W drodze do Hogwartu

Od zakupów na ulicy Pokątnej minął tydzień. Przez ten czas moi rodzice i Narcyza przyzwyczaili się do obecności mojego pupila, który okazał się być samicą. Postanowiłam nazwać ją Libra, czyli Waga, bo jest wyjątkowo opiekuńcza i wszędobylska, i jak przystało na duże kociątko tygrysa, uwielbiał się bawić i przytulać. Nieraz spała ze mną w łóżku, a gdy się do mnie wtuliła, Narcyza zrobiła zdjęcie, jak obejmuje mnie swoimi łapkami. Tak płynął czas, pomijając standardowe lekcje.

Dnia 1 września na peronie dziewięć i trzy czwarte mieszczący się na stacji King Cross zauważyłam Bellę na patrolu z partnerem służbowym niejakim Alastorem Moodym. Bella widząc mnie podeszła do nas:

- Jak ci idzie w pracy? – spytała się mama.

- Co mam powiedzieć? Robota jak każda inna. Uwierz mi, że mam mnóstwo pracy.

- Bella, powiedz, czy złapałaś jakiego przestępcę? – spytałam swoim dziecięcym głosem.

- Hydra wiesz dobrze, że obejmuje mnie tajemnica zawodowa i nie mogę ci powiedzieć tożsamości osób, które aresztowałam – odpowiedziała.

- Zaprenumeruje "Proroka Codziennego" i tam dowiem się, kto został aresztowany i wtrącony do Azkabanu – oświadczyłam przekonująco. Bella słysząc te słowa od najmłodszej siostry (czyli mnie) nie mogła uwierzyć w to, co właśnie powie.

- A mam powiedzieć rodzicom, że ciągle bawisz się lalkami i śpisz z misiem, którego nazwałaś Kudłatek, co brzmi absurdalnie mugolsko – zachichotała i poklepała mnie po głowie, co mnie naburmuszyło i strzeliłam przysłowiowego focha. Chciałam coś jeszcze powiedzieć, ale zabrzmiał gwizdek pociągu, a konduktorzy zaczęli zamykać drzwi. Mama zaczęła mnie szybko poganiać, abym weszła do pociągu, co też uczyniłam. Wbiegłam do środka, szukając wolnego przedziału, aby wyjrzeć przez okno, by pomachać rodzicom i siostrze na pożegnanie. Mama, używając zaklęcia "Sonorus", powiedziała:

- Hydra, kochanie, masz się dostać do Slytherinu! – Zignorowałam to. W przedziale, gdy już wygodnie się rozsiadłam, wszedł właśnie chłopak o czarnych oczach i o równie czarnych włosach do ramion, a towarzyszyła mu rudowłosa dziewczyna o niesamowicie zielonych oczach.

- Możemy wejść, wszędzie jest tłok? – spytał się chłopak.

- Tak – odpowiedziałam, podnosząc wzrok znad komiksu, który czytałam, jednocześnie głaszcząc mojego pupila.

- To przecież tygrys bengalski! – pisnęła ruda dziewczyna i schowała się za swojego towarzysza.

- Jest jeszcze kociakiem, a właściwie kotką – stwierdził chłopak i pogłaskał Librę, która zaczęła się łasić do ręki chłopaka. Ruda dziewczyna, ufając słowom chłopaka, pogłaskała mojego pupila, który chyba czuł się, jak w siódmym niebie.

- Widzę, że Libra was polubiła. Dobrze wyczuwa dobre serca ludzi nawet jeśli zmienią stronę. Wyczuwa tęsknotę do miłości – powiedziałam, odkładając swój komiks o "X-menach", który kupiłam, będąc w mugolskim Londynie wraz z dziadkiem, gdy kupowaliśmy kremy z filtrem UV.

- A jeśli się nie zmienią? – spytała się ruda dziewczyna, mając na myśli pewnego okularnika, którego wcześniej spotkali.

- To wtedy jako ostrzeżenie prycha, a w ostateczności atakuje.

- Jak się nazywasz? – spytała się mnie dziewczyna.

- Nie śmiej się z mojego imienia, bo nazywam się jak potwór, któremu odrastają głowy po ucięciu jednej. Mianowicie nazywam się Hydra Black.

- Jestem Lily Evans, a to mój przyjaciel Severus Snape – przedstawiła ich oboje.

- Kto tak nazwał dziecko po potworze z mitologii greckiej? – rozległo się pytanie od drzwi przedziału. Stał tam ciemnowłosy okularnik o orzechowych oczach, a towarzyszył mu mój kuzyn, Syriusz.

- Moi rodzice – odpowiedziałam z sarkazmem.

- Nie lubisz swojego imienia? – spytał się mnie Syriusz.

- Nie bardzo. Poza tym jakbyś zareagował gdyby twoje imię było też symboliką cyfry dziewięć w starożytnych runach? Przynajmniej podoba mi się moje drugie imię.

- A jak ono brzmi? – zaciekawiła Lily.

- Aquila.

- Ładne imię – stwierdził Severus.

- Do jakiego domu w Hogwarcie zamierzacie trafić? – zapytał się okularnik.

- Ode mnie oczekuje się, że będę w Slytherinie – odpowiedziałam.

- W Slytherinie skończyli zwolennicy Sama-Wiesz-Kogo i on sam – stwierdził okularnik. I jeszcze dodał: – A ja będę w Gryffindorze, gdzie kwitnie męstwa cnota, gdzie króluje odwaga i do wyczynów ochota. Mój ojciec tam był – powiedział i udał, że wznosi niewidzialny miecz. Słysząc te słowa, stwierdziłam, że on będzie na pewno w Gryffindorze.

- Zwykle tak jest i przede wszystkim zależy od wychowania i środowiska.

- Dlaczego tak twierdzisz ?

- Z tego co słyszałam ród Potterów ma tylko jednego spadkobiercę i jest nim on – oświadczyłam, wskazując palcem na okularnika.

- Ciotka Durella mówiła, że nie wolno wskazywać palcem, zwłaszcza spadkobierczyni rodu Black – powiedział Syriusz. Zmierzyłam go wzrokiem bazyliszka i powiedziałam, prawie że sycząc:

- Ale mojej mamy tu nie ma – Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, aż okularnik spytał:

- Po czym poznałaś, że pochodzę z rodu Potterów? Przy okazji nazywam się James Potter.

- Nie musiałeś się przedstawić, bo poznałam cię po charakterystycznych włosach dla mężczyzn twojego rodu. Za nic w świecie nie dają się ułożyć – James Potter był zdziwiony tym, że rozszyfrowałam jego pochodzenie tylko i wyłącznie po włosach – Zdziwiony, że potrafię rozpoznać kto, z jakiego rodu czystokrwistych pochodzi? – tu parsknęłam.

- Co ty, jesteś kujonem książkowym? – odpowiedział pytaniem na pytanie James.

- Nie. Tylko mam analityczny umysł. Jedyny spadkobierca Potterów był w stanie zaprzyjaźnić się z jednym z Blacków, a dokładniej mówiąc z moim kuzynem – Na te słowa Syriusz wypowiedział on te słowa:

- W mojej rodzinie to każdy był w Slytherinie, ale ja złamię rodziną tradycję – powiedział Syriusz z uśmiechem na twarzy.

- Jasny gwint! A ja myślałem, że wszystko z tobą w porządku! – wykrzyknął James. No tak Syriusz zawsze był buntownikiem w rodzinie Black i można się po nim spodziewać, że trafi do innego domu hogarckiego, niż reszta rodziny. Obstawiam z jego charakterem dom Godryka ewentualnie Ravenclaw. Zwłaszcza że jest osobą, która najpierw coś robi, a dopiero później zastanawia się nad tego konsekwencjami. Pamiętam, jak kiedyś dodał orzechy do ciasta, na które jestem uczulona. Prawie dostałam szoku anafilaktycznego. Dlatego kiedy jest u nas w domu, to każemy naszemu skrzatowi domowemu dyskretnie go pilnować, by nie zrobił dowcipu zagrażającemu życiu i zdrowiu. Rozumiem poczucie humoru, ale powinien mieć jakieś granice, których nie wolno przekraczać. Bo jak tak dalej pójdzie, wyląduje w Wydziale Niewłaściwego Użycia Czarów.

Podczas moich rozmyślań James wraz z Syriuszem zaczęli obrażać Severusa za to, że chce trafić do Slytherinu.

- Chcesz trafić do Slytherinu? – spytał się z pogardą James.

- Co ci w tym przeszkadza, że chcę osiągnąć sukces w domu, gdzie był sam Merlin? – spytałam lodowatym tonem, który brzmiał dziecięco i nie był poważnie traktowany zwłaszcza przez dorosłych.

- Merlin był jedynym spośród wszystkich Ślizgonów, który był dobry.

- Żebyś się nie zdziwił – odcięłam się. Potter prychnął i w raz Syriuszem opuścili przedział, szukając innego towarzystwa.

Dobrze, że ten okularnik wyszedł i to dzięki Lily, bo myślałam, że zaraz trafi mnie szlag z tym jego uprzedzeniem do Ślizgonów i by moja czasami niekontrolowana magia zrobiła im krzywdę, a ja tego nie chciałam.

Moje siostry nieraz mi opowiadały epizody przypadkowej magii, gdy byłam mała. Kiedyś zupełnie nieświadomie zmieniłam uszy ojca w ośle. Innym razem, kiedy rodzice oprowadzali mnie po raz pierwszy po Ulicy Pokątnej, niechcący teleportowałam się na dach banku Gringotta. Gobliny chyba musiały tymczasowo zamknąć wtedy bank, żeby mnie ściągnięto z dachu. Rodzice musieli wtedy zapłacić drobną grzywnę, a gobliny musiały wtedy wyjaśnić opinii publicznej, co pięcioletnie dziecko robi na dachu ich banku. Przez ten incydent mam lęk wysokości i wolę pozostawać na ziemi na samą myśl, że mam lecieć na miotle robi mi się niedobrze i parę razy zdarzyło mi się zwymiotować, gdy Bella próbowała mnie nauczyć latania na miotle. A mówili, że mam być tą "idealną Black". Dziadek na całe szczęście zrezygnował z lekcji latania, bo ze mnie byłby naprawdę kiepski lotnik i prędzej bym wpadała na mugolskie latarnie, niż porządnie bym latała. Wolę znosić proszek Fiuu niż latać. Do rzeczywistości przywrócił mnie głos pani z wózkiem:

- Coś z wózka, kochaneczki ?

- Poproszę trzy czekoladowe żaby, fasolki wszystkich smaków i trzy paszteciki dyniowe.

- Czternaście syki i jeden knut.

Gdy już zapłaciłam za słodycze i poczęstowałam nimi Severusa i Lily.

- Zagramy w eksplodującego durnia? – zaproponował Severus.

- W sumie czemu nie – zgodziła się Lily.

Dziwnym trafem lub zrządzeniem losu wygrywałam prawie za każdym razem, a Lily wraz z Severusem się temu dziwili, że mam szczęście. W ten sposób minął czas, dopóki konduktor nas nie poinformował, że jesteśmy prawie na miejscu i musimy przebrać się w szaty szkolne.

Gdy już byliśmy w łódkach wraz z Severusem i Lily to ja jako jedyna z grupy jedenastolatków wpadłam do jeziora, ale wepchnięto mnie z powrotem do łódki. I przemoczona do suchej nitki okryta płaszczem gajowego wyglądając, jak topielec przeprawiono nas przez jezioro. Przed Wielką Salą czekała na nas profesor McGonagall.

- Pierwszoroczni profesor McGonagall.

- Dziękuję Hagridzie. Ja ich stąd zabiorę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top