Rozdział 5

Wielkimi krokami zbliża się bal, a ja nadal nie mogę znaleźć szpilek. Na dzisiejszy wieczór Gabriela będzie pod opiekom Willa. Owy mężczyzna postanowił nie bawić się w maskaradę i nie iść na przyjęcie. Zresztą kto urządza takie coś w dni pracujące. Zapewne tylko Margaret Di Landa mogła tak postąpić. Czy zrobiłabym źle zabijając ją dziś wieczorem, ale tak przypadkiem? Pewnie tak.

Skończyłam z rozmyślaniem i głęboko westchnęłam.

- Gabi ?! Widziałaś gdzieś buciki mamusi ?! - krzyknęłam.

Oczekiwałam przez kilka sekund na odpowiedź, lecz takowa nie nadeszła. Wstałam z podłogi i udałam się w kierunku pokoju mojego Skarbka.

- Cukiereczku? - zapytałam i zapukałam.

Zza drzwi nie doszedł jednak, żaden dźwięk. A to już jest podejrzane.

- Gabriela?

Byłam coraz bardziej zdenerwowana. Nacisnęłam klamkę, a tam ujrzałam coś przerażającego. Nigdzie nie widziałam dziecka.

- Gabi !!! - wydarłam się. - Gdzie jesteś kochanie? Nie pora na zabawę w chowanego.

Przeszukałam cały dom, ale nigdzie nie było nawet śladu. Wybiegłam następnie do ogrodu, a tam tak samo.

- O Boże. Gdzie jesteś?

Złapałam się za głowę zrezygnowana. Nie mogłam ustać na nogach. W jednej sekundzie stałam, a w następnej siedziałam już na trawie. Przed moimi oczami zauważyłam białą szmatkę. Szybko tam podbiegłam i podniosłam materiał. Był to kocyk mojej córeczki. Przedmiot, z którym się nie rozstawała. Szukałam jakiś innych tropów, aż natrafiłam na kawałek papieru przytwierdzony do drzewa.

MAMY TWOJĄ CÓRKĘ. JEŚLI CHCESZ JĄ CAŁĄ I ZDROWĄ. PRZYJEDŹ DZIŚ NA BAL CHARYTATYWNY I CZEKAJ NA NAS POD POPIERSIEM PERSEFONY. TWOJE ŻYCIE, ZA ŻYCIE DZIECKA. NIC NIKOMU NIE MÓW, BO MAŁA UCIERPI. A TEGO BYŚMY NIE CHCIELI. PRAWDA.

CARLOS

Mają moje dziecko. Wyciągałam telefon w celu poinformowania Evana, że dziś w nocy Colson straci życie, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Zabronił mi. Zapewne miał swoje sposoby, aby dowiedzieć się czy dotrzymałam warunków umowy.

W pośpiechu pobiegłam, aby dokończyć się szykować. Po upływie dwudziestu minut byłam już gotowa. A mówiąc gotowa mam namyśli całkowicie. Do górnej części uda miałam przypięte dwa noże. W torebce znajdował się pistolet, a w moim pierścionku była trucizna. Nikt nie zadziera z Haven Evil. Powiadam nikt.

- Dzisiaj ktoś umrze. - powiedziałam wsiadając do auta. Znajdowałam się piętnaście minut samochodem od celu. Tam jest moje dziecko. Carlos popełnił błąd zabierając ją. Nie wiem jeszcze jakim sposobem mu się to udało, ale teraz nie ręczę za siebie. Zapłaci mi za to.

Gdy znajdowałam się już przed budynkiem, wysiadłam i dałam szoferowi kluczyki, aby zaparkował. Przede mną było ponad dwadzieścia schodków. Pokonałam je w spokojnym tempie, jakbym niczym się nie denerwowała, a tak naprawdę byłam jednym wielkim strzępem nerwów. Sala balowa wyglądała wspaniale, jedno muszę przyznać Margaret. Umiała ona, bowiem urządzać przyjęcia. Widziałam kilka znajomych twarzy, ale nawet nie fatygowałam się przywitaniem. Od razu udałam się w miejsce popiersia Persefony.

Minęło dziesięć minut i nikt się nie pojawił. Zrezygnowana chciałam wrzeszczeć. Kiedy nagle ktoś dotknął mojego ramienia.

- Więc to ty jesteś prawą ręką Evana. - wyszeptał mi do ucha.

Zdrętwiałam. Ten głos. Znam go.

- Tak. - odpowiedziałam spokojnie. - Gdzie moja córka?

Nadal się nie odwracałam. Od naszego ostatniego spotkania zmieniłam się nie do poznania. Chociaż byłam pewna, że jakby spojrzał mi w twarz w tej samej sekundzie odkryłby kim jestem.

- Dziewczynka?

- Nie chłopiec. - powiedziałam sarkastycznie.


Najwidoczniej zgłupiał przez ostatnie pięć lat.

- Nie bądź taka mądra. Pamiętaj, że to my ją mamy. Muszę przyznać, że cholernie trudno było się dowiedzieć kim jesteś. Co ja mówię dalej tego nie wiemy. Udało nam się poznać twój adres. Nie znamy twojej tożsamości, ani wyglądu. Więc kochanie pokaż swe oblicze.

- Jesteś pewien Tylerze? - zapytałam.

- Tak. - odparł. - Czekaj skąd ty wiesz jak się nazywam? Jestem dobrze kryty, nie mogłaś się dowiedzieć.

Pomału zaczęłam się odwracać w celu ujrzenia twarzy dawnego ukochanego. Gdy już byłam z nim twarzą w twarz powiedziałam.

- Bo cię znam.

- Haven ? - zapytał zszokowany.

- Tak.

- Ale jak to? Ty... Co? Masz dziecko? I męża? Jesteś w gangu? Co do cholery!? - pytał.

- Nie obchodzą mnie twoje pytania. Oddajcie moją córkę. Taka była umowa, ja za nią. Prowadź.

Dalej przyglądał mi się z wyraźnym szokiem. Gdy nie wykonał żadnego ruchu złapałam go za ramię i pociągnęłam.

- Idź. - wysyczałam.

Tyler już po chwili odzyskał zdolność swobodnego myślenia. Zaczął iść w kierunku prywatnych loży. Skręcił do trzeciego pokoju i zapukał pięć razy. Drzwi otworzyły się, a ja ujrzałam mężczyznę pokrytego tatuażami i piercingiem.

- Witaj Victor. - przywitałam się i weszłam.

Poznałam go parę lat temu, gdy przeprowadzałam akcję zwiadowczą w Meksyku. Był jednym z goryli Carlosa. Nie jest takim złym człowiekiem. Polubiłam go w pewnym stopniu.

- Miło cię widzieć Haven. - odpowiedział.

Stanęłam na środku pomieszczenia i się rozglądnęłam. Tyler ustawił się koło mnie i złapał mnie za ramię, abym zapewne nie uciekła. Jednak nie wiedział, że to nie było w moich planach.

Ściana po przeciwnej stronie pokoju otworzyła się i weszło dziewięciu mężczyzn i moja córka. Chciałam rzucić się do niej i obronić własnym ciałem, ale nie wykonałam żadnego ruchu.

- Carlosie. - powiedziałam tylko i kiwnęłam mu głową na przywitanie. - Oddaj moją córkę. Ja wykonałam część swojej umowy.

- A więc to ty jesteś tym sławnym katem. Prawą ręką Evana. Siewcą śmierci. Ciemnym Kosiarzem?

- Podobno tak.

- Nie wyglądasz na niego. Spodziewałem się kogoś bardziej.... hm... strasznego? - odparł nie do końca pewien, co powiedzieć.

- Nie oceniaj książki po okładce. A teraz dziecko.

- Ach... Dziecko. Śliczna córeczka muszę powiedzieć. - wychrypiał i złapał Gabi za podbródek.

Dziewczynka była przerażona i płakała.

- Mamusiu. - wychlipała.

Muszę być dzielna.

- Puść ją. - wysyczałam przez zęby.

- Jest śliczna. A gdzie jej ojciec?

- Nie żyje.  - odparłam.

- A jak to się stało, jeśli mogę zapytać.

- Nie możesz. Nie ty pierwszy i zapewne nie ostatni chcesz wiedzieć.

- Jaka pyskata. Sądzę, że należy się za to kara.  - powiedział, a w następnej chwili uderzył Gabriele w twarz.

Od razu wyrwałam się z uścisku Tylera i rzuciłam ku małej. Tamten nie spodziewał się u mnie takiej siły.

- Jesteś martwy. - zapowiedziałam Carlosowi, gdy tuliłam do siebie płaczącą dziewczynkę.

- Jakoś się nie boję. Zapytam jeszcze raz. Kim jest lub był ojciec małej?

Zacisnęłam zęby, nie chciałam nic mówić. Ale nie pozwolę mu krzywdzić mojego dziecka.

- Kimś z kim byłam pięć lat temu. Ale pierdolony dupek zniknął pewnej nocy bez żadnego wyjaśnienia, ani informacji. Nawet nie miałam szansy powiedzieć mu o dziecko. Nie słyszałam o nim od przeszło tych lat. Dla mnie nie żyje i tak pozostanie.

Patrzałam ukradkiem na twarz Tylera i na moment kiedy dotarła do niego prawda. Ujrzałam to w jego twarzy. Zrozumienie, szok, złość, smutek, wściekłość, poczucie winy. Wszystkie te uczucia zlały się w jedno. Jego oczy okazywały jednak już po chwili obojętność.

- A czy miał jakieś imię? - zapytał Tyler.

Odezwał się po raz pierwszy odkąd weszliśmy do pokoju.

- Tak miał. - odpowiedziałam.

- A jak ono brzmi?

- Obiecałam sobie, że nigdy nie powiem jego imienia na głos. Jednak co innego z jego przezwiskiem, które sama nadałam.

- Jakie? - zapytał już Carlos.

- Feniks.

^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^

Dam dam dam !!!!

Trzymajcie kolejny rozdział :D

Bardzo przepraszam za wszystkie błędy :)

Pozostawcie po sobie jakiś ślad :D

Dla Was to moment, a dla mnie motywacja do kolejnego rozdziału :*

Pozdrawiam,

Klaudia :*


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top