dwadzieścia cztery


Harry chciał się odsunąć, zrobić krok w tył i przerwać dotyk Faye. Próbował zmusić swoje stopy do jakiegokolwiek ruchu, ale stały niczym przyszpilone do podłogi.

- Ko... - głos Harry'ego załamał się w połowie wypowiadanego słowa. Przełknął ciężko ślinę - ...chanie. Przestań. Nie. - był zawstydzony swoim zachowaniem. Wszystko, czym był przed chwilą, w ciągu kilku minut po prostu wyleciało przez okno. To, co wykreowało dziewięćdziesiąt lat cierpienia zostało unicestwione przez dziewczynę. Jedna dziewczyna zniszczyła osobę, którą był Harry, od zewnętrznej warstwy jego skóry po każdą komórkę w jego ciele. Ściana, którą tak perfekcyjnie zbudował w ciągu tych lat zaczęła się spadać w dół z powodu jednej dziewczyny. Dziewczyny, którą tygodniami próbował skrzywdzić i zabić, ale również dziewczyny, której jeden dotyk wystarczył, aby cały jego świat zaczął go miażdżyć. Harry chciał ją nienawidzić, pragnął żywić do niej nienawiść bardziej niż kiedykolwiek. Chciał zmiażdżyć ją tak, jak ona jego. Ale nie potrafił. Nie umiał normalnie funkcjonować. Ani jego ciało. Ani jego umysł. Nienawidził siebie. Nie cierpiał tego, kim się stawał ani tego, kim był.

- Pozwól sobie pomóc. Proszę - powiedziała Faye, kiedy jej dłoń opuściła policzek Harry'ego. Uczucie przepływające przez jej ciało było zbyt przytłaczające. Lecz gdy tylko zdjęła dłoń, emocje, które Harry właśnie odczuwał zostały z niego wyssane, a jego normalne "ja" miało szansę się odbudować. Teraz nadszedł czas, aby ciemności zwalczyła światło otrzymane przez dotyk Faye. Dreszcz przepłynął przez ciało Harry'ego, sprawiając, że automatycznie się spiął, aby to ukryć.

Harry zacisnął pięści, gdy naparła na niego ciemność i zatopiła w sobie. Bolało tak bardzo, jak dotyk Faye, z wyjątkiem, iż ten ból był czymś, co odczuwał każdego dnia od dziewięćdziesięciu lat. Jednak dotyk Faye zdestabilizował go, przez co ból był trudniejszy do kontrolowania. Musiał go kontrolować, musiał. Musiał się zregenerować, powtarzał sobie. Musiał się naprawić, bo inaczej już nigdy nie byłby znowu taki sam. Utknąłby w transie wywołanym przez Faye i byłby niewolnikiem jej dotyku.

- Obiecuję, wkrótce znowu będziesz sobą - powiedziała Faye, przez co Harry zmarszczył brwi. Już był sobą i nikim innym. Jedna dziewczyna prawdopodobnie nie mogła zmienić go w kogoś, kim nie był od dziewięćdziesięciu lat, a to go wkurzało. Za kogo ona się uważała? Wtargnęła do jego domu i powiedziała, że mogłaby mu pomóc. Nie nadawał się do naprawy. Te lata w domu złamało każdą część osoby, którą był przed śmiercią. Czas szperał w jego umyśle i duszy oraz zabił każdy kawałek obcej istoty, którą mógł być wieczność temu.

- Przejdziemy przez to - powiedziała Faye i uśmiechnęła się, zaczynając ponownie unosić rękę do twarzy Harry'ego. - Potem będziesz mógł ruszyć dalej i nie być zamkniętym w tym do... - Harry jej przerwał, łapiąc ją za nadgarstek po tym, jak odzyskał większość swojej ciemności.

- Kto powiedział, że chcę odejść? - wysyczał Harry i odsunął od siebie rękę Faye, jednocześnie zacieśniając palce wokół jej nadgarstka, przez co zaczęła się wiercić. Faye krzyknęła i upadła na kolana, gdy Harry przycisnął ją do ziemi. Ból wystrzelił z jej kolan i przepłynął przez jej nogi, kiedy kolana uderzyły o podłogę. 

- Proszę - wyszeptała Faye i zamrugała, by odgonić łzy - Musisz mnie wpuścić.

- Dlaczego miałbym to zrobić? - powiedział Harry, ten Harry, który wciąż nawiedzał sny Faye - Dlaczego miałbym pozwolić komuś takiemu jak ty zmienić mnie w coś gorszego? Jestem zupełnie szczęśliwy takim, jakim jestem.

- Ty nie... Nie jesteś szczęśliwy. Nie możesz być - odparła Faye, jej oczy skupione były na podłodze - Jesteś nieszczęśliwy, dlaczego temu zaprzeczasz? Wcale nie jesteś szczęśliwy. Ktoś, kto ma w sobie tyle ciemności nie może być szczęśliwy. Nie jesteś zdolny do odczuwania czegokolwiek, dlatego nie możesz być szczęśliwy. Jesteś martwy, Harry. Martwy. Martwy i bez uczuć. - uniosła wzrok, próbując pochwycić jego spojrzenie - Dlaczego tego nie widzisz? Nie jesteś już nawet człowiekiem. Jesteś demonem zesłanym prosto z piekła.

W kolejnej sekundzie coś uderzyło w Faye tak, że przejechała po podłodze, po czym trzasnęła o ścianę. Potem czyjaś ręka znalazła się wokół gardła Faye, siłą podnosząc ją z podłogi. Czarne kropki pogorszyły wzrok Faye, kiedy patrzyła na Harry'ego przed sobą i w tym samym czasie próbowała wciągnąć do płuc jak najwięcej powietrza.

- Zapomniałaś o tym, co ci powiedziałem? - wyszeptał Harry, pochylając się bliżej - Ja jestem śmiercią.

- Proszę, nie bądź. Jesteś chłopakiem, który cierpi za bardzo przez zbyt długi czas - powiedziała i szybko położyła dłoń na policzku Harry'ego, mając nadzieję na otrzymanie czegoś, co można by uznać za "pozytywną" reakcję.

Harry nie miał czasu, by zareagować i w tym samym czasie, gdy Faye go dotknęła, znikła z pola jego widzenia. Zamiast niej widoczne stały się obrazy zielonej trawy, wysokich drzew i żywopłotów. Przez letnią, zieloną trawę biegł mały chłopiec, nie miał więcej niż sześć lat, z unoszącym się nad nim latawcem domowej roboty. Śmiech chłopczyka wypełnił powietrze wokół niego, powodując u jego matki, która siedziała na werandzie przed pięknym domem w ładnej, letniej sukience na ramiączkach, uśmiech. Sekundę później ojciec chłopca wyszedł na ganek i spoglądał na syna z wielką radością, gdy ten bawił się swoim latawcem. Szeroki uśmiech wypłynął na twarz ojca, który owinął ramię wokół swojej żony, którą bardzo mocno kochał.

- Stop - szepnął Harry i upadł na kolana, chowając twarz w swoich zimnych dłoniach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #fanfiction