*
Z dedykacją dla cudownej Człowiek Przypał aka Za ile ten ryż onlyhuman181 - Stefan woli urny
W hotelowym pokoju po raz dziewiąty w ciągu ostatnich czterdziestu sekund rozległo się kichnięcie. Wysoki blondyn zamknął za sobą drzwi, niosąc w ręku parujący kubek. Odszukał wzrokiem właściwe łóżko, na którym leżało zawinięte w białą pościel coś, co kiedyś przypominało jego wieloletniego przyjaciela, Stefana Krafta. Biedaka złapało paskudne przeziębienie i od kilku dni był cieniem samego siebie. Kadrowy lekarz monitorował jego stan i pozwalał opuszczać łóżko wyłącznie w ekstremalnych przypadkach, do jakich należały między innymi dzisiejsze kwalifikacje. Austriak czuł się paskudnie i ledwo dowlókł się na skocznię, ale miał tylko jedno zadanie - dostać się do konkursu. Mógł być nawet i na ostatnim miejscu, ale awans był najważniejszy. Grunt to wrócić do łóżka i podkurować się na następne zawody. Co prawda było mu trochę nudno bez Michaela, którego w obawie przed zarażeniem wysłali do innego pokoju, by ograniczył z nim kontakt. Tylko co z tego, skoro blondyn ten kontakt sam wytwarzał, przychodząc w odwiedziny. Chociaż tyle, że potrafił wpadać niezauważonym przez trenera czy ich lekarza, bo wiszące nad nim widmo otrzymania solidnego ochrzanu nie należało do najprzyjemniejszych... Nie to, żeby kiedyś go doświadczyli.
- Hej, Stef, śpisz? - spod kołdry dało się słyszeć pomruk oznaczający zaprzeczenie. - Czas na Gripex, czy co to tam musisz pić.
Podszedł do łóżka i kucnął, odstawił kubek na szafkę nocną, po czym ogarnął pościel. Kraft uchylił jedno oko i delikatnie uniósł kąciki ust.
- Dzięki - mruknął cicho. - Ale nie powinieneś tak często przychodzić, przecież mogę Cię zarazić.
Michael położył swoją dłoń na czole bruneta, uśmiechając się w odpowiedzi.
- Gdybym miał się od Ciebie zarazić, to stałoby się to już dawno, Stef. Poza tym, mam wysoką odporność i, jak widzisz, wciąż żyję - sięgnął po leżący na stoliku termometr. - A teraz zmierz temperaturę, bo mam wrażenie, że powoli odpuszcza.
Brunet jęknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi, a Hayboeck podniósł się na nogach i podszedł do okna. Roztaczał się stąd widok na piękną przyrodę Oberstdorfu i razem z młodszym mieli w planach wyjście do centrum, by zająć głowę ulicznymi dekoracjami, ale trzeba było to niestety przełożyć na moment, w którym Stefan nie będzie myśleć o spisaniu testamentu. Z rozmyślania wyrwał go odgłos pikania, oznaczającego zmierzenie temperatury.
- I jak?
- Lekarzem to ty, Michi, nie zostaniesz.
- Ile kresek? - zaniepokoił się, wracając w stronę łóżka przyjaciela. - Podwyższyła się? - brunet podał mu termometr, po czym na nowo zakopał się w pościeli. - Stefan!
- No co?
- Nie strasz mnie! - roześmiał się. - Masz 37,8°C, to dobrze! Wczoraj było 38,5°C.
- To w dalszym ciągu dużo! Czuję się, jakbym zbliżał się do końca...
- Końca czego?
- ... Życia! Chyba widzę jakiś błysk... Światło, które każdy widzi przed śmiercią...
- Aha. I zamierzasz sobie umrzeć w przeddzień konkursu, bez spisanego testamentu? Stefan, ty nawet jeszcze trumny nie masz wybranej.
- Trumny? Ale ja nie chcę trumny, tylko urnę.
- Urnę? - Michi prawie parsknął, nie mogąc powstrzymać rozbawienia.
- Tak. Czarną, ze złotym paskiem...
- A myślałem, że z logo Mannera - mruknął, ale Stefan albo nie dosłyszał, albo go zignorował.
- ...I jak już umrę, to musisz mi obiecać, że rozsypiesz moje prochy na zeskoku Bergisel, to będzie idealne dopełnienie. Szczątki znakomitego austriackiego skoczka leżące na postrachu skoczni narciarskich. Genialne!
- Wtedy to już nawet nie będą gadać, że jest głupią świnią, tylko nawiedzonym popapraństwem - chrząknął, żeby nie było widać jego rozbawienia. - Poza tym, zamiast Bergisel to na twoim miejscu wybrałbym inną skocznię. Wiesz, Twoją ulubioną.
Stefan uniósł brew, czekając na ciąg dalszy. Michael dłużej nie mógł powstrzymywać uśmiechu i roześmiał się, mamrocząc:
- Tę w Garmisch-Partenkirchen!
Schował twarz w skrzyżowanych rękach na materacu, chichocząc. Po chwili, poczuł jak Stefan bije go po głowie, wyraźnie oburzony.
- No wiesz! Ja tu umieram, a ty się ewidentnie ze mnie nabijasz!
Blondyn chciał odpowiedzieć coś sensownego, ale zanim się uspokoił, drzwi do pokoju otworzyły się, a w progu stanął ich kadrowy lekarz. Trudno powiedzieć, kto był bardziej zaskoczony - Herbert, czy Michael, za to Kraft wyglądał, jakby właśnie zobaczył ducha.
- Herbert...-
- No wy to chyba sobie ze mnie żartujecie. Michael, ja nie po to Was rozdzieliłem z troski o Twoje zdrowie, żebyś do niego przychodził jak gdyby nic! Co tu się wyprawia?!
- Wybieramy trumnę dla Kraftiego - poinformował go spokojnym tonem blondyn.
- Co proszę?
- Twierdzi, że umiera.
- Nie trumnę, tylko urnę! - wtrącił chory.
- Gorączka mu skoczyła? - zaniepokoił się Leitner.
- A skąd, nawet spadła. Im dłużej siedzi sam, tym bardziej mu odbija. Wiem z doświadczenia.
- Michael, grabisz sobie - burknął.
- Widzisz? Do tego halucynacje. Twierdzi, że grabię. Herbercie, czy ja mam przy sobie jakieś grabie?
Mężczyzna przetarł twarz dłonią.
- Co mnie podkusiło, żeby z Wami pracować - westchnął cierpiętniczo. - Michael, w tym momencie wracasz do swojego pokoju i nie wyściubiasz z niego nosa do śniadania. Spróbuj znowu tu przyjść, a osobiście sprawię, że nie wystąpisz w konkursie.
Blondyn uniósł ręce w poddańczym geście i skierował się do wyjścia. W drzwiach spojrzał w stronę łóżka i powiedział przesłodzonym tonem:
- Tylko wypij ten nieszczęsny Gripex, póki jeszcze ciepły, Krafciku.
W ostatniej chwili uchylił się przed odpowiedzią Stefana - hotelowa poduszka uderzyła w otwarte drzwi. Roześmiał się i, w niesamowicie dobrym humorze, wrócił do pustego pokoju. Niech jego krasnal szybciej zdrowieje, bo jeszcze chwila, a sam oszaleje.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top