💀Zakochanie Trey'a💀

Present;
Pov Trey

Doszłam do królewskiej kuchni. Cały czas w moich myślach było TO wydarzenie, które zniszczyło mi życie. Jestem w szoku, że nadal żyje, że mnie nie torturują...

Nie wiem jakim cudem nie skończyłem na madejowym łożu na które zasługuje.

Teraz gdy pojawił się ten dzieciak... Leonardo stał się tak szczęśliwy jak kiedyś, gdy zaczął się spotykać z Ann. Tyle, że ten chłopak daje mu dużo więcej szczęścia.

Some days later
Pov Kairo

Po ogarnięciu się wyszedłem się przejść po zamku. Może wpadnę pomóc w kuchni? Ostatnio tam częściej wpadam.

Dobrze się dogaduję z kucharzami i kucharkami... Uczą mnie nawet o niektórych stworzeniach nadnaturalnych.
Od nich się nauczyłem więcej, niż od tych przeczytanych ksiąg o istotach nadnaturalnych.

Nie mogąc się doczekać szybkim krokiem ruszyłem do kuchni. Nie zauważyłem nawet kiedy biegiem wparowałem do wielkiego pomieszczenia i od razu usiadłem obok Trey'a na stołku przy blacie.

Chwilka...
Trey?!

- Trey, co ty tu robisz?

- Korzystam z twojej rady księżniczko Kairo - odparł ironicznym tonem, po czym zaśmiał się cicho - A ty?

- Nie interesuj się - wytknąłem mu język po czym się zwróciłem do kucharki, która mnie zauważyła - Dzień dobry, proszę pani! - przywitałem się wesoło obdarzając ją szczerym uśmiechem.

Kobieta była bardzo dostojna. Miała mocne rysy twarzy, śliczne, ciepłe piwne oczy i krótkie blond włosy do ramion.

Była bardzo ładna. Nie tylko ona były tu również inne ładne panie i przystojni mężczyźni.

- Podoba ci się? - spytał mnie szeptem Trey.

- Jest bardzo ładna. To tyle.
A poza tym jestem zajęty - odparłem również szeptem, ponieważ kobieta zaczęła się do nas zbliżać.

- Kairo! Witaj. Długo cię nie było. Całe trzy dni! Myśleliśmy już, że zachorowałeś i chcieliśmy ci zrobić jabłecznik.

- Nadal mi można zrobić jabłecznik.

Jabłecznik wedle przepisu pani Ryota'y było czymś tak pysznym... To było jedzenie bogów!

- A byłeś grzeczny? - usłyszałem głos Lea. Trey gwałtownie odwrócił się w jego stronę. Jego zachowanie było dziwne.

Leonardo podszedł do mnie od tyłu, pochylił się i...

...i mnie ugryzł w ucho.

Skrzywiłem się z przypływu bólu, na co Leonardo zaśmiał się ciepło i usiadł obok mnie po drugiej stronie.

- Za co? Przecież dzisiaj byłem bardzo grzeczny.

- Do końca dnia coś przeskrobiesz. Wiem to... A w ogóle to jest dopiero 9;27.

- Tak wcześnie? - wytrzeszczyłem oczy i spojrzałem na swoje dłonie.

- Jakbyś chciał śniadanie z moimi rodzicami to byśmy byli na nogach o 7;00 także nie narzekaj.

- Panie, zrobić ten sernik? - pani zwróciła się do Leonarda i obdarzyła go serdecznym uśmiechem.

- Kairo, spełnisz moją prośbę? Tą w pokoju? Dzisiaj nawet specjalnie pojedziemy na zakupy do miasta - Leonardo uśmiechnął się triumfalnie patrząc mi w oczy.

Mam przesrane.

- No... Dobra - westchnąłem kręcąc głową z politowania.

Leonardowi momentalnie błysnęły niebezpieczne iskry w oczach.

- Niech pani zrobi.

- Dobrze. Już idę przygotowywać.

- Leo, mógłbym z tobą porozmawiać? - Trey świdrował mojego faceta wzrokiem.

- Nie mamy o czym - chłopak odpowiedział chłodnym tonem.
Ale coś czułem, że lepiej będzie jak porozmawiają.

- Porozmawiaj z nim - powiedziałem wpatrując się w zszokowanego Leonarda - Proszę.

Położyłem dłoń na jego policzku i zrobiłem smutną minkę, tak aby go przekonać.

- Dobrze - odparł spokojnie po czym musnął moje usta i dodał - Ale zrobię to tylko dlatego, no ty tego chcesz.

Trey i Leonardo wstali i wyszli za drzwi kuchni.

- Witaj dzieciaku! Co cię tu dzisiaj sprowadza? - spojrzałem na właściciela głosu.

Był to John. Umięśniony, wysoki, mulat o czarnych oczach i włosach.
Już jak go poznałem to uważałem, że jest on jednym z tych przystojniejszych kucharzy na zamku.

- Jabłecznik! - odpowiedziałem wesoło na co John się zaśmiał i usiadł obok mnie.

- Kim był ten typek?

- Który?

- Ten co przyszedł po okład.

- Ah... On... To mój ochroniarz. A czemu pytasz? - spytałem poruszając brwiami w znaczący sposób.

- Nawet o tym nie myśl. Wyglada mi na kobieciarza - mruknął.
Może trochę ma racje... Ale... Pasowaliby do siebie.
- Dobra, lecę zrobić wam coś do jedzenia.

Nagle drzwi od kuchni otworzyły się i weszła dwójka roześmianych mężczyzn - Leonardo i Trey.

- Co wam? - spytałem zaciekawiony powodem ich zachowania.

- Pogodziliśmy się. Byłem głupi przez cały ten czas. Myślałem, że wiem wszystko a nie wiedziałem nic - westchnął Leo - Wstań.

- Po co?

- Na chwile.

Tak jak chciał Leonardo, wstałem nie rozumiejąc o co mu może chodzić. Mężczyzna usiadł ma moim miejscu i posadził mnie sobie na kolanach.

Poczułem na tyłku przyrodzenie Leo na co westchnąłem na tyle cicho by usłyszał to tylko on i ja.

Trey usiadł obok nas. Zauważyłem jak obserwuje John'a. On go rozbierał wzrokiem. Nie tylko ja to zauważyłem, ale także Leo.

- Zakochałeś się? Nie spodziewałem się, że jesteś do tego zdolny - Powiedział Leo tonem w którym wyczuwalne było zdziwienie z niedowierzaniem - Jadę z Karo na miasto, jak chcesz to chodź z nami. Możemy też zabrać twój obiekt westchnień.

- Ja nie... - Trey dostał nagle wielkich rumieńców. Dopiero po chwili zrozumiałem.

- Jestem John - mężczyzna uśmiechnął się przyjemnie i wyciągnął dłoń na przywitanie - A ty jesteś Trey, tak?

Blondyn uścisnął dłoń czarnookiemu i rumieniąc się pokiwał głową na znak potwierdzenia.

- John, może chcesz iść ze mną, Leo i Trey'em na miasto? Hmm? - spytałem Johna robiąc minę dzięki której zdobyłem nie jeden jabłecznik.

- W sumie to chętnie - odpowiedział i uśmiechnął się jeszcze szerzej o ile było to jeszcze możliwe.

Dopiero zauważyłem, że John ma kły górne i dolne. On ich nie chowa jak większość w piekle?
Wcześniej jestem pewny, że ich nie miał.





Zapraszam też czasem do zaglądania do Newsy ITD. Są tam informacje i takie tam wiadomości...
Czekam również na to aż odpowiecie na moje pytanie w ,,rozdziale" pierwszym! No to teraz pa i wyczekujcie kolejnych rozdzialików!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top