Rozdział 9


Otworzyłam pomału oczy. Wszędzie było ciemno. Po chwili zdołałam rozpoznać swoją sypialnię, ale ciągle nie rozumiałam jak się tu znalazłam. Ostatnie co pamiętam to, to jak mnie zgwałcono. Nie jest jednak to najlepsze wspomnienie. Coś musiało się dziać potem, skoro znajduję się z powrotem w domu.

Gabi, pomyślałam.

Szybko zerwałam się z łóżka, ale to nie było moje najlepsze posunięcie. Czułam wszystkie najdrobniejsze mięśnie w moim ciele, bolało cholernie, ale zmusiłam się do postąpienia kolejnych kroków naprzód. Musiałam dotrzeć do swojej córki. Musiałam wiedzieć, że jest bezpieczna. Musiałam poczuć, że jest cała.

Kilka minut zajęło mi wyjście z sypialni. Chyba nigdy jeszcze nie było ze mną tak źle. Widziałam przed sobą drzwi do pokoju mojego dziecka. Jakoś podniosło mnie to na duchu. Modliłam się, żeby to nie był sen. Ale we śnie by tak mocno nie bolało, więc wiedziałam, że żyję, a to powód do szczęścia.

Uchyliłam lekko drzwi i to co tam zastałam wmurowało mnie lekko w podłogę. Nie mogłam się ruszyć, brakowało mi powietrza i nagle zaczęłam się pocić. Ujrzałam Tylera i Gabrielę. Obydwoje leżeli na łóżku małej i spali przytuleni do siebie. On lekko obejmował ramieniem jej kruche ciałko, a ona wtuliła się w jego klatkę piersiową.

- Boże, ile ja spałam. - szepnęłam do siebie.

Gdy tak przyglądałam się mojemu dawnemu ukochanemu, czułam jak serce rozpada się w kawałki, albo się odbudowuje z powrotem. Nie byłam pewna. Kiedyś to sprawdzę... Kiedyś na pewno.

Postąpiłam krok naprzód i musiałam złapać się futryny, aby nie stracić równowagi. Zrezygnowałam z wejścia do pokoju. Bo co bym zrobiła? Obudziła go? Przytuliła się? Padła w długą na podłogę? Wszystko na raz?

Wycofałam się tak szybko jak na to pozwalał mój stan i postanowiłam pójść do łazienki i do kuchni. Jak na zawołanie zaburczało mi w brzuchu.

- Wiem, wiem... Głodna jestem. Bądź już cicho, zaraz dostaniesz kanapkę. - wymruczałam.

Kolejnym wyzwaniem było zejście po schodach. Głowiłam się nad tym jak to zrobić nie ruszając się za bardzo. Ale nic miałam żadnego pomysłu, więc ścisnęłam zęby i stopień po stopniu schodziłam na dół.

- Kto by pomyślał, że po pięciu stopniach będę chciała umrzeć. - powiedziałam do siebie.

Podniosłam nogę i już miałam stawiać stopę na drewnianej desce, kiedy usłyszałam ruch na górze. Zagryzłam wargę i stałam nieruchomo.

- Haven? - usłyszałam szept.

- Nie? - odparłam.

- Haven!

- Tak?

Tak to ja. Mistrzyni zdań.

- Obudziłaś się. - powiedział i podbiegł do mnie.

Zauważyłam, że chciał mnie wziąć w ramiona, ale mu na to nie pozwoliłam. Położyłam rękę na jego klatce piersiowej i zmusiłam do zaprzestania starań.

- CO. TY. TU. ROBISZ. ? - zapytałam cedząc każde słowo.

- Haven. - usłyszałam jak mówi moje imię zrezygnowany. - Porozmawiajmy spokojnie.

- Nie. Koniec rozmów. Miałeś na to całe pięć lat. I wiesz co? Dla mnie nie żyjesz. Tam są drzwi. - wskazałam na sam dół przerażających schodów. - Wyjdź przez nie i już tu nie wracaj, jesteś w tym najlepszy, prawda?

- Haven, nigdy mi nie wybaczysz, co nie?

- Nie. A czemu miałabym ci wybaczyć? - zaśmiałam się. - Zostawiłeś mnie samą, którejś nocy i już się nie pokazałeś. Musiałam radzić sobie sama i to w ciąży! Wiesz jakie to było straszne?! Jednego dnia leżę koło ciebie i rozmawiamy o naszej przyszłości. NASZEJ ! Mówimy o domu, pracy, marzeniach, dzieciach... O wszystkich. A w następnej chwili ciebie nie ma i ja samiutka muszę wychować córkę. Wiesz jakie to trudne w wieku szesnastu lat!? WIESZ?! A skąd? Przecież cię nie było! Więc teraz też nie musisz tu być. Radziłam sobie wtedy to i poradzę teraz. Wyjdź, skończyłam z tobą.

- Ale ja nie skończyłem. Wiem, że spieprzyłem po całości. I nic mnie nie wytłumaczy. Może zacznę od tego jak to się zaczęło, co?

Pokiwałam głową.

- Pamiętasz jak kiedyś zacząłem znikać na całe dnie?

- Tak.

- Wpadłem w nieciekawe towarzystwo. Narkotyki, hazard, broń, podziemne walki i tym podobne. Uzależniłem się od tej adrenaliny. Byłem w tym dobry i to było dobre. Miałem ciebie, wiedziałem, że zawsze będziesz. Ale pewnego dnia, przegrałem. Przegrałem za wiele. Przegrałem siebie. Założyłem się z pewnym facetem o swoje życie, że wygram z nim. Nie wyglądał na ogarniętego. Pomyślałem sobie łatwe pieniądze. Lecz to nie był nikt zwykły, był to Carlos. I ja... Ja przegrałem. Pozwolił mi wrócić jeszcze do domu i się pożegnać, ale nie potrafiłem tego zrobić. Więc.... Po prostu nocą, gdy już usnęłaś wymknąłem się. Jak tchórz, którym jestem.

- Poczekaj... - wydusiłam. - Chcesz mi powiedzieć, że założyłeś się w pokera i przegrałeś, dlatego musiałeś odejść?

Byłam coraz bardziej wściekła. Nie mogłam już się powstrzymać, ręka coraz bardziej mnie świerzbiła.

- Tak. - odpowiedział i spojrzał mi w oczy.

Nic mnie już ni zatrzymywało. To idealny moment.

Uderzyłam go w twarz. Mocno.

- Ty idioto! Czy ty w ogóle nie myślałeś ! Przecież to oczywiste, że w pokera grają oszuści, więc musiał mieć asa w rękawie, jak nie dziesięć ! Boże....

W czasie kiedy ja wyrzucałam z siebie potok słów Tyler rozmasowywał szczękę.

- A co z tobą? Sama nie byłaś ze mną najszczersza, chyba, że to życie stało się twoim dopiero po moim zniknięciu. Wtedy zrozumiem. - powiedział.

Poczułam się bezsilna, miał rację.

- Nieee.... to trwało od dłuższego czasu... - odpowiedziałam cicho.

- Ile?

- Nie wiem.

- Ile? - ponowił pytanie.

- Zaczęło się gdy miałam trzynaście lat. Wtedy matka się mnie pozbyła, a mnie znalazł Erick i przygarnął. Pomógł wychudzonej dziewczynce stanąć na nogi i dał jej domu, który mogła nazwać swoim. Jest moim szefem, ale też rodziną.

- Rozumiem. - powiedział jakby do siebie. - A kim jest dla ciebie Will?

- Will? - szepnęłam. - Boże! Will! On pewnie się zamartwia, nie pomyślałam. Muszę do niego zadzwonić.

Zrobiłam krok w przód i gdyby nie ramię Tylera, które mnie plotło w pasie to już bym leciała na dół.

- Nie martw się o niego. To on mi pomógł wydostać was z twierdzy Carlosa. Teraz tylko musisz wyzdrowieć.

- Tyler... - wypowiedziałam jego imię zrezygnowana.

- Co?

- Zanieś mnie na dół i nakarm! - zażądałam.

Ten w odpowiedzi zaśmiał się jedynie i ruszył do kuchni, ze mną na rękach.

Może nie będzie tak źle, pomyślałam.

- Niee.... - sapnęłam jakby do siebie.

- Co? - zapytał.

- Nic, nic. JEDZENIE. ŁAZIENKA. GABI. Wszystko w tej kolejności.

- Dobrze, Diablico. - odparł i pocałował mnie w czoło.

Jak na ten gest nie zareagowałam najodpowiedniej. Znowu go uderzyłam.


**************************************************************************

Hejka !

Łapcie Haven !

Liczę, że każdy, który szanuje moją pracę pozostawi po sobie ślad.

Zauważyłam, że coraz mniej osób komentuje.

A mnie to boli :(

Pozdrawiam,

Klaudia :*


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top