Rozdział 1
Kroki. Ktoś się zbliżał. Głuchy dźwięk odbijał się od ścian, powoli docierając do moich obolałych uszu. Lekko uniosłam powieki i ujrzałam jedynie ciemny korytarz, z którego jak mi się zdawało wypływał mrok, chowający w sobie najstraszniejsze ludzkie koszmary. W powietrzu czułam smród, a żelazny łańcuch ranił moją skórę, która szalenie piekła w najwrażliwszych miejscach. Drzazgi z drewnianego krzesła boleśnie wbijały się w plecy, z których spływał pot. Okrywał mnie długi, do łydek, cienki materiał, jednak chłodne powietrze wkradało się przez wiele dziur, wywołując gęsią skórkę. Żołądek skręcał mi się z głodu, a wysuszone gardło, które przy przepływie powietrza wydawało suchy gwizd, i spierzchnięte usta domagały się choćby kropelki płynu. Wydawało mi się, że co chwilę traciłam przytomność, choć już dawno zgubiłam się w labiryncie jawy i snu.
Niespodziewanie z ciemności wyłoniła się ręka, która delikatnie objęła mój podbródek i uniosła go do góry. Moje ciało przeszył spazm bólu, wywołany nieoczekiwanym ruchem. Mimo uniesionych powiek widziałam tylko ciemność. Chwilę potem moją twarz owiał gorący oddech. Zdawał się być zbawieniem dla moich zamarzniętych policzków. Wydawało mi się, że minęła wieczność zanim ból rozlał się w tym samym miejscu, w którym wcześniej czułam ciepło. Metaliczny posmak rozlał się wewnątrz moich ust. Nie mogłam zebrać myśli, czułam się całkowicie zdezorientowana. Czy zostałam uderzona? Czy ból tak bardzo ogarnął już moje ciało, że nie byłam w stanie rozpoznać doznawanych bodźców?
Dreszcz przebiegł przez moje ramiona, które trzęsły się niekontrolowanie. Czy to ze strachu przed obecnością potwora, który pozostawał gdzieś ukryty w mroku? A może on sam dogadał się z koszmarami ciemności, godząc się na doznawane przeze mnie katusze. Pragnęłam się poruszyć, zetrzeć brud z ciała. Jednak mięśnie pozostawały bezwładne. Usłyszałam cichy, niski śmiech, po czym tajemniczy gość wytarł mi pozostałości śliny z kącików ust.
Poczułam ruch powietrza, spowodowanego prawdopodobnie ruchem oprawcy. Sekundę później po moich włosach spływała chłodna substancja. Co na mnie wylał? Jaki jest jego cel? Kim jest? Kim jestem ja? Z mojego zaciśniętego gardła wydarł się cichy okrzyk bólu, kiedy poczułam na lewym ramieniu ostrze wciśnięte w skórę. Potwór pociągnął bronią w różne strony, a z rany momentalnie zaczęła sączyć się krew. Ogarnął mnie nieprawdopodobny ból i zdołałam odrzucić głowę do tyłu, chcąc znaleźć jakąkolwiek ulgę. Chyba łzy zaczęły opuszczać moje oczy. Przegryzłam język nerwowym zaciśnięciem szczęki. Smak krwi, śliny i potu dezorientował kubki smakowe, tworząc osobliwą, niesmaczną mieszankę.
— Znak Luny — oznajmił mężczyzna, a jego ochrypły głos rozniósł się echem.
Znak czego? Wydawało mi się, że stwór ukucnął przede mną, gdyż z niższego poziomu dobiegło mnie wstrętne westchnięcie. Poczułam palce mocno zaciskające się wokół moich ud. Głowa opadła ku ziemi, zwisając mi bezwładnie na nadwyrężonej szyi.
— Wytrzymaj, jeszcze trochę. — Podniósł wolno rękę i zaczął głaskać mój policzek tak delikatnie, jakby chciał usunąć ranę, którą stworzył chwilę wcześniej. Jak na przekór, ból stał się większy. Skupiłam się na oddechu, licząc wdechy i wydechy.
Dwadzieścia jeden
Dwadzieścia dwa
Dwadzieścia trzy
Dwadzieścia cztery
Kroki stawały się coraz bardziej odległe, a ja znowu zostałam sama z wrogiem, który był otaczająca mnie ciemnością, skrywającą monstra, będące ludźmi.
***
Wybudziłam się ze snu i poczułam dziwną lekkość. Nie byłam związana. Ktoś w korytarzu zawiesił nową lampę, gdyż płonący w niej ogień, oświetlał nieznacznie miejsce dokoła mnie. Łańcuchy leżały obok. Przede mną natomiast stał talerz z jedzeniem i dzbanek z jakimś płynem. Biel naczyń kontrastowała z czernią kamiennych ścian, pokrytych mchem. Zapach mięsa i ziemniaków mieszał się z unosząca w powietrzu wilgocią. Spróbowałam poruszyć się, chcąc sprawdzić zakres ruchów. Jednak silne fale bólu co chwile przepływały przez moje obolałe kończyny. Zwróciłam uwagę na brunatną maź pokrywająca niektóre miejsca na rękach i nogach. Dotarło do mnie, że ta substancja osłabia ból w najgłębszych ranach, rozgrzewając ciało. Odruchowo spojrzałam na lewe ramię, szukając wcześniej wspomnianego „Znaku Luny". Tutaj żadnej maści nie było. Zaskrzepiała krew wyglądała odpychająco. Dwie przecinające się linie na długość około pięciu centymetrów tworzyły krwisty krzyżyk. Nie śmiałam nawet poruszyć lewą ręką w obawie przed cierpieniem. Żołądek ścisnął mi się, kiedy spojrzałam raz jeszcze na posiłek. Odruch wymiotny mieszał się z oszałamiającym głodem i pragnieniem, które ostatecznie wygrało. Zsunęłam się powoli z krzesła, próbując użyć jednie nóg i drewna za moimi plecami. Upadłam głośno na obolałe pośladki i wydałam ciche stęknięcie. Zanim sięgnęłam po wodę uspokoiłam oddech. Jednak w tym samym czasie wszystkie siły mnie opuściły, a ja straciłam przytomność jeszcze w momencie, gdy widziałam twarde podłoże zbliżające się niebezpiecznie szybko w kierunku mojej twarzy.
***
Z kolejnej drzemki wybudził mnie dotyk dłoni na zranionym ramieniu. Uniosłam, jak mi się zdawało gwałtownie powieki i otaksowałam spojrzeniem otoczenie. Posiłek wciąż był w tym samym miejscu, choć pewnie już chłodny, o ile wcześniej w ogóle był podgrzany. Chyba był.
—Możesz się swobodnie ruszać? — Usłyszałam ten sam niski głos, zdawał się być przesiąknięty jadem. Tak jak gdyby był zmuszony do mnie mówić.
Mięśnie spięły się automatycznie na dźwięk jego głosu. Wbijałam wzrok w podłogę, wciąż licząc oddechy i próbując nie myśleć o bólu, który wciąż dawał o sobie znać. Sięgnęłam drżącą dłonią sprawniejszej ręki w kierunku dzbanka. Gość nieoczekiwanie podstawił mi go prosto pod usta, a ja nie tracąc chwili zaczęłam opróżniać naczynie. Mimo, że wzięłam już kilka długich łyków, człowiek stale przyciskał krawędź dzbanka do moich ust. W pewnym momencie zaczęłam się dławić wodą. Próbowałam mu jakoś zakomunikować, aby przestał i postarałam się odsunąć. Lecz w momencie, gdy chciałam unieść nogi, szarpnął mną za ramiona i siłą postawił do pionu. Jego mocne dłonie zaciskały się na moich barkach. Usłyszałam charakterystyczny dźwięk stłuczonego szkła. Na gołych stopach poczułam wodę. Podniosłam wzrok na jego twarz i zbadałam każdy fragment, skupiając się na nim, a nie na dreszczach przechodzących przez moje nogi, które ledwo podtrzymywały tułów. Wpatrywałam się w piwne, zmrużone przez ciemność oczy, przykryte wachlarzem grubych rzęs. Jego całą twarz pokrywały piegi, maskując kilka krótkich blizn. Brązowe loki opadały po obu stronach czoła. Miał dość duży nos i wąskie usta Sylwetka wydawała się muskularna. Jakoś nie pasowała mi ona do twarzy oprawcy.
Był brzydki.
Jakby w odpowiedzi na moje myśli zacisnął dłonie mocniej. Siła ucisku była tak mocna, że ból z ramienia dał o sobie znać i zaczął promieniować na całą rękę. Powieki mi opadły i już myślałam, że stracę przytomność. Jednak kiedy zdawało mi się, że byłam na granicy snu, moje zmysły odżyły i się wyostrzyły. Czyżby w płynie, który wypiłam był jakiś lek? Przez chwilę starałam się ogarnąć w sytuacji. Lecz wtedy, w końcu, pojawiły się emocje. Gniew zapłonął w mojej piersi, a iskry szału wzmagały rozpacz i szał. Bałam się, że stracę nad sobą panowanie. Jednak wciąż nie miałam kontroli nad własnym ciałem. Klatka piersiowa zaczęła się unosić w zawrotnym tempie, a serce wybijało rytm szybszy niż zdołałabym policzyć. Mój umysł nie nadążał za ciałem. Zapomniałam o obecności mężczyzny, a jego silny uścisk pozostawał gdzieś na granicy umysłu. Gdyby mnie puścił, upadłabym. Musiałam się opanować. Nie mogłam pogorszyć sytuacji, w której się znajdowałam. Zaczęłam myśleć, o czymkolwiek. Jednakże do mojej głowy nie przychodziły żadne myśli. Żadnych wspomnień.
Pustka.
To mnie przeraziło. Jednak szok był zbawieniem dla tempa, które narzuciło sobie moje ciało. Automatycznie się sparaliżowałam i chwilę potem uspokoiłam. Potwór zdawał się emanować cierpliwością. Nawet nie słyszałam jego oddechu.
– Zjedz, przyjdę potem. – Jego zdecydowany głos przebił się przez bariery, które wniósł mój umysł, pragnąc ochrony przed bodźcami. – Jeżeli nie będziesz współpracować, nie skończy się to dla ciebie dobrze. Po prostu rób, to co mówię, a przeżyjesz.
Nie odpowiedziałam. Nie skinęłam głową na zgodę. Nie dałam mu żadnego werbalnego znaku aprobaty tych słów. Pragnęłam spokoju i ulgi dla organizmu.
***
Obudziłam się skołowana i osłabiona. W uszach słyszałam szum, a serce gubiło swój naturalny rytm bicia. Oczy oślepione wiązką światła zaczęły łzawić. Miałam wrażenie, że głowa mi pęknie. Po zjedzeniu przyniesionego uprzednio jedzenia głód osłabł. Wszelako pragnienie stale było ogromne. W mojej głowie pojawiło się raz wiele myśli, raz żadnej. Nie wiedziałam, gdzie byłam i dlaczego to wszystko przytrafiało się mnie. Naprawdę chciałam opuścić to miejsce. Zacisnęłam dłonie w pięści, czując bród między palcami. Mimo, że uścisk nie sprawiał żadnego bólu, odczuwałam go wciąż, choć w większych odstępach czasowych. Ciekawiło mnie, ile czasu znajdowałam się w tamtym miejscu. Postanowiłam rozejrzeć się dokoła i znaleźć jakieś wskazówki. Odkryte kolana wbijały się w podłoże pokryte żwirem, przez co moje myśli były rozbiegane i nie mogłam się skupić. Najważniejszym elementem przetrwania było według mnie opanowanie emocjonalne. Szczególnie jeśli jakimś sposobem straciłam pamięć. Zamierzałam przeżyć. Rozgrzebałam piach i kamienie, a w końcu moje paznokcie obiły się o twardą ziemię. W pomieszczeniu nie było żadnych mebli, ani przedmiotów. Na kamiennych ścianach wyrastał mech, choć zdawało mi się, że wcale nie rósł, a został użyty do okrycia ścian, wepchany w szczeliny skalne. Długość i szerokość jaskini mogła mieć do trzech metrów. Jedyne wyjście prowadziło przez ciągnący się przede mną korytarz, który oświetlała jedna lampa, dająca poświatę tylko na mnie. Dalsza część drogi była całkowicie poza zasięgiem światła. Oczami wyobraźni widziałam wyłaniające się stamtąd monstra zjadające mnie centymetr po centymetrze. Przeczołgałam się na czworaka w stronę otworu, lecz gdy tylko zatrzymałam się w progu i przeniosłam ciężar ciała na nogi, owiał mnie silny i chłodny powiew wiatru, wywołujący nagły dreszcz. Kichnęłam głośno, a moje płuca zaczęły żyć własnym życiem. Niekontrolowany kaszel przedzierał się nieopanowanie przez okaleczoną krtań. Przemieściłam się na bok i oparłam plecami o lodowaty mur. Zawartość żołądka podjechała mi do gardła, a ja zwinęłam się na ziemi, obejmując dłońmi kolana. Przełknęłam żółć i zmusiłam ciało do odpoczynku.
***
Mężczyzna odwiedził mnie jeszcze kilka razy. Zawsze przed jego wizytą zostawiano mi posiłek. Postanowiłam, że najpierw odzyskam siły. Ledwo mogłam dotrzeć do wyjścia, a co dopiero przejść przez mroczny korytarz. W wodzie, jak mi się zdawało, zawsze było lekarstwo. Pewnego razu dostarczono mi nawet koc, którym szczelnie się okryłam. Nie powstrzymał on jednak dreszczy regularnie nawiedzających mój organizm. Próbowałam liczyć upływ czasu, jednak rany wciąż się nie zagoiły i przez impulsywne ataki bólu stale się rozpraszałam. Może minęło zaledwie kilka, dni, a może kilka tygodni.
W końcu, kiedy stwierdziłam, że ból gardła nie doskwiera mi tak bardzo, zaczęłam do siebie szeptać. W obawie przed zapomnieniem słów opowiadałam sobie historie o tym, kim mogłam być. Utrata pamięci dotyczyła wspomnień dotyczących mojego życia, jak i funkcjonowania świata w którym się znajdowałam. Pamiętałam jednak wyrazy, powiedzenia, i posiadałam wiedze z różnych dziedzin naukowych. Wiedziałam, którego zwierzęcia mięso jem, albo jak uprawiać ziemniaki. Nie mogłam sobie przypomnieć, jednak nic innego poza tym co widziałam. Wydawało mi się, że utrata pamięci, jakkolwiek zaistniała, działała do momentu zwykłego spostrzeżenia danego przedmiotu, czy czegokolwiek. Patrząc na mech, wiedza spływała na mnie. Od razu przypomniałam sobie jego charakterystykę. Jednak im dłużej o nim myślałam — o powierzchniach na których rósł, w głowie zaczynałam mieć pustkę. Potrzebowałam większej ilości elementów otoczenia, żeby zrozumieć środowisko.
Pewnego razu, kiedy obcy mężczyzna przyszedł zapytałam go kim jest. Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie, jednak nie gościło ono długo. Ściągnął brwi, a jego oblicze ponownie zmieniło wyraz, stając się beznamiętne. Odpowiedział recytując szybko i zwięźle:
— Weźmiesz udział w turnieju, w którym stawką jest życie. Zwyciężysz albo zginiesz. Będziesz walczyć z innymi przestępcami. Odbędzie się on niedługo.
Poczułam, jakby ktoś wymierzył mi cios prosto w brzuch. Kim byłam? Przestępcą?
— Niedługo stąd wyjdziesz, aby zacząć przygotowania. — dodał. — Pozwolę sobie przypomnieć, że jeżeli nie będziesz współpracować to zgnijesz właśnie w tej norze.
Mężczyzna odszedł w stronę korytarza. Nie odwracając się, powiedział:
— Nazywasz się Hazel. Hazel Rot.
Po tych słowach oddalił się w mrok.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top