dwadzieścia pięć
Rozdział dedykuję wszystkim nowym czytelniczkom!
(chciałam Was wypisać, ale trochę sporo się Was zebrało XD)
Harry był zagubiony. Nie mógł dojść do siebie. Utknął, był podatny na zranienie, a jego umysł nie był już dłużej jego. Światło Faye było tak ciężkie jak kotwica i zapuściło w nim swoje korzenie, i w głowie i w duszy. Utrzymywało się w jego ciele, przepływając przez jego żyły i odurzając krew.
Faye zjechała na podłogę, żeby być na poziomie wzroku Harry'ego. Spojrzała na niego i powoli uniosła dłoń, aby położyć ją na jego ramieniu, ale zatrzymała się. Harry trząsł się niekontrolowanie, ale wydawało się, jakby tego nie zauważył. Był zbyt zaaferowany widokiem, jaki rozgrywał się mu przed oczami.
- To - powiedział nagle, zaskakując Faye - To boli.
- Nie musi boleć - odparła, tym razem ujmując jego dłonie w swoje. Jej oczy otaksowały chłopaka przed nią. Wydawało się, jakby nawiedzał ją od zawsze, rozprzestrzeniając w niej nic innego, jak strach, ale teraz było jej po prostu przykro z jego powodu, nawet jeśli w każdym momencie mógł z powrotem zmienić się w demona, jakim był wcześniej.
Dziwne uczucie zapulsowało od jej rąk po całe ciało. Połączyło się z jej krwią i przepłynęło przez jej ciało. Bolało trochę. I ten ból wyszarpał sobie drogę w stronę jej serca.
- Ból chce być odczuwany. Czym jest, skoro nie jest odczuwalny? - wysyczał cicho Harry i wyrwał jedną dłoń z jej uścisku i uniósł do swojej piersi - Ból sprawia, że czujemy się żywi. Potwierdza to, że żyjemy. Ale czym jest ból, skoro już jesteś martwy?
- Nie... nie wiem - wyjąkała Faye - Może nie jestem w stanie pozbyć się twojego bólu, ale być może mogłabym go złagodzić.
- Nie możesz! - krzyknął Harry ze złością, ale po chwili znowu obniżył głos - I tak zasługuję, żeby go czuć.
- Nikt nie zasługuje na ból, Harry.
- Ja tak, i wiesz o tym - zaczął znikać. Lecz zanim całkowicie zniknął, spojrzał na Faye i ukazał na wpół wyblaknięte zielone oczy.
Czas upływał. Dni ulatywały jak liście na wietrze, a Harry po raz kolejny był nieobecny. Faye została sama ze swoimi myślami i koszmarami, które każdej nocy stawały się okropniejsze, bardziej szczegółowe i ciemniejsze. Podczas wielu nocy budziła się, krzycząc i płacząc, często wydawało jej się, że widziała kogoś stojącego przy oknie, ale nigdy nikogo tam nie było. Dni wydawały się ciemne i szare nawet wtedy, gdy na zewnątrz świeciło słońce. Otoczenie Faye stało się blade i bez wyrazu, prawie tak, jakby wszystko pokrywała gruba warstwa kurzu. Coś nieznanego rosło we wnętrzu Faye. Coś ciemnego. Coś, czego nie była świadoma, lecz cierpiała przez to każdego dnia. Zakotwiczyło się głęboko w jej duszy i teraz powoli rozprzestrzeniało jak choroba. Śmiertelna i nieuleczalna choroba.
Faye wyrwała ostatnie dziesięć dni po jej ostatnim spotkaniu z Harry'm.* Jej włosy kleiły się do spoconej skóry, a oczy były szeroko otwarte. Słysząc jej ciężkie i nierówne oddechy, mógłbyś łatwo pomyśleć, że była ścigana, co się zgadzało. Jej serce wciąż waliło w piersi jak oszalałe od biegu na zimnej, nierównej ziemi przez czarną jak smoła ciemność.
Zmęczenie jeszcze było obecne w ciele Faye, jednak wiedziała, że nie zasnęłaby z powrotem. Nigdy nie mogła, nieważne jak zmęczona była. Dlatego też wstała powoli i ujrzała w lustrze po drugiej stronie pokoju swoje odbicie. Jej naga skóra była blada, uwidaczniająca żyły. Faye westchnęła głęboko, po czym udała się pod prysznic.
Czterdzieści minut później Faye wyszła z domu na deszcz, owijając ciasno kurtkę wokół swojego ciała. Nie minęło wiele czasu, aż jej włosy znowu lepiły się do jej czoła i policzków, a ubrania były przemoczone do suchej nitki. Powoli zaczęła biec truchtem wzdłuż ulicy w stronę przystanka autobusowego. Nie sprawdziła, kiedy autobus odjeżdżał, więc miała do wyboru albo czekać kilka minut albo pół godziny na kolejny autobus.
Dwadzieścia minut, tyle czasu Faye siedziała w deszczu zanim się pojawił. Kiedy w końcu nadjechał i zatrzymał się, Faye przemarzła do kości, a jej ciało nie chciało przestać się trząść. Kierowca spojrzał się na nią, gdy wsiadła do autobusu i pozostawiła po sobie mokrą ścieżkę kroków, idąc wzdłuż przejścia, po czym usiadła w pustym miejscu.
Podniosła się wolno, gdy autobus zatrzymał się przy szpitalu, siedzenie, które zajmowała przybrało ciemniejszy kolor. Wyszła szybko z pojazdu i pospieszyła do szpitala. Ludzie patrzyli na nią, gdy w przemoczonych ubraniach, przechodziła przez białe i nudne korytarze. Czuła swoje serce bijące w zimnym ciele, kiedy krew przepływała z przedsionka do komory.
Zatrzymała się przed pokojem , dwa łóżka były puste, ale przy oknie leżała starsza kobieta. Była blada i wychudzona, a jej policzki opadłe. Oczy miała zamknięte i według Faye wyglądała bardziej na martwą niż żywą. Jej życie już z niej uleciało, pozostawiając samą skorupę czekającą na koniec.
Faye kontynuowała drogę przez korytarz, zaglądając do pokoi, które mijała, lecz przy żadnym z nich się nie zatrzymała. Szła dopóki dźwięk płaczu nie dotarł do jej uszu. Przeszłą na drugą stronę korytarza i ostrożnie zajrzała do małego pokoju. Znajdowało się w nim tylko jedno łóżko, na którym leżał chłopak w wieku podobnym do Faye. Jego oczy były zamknięte, a monitor obok jego łóżka pokazał właśnie, że jego serce przestało bić. Znacznie różnił się wiekiem od kobiety z poprzedniego pokoju, w dodatku gdy ona miała w sobie jeszcze odrobinę życia, on już był martwy. Na krześle przy jego łóżku siedziała kobieta, jej twarz zakrywały dłonie, a tuż za nią stał mężczyzna ze smutnym wyrazem twarzy, próbujący ją pocieszyć. Rodzice chłopaka. Pielęgniarka, która stała po drugiej stronie łóżka, wyciągnęła dłoń i wyłączyła monitor, który natychmiast się wyciszył. Jedynym słyszalnym dźwiękiem w pomieszczeniu był już tylko rozpaczliwy płacz matki, kiedy patrzyła na swojego nieżyjącego syna.
Faye z trudem przełknęła ślinę, gdy odwracała się od widoku ze szpitalnego pokoju. Powoli zaczęła iść dalej wzdłuż korytarza, skręciła kilka razy, po czym stanęła przed drzwiami. Drzwiami, które dla niej wyglądały zupełnie inaczej niż pozostałe drzwi w szpitalu, nawet jeśli tak naprawdę niczym się nie różniły. Były to zwykle białe drzwi, a za nimi leżał chłopak, którego do końca nie znała, lecz trochę się o niego troszczyła. Przez chwilę trzymała dłoń na klamce od nadzwyczajnych zwykłych drzwi, oddychając wolno, po czym nacisnęła na nią i otworzyła drzwi. Jej wzrok skupiony był na podłodze, gdy weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi.
- Cześć, Chase - powiedziała niskim głosem, po czym odwróciła się i spojrzała na łóżko. Sapnęła.
- Kim jesteś?
---------------------------------------
Miesiąc... :(
Wybaczcie.
*wiem, że "wyrwała" brzmi głupio, ale nie udało mi się lepiej przetłumaczyć tego zdania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top