zasady. Okazuje się że nawet głupi chleb z kurczakiem ma jakąś pokręconą nazwę. Uśmiechnęła się pod nosem.

Zjadła jeszcze trochę, po czym oddała swoją kanapkę Thorowi. Ten był niesamowicie szczęśliwy z tego powodu.

Poszli dalej wzdłuż głównej ulicy. Choć słońce powoli zachodziło, nikt nie zbierał się jeszcze do domu. Wręcz przeciwnie, impreza dopiero się rozkręcała.

Po kilku minutach marszu znaleźli małą, drewnianą ławkę stojącą nieco z boku. Trochę zmęczeni, postanowili przysiąść na chwilę. Jeden z mieszkańców postawił przed nimi ogromne kufle piwa. Wanda zerknęła na swój z niechęcią.

— Tak więc... — zaczęła, bębniąc w szkło palcami. — Czym w ogóle jest to święto?

— Ustanowił je mój ojciec, Odyn, po śmierci mojej matki, Friggi. Chciał oddać jej cześć. Ona zawsze dążyła do integracji poddanych, chciała, byśmy utworzyli jedno, zgrane społeczeństwo żyjące w pokoju i zgodzie. Dlatego właśnie co roku organizujemy Dożynki. Nawet nie wiesz ile jest z tym roboty — bóg piorunów wzruszył ramionami. — Idziemy? To jeszcze nie wszystko.

Przytaknęła i szybko wstała z miejsca. Nie ruszyła nawet swojego piwa, więc jeden ze stojących niedaleko mężczyzn je przechwycił. Zupełnie jej to nie przeszkadzało.

Jednakowe budki z jedzeniem i ogromne zbiorowiska Asgardczyków zdawały się nie mieć końca. Kobiety, mężczyźni, a także dzieci stały po obu stronach ulicy, zostawiając tylko dosyć wąskie przejście. Nikt się jednak tym nie przejmował, za to wszyscy bawili się doskonale. Cel Odyna został więc osiągnięty.

Wanda nie wiedziała nawet w którym momencie straciła Thora z oczu. Próbowała nieco przyspieszyć, rozglądała się także na boki, ale nigdzie go nie było. W takim ścisku szukała tak naprawdę igły w stogu siana.

Gdy już kolejna osoba z rzędu ją nadepnęła, zaczęło jej się robić słabo. W ostatnim czasie mało kiedy opuszczała swoje mieszkanie, chcąc uniknąć jakichkolwiek zbiegowisk, a tymczasem teraz stała w samym środku tego harmidru. Powoli miała tego dość.

Mrucząc ciche przeprosiny skręciła gwałtownie w prawo, trącając ramieniem roześmianych biesiadowiczów. Niemal nie potknęła się o czyjąś nogę. Jeszcze tylko tego brakowało, by wywaliła się jak długa.

Wreszcie udało jej się wyswobodzić. Znalazła się w jakimś ciemnym zaułku, co wcale nie było pocieszające. Wydostała się z bestialskiego tłumu, ale teraz była w jakimś śmierdzącym kącie, a Thora ani śladu.

Nie wiedziała co ma począć. Wokół panowała niemal zupełna ciemność.

— Chyba nie powinnaś się tutaj zapuszczać.

Przeszedł ją dreszcz, gdy usłyszała za sobą głos. Powoli się odwróciła. Sama nie była pewna, czy to dobrze czy źle, że stał przed nią Loki.

— Tu jest niebezpiecznie. Chodź, pokażę ci lepsze miejsce.

I w tamtym momencie nie wahała się ani chwili.

🐍

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top