He's gone again ~ Morwin
Hejka misie kolorowe!
Wiem, że dawno mnie nie było ale miałam spory zapierdol, a później dłuższą przerwę od internetu. Wracam do was z małym One Shotem morwinowym.
Skończyłam pracę nad jedną książką, (AU morwinowe) aktualnie jest poprawiana i możliwe, że pojawi się w najbliższych kilku tygodniach.
Zapraszam wszystkich serdecznie do czytania <3
TW! TORTURY
~~~~
Siwowłosy pośpiesznie opuścił budynek klubu, zatrzymując się przy grupie, przed nim zebranej. Przeglądał telefon i na bieżąco usuwał powiadomienia, które już przejrzał.
— Pierre, podwieziesz mnie jeszcze na odholownik, przed dożynkami? Muszę odebrać Coquette — mruknął Knuckles, chowając urządzenie do kieszeni.
— Spoko, wskakuj — odpowiedział platynowłosy, wsiadając za kierownicę Eurosa.
Erwin zajął miejsce pasażera, od razu zapinając pasy. Nie zwracał zbytnio uwagi na otoczenie. W jego głowie kotłowało się mnóstwo myśli, które musiał sobie poukładać.
Tego dnia odbywała się impreza w remizie strażaków, na którą dostał zaproszenie, od córki, Kiyoko. Bardzo zależało jej na jego obecności, więc postanowił uczestniczyć w wydarzeniu.
Jednakże dowiedział się również, że dziewczyna zaprosiła szefa policji. Gregory'ego Montanhę, jego byłego męża. Kiyoko specjalnie dla policjanta zmieniła termin dożynek, gdyż poprzedni termin mu nie pasował, a ten najzwyczajniej wyjechał z miasta w delegację. Całkowicie olał uczucia jego córki, na rzecz kolejnego wyjazdu.
Pierdolony podróżnik.
Nie potrafił nawet tygodnia wysiedzieć na tyłku w Los Santos. W większości przypadków, gdy coś od niego chciał, ten był albo poza miastem, albo był zajęty.
Choć Erwin tego nie przyznał, czuł smutek i zawód. Podświadomie nastawił się, na ponowne spotkanie Gregory'ego i naprawdę się na nie cieszył. Jednak całe podekscytowanie i szczęście, zniknęło na rzecz złości, z powodu nieobecności szefa policji. Cały dzień był rozdrażniony, a słaba organizacja ekipy i ich głupie teksty, jeszcze bardziej to zwiększały.
Z myśli wyrwało go zatrzymanie pojazdu. Tak bardzo się zamyślił, że dojechali na miejsce, do którego zmierzali. Wysiadł z samochodu i zamknął za sobą drzwi, cicho dziękując za podwózkę.
— Jedziemy z Tomeczkiem się przebrać i widzimy się już na miejscu — odparł jeszcze Doletz, po czym odjechał.
Siwowłosy wszedł na parking, wzrokiem poszukując swojej Coquetty. Gdy tylko ją odnalazł ruszył w kierunku biura, gdzie musiał podpisać dokumenty odbioru, oraz zapłacić rachunek za odholowanie. Zapatrzony w telefon, nawet nie usłyszał kroków zbliżających się do niego.
— W tej chwili podnosisz ręce! — zza jego pleców dobiegł przytłumiony, maską głos.
Zdezorientowany Knuckles, schował telefon i powoli uniósł ręce, obracając się do napastników. Zauważył dwójkę mężczyzn i jedną kobietę, celujących do niego z broni. Po chwili na miejsce dojechały również dwa supercary. Z jednego wysiadł Jack, uśmiechający się złośliwie.
— Chyba mamy do pogadania Erwinku — parsknął brązowowłosy, podchodząc bliżej. Dość agresywnie złapał dłonie złotookiego i związał je ciasno, grubą liną. — Zapraszam do samochodu.
Siwowłosy wykonał polecenie i wsiadł na miejsce pasażera. Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, zaczął się gimnastykować, by sięgnąć do tylnej kieszeni, po radio. Po dłuższej chwili mu się to udało, lecz nie był w stanie zrobić nic więcej, niż wciskanie jednego przycisku w kółko. Miał nadzieję, że ekipa zrozumie, że coś jest nie tak i podjedzie w ostatnie miejsce jego pobytu.
Stracił trochę nadzieję, gdy tylko odjechali z odholownika w kierunku miasta. Nie odzywał się podczas drogi, chcąc obmyślić jakiś plan na ucieczkę. Musiał poważnie rozważyć swoje dostępne opcje. Nie wyglądało to za ciekawie.
Po kilku minutach jazdy, usłyszał strzały. Ktoś próbował zestrzelić im opony, by zatrzymać samochód. Obrócił się i zauważył różowego sultana Tomka, na co lekko się uśmiechnął. Jack manewrował kierownicą, by nie stracić panowania nad nią. Starał się uciec ale pociski uderzające w karoserię, skutecznie mu to utrudniały.
W pewnym momencie Erwin głośno zasyczał, czując ból w prawym ramieniu. Zauważył jak na jego koszuli pojawia się plama krwi, która z każdą chwilą się powiększała.
— Kurwa.. Nie strzelajcie we mnie debile! — krzyknął złotooki, zaciskając mocno zęby.
Ripper wykorzystał dezorientację ekipy i wyrobił dość spory dystans, chowając się między uliczkami. Gdy tylko byli wolni od pościgu, podjechał na podziemny parking, niedaleko planu filmowego, gdzie czekały na nich inne osoby.
Wyciągnęli złotookiego z samochodu i zaprowadzili pod ścianę, gdzie go przeszukali. Zabierali mu wszelkie niebezpieczne rzeczy, jak i te do komunikacji. Gdy skończyli szarpnęli nim dość mocno, by ustawić go przed ich szefem.
— Wiesz dlaczego tu jesteś? — zapytał brązowowłosy.
— Nie mam pojęcia — mruknął olewająco Knuckles.
— Trochę znudził nam się Burgershot, wiesz? Chcemy zdobyć Pearla, dlatego wymienimy cię za niego — odparł Jack, wyciągając telefon. — Zadzwonię teraz do Pierre'a, a ty poinformujesz go, że mają przyszykować akt własności. Czy to zrozumiałe?
— Tylko nawet nie próbuj powiedzieć, gdzie jesteś. Jeśli tylko powiesz, coś o miejscu w którym się znajdujemy, zarobisz kulkę w głowę. Rozumiesz? — dodała ciemnowłosa dziewczyna.
— Tak — odpowiedział Erwin, w głowie planując co powiedzieć podczas rozmowy.
Ripper wybrał jeden ze swoich numerów i włączył tryb głośnomówiący. Przystawił urządzenie bliżej porwanego.
— Halo? — zaczął rozmowę Doletz.
— Cześć, tu ja Erwin. Mam wam przekazać, że Jack chcę na własność Pearla. Wiesz, pamiętasz, o czym ostatnio rozmawialiśmy Z Renfri na Bean'ie? Nie warto schodzić, aż tak nisko. Lepiej oddać ten biznes, on i tak się stoczy w dół. Ogarnijcie te papiery i mu je dajcie w zamian za mnie — powiedział siwowłosy, modląc się, aby rozmówca, zrozumiał jego przekaz.
— Jasne, wszystko zrozumiałem! Potrzebujemy piętnastu minut, okeJ? — odpowiedział platynowłosy.
— Czekam — rzekł Jack, po czym się rozłączył. — To co, poczekamy sobie Erwinku? Może powiedz mi, co wiesz na temat Juliett?
Złotooki rozglądał się wokół, przerzucając swój wzrok na każdego z obecnych. Po chwili jednak, postanowił wdać się w dyskusję:
— Nie mam pojęcia o kim mówisz? Juliette? Julka, julka.. Hm.. Nic mi to nie mówi.
Rozmowa się ciągnęła, a Knuckles starał się, jak najbardziej ją przeciągać, by zyskać na czasie, dla ekipy. Plótł farmazony i zgrywał głupiego, dopytując o proste rzeczy.
Po kilkunastu minutach wszyscy zebrani usłyszeli pojazdy kręcące się przy wjeździe do garażu. Dlatego jak najszybciej włożyli porwanego do samochodu, samemu również się do nich pakując i zaczęli wyjeżdżać z miejsca.
Przed bramą padły pierwsze strzały w ich stronę. Grupa Jack'a, zaczeła oddawać ogień, a sam lider odjechał wraz z Erwinem. Dość szybko znaleźli się w kolejnej lokalizacji. Trafili do dość obskurnego pomieszczenia, w którym znajdowało się stare, drewniane krzesło. Obok niego stał mały, metalowy stolik, na którym były różne narzędzia.
Siwowłosy głośno przełknął ślinę, gdy jeden z pomocników brązowowłosego prowadził go w stronę siedzenia. Sam lubił używać różnych przyrządów do tortur, lecz niekoniecznie chciałby, aby używano ich na nim. Został usadzony i przywiązany do mebla. Niespokojnie się wiercił, szukając podpowiedzi co do następnych kroków porywaczy.
— Jack.. Myślę, że po prostu nie zrozumieli. Porozmawiam z nimi i się dogadamy... — zaczął niepewnie złotooki, widząc jak Ripper chwyta klucz francuski w dłoń, zaczynając się nim bawić. — Pewnie nie wiedzieli o mojej rozmowie z Pierre'em i dlatego chcieli mnie odbić. Wiesz jak to jest z komunikacją..
— Myślisz, że jestem głupi? — zapytał brązowowłosy, spoglądając na związanego.
— To znaczy, nie że coś ale.. — zaczął Erwin, lecz przerwał czując silne uderzenie z narzędzia w nogę. — Kurwa! — warknął, zagryzając swoją wargę, na tyle mocno, by poczuć metaliczny posmak w ustach
— Doskonale zdaję sobie sprawę, że przekazałeś im gdzie jesteśmy. Nie ciężko się domyślić, gdy podajesz nazwy i skojarzenia miejsc w którym się znajdujemy. Serio Erwin? '' Nisko, Bean, stoczyć się w dół''? Wszystko mówi samo za siebie. Te miejsce nie było jakieś popularne — mówił Jack, chodząc wokół krzesła. — Miałem nadzieję na spokojną i uprzejmą wymianę. Jednak chyba tak się to nie skończy — dodał Ripper i po raz drugi się zamachnął, wymierzając cios w drugą nogę porwanego.
Knuckles jęknął cicho, czując promieniujący ból w kończynie. Pochylił nisko głowę, zaciskając mocno zęby, Po chwili uspokoił się na tyle, by podnieść wzrok.
— Naprawdę to nieporozumienie! Możemy się dogadać. Wiesz, że jeśli coś mi się stanie, nie będziesz miał życia w mieście! — zagroził Erwin.
Brązowowłosy głośno prychnął, podchodząc do stolika z narzędziami, przeglądając je. Złapał za mały scyzoryk i obrócił nim kilka razy, wracając na wcześniejsze miejsce.
— Już nie mam życia w tym mieście. Ciągle porywacie moich ludzi, strzelacie do biznesu. Porywacie mnie i robicie mi krzywdę! Chyba w końcu nadszedł czas, abym to ja miał jakąś kontrolę nad tobą — odparł Jack. Przyłożył ostrze do szyi siwowłosego, przeciągając nim w dół, by rozciąć materiał znajdujący się na jego ciele. — Zrobimy małą zamianę ról, co ty na to?
Knuckles z determinacją spojrzał w oczy mężczyzny i powiedział:
— Możesz mnie zranić, możesz mnie torturować Jack. Zbyt wiele razy w swoim życiu byłem raniony, żeby ktoś taki jak ty, mnie złamał. Nie ważne co teraz zrobisz. Uwierz mi, że się z tobą za to policze.
Ripper posłał złotookiemu rozbawione spojrzenie, nie biorąc na poważnie jego słów. Przyłożył nóż do alabastrowej skóry i przeciągnął nim, zostawiając dość głęboką ranę, z której od razu zaczęła sączyć się krew.
Erwin pomimo bólu, nie przerwał kontaktu wzrokowego. Nie zrobił tego również po kolejnych kilkunastu ranach mu zadanych. Wytrwale przyjmował ciosy w ciszy, choć nie było to łatwe.
Po pewnym czasie brązowowłosy zaprzestał, odkładając ostrze z powrotem na stolik. Sięgnął jednak po zwykłą ścierkę i baniak z benzyną leżący na ziemi. Nogą kopnął w klatkę piersiową porwanego, powalając go na podłogę, wraz z krzesłem. W pomieszczeniu rozniósł się głuchy huk i stęknięcie siwowłosego, który przy powaleniu dość mocno uderzył się w głowę.
Jack pochylił się nad nim, nakładając na jego twarz materiał, po czym odkręcił baniak. Zaczął wylewać jego zawartość na leżącego, zabierając mu tym dopływ tlenu.
Knuckles wstrzymywał powietrze tak długo jak mógł, ale benzyna mimo to, dostała się do jego nosa i ust. Po chwili Ripper przestał, a złotooki zaczął gwałtownie oddychać, krztusząc się i próbując wyrzucić płyn z dróg oddechowych.
— Masz już dość? — zapytał ze śmiechem Jack. — Myślę, że to dopiero początek. W końcu musisz odpokutować prawda, pastorze?
— Pierdol się — splunął Erwin.
— Może opowiesz mi trochę o waszych planach? Co dalej zamierzacie? — dopytywał brązowowłosy, jednak gdy nie usłyszał odpowiedzi, westchnął i dodał: — Cóż, chyba nie chcesz rozmawiać.. — po tych słowach, po raz kolejny zaczął podtapiać porwanego.
Siwowłosy, po kilku takich sesjach, miał już dosyć. Modlił się, aby ktoś go w końcu znalazł. W głowie ciągle uciekał myślami do przyjemniejszych rzeczy, by nie skupiać się na rzeczywistości. Czuł palącą potrzebę dostarczenia tlenu organizmowi, a płuca go bolały od jego braku.
Przymknął oczy, przechylając się na bok, na tyle, na ile pozwalała mu pozycja, oraz liny. Oddychał nierówno, kaszląc co jakiś czas głośno. Jednak dopiero, gdy Ripper podniósł go z ziemi, wykrztusił z siebie większość benzyny.
Nie odpoczywał zbyt długo. Jack użył starego akumulatora, by razić go prądem. Na jego mokrym ciele, było to jeszcze bardziej bolesne i odczuwalne. Jakby tysiące małych igiełek wbijały się w każdą, część jego ciała. Jego serce przyspieszyło, a kończyny sztywniały za każdym użyciem klem.
Był wściekły. Na ekipę, za to, że była tak mało zorganizowana. Na Jack'a, że odważył się go porwać i torturować. Na Grześka, że nie było go, gdy go potrzebował. Dlatego, że odwrócił się od niego na pół roku, gdy siedział w więzieniu, nawet go nie szukając.
Przede wszystkim na siebie, że był zbyt mało ostrożny i nadpobudliwy. Za to, że generował sobie wrogów, wiedząc, że może mieć z tego powodu konsekwencję. Nie potrafił się komunikować i obrażał się o byle co. Nie umiał wyrazić swoich uczuć, a w zamian za to, robił rzeczy, których później żałował.
Zaczerpnął drżący oddech, czując jak porywacz wbija mu nóż w brzuch, by o chwili go wyjąć. Jęknął cicho, w szoku patrząc na sączącą się krew.
— Myślę, że to na tyle dzisiaj. Swoje rzeczy, w tym kotka, odzyskasz, jak dostarczysz mi papiery na Pearla. Mam nadzieję, że te spotkanie czegoś cię nauczyło Erwin. Ktoś z ekipy po ciebie przyjedzie, wyślę im lokalizację. Tymczasem, zastanów się nad tym co ci powiedziałem. Do zobaczenia! — powiedział brązowowłosy, uśmiechając się złośliwie, po raz kolejny powalając siwowłosego na ziemię z hukiem.
Knuckles z trudem obserwował jak cała grupa opuszcza pomieszczenie, zostawiając go samego. Oddychał nierówno, starając się skupić na utrzymaniu przytomności. Było to ciężkie, zważając na jego stan. Przed oczami mu wirowało, a przez utratę krwi, czuł się coraz słabiej. Drżał z zimna, próbując poluzować liny, które go obezwładniały.
Po dłużących się minutach, w końcu usłyszał jakiś hałas z zewnątrz. Do środka budynku wbiegła grupa ludzi, jego ludzi. Uśmiechnął się w głębi siebie, odzyskując resztki nadziei, że jednak jakoś z tego wyjdzie.
Ostatnim co zarejestrował jego zmęczony umysł, było to, jak ktoś do niego podbiegł i zaczął go rozwiązywać, oraz czyjeś słowa:
— Erwin! Nie odpływaj! Dawajcie samochód, trzeba jechać szybko na szpital!
~~~~
Szatyn zaciągnął się świeżym powietrzem, wychodząc z lotniska. Rozejrzał się wokół, uśmiechając lekko, na widoczne, znajome mu miejsca. Gestem ręki zatrzymał taksówkę, do której wsiadł. Podał kierowcy adres, na komendę Mission Row, a następnie wyciągnął z torby podróżnej swój telefon.
Z westchnieniem wyłączył tryb samolotowy, widząc coraz więcej wyświetlających się powiadomień. Nie było go raptem jeden dzień, a ludzie się do niego dobijali, jakby się paliło.
Odczytał wszystkie sms'y, oraz powiadomienia z portali społecznościowych, a następnie wszedł w połączenia. Zauważył nieodebrane od kilku osób. W pierwszej kolejności zadzwonił do kontaktu ''Pastor Erwinek'', aczkolwiek ten nie odpowiadał. Wybrał kolejny z listy, którym była Kiyoko.
— Halo?! — różowowłosa zaczęła rozmowę.
— Halo? Dzwoniłaś do mnie wczoraj — odparł Gregory.
— No tak! Wczoraj były dożynki, które specjalnie przesunęłam dla ciebie, a ciebie nie było wykrzyknik! — odpowiedziała oburzona dziewczyna.
— Wiem. Tak wyszło, że musiałem wyjechać na spotkanie biznesowe. Miałem być, przysięgam! Po prostu w ostatniej chwili to wyskoczyło i tak wyszło Kiyok, sorki — powiedział ze skruchą brązowooki.
— Spoko, trochę było mi smutno ale mojego starego też nie było. Myślałam, że razem byliście, wtedy nawet zła bym nie była. No ale on w szpitalu jest więc, nie mógł być z tobą — mówiła chaotycznie różowowłosa,
— Co? Jak w szpitalu? Czemu go nie było? — dopytał szef policji, marszcząc swoje brwi.
Montanha w tym samym momencie, zapłacił również kierowcy za przejazd i wysiadł z samochodu, gdyż byli pod komendą. Zaczął zmierzać w kierunku lobby.
— No normalnie. Miał być i nawet obiecał, że poświęci remizę ale najpierw zabijał człowieka i mi powiedział, że się spóźni. No, a jak było już po imprezie, to Pierre do mnie zadzwonił i powiedział, że mój tata nie przyjechał bo go porwali i jest w szpitalu wykrzyknik, de dwukropek — opowiadała Kiyoko,
— Jak to go porwali? Kto? Kiedy? Nic mu nie jest? — dopytywał szatyn, olewając pierwszą część wypowiedzi, o morderstwie.
— No wczoraj przecież! Ty mnie nie słuchasz! Mówię przecież, że jest w szpitalu. Wczoraj lekarze się nim zajmowali, bo prawie był kaput ale już jest lepiej, czekamy, aż się wybudzi — powiedziała dziewczyna, po czym dodała entuzjastycznie: — OOO lekarz idzie! Muszę kończyć papa!
Gregory dłuższą chwilę wpatrywał się w telefon, przetwarzając dostarczone mu informację. Gdy dotarła do niego sens wypowiedzi dziewczyny, szybkim krokiem ruszył na parking, gdzie wsiadł do swojego radiowozu. Ruszył w kierunku szpitala, omijając wszelkie pojazdy i sygnalizację, by jak najszybciej znaleźć się na miejscu,
Po niechlujnym zaparkowaniu samochodu, wbiegł do budynku, szukając jakiegoś pracownika. Zauważył Bartosha, do którego podszedł, zaczynając zasypywać go pytaniami:
— Gdzie leży Erwin? W jakim jest stanie? Wszystko z nim dobrze? Co się stało?
— Spokojnie Grzesiek. Trafił do nas wczoraj z wieloma obrażeniami. Z poważniejszych, było wstrząśnienie mózgu trzeciego stopnia, ślepa rana postrzałowa prawego ramienia, oraz rana kłuta brzucha. Na szczęście wszystko udało nam się opatrzeć. Erwin był nieprzytomny od wczoraj, aczkolwiek obudził się kilka minut temu. Już jest lepiej i w ciągu kilku dni dojdzie do siebie. Leży na sali prywatnej na pierwszym piętrze, w pokoju 218 — odpowiedział niebieskowłosy.
— Dzięki Bartuś, na ciebie zawsze można liczyć! — odparł Montanha, ruszając do wyznaczonego pomieszczenia, na co lekarz tylko westchnął.
Po dotarciu pod wymienioną wcześniej salę, szatyn zauważył kilka osób z ekipy siwowłosego. Stanął obok nich, witając się niezręcznie.
— Cześć Grzesiu! Przyszedłeś odwiedzić swojego chłopaka? — zapytała Waflu, za co oberwała kuksańca, od Laboranta. — Ała! Znaczy Erwina..
— Tak, poczekam na swoją kolej — odpowiedział brązowooki.
— Nie trzeba, możesz wchodzić. Wiesz, my i tak się już zbieramy, byliśmy już u niego — rzekł Pierre. — Powodzenia.. — dodał, po czym całą grupą, ruszyli do wyjścia.
Zdezorientowany policjant zmarszczył brwi, spoglądając w miejsce, gdzie jeszcze chwile temu stali. Potrząsnął głową, wyrzucając natrętne myśli, po czym nieśmiało i cicho zapukał do drzwi pokoju, wchodząc do środka,
Od razu w oczy rzucił mu się siwowłosy, leżący na łóżku szpitalnym. Wyglądał mizernie jak na niego. Prawą rękę miał opatrzoną i w temblaku. Odsłonięta klatka piersiowa ukazała rany po cięciach, oraz dość spory opatrunek na brzuchu. Głowa była zabandażowana, a na twarzy miał kilka zadrapań i siniaków. Jego złote oczy były przekrwione i podkrążone. Natomiast jego alabastrowa skóra, była jeszcze bledsza, niż zazwyczaj.
Podszedł bliżej niego, siadając ostrożnie na krześle obok, czując jak jego czujny wzrok, go śledzi. Gdy się rozsiadł, spojrzał nie niego niepewnie, zauważając niebezpieczne iskierki w jego oczach.
— Cześć. Jak się czujesz? — zapytał szatyn, uśmiechając się lekko.
Knuckles uchylił usta w niedowierzaniu, by po chwili odwrócić wzrok, na drugą stronę sali, w geście obrażenia.
— Jak mogę się czuć po porwaniu? — fuknął siwowłosy.
— Jeśli tak, jak wyglądasz, to raczej nieciekawie.. — mruknął żartobliwie Gregory.
Złotooki głośno wciągnął powietrze, gwałtownie obracając się do policjanta, z widoczną złością.
— Ty kurwo jebana! Jak śmiesz mówić cokolwiek o moim wyglądzie?! Nie było cię znowu podróżniku pierdolony! Przez ciebie mnie porwali, bo jak zwykle kurwa cię nie ma, jak jesteś potrzebny! Gdzie znowu kurwa byłeś? W Rosji? Niemczech, czy kurwa w Honolulu?! — uniósł się Erwin, czując narastającą w sobie frustrację.
— Więc uważasz, że jestem potrzebny? — droczył się Montanha, śmiejąc się cicho.
— Zaraz to tobie będzie potrzebna trumna, jak cię zapierdole! A wiesz, co pierdol się! Taki właśnie jesteś! Wyjeżdżasz gdzieś ciągle, nie masz czasu. W lipcu byłeś inny — warknął siwowłosy, ponownie się odwracając.
Szatyn głośno westchnął, łapiąc za mniejszą dłoń leżącą na pościeli, splatając ich palce razem. Młodszy próbował wyrwać się z uścisku, dając do zrozumienia, że jest obrażony. Po chwili się poddał, zdając sobie sprawę, że nie wygra.
— Przyznaj po prostu, że się stęskniłeś malutki — odparł Gregory, szczerząc się głupio. Słysząc jednak tylko ciche prychnięcie, kontynuował, już poważniej: — Okej, przykro mi, że nie było mnie, gdy mnie potrzebowałeś. Postaram się tak często nie wyjeżdżać, mimo, że nie zawsze mam na to wpływ. Taka już moja praca..
— No tak, bo praca jest najważniejsza.. — wycedził Knuckles.
Montanha cicho westchnął, przewracając oczami. Pochylił się nad młodszym, obracając jego spojrzenie na siebie, by uzyskać jego pełną uwagę.
— Nie jest najważniejsza. Musisz jednak zrozumieć, że to część mojego życia, tak samo jak twoją jest przestępczość. Nie będę poruszał tematu jakiegoś morderstwa, o którym wspomniała mi Kiyoko, udam, że o nim nie słyszałem. Aczkolwiek sam widzisz, że to nieodłączna część nas samych malutki. Nie gniewaj się na mnie — wyjaśnił szatyn, schylając się i czule całując czoło Erwina.
Siwowłosy wymamrotał coś niezrozumiale pod nosem, po czym lekko uniósł kącik ust.
— Niech ci będzie debilu. Chociaż musisz nauczyć się używać słowa "przepraszam", pierdolony ego topie — prychnął złotooki. — Wisisz mi za to, kartę ucieczki z aresztu..
Po tej wypowiedzi w sali zabrzmiał mewi śmiech policjanta, który nie mógł się powstrzymać. Gdy jednak się opanował, powiedział:
— Troszkę cię pojebało Pastorku. Może jeszcze mam ci załatwić broń długą?
— Nie powiem, że nie. Przydałaby się na kilka osób.. Czaisz, że zajebali mi kotka? — jęknął płaczliwie Knuckles.
— Co ty gadasz? Nie możliwe! Co za chuje! Opowiadaj co się stało? — zapytał Gregory, zaczynając gładzić kciukiem, mniejszą rękę.
Erwin automatycznie się pobudził, unosząc się lekko, by wyżej siedzieć i zaczynając mówić:
— Kurwa nie uwierzysz Grzechu, pojebana akcja! Jadę sobie na odholownik, odebrać moją Coquette White pro max, a tam jakieś typy mnie poddają...
Może czasy się zmieniły ale nawyki i tradycje pozostały.
~~~~
KONIEC!
(3132 słów bez notatek)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top