Rozdział 16

Leżałam na zimnej murawie. Krew otaczała mnie z każdej strony, a ja czułam coraz mniejszy ból. Powiedziałabym, że to cudowne uczucie, jednak problemem jest to, że wiedziałam co z tym się wiążę. Zastanawiałam się czy ujrzę rzekome światło, czy zwykłą ciemność. Moje ciało opadało z sił. Oczy miałam już zamknięte. Ręce przestały mi drżeć. A serce coraz bardziej spowalniało. Kiedyś sądziłam, że umrę na starość widząc jak Gabriela dorasta. Brałam pod uwagę to, że mogę zginać na jakiejś misji, ale nie, że zgłoszę własną egzekucję. Śmiałam się w duchu z ludzi, którzy tak postępowali. Nie rozumiałam dlaczego, ktoś miałby to zrobić. Mimo, że byłam pewna, że dla córki bym dokonała tego czynu.

W mojej głowie pojawił się obraz jasnowłosej dziewczynki. Mojego małego Skarbu. Oddałabym wiele, aby ją teraz ujrzeć. Po raz ostatni. Chciałabym ją przytulić, powiedzieć, że ją kocham, nigdy nie puścić. Jednak to jest nie do wykonania. Jedyne co mnie trzyma jeszcze przy duchu to, to, że Tyler się nią zaopiekuje. Moje dziecko jest z ojcem, bezpieczna oraz cała i zdrowa.

Moim ciałem wstrząsnął kolejny dreszcz. Mam ich coraz mniej. Spróbowałam wziąć głębszy oddech, jednak płuca odmawiały mi posłuszeństwa.  Zdołałam na koniec jeszcze uchylić lekko oko. W centrum mojego widzenia było małe okienko. Za szybą mogłam ujrzeć czarnego ptaka. Spoglądał na mnie i wzrokiem mówił " To już koniec kobieto. Zamknij te oko. " Nie rozumiałam dlaczego akurat to dodało mi siły. Może z powodu wyzwania. Nie poddam się. Spróbowałam jeszcze raz wziąć większy wdech. Udało mi się. Na moich ustach zagościł uśmiech. Nawet podniosłam dłoń. Wszystko to wydawało mi się nierzeczywiste. I takie właśnie było.

Doszło do mnie, że nie czuję bólu. Spojrzałam na swoją dłoń, była bowiem czysta, tak samo z resztą mojego ciała. Do mojej podświadomości dotarł skrzek kruka. Podniosłam szybko głowę na niego i zderzyłam się z inteligentnymi oczyma. Jednak zwierze nie do końca patrzyło na mnie. Skierowałam wzrok w ą samą stronę co zwierze i zauważyłam na początku Evana. Leżał zimny i martwy. Coś kazało mi nie przekręcać głowy bardziej w lewo. Zrobiłam to.

Pod ścianą rozciągało się ciało kobiety. Nie była bowiem obca. Znałam tą sylwetkę, włosy, twarz, kończyny. Widziałam je za każdym razem gdy wstawałam, byłam w łazience, spoglądałam w lustro, bawiłam się z córką. Zawsze.

Już i tak jasna karnacja zmieniła się w trupią. Usta lekko uchylone jakby czekały na zabranie duszy, albo wypowiedzenie ostatnich słów. Wszystko takie jak zazwyczaj zapamiętywałam ze śmierci innych. Oprócz jednej rzeczy. Bowiem byłam pewna, że były zamknięte. Oczy. Moje oczy były skierowane prosto... na mnie?

- Umarłam ? - zapytałam sama siebie.

Jakbym się spodziewała, nic nie odpowiedziało. Nie dało mi znaku. Żadne białe światło nie czekało na mnie. Chociaż tego mogłam się spodziewać. Jaki Bóg chciałby kogoś takiego jak ja w niebie. Jednak nie rozumiałam, gdzie w tym czasie był diabeł.

Postanowiłam zbliżyć się do swojego ciała. Przykucnęłam przy nim i dotknęłam. Nic się nie stało. Nie wessało mnie, nie poczułam wstrząsu. Kompletnie nic.

Nagle za mną otworzyły się drzwi. Przez nie przeszła osoba, której nigdy bym się nie spodziewała ujrzeć ponownie. Była nią kobieta. Miała około metra siedemdziesięciu, dość wychudzone ciało i ciemne włosy. Oczy, które spoglądały zimno na Evana, na moment zatrzymały się na mnie. Poznałam, że była w szoku. Nie wiedziała jak to możliwe, ja tak samo. Tylko, że każda z nas widziała co innego.

Ja przyglądałam się Melanie Evil, mojej matce.

A ona patrzała zszokowana na martwe ciało swojej córki. Córki, której sama się pozbyła.

- O Boże. - usłyszałam.

Kobieta zakryła dłonią usta i zaczęła płakać. Po chwili padła na kolana i zaczęła czołgać się po krwi w moją stronę.

- Moja córeczka. - szepnęła.

Drżącą ręką sięgnęła i odgarnęła mi włosy z czoła, aby dokładnie się przyjrzeć. To co ujrzała wstrząsnęło nią do głębi.

- Haven... Kochanie... Moje maleństwo... Ja tak bardzo przepraszam... Przepraszam... Przepraszam... - powtarzała w kółko kiwając się w tą i z powrotem.

Nie rozumiałam tej kobiety. To przecież przez nią wszystko się zaczęło. Nienawidzę jej. Zniszczyła mi życie. Jednak z drugiej strony, gdyby tak się nie stało, to nigdy nie spotkałabym Tylera i nie urodziłaby się Gabriela.

- Kocham cię... Tak bardzo... To moja wina... Gdybym wtedy... O Boże...

Właśnie zrozumiałam, że na swój pokrętny sposób jej naprawdę na mnie zależy. Szkoda, że nie możemy porozmawiać, wyjaśnić wszystko. Jestem, byłam już dorosła. Patrzałam na tamtą sytuację inaczej niż skrzywdzone dziecko. Teraz umiałabym jej wysłuchać i może nawet kiedyś wybaczyć.

Gdy tak na nią patrzałam nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam znikać. Dosłownie. Robiłam się coraz bardziej niewidzialna. Byłam tak pochłonięta tym zjawiskiem, że nie zwróciłam uwagi, gdy w drzwiach lochu pojawiła się kolejna osoba.


* Oczami Tylera *

Obudziłem się koło Gabrieli. Jej drobne ciałko przytulało się do mojej klatki piersiowej. Ręce miała zaciśnięte w piąstki, a na policzku ślady po ślinie. Uroczy aniołek, bo mój. Najdelikatniej jak umiałem wydostałem się spod niej I przyglądałem stojąc z boku. Jak ja kocham to dziecko. Miłość. Gdy tylko pomyślałem o tym uczuciu, ukazała mi się Haven. Ta kobieta jest dla mnie wszystkim i nie stracę jej już teraz. Będę walczył, chociażby na śmierć i życie. Moja dusza nigdy nie zostawi jej. Popatrzyłem jeszcze przez moment na Gabrielę i wyszedłem z pokoju. Nogi same poniosły mnie w kierunku sypialni ukochanej.

Cichutko nacisnąłem klamkę i uchyliłem drzwi. W pokoju panował półmrok. Wyostrzyłem wzrok i skierowałem go na łóżko. Jednak nikt w nim nie leżał, co wydawało mi się dziwne.

Może zeszła coś przekąsić, pomyślałem.

Wyszedłem z pomieszczenia i udałem się schodami na dół, następnie skręciłem w lewo. Nikogo nie ujrzałem w kuchni. Zaniepokoiło mnie to coraz bardziej. W moim przełyku zaczęła budować się gula, przełknąłem, aby się jej pozbyć.

W pośpiechu sprawdziłem resztę domu. I nic. Ślad po niej zaginął. Złapałem czym prędzej za telefon i zadzwoniłem do Willa. Na szczęście odebrał już po pierwszym sygnale.

- Tak? - zapytał.

- Haven nie ma. Zaginęła. - odparłem na jednym oddechu.

- Co? Jak to? Jesteś pewien? Dokładnie sprawdziłeś dom? Nie zostawiła żadnej wiadomości?

- Nic... Ale nie ma jej samochodu...

- Kurwa...

- Co? - tym razem ja zapytałem.

- Właśnie dostałem cynk, że Kosiarz zgłosił się na egzekucję.

- CO! - wrzasnąłem. - Ona... Ona przecież nie mogła... Prawda?

Po drugiej stronie dało się dosłyszeć ciężkie westchnięcie.

- Tyler... Chciałbym ci powiedzieć, że Haven nie jest do tego zdolna. Ale kurwa nie będę cię oszukiwał. Ona zrobiłaby wszystko, aby chronić bliskich. I tym właśnie sposobem to zrobiła. U nas są zasady. I ona aktualnie dała wam wieczną ochronę. Nad twoją głową wisiało kowadło. Byłeś celem, Tyler. Byłeś oznaczony pięcioma gwiazdkami. To najwyższa nota. Najlepiej płatna, ale zarazem najbardziej karalna, gdy ktoś odmówi. I Haven tak zrobiła. Jednak tym samym sposobem dała nietykalność wam. Oddała siebie za ciebie. Przykro mi. Egzekucja miała się odbyć kilka godzin temu. Evan osobiście to załatwił. Jeszcze stamtąd nie wyszedł, to kwestia czasu. Pomogę wam w tej sytuacji. Haven była moją przyjaciółką, zawsze mogła na mnie liczyć. I ty teraz tak samo. - powiedział Will.

- Nie ! To nie możliwe ! Daj mi adres ! I to już ! Jadę tam ! - krzyczałem do słuchawki. - Proszę, zaopiekuj się Gabrielą. - mówiłem już spokojniej.

- Dobrze... - westchnął i podyktował mi adres.

W pośpiechu zacząłem się szykować. W przeciągu piętnastu minut pojawił się Will i dał mi dodatkowe wskazówki. Przy okazji życzył mi szczęścia. Jego oczy okazywały wsparcie, ale też litość. Nie mogłem tego znieść, odwróciłem wzrok i wyszedłem. Ostatni raz spojrzałem na budynek i odjechałem z piskiem opon. Złamałem wszystkie zakazy i takim sposobem po dziesięciu minutach byłem już w kryjówce Evana. Nie czekałem na zaproszenie. Docisnąłem gaz i wjechałem w bramę. We wstecznym lusterku mogłem ujrzeć strażników próbujących mnie dogonić i wyciągających broń. Kilku z nich strzelało, ale nic nie mogło mnie powstrzymać przed dostaniem się do ukochanej. Droga od bramy wjazdowej do budynku miała około trzech, może czterech kilometrów.  Najwidoczniej strażnicy przy bramie zwołali posiłki.

Przed wejściem czekało na mnie co najmniej dwunastu uzbrojonych mężczyzn. Byli głupcami. Sądzili, że mnie powstrzymają przed dostaniem się do niej. Nigdy. Nie teraz. Nie, gdy jestem tak blisko.

Wysiadłem z auta, oczywiście w towarzystwie niedowierzających spojrzeń i szeptów. Nie sądzili, że się tak łatwo poddam. I mieli rację.

- Odsuń się od auta i rzuć broń. - powiedział jeden z nich.

Podniosłem jedną z brwi i posłałem mu kpiące spojrzenie.

- Naprawdę? - zapytałem.

- Tak.

- Nie. - powiedziałem do nich.

W jednej sekundzie wszystko eksplodowało. Albowiem rzuciłem w nich granatem. Postanowiłem nie tracić czasu i pobiegłem na poszukiwania kobiety. Tylko pomyślałem najpierw, że zanim ją znajdę może minąć za dużo czasu, więc złapałem jednego z jeszcze oddychających mężczyzn i podniosłem jego głowę.

- Gdzie ona jest? - syknąłem.

- Kto? - zapytał cichutko.

Umierał. To były jego ostatnie chwile.

- Haven. Gdzie? - traciłem cierpliwość.

- Lochy... - zdążył powiedzieć i zmarł.

Czyn prędzej zerwałem się na równe nogi i skierowałem się w ich kierunku. Nie zajęło mi to długo. Już po chwili stałem przed drzwiami. Zza nich dobiegło mnie kobiece łkanie. Nie mogłem wyobrazić sobie, że to mogła być Haven. I miałem rację. Bowiem na podłodze klęczała obca mi dama i przytulała do siebie czyjeś ciało. Szybko rozejrzałem się po pomieszczeniu i zarejestrowałem zwłoki mężczyzny, był to Evan. Ale skoro on tu leży, to gdzie matka mojej córki.

Serce przez moment stanęło mi w klatce piersiowej.

- Nie. - szepnąłem.

Powoli udałem się w kierunku dwóch kobiet. Gdy byłem już na wyciągnięcie ręki ujrzałem moją ukochaną w kałuży krwi. Z dziurą w piersi. Nie starczyło mi siły. Osunąłem się na kolana i wziąłem jej ciało w ramiona.

- Haven... - szeptałem w kółko jej imię, jak modlitwę. - Nie możesz mnie teraz zostawić. Nie po tym wszystkim co przeszliśmy. Jak ty to sobie wyobrażasz? Co zrobię? Jak sobie poradzę? Co z Willem? Kto go będzie ogrywał w karty? I co do cholery z Gabrielą? Naszą córeczką... Pamiętasz? Nie zostawiaj nas.

Kobieta obok mnie znieruchomiała na moje słowa. Nawet na nią nie zwracałem uwagi. Cały mój świat się zapadł.

- Nie umieraj... - mówiłem w kółko.

Sprawdziłem dokładnie jej puls. Niewyczuwalny. Nie pozwolę jej zostawić mnie bez walki. Położyłem ją na ziemi i zacząłem reanimować. Nie zważałem na to co się dookoła dzieje. Ona była najważniejsza. Moje próby nic nie dawały.

- Proszę... - szeptałem pomiędzy oddechami.

Minęło może pięć minut, kiedy poczułem dłoń na swoim ramieniu. Spojrzałem w tamtym kierunku. Ukazała mi się ta sama kobieta, co była przed chwilą pod ścianą.

- To już koniec. - powiedziała do mnie.

- Nie... Ona żyje... Tylko... Tylko... Tylko zasnęła... Zaraz się obudzi... Musi... - mówiłem bezsensownie.

- Nic już nie zrobisz. Spójrz na nią.

I tak zrobiłem. Cała we krwi, blada i z zaciśniętymi rękoma. Nadal była piękna.

- Czemu? Czemu ona? Czemu teraz? - pytałem przytulając się do ukochanej.

- My nie decydujemy o tym. Tylko Bóg. Najwidoczniej to był jej czas. Ale ty musisz żyć i walczyć dalej. Żeby jej śmierć nie poszła na marne.

- Tak. - powiedziałem i pocałowałem po raz ostatni Haven w czoło. - Kim w ogóle pani jest?

- Ja? Jestem... Jestem Melanie... Mama... Mama Haven. - odpowiedziała mi.

Przesunąłem po niej wzrokiem i zrobiłem coś czego się nie spodziewała. Złapałem ją za dłoń i przytuliłem się.

- Jestem Tyler. Ojciec pani wnuczki.

Melanie wtuliła się mocniej we mnie i wybuchnęła płaczem. Straciła córkę, ale zyskała wnuczkę i mnie. Cała nasza trójka spróbuje sobie poradzić. Jesteśmy rodziną.


* Oczami Haven *

Widziałam jak mój ukochany załamuje się. Po chwili zaczyna walczyć. Z powrotem pada. Znowu wstaje. Aż w końcu akceptuje rzeczywistość. Po moich policzkach popłynęły łzy. Pierwszy raz od bardzo, ale top bardzo długiego czasu płakałam. Lecz nie nad sobą, a nad bliskimi.

Tyler, mężczyzna mojego serca, właśnie tulił do siebie mnie, jak i moją matkę. Zaakceptował ją mimo wszystko. Postąpił tak jakbym chciała.

- Kocham was wszystkich. Ciebie, Gabrielę, Willa, a nawet mamę.

Popatrzyłam na swoje już prawie niewidoczne ciało i po raz ostatni zerknęłam na osoby obok mnie. Miałam już zamykać oczy, gdy rzuciłam ostatni raz spojrzenie na swoją twarz. I zdarzyło się coś dziwnego. Albowiem z mojego oka wypłynęła jedna, pojedyncza łza.

I zniknęłam.


*******************************************************************************

Hej wszystkim :D

Oto HAVEN !

Czekaliście na nią długo.

Więc przybyła....

Jest to chyba najdłuższy rozdział jaki kiedykolwiek napisałam....

Liczę, że znajdzie się pod nim dużo komentarzy i gwiazdek :)

Pozdrawiam,

Klaudia :*


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top