06. the big trip
Przez dłuższą chwilę jedynym, co widziała przed oczami, były niewyraźne kolorowe kółka. Gdy wreszcie zmrużyła powieki i obraz nowego krajobrazu zaczął nabierać ostrości, zdała sobie sprawę, że opiera się o coś ramieniem. Odwróciła głowę, by zobaczyć obok siebie zadowolonego Lokiego, na którego barku była wręcz zawieszona. Wycofała się, speszona. Miała nadzieję, że nie zauważył jej rumieńców na policzkach.
— Pierwszy raz poza Midgardem? — zapytał kwaśno, ściągając brwi. Wanda szybko wyprostowała plecy, zabierając się z jego ciała. Cóż, to było niezręczne. Nic jednak nie mogła poradzić na to, że ciężko jej było ustać w miejscu, po mocnych zawrotach głowy. — Bifrost może faktycznie nie jest najprzyjmniejszy, ale spokojnie. Przyzwyczaisz się.
Nieco zdziwiły ją te słowa, ale póki co wolała zachować milczenie. Mężczyzna stojący obok niej z pewnością był szaleńcem, więc zdecydowanie musiała uważać na słowa. Nie ufała mu.
— Ruszajmy. A, tak przy okazji. Witamy w Asgardzie.
Loki zaczął kierować się w kierunku jakichś zabudowań, więc Wanda bez zastanowienia ruszyła za nim. Jednocześnie rozglądała się wokoło, chcąc zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Istotnie, był to jej pierwszy raz na innej planecie i czuła się raczej zagubiona. Tutaj wszystko wydawało się inne.
Musiała przyznać, że Laufeyson miał tempo. Z trudem usiłowała dotrzymać mu kroku, ale i zachować pewien dystans. Wiedziała, że on jest zdolny do wszystkiego, a więc wolała nie zbliżać się do niego za bardzo.
Rozciągające się aż za horyzont widoki budziły w niej ciekawość i zafascynowanie. Choć nie przyznałaby się do tego, odwiedzenie Asgardu było dla niej wielkim przeżyciem. Od miesięcy nie opuszczała swojego miejsca zamieszkania, a teraz znajdowała się całe lata świetlne od niego. O dziwo, to było dobre uczucie.
Otaczający ją świat ją zachwycał. Powietrze było tutaj inne, czuła się inaczej. Lepiej.
— Idziesz czy masz zamiar tak sterczeć? — pogonił ją Loki, uprzejmie, lecz chłodno. Mruknęła coś pod nosem i podeszła bliżej niego. Nawet nie zdała sobie sprawy kiedy przystanęła.
Szli chwilę w milczeniu. W tym czasie Wanda obserwowała wszystko dookoła. Szukała wzrokiem jakichś ludzi, ale nie potrafiła ich znaleźć - chyba wszyscy pochowali się w domach, co było dla niej niemałym zaskoczeniem.
Kilka minut później okazało się jednak, że się myliła. Do jej uszu zaczęły docierać jakieś dziwne dźwięki. Słysząc je, zmarszczyła brwi. Była ciekawa ich pochodzenia, ale wolała nie pytać o to swojego idącego sztywno towarzysza. Jego wyraz twarzy nie zachęcał do zadawania pytań, ale kobieta się przemogła.
— Co tu się dzieje? — zapytała. Im bardziej zbliżali się do głównego placu, tym muzyka (te dziwne dźwięki okazały się być melodią jakiejś pokracznej piosenki) i śmiechy stawały się głośniejsze. Gdy wyszli zza rzędu jednakowych budynków, oczom Wandy ukazał się duży dziedziniec, który przypomniał jej Place de la Concorde, położony niedaleko jej paryskiego mieszkania.
— Coroczny Festiwal Sztywniactwa — zironizował bożek, znudzonym wzrokiem omiatając zgromadzony tłum. — Mój ojciec, Odyn, pragnie bardziej zintegrować ludność. To wydarzenie to najgorsza rzecz w galaktyce.
Wanda pokiwała głową. Jej wydawało się, że to całkiem fajne przedsięwzięcie. Gdyby miała lepszy humor, zapewne z chęcią wzięłaby udział w takich obchodach. Teraz jednak nie miała ochoty na zabawę.
— Loooki! — wykrzyknął ktoś nagle.
Maximoff odwróciła się z zaciekawieniem w stronę głosu, który dobiegał zza jej pleców. Delikatnie rozchyliła usta, widząc przed sobą znajomą twarz.
— Thor? — nie dowierzała.
— Wspominałem coś o najgorszej rzeczy w galaktyce? Właśnie o tym mówiłem — westchnął Loki.
🐍
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top