Ulica Pokątna

Dziesięć lat później.

- Hydra, wstawaj - Próbowała mnie obudzić moja kochana siostra Cyzia, szturchając delikatnie w ramię.

Od kiedy dziadek Arcturus postanowił uczynić ze mnie spadkobierczynią rodu Black, ojciec chodził non stop jak struty po domu, warcząc na wszystkich. Mało tego moje siostry miały już w planach, by zarabiać na własną rękę (Czy one myślą, że je zostawię bez niczego, ale z drugiej strony lepiej dla nich gdy będą niezależne od nikogo).

Więc taka na przykład Bellatriks. Bella po ukończeniu Hogwartu wstąpiła do Akademii Autorów i wkrótce potem została pełnoprawną aurorką.

Natomiast Andy postanowiła obrać inną ścieżkę i zostać uzdrowicielką w Świętym Mungu, a Cyzia postanowiła założyć kampanię na rzecz skrzatów domowych, lecz jej się to nie udawało i żaden skrzat nie uzyskał żadnych praw ani też nie zostały usunięte stare prawa, czy choćby nie dostał godziwej pensji, czy odzieży (nie żeby którykolwiek skrzat tego chciał). Szkoli się więc aktualnie jako Niewymowna w Departamencie Tajemnic w Sali Czasu. O tym, że się szkoli, wiem tylko ja i to dlatego, że dziadek nalegał na nauki umysłu. Legilimencja jest przydatna. Cyzia myślała, że w domu jest bezpieczna i nie musi mieć barier, cóż jak to dziadzio mówi "Lepiej wiedzieć kilka niepotrzebnych rzeczy, niż nie wiedzieć czegoś istotnego". Powiedziała rodzicom dla przykrywki, że jest w Komisji Eksperymentalnych Zaklęć.

Na mnie, jako najmłodszej z Blacków spoczywa wiele obowiązków. Między innymi, jak nauka zaklęć, które są zabraniane w Hogwarcie, lecz pożyteczne. O czy mowa? Oczywiście o zaklęciach czarnomagicznych pomagających w codziennym życiu lub uzdrawiających z tej samej dziedziny. Gdyby Cisy wiedziała, to by mnie chyba zaciągnęła do Ministerstwa Magii. Matka uparła się, abym pobierała lekcje savoir-vivre (których, nawiasem mówiąc nie cierpię, bo w końcu co za różnica, jakiego widelca używam) i czasami obdaruję kogoś wiązankami uprzejmych słów. Może czas by się zbuntować i iść własną ścieżką? Ale powoli. Najpierw...

- Daj mi do cholery spać - Powiedziałam, zaspanym głosem, nakładając kołdrę na głowę, zakrywając oczy od wpadającego do pokoju słońca, bo siostra rozchyliła zasłony i światło słoneczne raziło mnie w moje bordowe oczy, które są wyjątkowo wrażliwe.

- Młoda damo, nie tym tonem - 'Ja pierdolę! Za jakie grzechy się urodziłam!?!' - Masz wstać, umyć się, ubrać i zejść na śniadanie.

- Siora, wczoraj miałam lekcje baletu - Powiedziałam tonem świadczącym o tym, że ich nienawidzę, bo w wieku ośmiu lat złamałam nogę podczas wykonywania piruetu.

- Hydro Aqualio Black masz natychmiast wstać, bo jak nie, to twoje lekcje savoir-vivre zostaną potrojone - Na te słowa wstałam, jakby mnie piorun trzasnął i w błyskawicznym tempie (klnąc na Morganę i mówiąc "To było poniżej pasa!"). Cisy tylko wzruszyła ramionami i wyszła, pewnie znów mażąc o swoim blondynie. Jak komuś może się podobać Lucjusz Malfoy? "Patrz na mnie, bo jestem chodzącą perfekcją". Z takimi rozmyślaniami wykąpałam się, ubrałam i zeszłam na śniadanie, a już przy stole czekali na mnie rodzice.

- To kiedy idziemy na zakupy? - spytałam mamy, jedząc jajecznicę.

- Gdy tylko zjesz, masz pójść na górę i się ubrać, jak na spadkobierczynię przystało - Powiedziała, taksując wzrokiem moją bluzkę i spódnicę w kolorach czarnym i białym oraz okulary przeciwsłoneczne - Masz na to pięć minut - Dodała. Popatrzyłam na matkę wzrokiem mówiącym: 'Serio? Czy nie można pójść na zakupy szkolne pod wieczór, kiedy nie będzie tak świecić słońce? Zwłaszcza że wiesz o tym, iż muszę wtedy być nasmarowana mugolskim kremem z filtrem UV o najwyższym stopniu?! I mieć na sobie okulary przeciwsłoneczne!' - Nie patrz na mnie w ten sposób, Hydra. Wiem, że ci się to nie podoba, ale unikniesz w ten sposób kolejek ludzi i niewygodnych pytań na temat albinizmu - powiedziała moja mama.

- Ta, a ja wolałabym pójść po południu, kiedy tak nie świeci słońce. I najwyższej zignoruję niewygodne pytania, w końcu jestem Blackiem. Zresztą kogo to obchodzi?! Ludzie nie mają swoich spraw, tylko nas się czepiają.

- Pójdziesz rano - Warknął na mnie mój ojciec.

- Wiesz dobrze, że światło słoneczne źle na mnie działa, a ty mówisz, że mam iść rano, bo uniknę kolejek ludzi. Chyba cię głowa boli.

- Hydra wyrażaj się, w końcu to twój ojciec - Powiedziała karcącym tonem mama.

- To nie ty wychodzisz z dworu w bardziej słoneczne dni jak ten i wracasz cała w poparzeniach słonecznych. A mi każesz iść w taki gorąc na zakupy - Powiedziałam do matki sarkastycznym tonem.

- Teraz pójdziesz bez zbędnej dyskusji - Zadecydował mój ojciec. Niechętnie i chcąc uniknąć kłótni, zgodziłam się pójść na tę cholerną ulicę Pokątną w takim ukropie.

Mając na sobie okulary przeciwsłoneczne, dodatkowo będąc nasmarowana kremem z filtrem, poszłam do banku Gringotta wziąć potrzebne na zakupy pieniądze. Tam zobaczyłam, jak jedna nauczycielka z Hogwartu wymienia mugolską gotówkę rudowłosej dziewczyny. Od razu rozpoznałam, iż była to profesor McGonagall, zastępczyni dyrektora szkoły. Z tego co mi mówiły moje siostry, jest ona surową kobietą, lecz sprawiedliwą i naucza transmutacji. Więc wiem, czego się po niej spodziewać w szkole. Podszedł do mnie goblin, ubrany w gustowny strój. Poznałam go, był to Vargot, zaufany opiekun naszej skrytki.

- W czym mogę panience Black pomóc? - Spytał uprzejmie.

- Chciałabym pobrać ze swojej skrytki pieniądze.

- Proszę za mną - Pojechaliśmy wózkiem do mojego skarbca oznaczonego numerem osiemset dwadzieścia. Tam wzięłam potrzebną gotówkę. Teraz mogłam zrobić niezbędne zakupy. Zauważyłam, jak niektórzy czystokrwiści czarodzieje prowadzą swoje pociechy, chcąc im po raz pierwszy pokazać ulicę Pokątną i skrytki. Mnie to nie obchodziło, bo mam swoje sprawy związane ze szkołą. Po zebraniu pokaźnej sumy galeonów, sykli i knutów poszłam do pierwszego swojego przystanku. Madame Malkin: Szaty na wszystkie okazje. Właścicielka sklepu była czarownicą ubraną na fiołkowo-różowo.

- Do Hogwartu, kochanieńka? Siadaj, za chwilę dopasuje ci szatę, tylko skończę zbierać miarę pewnemu młodzieńcowi - Usiadłam na stołku i czekałam na swoją kolej. Rówieśnik chciał zacząć rozmowę, ja wolałam po prostu milczeć, bo nie chciało mi się tłumaczyć, dlaczego jestem albinoską. Nie jestem przecież okazem w zoo. W końcu Madame Malkin skończyła dopasowywać szatę mojemu rówieśnikowi i zajęła się moją.

Dopasowanie mundurka zajęło kobiecie około pół godziny. Po zapłaceniu za trzy komplety i tiarę skierowałam się do księgarni. W Esach i Floresach zastałam moich kuzynów wraz z ciotką Walburgą i wujem Orionem.

- Hydra, co ty tu robisz? - Zapytała mnie ciotka.

- Jak widać, robię zakupy, w końcu rodzice oprowadzali mnie po tej ulicy, jak byłam młodsza, więc wiem, gdzie są poszczególne sklepy.

- To dobrze. Idziemy z Syriuszem do Olivandera. Idziesz z nami? - Spytała się mnie moja ciotka.

- Niestety muszę odmówić, bo muszę kupić książki - Podczas rozmowy z ciotką zauważyłam, że krem z filtrem zaczął mi się rozmazywać i chyba bym musiała przesiedzieć w księgarni, aż się trochę ściemni, bo nie miałam zamiaru wracać do domu cała w poparzeniach.

Gdy już kupiłam książki, zostało mi trochę pieniędzy na różdżkę i na zwierzaka, bo pomyślałam sobie: 'Czemu nie? Przynajmniej będę miała towarzystwo, gdy będę w Hogwarcie'. Wcześniej jednak kupiłam pozostałe drobiazgi potrzebne do szkoły. Miedzianą wagę, kociołek (rozmiar 2), fiolki (kryształowe), teleskop i ingrediencje do eliksirów. Przez resztę drogi do sklepu Olivandera z powodu tego sierpniowego upału cały krem z filtrem poszedł się jebać. Prawie biegnąc i będąc cała zaczerwieniona z powodu początkowych oparzeń słonecznych, wbiegłam do najbliższego sklepu, mając nadzieję na spokojne przeczekanie tego pierdolonego upału, co działa na mnie jak na wampira. Zastanawiając się, czy sprzedawca pozwoli mi zostać, aż temperatura spadnie, rozejrzałam się po sklepie. Z tych rozważań otrząsnął mnie głos sprzedawcy. Był to pan Garick Olivander ze swoim wnukiem Connorem, którego uczył rodzinnego fachu. Trafiłam akurat na ten sklep, co chciałam.

- Panna Black przyszła w końcu do mojego skromnego sklepu. Pamiętam dokładnie jak twoi rodzice przybyli po swoje pierwsze różdżki. Twojego ojca wybrała brzoza, natomiast matkę wybrał wiąz. Pamiętam też, jak twoje siostry przybyły do mojego sklepu. Najstarsza wybrała orzech włoski. Doskonała różdżka przeznaczona do pojedynków. Średnia wybrała... - Tu przerwałam Olivanderowi, bo wiedziałam jakie różdżki mają moje siostry i rodzice.

- Wiem, proszę pana, bo moje siostry mi o tym mówiły i mógłby pan zająć się dobieram różdżki dla mnie? - Powiedziałam z ironią, chcąc szybko wyjść z moją własną różdżką.

- Już się tobą zajmuję. Siadaj na stołku - Powiedział, mierząc mnie taśmą - Która ręka ma moc?

- Jestem leworęczna.

- Zobaczmy... orzech i pióro feniksa trzynaście cali giętka - Machnęłam różdżką i z niej wyleciały iskry, ale natychmiast Olivander wyrwał mi ją z ręki, wciskając mi kolejną różdżkę - Akacja, włos jednorożca, bardzo elastyczna - Próbowałam kolejnych różdżek i prawie całkowicie zniszczyłam sklep Olivanderów, aż w końcu starszy pan Olivander wyszedł na zaplecze sklepu. Wrócił z sześcioma pudełkami. Drżącymi rękami otworzył pudełka. Gdy już testowałam ostatnią różdżkę, po prostu ta eksplodowała w mojej ręce, umazawszy mnie sadzą. W końcu Connor zaproponował:

- Dziadku może spróbujemy mieszanki dwóch drzew? Cis i heban, co ty na to?

- To dobry pomysł na różdżkę i jak sądzę, masz już taką zrobioną - Connor poszedł po stworzoną przez siebie różdżkę. Mając ją w ręce, poczułam przyjemne ciepło, jakbym siedziała przy kominku.

- Masz niezwykłą różdżkę wykonaną przez mojego wnuka, z którego jestem dumny. Nie wiem jaki rodzaj rdzenia dodał, ale to potężna różdżka dla osób o specyficznym charakterze. Dobra do rzucania uroków i transmutacji. Trzynaście cali, dość giętka.

- Ile się należy?

- Trzydzieści pięć galeonów i pięć sykli - Po zapłaceniu za różdżkę i opuszczeniu sklepu Olivanderów skierowałam się do Centrum Handlowego Elopa z postanowieniem kupna kota, bo szczerze mówiąc, uwielbiam koty. Nieraz potajemnie karmiłam bezdomne kocięta resztkami jedzenia ze stołu. Gdy już znalazłam się w sklepie zoologicznym, skierowałam swoje kroki w stronę klatek z kotami o różnej maści i kolorze. Po pewnym czasie zwróciłam uwagę na klatkę z wyjątkowo dużym kociakiem większym od przeciętnego dorosłego kota. Podeszłam bliżej klatki z tym wyjątkowym kociakiem, który swoim niezwykłym wyglądem mnie oczarował, bo był czarno-biały z niebieskimi oczami. Wzięłam klatkę w rękę, z tym uroczym kociakiem i z uśmiechem podeszłam do lady.
Gdy tylko postawiłam klatkę na powierzchni lady, sprzedawca spytał się mnie:

- Czy na pewno panienka chce kupić tego tygrysa? - Spytał niepewnie sprzedawca - Ten gatunek jest niebezpieczny.

- Proszę się nie martwić, moja rodzina go na pewno zaakceptuje. Ile za niego płacę?

- Dwadzieścia galeonów - Wreszcie, gdy się trochę ściemniło, wróciłam do domu z zakupami i tygrysem. W swoim pokoju wypuściłam swojego pupila, by się oswoił z otoczeniem. Nic się nie działo, gdy przeglądałam swoje zakupy. Przeglądałam podręcznik do transmutacji, gdy wtem usłyszałam pisk Narcyzy. Wszyscy domownicy szaleńczo biegali po domu, szukając źródła dźwięku. Ja szybko wbiegłam do pokoju Cyzi i mnie zamurowało. Otóż moja siostra stała na łóżku, piszcząc, a mój pupil szykował się do skoku na nią. Cała sytuacja nie byłaby zaskakująca, gdyby nie fakt, że moja siostra była teraz w samej jedwabnej koronkowej bieliźnie. Po wyjściu z szoku zabrałam szybko swojego pupila i wyszłam z pokoju. Na korytarzu natknęłam się na rodziców.

- Hydra, co ty masz w rękach?! - Spytała przerażona moja mama. Zanim zdołałam odpowiedzieć, mój kociak zeskoczył mi z ramion i podszedł do mojego ojca, po czym... oznaczył teren (czytaj. Obsikał go). Moja mama nie wytrzymała i zaczęła się śmiać z dość nietęgiej miny mojego ojca, a ja razem z nią. Ojciec skomentował tę sytuację słowami:

- Kobiety, co ja z nimi mam?! - I odszedł się przebrać.

- Czyż on nie jest cudowny?! - Zachwyciłam się.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top