Rozdział 18

W pomieszczeniu rozchodził się denerwujący dźwięk pikania. Chciałam dalej spać i po prostu odpoczywać, ale nie było mi to dane. Ten straszny hałas wydobywał ze mnie jakąś nerwice. W kółko tylko pik pik pik... No po prostu tak nie da się żyć. Nagle przestałam się nad wszystkim zastanawiać i próbowałam dowiedzieć się gdzie jestem. Otworzyłam oczy i od razu je przymknęłam. Oślepiła mnie biel pomieszczenia. Ponownie uchyliłam lekko powieki i po kilku sekundach przyzwyczaiłam się do poświaty panującej w pokoju. Leżałam na dość niewygodnym, pojedynczym łóżku i byłam podłączona do niezliczonej ilości maszyn. Przeraziło mnie to. Chciałam je wszystkie wyrwać ze swoich rąk, ale bałam się ceny jaką będę musiała za to zapłacić. Pewnie jest to potrzebne skoro przy tym jestem. Zaprzestałam jakichkolwiek integracji z tymi przyrządami i dalej rozglądałam się po pomieszczeniu. Po moich bokach leżały jeszcze dwa łóżka i oba były zajęte. Po mojej prawej spała starsza kobieta, a po lewej mała dziewczynka. Patrząc na nią chciałam się uśmiechnąć, ale nie wiedziałam dlaczego.

Przerwałam przyglądanie się dziecku i wzrokiem przeszukałam resztę pokoju. Ściany były śnieżno białe ze śladami lekkiego błękitu. Oprócz tego były tu dwa duże okna, które zasłaniały obrzydliwie zielone zasłony.

To oczywiście szpital, pomyślałam.

Nie wiedziałam jednak co ja tu robiłam. Postanowiłam szybko się tego dowiedzieć. Gwałtownie poruszyłam się na łóżku i okazało się to wielkim błędem, albowiem od razu upadłam na ziemię. Strasznie bolała mnie klatka piersiowa i głowa, w której od razu mi się zakręciło. Cały świat stracił swoje rzeczywiste położenie. Wszystko zrobiło się czarne. Gdy znowu się obudziłam, ponownie leżałam w łóżku, jednak tym razem koło mnie stał starszy mężczyzna w kitlu.

Wyglądał mniej więcej na czterdzieści, może pięćdziesiąt lat. Gęsta siwa czupryna pokrywała jego czaszkę, a brązowe oczy spoglądały na mnie z troską.

- Witaj młoda damo, jak się czujesz? - zapytał.

- J... ja? - wychrypiałam.

Moje gardło, aż paliło od próby wypowiedzenia jakichkolwiek słów. Czułam jakby już dawno nie było używane.  Przełknęłam ślinę, aby je trochę nawilżyć.

- Poczekaj, już ci daję wodę. - powiedział mężczyzna.

Po chwili w moich ustach rozlał się chłodny płyn. Było to tak dobre uczucie, że aż chciałam jęknąć, ale na szczęście się powstrzymałam.

- Dziękuję. - odchrząknęłam. - Co ja tu robię? - zadałam nurtujące mnie pytanie.

- Zacznijmy od początku, dobrze? - zapytał.

Kiwnęłam głową.

- Nazywam się doktor Victor Lenox i zajmuję się tobą odkąd cię przywieziono. Byłaś w stanie krytycznym. Operowaliśmy cię przez czterdzieści pięć godzin bez przerwy. Twoje serce zatrzymało się siedem razy, a utrata dużej ilości krwi uniemożliwiła szybkie przeprowadzenie zabiegu. Zanim zdołaliśmy odnaleźć odpowiedniego dawcę, ponieważ masz bardzo rzadką grupę, straciliśmy ciebie dwa razy, jednak na szczęście zawsze udawało się przywrócić twój puls. Dodatkowo musieliśmy wydostać kulę, która utkwiła bardzo blisko serca, co było fatalne dla ciebie i dla nas. Gdyby pocisk przemieścił się chociaż o centymetr zmarłabyś na miejscu. Na szczęście nic takiego się nie stało. Po zakończeniu operacji nie dało się ciebie wybudzić, aż do teraz. Od tamtego momentu minęły dwadzieścia siedem miesięcy. - powiedział spokojnie.

- Dwadzieścia siedem miesięcy? - wydusiłam ledwo z siebie.

- Tak. - odparł. - Dokładnie tyle, czyli dwa lata i trzy miesiące.

- O Boże.

- Muszę zadać ci kilka pytań, dobrze. Nie mamy pojęcia kim jesteś. Nie ma twoich żadnych akt, a odciski palców nic nie wskórały. Musisz być czysta jak łza. - powiedział.

Nawet nie wiesz jak się mylisz doktorku, pomyślałam.

Nie wiem czemu tak pomyślałam. Jak tylko próbowałam sobie przypomnieć cokolwiek z tego jak się tu znalazłam, w głowie miałam kompletną pustkę. A kiedy próbowałam wytężyć umysł, ból eksplodował w tylnej części mojej głowy. Zgięłam się w próbie ukojenia ciała.

- Co się stało? - zapytał pośpiesznie doktor.

- Nie nic. Niech pan pyta.

- Dobrze. Zacznijmy od tego, że powiesz jak się nazywasz.

- Haven Evil. - odparłam.

- Ile masz lat? - pytał dalej.

- Dwadzieścia. - powiedziałam, ale nagle się zastanowiłam. - Nie... Skoro doktor mówi, że minęło tyle czasu, to oznacza, że mam teraz dwadzieścia dwa lata.

Przebiegło mi przez myśli, jak dużo straciłam ze swojego życia. Ile mogłam zrobić, osiągnąć. Coś jednak nie dawało mi spokoju, ale nie wiedziałam co.

- Prawda. - kontynuował. - A więc... Jakaś bliska rodzina? Nie mieliśmy jak się z kimkolwiek skontaktować, a twojego zaginięcia nikt nie zgłosił. Przykro mi.

- Nie ma problemu. Nie mam żadnej rodziny.

- Aha... - mówił zdziwiony. - A teraz opowiedz mi co ostatnie pamiętasz.

- Okey... Byłam... - nagle przerwałam.

Zaczęłam się skupiać. Widziałam przed oczami jakieś przebłyski, ale nic z sensem. Jakiś chłopak, kobieta, pistolet, nóż, ja... Nic co miałoby sens.

- Haven? Czemu nic nie mówisz. - pytał mnie Lenox.

- Ja... Ja nie pamiętam. Nie pamiętam. Nic. Nie wiem. Ja... - zaczęłam panikować.

Lekarz położył mi rękę na ramieniu i po delikatnie kazał położyć się na poduszkach.

- Uspokój się. Oddychaj. Będzie dobrze.

Lenox pokazał mi jak uspokoić oddech. Z każdym kolejnym wdechem czułam się lepiej. Nie wiedziałam co się właśnie stało. Kiedyś przeżyłam coś podobnego. Miałam wtedy atak paniki, ale ostatni raz, gdy to się działo to skończyłam właśnie dwanaście lat i nie było za ciekawie. To nie jest miłe wspomnienie, nie warto tego pamiętać.

- Na dziś koniec pytań. Zajrzę jutro. Odpoczywaj. Dam ci coś na sen, dobrze? - zapytał.

- Okey. - odpowiedziałam.

Po chwili doktor wyjął jakąś strzykawkę z kieszeni fartucha i wstrzyknął ją do kroplówki. Nie minęło kilka sekund, a ja już czułam działanie leku. Moje powieki zaczęły mi ciążyć, a oddech stawał się coraz bardziej równomierny. Nawet niewygodne łóżko, stało się jakby chmurką. To na pewno musiał być mocy lek, skoro ta szpitalna decha stała się dla mnie niebem.

- Dobranoc. - wyszeptałam jeszcze i pogrążyłam się we śnie.

Szłam sobie po plaży. Piasek rozciągał się dookoła mnie. Niebo było bezchmurne, a woda cudownie ciepła. Wiedziałam, że to sen, ale był taki miły, że nie chciałam się budzić. Jednak coś  nie pozwoliło mi w kontynuowaniu moich wakacji nad morzem.

Uchyliłam powieki, lekko wkurzona w celu dowiedzenia się co zaburzyło mój sen. Z korytarza dobiegały mnie podniesione głosy.

- Musi mnie pan tam wpuścić. - mówił ktoś podniesionym tonem.

- Nie mogę. Nie znam pana. I nie jest pan wpisany jako ktoś spokrewniony z pacjentką. - przemawiał doktor Lenox.

- Ale ja muszę. Nie rozumie pan. Przez ponad dwa lata byłem pewien, że ona nie żyje ! - krzyczał mężczyzna.

- Dlaczego pan nie zgłosił jej zaginięcia, śmierci, cokolwiek? - pytał mój lekarz.

- Nie mogę powiedzieć. Naprawdę. Proszę, niech mnie pan wpuści. Tylko na chwilę, muszę się przekonać, że to naprawdę ona. Proszę. - powtarzał w kółko rozmówca.

Zza drzwi dobiegło mnie głębokie westchnięcie Lenoxa.

- No dobrze. Ale na moment. I wchodzę z panem. Jasne? - zapytał poważnie.

- Oczywiście. Chodźmy.

Wejście do mojego pokoju otworzyło się i weszło dwóch mężczyzn. Jednym z nich był oczywiście Victor Lenox, a drugiego widziałam po raz pierwszy w życiu.

- Tak? - spytałam obydwu facetów.

- Haven, ten pan mówi, że się znacie i bardzo nalegał na spotkanie z tobą.

- Znamy? Ale ja go widzę pierwszy raz w życiu. - odparłam.

- Co? Haven nie żartuj sobie. To ja Tyler. Twój Tyler. Pamiętasz?

- Przykro mi, ale pewnie mnie z kimś mylisz. - mówiłam.

- Z inną Haven Evil, tak?

Patrzałam na niego zdezorientowana. Najwidoczniej musiałam go kiedyś spotkać, ale za diabły nie mogłam sobie przypomnieć jak. Wyglądał trochę znajomo. Ta postawa, wyraz twarzy, oczy. Coś mi mówiło, że go znam i to dobrze, ale druga część mnie mówiła, że jest to obca osoba .

- To pomyłka. - powtórzyłam.

Niejaki Tyler zaczął mi się poważnie przyglądać i jakby czegoś szukać. Jak tego nie znalazł, otworzył szeroko oczy i stał sparaliżowany.

- Ty nie żartujesz. - szepnął.

- Przykro mi, ale naprawdę cię nie znam. - uśmiechnęłam się do niego.

Liczyłam, że tym gestem pokażę mu, że to tylko nieporozumienie, ale on nadal tam stał i na mnie spoglądał.

- Panie Tyler, może pan już iść, skoro wszystko sobie wyjaśniliśmy. - powiedział doktor Lenox.

- Ale ja dobrze trafiłem. - odparł drugi mężczyzna.

- Nie słyszał pan, jak pacjentka... - mówił Victor, lecz Tyler mu przerwał.

- Ale ona się myli i mam na to dowód.

- Jaki niby?

Rozmawiali tak jakby mnie nie było w pomieszczeniu. Bardzo mnie to wkurzało, bo nie jestem jakimś cholernym duchem.

- Proszę bardzo. - przemówił Tyler.

W następnym momencie pokazywał coś na telefonie doktorowi Lenoxowi. Chciałam się wychylić i zerknąć o co chodzi, ale oni mi na to nie pozwolili.

- A to kto? - Victor zapytał Ty'a.

- To... to jest Gabriela.

- A ona jest.... ?

- Jak na lekarza jest pan bardzo wścibski.

- Już gdzieś to słyszałem. - powiedział Lenox i posłał mi spojrzenie.

Mogłam gdzieś coś o tym mruknąć wczoraj, ale nie do końca pamiętałam.

- Ale powiedz mi kim ona jest dokładnie. - kontynuował lekarz.

- Gabriela jest... Ona jest... Ona jest moją córką . - wydusił reszcie Tyler.

- A więc masz dziecko. - odparłam.

Tym bardziej nabrałam podejrzeń. Nie uważałam siebie za osobę, która chciałaby mężczyznę z balastem.

- Nie ja. - powiedział po chwili mężczyzna.

- Co nie ty? - zapytałam nie rozumiejąc go.

- Nie moja córka, lecz nasza. Haven, Gabriela jest moją o twoją córką.

Patrzałam na niego jak na wariata. Nie słyszałam większego kłamstwa, nigdy.

- Kłamiesz. Ja nie mam dziecka. A teraz wyjdź. Nie chcę cię tu. Nie znam cię. - powiedziałam pośpiesznie.

- Hav... - przerwałam mu.

- Nie ! Wyjdź ! Niech pan go stąd zabierze, to jakiś wariat. - skierowałam ostatnie zdanie do doktora.

Lekarz spojrzał to na mnie, to na Tylera i skinął głową na wcześniej wspomnianego mężczyznę.

- Proszę wyjść. - mówił spokojnie.

- Ale...

- Żadnych ale, ma pan stąd zniknąć, albo wezwę ochronę.

- Dobrze, ale wrócę. - odparł Tyler i pośpiesznie opuścił pomieszczenie.

Poczułam się jakbym straciła kogoś bliskiego, lecz nic nie rozumiałam. Skierowałam wzrok na Lenoxa i nic więcej nie mówiąc zamknęłam oczy i zasnęłam.


*********************************************************************************

Hejka wszystkim :D

Z okazji Wigilii postanowiłam zmobilizować się i wstawić jeszcze jeden rozdział :)

Nie ważne, ze boli xD

Męczyłam się z nim cały dzień z przerwami, ale w końcu się udało :D

Dlatego liczę, że wy też się zmobilizujecie i napiszecie super komentarze :D

Pozdrawiam i życzę wszystkim jeszcze raz Wesołych Świąt <3

Klaudia :* 




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top