Rozdział 20
Przemieszczałam się ciemnymi uliczkami miasta i czułam się jakbym wróciła do domu. Moje nogi jakby miały własny rozum, same kierowały. Nie wiedziałam dokąd mnie niosą. Cierpliwie czekałam na odpowiedz. Na oko minęły trzy, może cztery godziny, kiedy w końcu się zatrzymałam. Stałam przed średniej wielkości domkiem jednorodzinnym. W tej okolicy, taki budynek bardzo się wyróżniał. Ciekawiło mnie, kto tam mieszka. Podeszłam do skrzynki na listy i przeczytałam nazwisko.
River.
Te pięć liter łączących się w jedno słowo, uderzyło we mnie jak piorun. W tym momencie byłam pewna, że skądś je znam, że w jakiś sposób jest ze mną związane. Opuszkami palców dotknęłam metalowego pudełka i poczułam jakby poraził mnie prąd.
Nagle przed oczami ujrzałam obraz.
- Will! Chodź tu i mi pomóż ! - krzyczałam.
Na moich rękach spoczywała moja córeczka i bawiła się medalionem.
- Skarbku, nie wkładamy tego do buzi. - mówiłam do niej cichutko.
- Już jestem. - odparł Will, które pojawił się koło mnie.
- To dobrze. Masz i przybij. - powiedziałam i podałam mu skrzynkę.
- Ech... Znowu ja odwalam czarną robotę. - skarżył się ponownie.
Will zawsze marudził, ale i tak to robił. Był moim najlepszym przyjacielem. Pomagał mi z Gabrielą i wspierał, kiedy nie miałam nikogo. Teraz akurat nadszedł upragniony moment, kiedy mogłam wprowadzić się do mojego, wymarzonego domu. Zleciłam jego budowę, kiedy dowiedziałam się o ciąży. Miałam pieniądze, więc to nie stanowiło żadnych nieprzyjemności. Raczej moja niecierpliwość stwarzała problemy.
Przyglądałam się jak mój przyjaciel próbował wbić słupek ze skrzynką i uderza się w kciuk. Wypowiedział taką wiązankę, że marynarz mógłby się zaczerwienić. A ja jedynie się śmiałam. Nawet Gabriela przyłączyła się do zabawnej sytuacji, mimo, że nie wiedziała co się dzieje. Spojrzałam na małą z miłością i nie mogłam nic poradzić na uśmiech pojawiający się na moich ustach, jak widziałem, kiedy próbowała z powrotem wpakować złotą zawieszkę do buźki. Weszła właśnie w taki okres, że chciała spróbować wszystkiego. Miałam teraz całe ręce roboty.
- Jest ! - krzyknął Will.
Albowiem, właśnie udało mu się wbić słupek. Skakał i wymachiwał rękoma z powrotem wywołując wybuchy śmiechu i radosne gaworzenie dziecka.
Wspomnienie zniknęło, jak za przebiciem bańki mydlanej. Pośpiesznie odsunęłam rękę i spojrzałam na budynek.
- To mój dom. - szepnęłam.
Wolnym krokiem udałam się do drzwi. Bałam się nacisnąć klamkę, dzwonek, cokolwiek. Nie wiedziałam czego się spodziewać. Miałam córkę. Boże. I to nie było najgorsze. Dziecko z parku, na oko ośmioletnia dziewczynka, Gabriela. Nie myliła się. Jestem jej mamusią, tylko ja o tym nie wiedziałam, aż do teraz. Lecz jak to naprawić.
Wzięłam głęboki wdech i po prostu zapukałam. Teraz trzeba tylko czekać. Nie musiałam jednak robić tego długo, bo już po chwili usłyszałam kroki po drugiej stronie. Ktoś zmierza do drzwi. Po chwili klamka się poruszyła, a moim oczom ukazał się mężczyzna ze szpitala, Tyler.
- Haven... - szepnął niepewny.
Wyglądał jakby zobaczył ducha, mimo, że odwiedził mnie w szpitalu. Nie wykonał już żadnego ruchu, jakby bał się, że ucieknę.
- Hej. - przywitałam się.
- Co ty tu robisz? - pytał dalej w szoku.
- Ja... ja nie wiem. Po prostu szłam i znalazłam się tutaj, a potem jeszcze ta skrzynka i... - przerwał mi ruchem ręki.
Wiem, że mówiłam bez ładu i składu. Dla mnie też to by nie miało najmniejszego sensu.
- Haven... Może wejdziesz? - zapytał i odsunął się z przejścia.
Przez chwilę zastanawiałam się niepewna, czy powinnam to zrobić.
- Chętnie. - szepnęłam po kilku sekundach.
- To chodź za mną. Zaraz przyjdzie Gabriela i... - teraz ja mu przerwałam.
- Spotkałam ją. - powiedziałam cicho.
Odwrócił się do mnie prędko i złapał za dłoń.
- Co? Boże, widziała cię? Rozmawiałyście?
- Byłam w parku i ona też. Trafiła mnie piłką. Potem ona... ona się rozpłakała. Nie wiedziałam co robić. Nie znałam jej. Nazwała mnie mamą, a ja stałam jak głupia i... i po prostu stałam. Potem przytuliłam ją. Rozumiesz? Ja dalej nie wiedziałam kim ona jest, aż do teraz. Wtedy powiedziałam jej, że jej nie znam. Własnej córki ! Co ze mnie za matka ! Nie zasługuję na nią ! - zaczęłam krzyczeć.
- Haven ! Uspokój się. Ona cię kocha i będzie kochać. Myślała, że nie żyjesz, wszyscy tak myśleliśmy, aż do przedwczoraj. Nie rozmawiałem z nią jeszcze o tobie, najwidoczniej mnie wyprzedziła i sama się dowiedziałam. Zapewne teraz jest roztrzęsiona, ale jak się dowie, że ty to ty, to będzie prze szczęśliwa. Nie oderwiesz jej od siebie.
Zaśmiałam się.
- Już wtedy nie mogłam. Nie chciała mnie puścić.
- Widzisz wszystko będzie dobrze. - odparł i mnie przytulił.
Trzymał mnie w ramionach i po prostu był. Tylko tego potrzebowałam w tamtym momencie.
*************************
Ech... Rozdział do bani :<
CZYTASZ=GWIAZDKUJESZ I/LUB KOMENTUJESZ
Pozdrawiam,
Klaudia :*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top