Rozdział 12

Starałam się i to bardzo, aby moje dziecko było bezpieczne, lecz teraz nawet to mi nie zostało. Wiedziałam, że moja praca może mieć takie skutki, ale, aż do ponownego pojawienia się Tylera w moim życiu wszystko szło dobrze. A teraz, kiedy on znowu jest obok mnie, dzieją się coraz gorsze rzeczy. Boli mnie to jak szybko zaprzyjaźnił się z Gabrielą. Nie może ona wytrzymać bez niego nawet jednego dnia, od razu wypytuje, kiedy wróci. Wszystko się skomplikowało w ciągu jednej chwili.

Siedzę w biurze i wykorzystuję wszystkie możliwe przysługi jakie posiadam, aby dowiedzieć się, kto zlecił zdezintegrowanie mnie i mojej rodziny. Gabriela i Tyler bawią się u małej w pokoju. Co chwilę dochodzą do mnie wybuchy śmiechu. Nie mogę wybaczyć mężczyźnie. Za bardzo zasłużył na cierpienie. Gdybym mogła i potrafiła go zabić, nie zawahałabym się. Nawet nie mrugnęła, lecz nie umiem się tego podjąć.

Krzesło zaczyna już mnie pomału uwierać. Spędzenie na nim ponad sześciu godzin nie było dobrym pomysłem. Zdziwiłam się, że Tyler, ani razu nie wpadł do gabinetu i nie kazał mi przerwać. Najwyraźniej wziął do siebie moje słowa, że jeśli jeszcze raz przeszkodzi mi w czymś, albo za bardzo będzie wpieprzał się do mojego życia to nie zawaham się zniknąć mu z widoku, razem z dzieckiem.

Mimo wszystkich chwytów jakie wykorzystałam nie znalazłam, ani jednego śladu, który mógłby mnie zaprowadzić do zleceniodawcy. Zamiast tego dostałam informację o nowym celu. Muszę to jakoś zatuszować. Nie wykonam tego zadania. Jeszcze nie wiem co zrobię, ale na pewno nie to.

Zbyt długo znam tą osobę i nie umiałabym zabić jej z zimną krwią. Nie jestem do tego zdolna.

Powoli podnoszę się z fotela i kieruję do przedpokoju. Jestem strasznie zmęczona, oczy same mi się zamykają, bolą mnie żebra od nadmiernego nacisku, nogi wleką się pół metra za mną, a kręgosłup zachowuje się jak składane krzesło. Jednym słowem, jestem do dupy.

Przed sobą, może pół metra dzieliło mnie od rzeczy, której tak pragnęłam. KANAPA. W tej chwili to była najpiękniejszy przedmiot jaki ujrzałam w całym moim istnieniu. Był na wyciągnięcie ręki. Już miałam na nim spocząć na wieczność kiedy zza zakręty wybiegł mały skrzat i rzucił mi się pod nogi krzycząc.

- Mamusiu! Ratuj ! Tatuś mnie goni!

Moment po niej pojawił się zdyszany Tyler. Wyglądał przezabawnie. Czarna koszulka nosiła na sobie ślady po farbie, spodnie pomalowane pastelami, a na rękach ręcznie rysowane przez naszą córkę tatuaże. Twarz miał przyozdobioną makijażem księżniczki. Tuż do rzęs, szminka, puder, nawet cienie na powiekach.Boże, co moja córka wyprawiała ze swoim ojcem. Widać, że się nacierpiał. Jakoś powstrzymywałam uśmiech cisnący mi się na usta do momentu, aż nie spojrzałam na jego włosy. Na głowie miał od groma brokatu i spineczek powpinanych w kosmyki, zwisały po bokach nawet anielskie włosia. Nie wiem skąd mała je wzięła, ale mentalnie przybiłam jej piątkę. Nie  mogłam już wytrzymać wybuchłam śmiechem. trzeba to uwiecznić.

- Biegnij po aparat. - powiedziałam do niej pomiędzy napadami śmiechu.

- Tak !

- Nie ! - krzyknął w tej samej chwili Tyler.

Gabriela jednak nie słuchała ojca i pobiegła prędko po urządzenie.

- W coś ty się wpakował? - zapytałam.

- Zabawiałem dziecko, aby ci nie przeszkadzało. - odparł.

- Serio? A nie mogłeś jej dać kredek, albo bajkę puścić, a co najwyżej wyjść z nią do ogrodu, albo parku?

- Chciałem być jak ty. Jesteś wspaniałą matką.

- Więc chciałeś być matką numer jeden?

- Jezu, Haven. Wiesz o co mi chodzi.

- Wiem, wiem. Ale czemu akurat to robiłeś?

- Gabi powiedziała, że zawsze się z nią tak bawisz, nie chciałem być gorszy.

Popatrzyłam na chwilę przez niego zdezorientowana po czym z powrotem pękałam ze śmiechu.

- Niech zgadnę... Nie robisz takich rzeczy? - zapytał zrezygnowany.

- Nie.... ma.... mowy... - próbowałam zaczerpnąć tchu.

- A to mała cwaniara...

- Po ojcu. - odparłam.

- Po matce. - powiedział w tym samym momencie co ja.

Spojrzeliśmy po sobie i potaknęliśmy głowami.

- MAM APARAT ! - dobiegł nas głos Gabi.

Mała blond dziewczynka, biegła ile sił na jej krótkich nóżkach w naszą stronę. Był to rozczulający widok. Mogłoby być tak na co dzień. Tylko bez Tylera.

We dwie kazałyśmy za pozować naszemu mężczyźnie i spojrzeć w obiektyw. Na szczęście zrobił to chociaż niechętnie. Dlatego teraz na karcie pamięci znajdowało się ponad sto zdjęć jego, małej z nim i naszej trójki wspólnie. Zdecydowanie mogę powiedzieć, że ta chwila jest jedną z moich najlepszych wspomnień i już tak pozostanie.

Mój uśmiech przygasł jak za pstryknięciem. Rzeczywistość uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą. Mam zlecenie. Kolejne morderstwo. Wiem gdzie się znajduje. Co robi w tej chwili. Należałoby tylko wziąć broń i nacisnąć spust. Niewybaczalny czyn. Cierpienie do końca życia. Poczucie winy nieopuszczające cię. Codzienne spoglądanie w okno i widzenie tej osoby jak się uśmiecha, rozmawia, macha...

Nigdy nie czułam się w jakiś sposób wstrząśnięta, gdy dokonywałam zabójstwa.

Jednak teraz...

Ostatnie zadanie i wolność.

Taki był układ.

Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie człowiek.

Moim celem był Tyler.


******************************************************************

Gorąco zapraszam na kolejny rozdział :D

Liczę, że każdy pozostawi po sobie jakiś znak :D

Pozdrawiam,

Klaudia :*


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top