Rozdział 7

* Tyler *

Biegnę szybko do mojego pokoju. Haven straciła już przytomność. Nie wiem ile to jeszcze przetrwa. Modlę się do wszystkich Bogów, aby jej nie stracić w tej chwili. Popełniłem kilka życiowych błędów, ale największym było zostawienie jej.

Mijam cztery zakręty i już jestem w swoim pokoju. Rozglądam się, aby upewnić, że nikogo nie ma i nie było. Umieszczam delikatnie ukochaną na łóżku i wchodzę do pomieszczenia obok. Umieściłem tam naszą córeczkę, Gabrielę. Mała była roztrzęsiona, gdy ją zabierałem od Haven. Nie chciała przestać płakać i krzyczeć. Błagała, abym zaprowadził ją do matki. Mnie się serce łamało, bo bardzo chciałem to zrobić.

Cieszę się, że Carlos mnie przekazał dziecko, nie wie nawet jak bardzo jestem mu wdzięczny. Chociaż w tej jednej sprawie. To z jego powodu opuściłem dziewczynę, na której zależało mi jak na nikim innym. Nie mogłem z nią zostać, a kiedy spotkaliśmy się znowu, wszystko obrało zły bieg.

Haven stawała się coraz chłodniejsza, jej puls spowalniał, a serce traciło swój rytm.

- Obudź się. Kochanie, proszę. - mówiłem tuląc ją.

Ona musi się obudzić. Musi. Jej ciemne włosy spływają pomiędzy moimi palcami. Nie są gładko ułożone jak kiedyś. Teraz całe poplątane, we krwi i substancjach, o których nawet nie chcę myśleć. Próbuję opatrunkami załatać rany jakie sprawił jej Carlos i jego udzie. Widać, że mój szef był w osobliwych humorze. W tej chwili moja ukochana gaśnie z każdą uderzającą sekundą, a wszystko dzieje się w moich ramionach.

- Nie pozwolę ci na to, słyszysz? - szepnąłem w jej włosy. - Nie pozwolę !

Ona mnie nie zostawi. Nie teraz kiedy ją odnalazłem. Ja i nasza córeczka, która aktualnie śpi roztrzęsiona w pokoju obok. Obydwoje jej potrzebujemy.

- Wydostaniemy się stąd. Obiecuję ci. Tylko musisz otworzyć swoje piękne oczy i uderzyć mnie w twarz. Tak, dobrze słyszysz. Uderzyć mnie. Nie widzę innego wyjścia. Zasłużyłem na to. Bij mnie, krzycz na mnie, nawet zadźgaj mnie. Tylko się obudź i wróć do nas. - mówiłem.

Robiłem wszystko co w mojej mocy, aby się obudziła. Jednak nie jestem lekarzem i nie mogę oceniać co dokładnie jej dolega. Próbuję tamować krew, lecz to na marne.

- Wiem ! - krzyknąłem.

Zerwałem się szybko z łóżka. Oczywiście na tyle ostrożnie, żeby jej bardziej nie skrzywdzić i pobiegłem do szafy. Przechowałem tam rzeczy osobiste, które Carlos skonfiskował, gdy ją zabrał do sali tortur.

W pośpiechu przeglądałem karton, aż natrafiłem na komórkę. Wybrałem najczęściej wykorzystywany numer, był to nie jaki Will.

Minął jeden sygnał, drugi, trzeci... Kiedy miałem już się rozłączyć ktoś odebrał.

- Haven? - usłyszałem głos.

- Tu nie Haven. Ale nie ważne. Ona umiera, a ja nie wiem co robić. Stary pomocy! - powiedziałem pośpiesznie.

- Co do cholery?! Kim do diabła jesteś!? I co jej się stało? Mów adres, a to już! - wykrzykiwał Will.

- Nie ważne teraz kim jestem. Ważna jest ona. A my jesteśmy... Boże nie mogę powiedzieć.

- Musisz. GDZIE DO PIERDOLONEJ CHOLERY JESTEŚCIE !? Boże, a co z Gabi? Wiedziałem, że coś jest nie tak. Haven miała mi podrzucić Aniołka.

- Jesteśmy w siedzibie Carlosa. - odpowiedziałem zrezygnowany.

- CO!?!?!?

- Jestem Tyler, prawa ręka Carlosa. Musisz tu przyjechać i pomóc mi je ukryć.

- Tyler? Ty jesteś tym skurw...  Dobra nie ważne jadę. Podaj adres.

Podałem mu adres i usłyszałem tylko dźwięk końca rozmowy. Ten Will musi być kimś ważnym dla Haven. I ja mam zamiar dowiedzieć się jak dużą rolę dogrywa w jej życiu.

Podszedłem z powrotem do kobiety i ją przytuliłem. Sprawdziłem puls, był jeszcze wyczuwalny, a to dobra rzecz.

Teraz musiałem czekać na sygnał, że mężczyzna znajduje się już przed bramę. Spakowałem kilka najpotrzebniejszych rzeczy na najbliższe dni. Potem poszedłem do pokoju małej.

- Gabi, Słoneczko. Trzeba wstawać. - powiedziałem spokojnie.

Dziewczynka jednak, ani drgnęła. Musi mieć mocny sen, to zapewne po mnie. Haven potrafiła spać nawet do wieczora, potem przebudzić się, zjeść i pójść z powrotem spać. W ciągu tych pięciu lat, śniła mi się praktycznie co noc. Myślałem o niej w wielu momentach. Rozmyślałem jak ułożyła sobie życie, ale nigdy tak naprawdę nie wykonałem nawet kroku, aby dowiedzieć się co się z nią dzieje. Najbliższym słowem opisującym moje zachowanie, było tchórzostwo. Bałem się dowiedzieć, że jest szczęśliwa beze mnie oraz, że daje sobie świetnie radę. Nigdy przez myśli mi nawet nie przyszło, że mogła być zaangażowana w świat przestępczości. Ta słodka dziewczyna, która walczyła o życie jakie stworzyła jej matka.

- Gabrielo. - spróbowałem ponownie.

- Mamusia? - zapytała przecierając zaspane oczka.

- Nie kochanie. Mama śpi w pokoju obok. Nie musisz się martwić. Zaraz przyjedzie wujek Will i nas stąd zabierze, dobrze?

Mała jedynie kiwnęła mi główką i zassała kciuk. Wyglądała  jak księżniczka, z tymi blond włosami i niebieskimi oczyma.

- Chodź ubierzemy kurteczkę i buciki, a potem poczekamy.

- Kim jesteś? - zapytała cichutko.

- Ja... ja jestem... jestem twoim tatusiem. - wyjąkałem.

- Tatusiem? - szepnęła i popatrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi oczami, tak bardzo podobnymi do spojrzenia matki.

- Tak. - odparłem.

- A gdzie byłeś?

- Tutaj. Wiesz.... Tatusiowie czasami muszą pracować i nie mogą być z rodziną. - tłumaczyłem.

- A teraz już będziesz? Zostaniesz z nami?

- Teraz już was nie zostawię. Zaopiekuję się tobą i mamusią.

- Serio?

- Serio, serio. - odparłem poważnie, ale nie mogłem powstrzymać uśmiechu cisnącego mi się na usta.

- Dobrze. - powiedziała równie poważnie i  rzuciła mi się na szyję. - Kocham cię tatusiu.

Uczucie tulenia jej małego ciałka i te trzy krótkie słowa ścisnęły mnie za serce i nie chciały puścić. Jestem już pewien, że nigdy nie zostawię  tego dziecka i kobiety, która mnie nim obdarowała. O ile uda mi się ją skłonić do wybaczenia mi.

Wziąłem ją na ręce i poszliśmy razem do pomieszczenia gdzie znajdowała się jej mama. Haven dalej leżała na łóżku i się nie ruszała. Jej twarz stawała się coraz bledsza.

- Gdzie jesteś Will? - syknąłem przez zęby.

Gdy tylko zdanie opuściło moje usta rozbrzmiał w pokoju dzwonek telefonu. Na ekranie ukazało się zdjęcie mężczyzny, którego oczekuję.

- Tak? - odebrałem szybko.

- Jestem. Czekam już przy bramie. Ludzie zostali zdjęci. Droga wolna. Masz cztery minuty do zmiany. Streszczaj się. - podawał instrukcję.

- Już. - powiedziałem i się rozłączyłem.  - Chodź księżniczko idziemy już. Ale musisz się mnie puścić i wejść mi na barana, żebym wziął mamusię na ręce. Nie chcemy, żeby się obudziła, prawda? - zwróciłem się do małej.

O Boże. Bardzo chcemy, żeby się obudziła, pomyślałem.

Wziąłem obie moje kobiety i czym prędzej uciekłem z sypialni. Na korytarzu na szczęście nikogo nie było. Więc to było proste. Jednak na zewnątrz sprawa stawała się trudniejsza. Musiałem odczekać minutę, aż strażnicy przejdą za zakręt i dopiero wtedy mogłem pobiec w kierunku bramy.

Chwilę potem przed moimi oczami ukazała się droga do naszej wolności. Jednak coś przeczuwałem, że to nie może być takie proste. Parę chwil po tym jak pomyślałem, że to jest łatwizna rozbrzmiał alarm. Musiałem się pośpieszyć. Miałem najwyżej dziesięć do piętnastu sekund, aż strażnicy przybiegną i mnie zgarną, a wraz ze mną dziewczyny.

Szybko wbiłem kod do otwarcia furtki i udałem ujrzałem przed sobą mężczyznę.

Nie przyglądałem mu się za długo. Zwróciłem uwagę tylko na tatuaże i na mrożące krew w żyłach spojrzenie.

- Szybko do auta.  - powiedział i wskazał samochód ukryty wśród drzew.

Posiadłość Carlosa była dobrze ukryta na obrzeżach miasta. Znalazł akurat idealnie ukryty teraz wśród prywatnego lasu, który zasiał jego przodek. Sam muszę mu przyznać, że to jest trudne do odkrycia miejsce. Jednak w tym momencie to nie był czas na takie zastanawianie się.

- Dzięki. - powiedziałem gdy zabrał ode mnie Gabrielę i zapiął ją na tyle auta.

- Kładź Haven koło małej i spierdalamy stąd w cholerę.

Chyba polubię tego faceta, pomyślałem.

Gdy wszyscy znajdowali się już w samochodzie, ruszyliśmy. Spoglądałem przez następne kilka minut przez okno, aby upewnić się, że nikt nas nie śledzi. Kiedy byłem już pewien, że jesteśmy bezpieczni odetchnąłem głęboko.

- Po wszystkim. - powiedział spokojnie Will.

- Nie. - zaprzeczyłem. - To dopiero początek.


+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++

No kochanie :*

Najwidoczniej Was rozpieszczam :)

Postanowiłam dodać kolejny rozdział w tak krótki czasie :D

Więc mam nadzieję, że pojawi się dużo komentarzy.

Długich, krótkich, baaaardzo długich :D

Następny pojawi się kiedy ilość waszych komentów mnie zadowoli :D

Nie powiem ile to jest, o nie :D

To by było za proste :D

Pozdrawiam,

Klaudia :*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top