trzydzieści cztery


Harry stał w ciszy w drzwiach od sypialni Faye, próbując nie patrzeć na odbicie w lustrze. Delikatne, lecz przepełnione bólem szepty Faye wypełniały pokój, który wydawał się wówczas ciemny i ponury i po raz pierwszy od dziewięćdziesięciu lat Harry poczuł ból z powodu czyjegoś cierpienia. Dziwne uczucie, przynajmniej dla kogoś, kto przez dziewięćdziesiąt lat nie miał ich wcale. Dlaczego tak się czuł? Dlaczego cierpiał, widząc smutek Faye?

Harry chciałby wiedzieć, dlaczego bolała go pierś, kiedy oglądał drobną figurę Faye zwiniętą na podłodze w kłębek. Z całych sił próbował wrócić wspomnieniami do swoje go dawnego życia, kiedy wciąż uchodził za żywego, ale nie potrafił przypomnieć sobie, żeby miał takie uczucia wobec kogokolwiek, nie licząc swoich rodziców.

- Harry - szepnęła Faye i spojrzała w górę i przyglądała się mu, siedząc na zkmnej, drewnianej podłodze - Co się z mną dzieje?

Harry powoli podszedł do niej i usiadł przed nią. Skóra Faye była blada, pod oczami widniały cienie, a jej łzy zmieszały się z krwią na policzkach. Wyglądała jak żywcem wyjęta z jakiegoś filmu i umieszczona tutaj, w świecie, który składa się ze wszystkiego poza rzeczywistością.

- Wariuję, prawda? - spytała Faye - Jesteś martwy i sprawiasz, że skręcają mi się wnętrzności. Wiele razy próbowałeś mnie zabić. Żadna osoba o zdrowych zmysłach nie chciałaby rozmawiać z kimś, kto próbuje ją zabić! - wykrzyknęła Faye i wyrzuciła ręce w górę do dramatycznym geście, po czym spuściła wzrok.

- Przerażasz mnie. Jest jednak coś, czego boję się bardziej. Ciemność. - przy ostatnim słowie przeszedł przez nią dreszcz. - Nie rozumiem, co się dzieje, Harry. Płaczę krwią. - Faye potarła ramiona zimnymi dłońmi. - Żyję, cicho krwawiąc i powoli umierając. Nie wiem, czy przeżyję do końca lata. Ta ciemność mnie dusi.

Harry w ciszy oglądał Faye. Chciał jej dosięgnąć, zamknąć jej dłonie w swoich, przejechać palcami po gładkiej skórze i poczuć, jak jej światło wypala w nim ciemność. Lecz obawiał się, że go zostawi, jeśli by to zrobił, więc położył ręce na kolanach i powędrował spojrzeniem do okna. Na zewnątrz zaczął padać deszcz, przez co krople rozbijały się o czystą powierzchnię okna, a po błyskawicach na kilka sekund oświetlających pokój następowały grzmoty.

- Miałam poprosić, żebyś wyszedł - powiedziała cicho Faye i spojrzała na Harry'ego.

- Och - odparł Harry i wstał, jelita mu się skręcały, gdy zrozumiał, dlaczego chciała, by wyszedł.

- Ale nigdy nie lubiłam burzy, więc mógłbyś zostać? - powiedziała i uśmiechnęła się lekko.

- Pewnie - odpowiedział Harry i znowu zajął miejsce przed Faye.

W pokoju nastała cisza, kiedy żadne z nastolatków, martwe ani żywe, nie wiedziało co sobie powiedzieć. Patrzyli się więc na siebie, parą brązowych i parą zielonych oczu. Faye pragnęła umieć opisać, jak piękne były oczy Harry'ego.

Piękniejsze niż łąka porośnięta najpiękniejszymi kwiatami, niż najdoskonalszy zachód słońca, głębsze od najbardziej przejrzystego oceanu i jaśniejsze niż największa gwiazda na niebie. Szukała słowa, które nie istniało.

- Faye - odezwał się nagle Harry - Może lepiej zmyjesz z siebie krew.

- Och - odpowiedziała i uniosła dłoń do policzków, na których znajdowała się zaschnięta krew. Potem znów spojrzała na Harry'ego, jej wzrok powędrował do jego koszuli. Zdała sobie wtedy sprawę, że wciąż nosił te same ubrania, co podczas swojej śmierci, co oznaczało, że jego kiedyś biała koszula nadal była pokryta jego własną krwią. Nosił swoją własną krew przez dziewięćdziesiąt lat.

Faye udała się do sypialni jej rodziców i zatrzymała się na moment, boleśnie odczuwając ich nieobecność. Wciąż doskonale pamiętała, kiedy powiedzieli jej, że przeprowadzka miała pomóc im częściej być razem. Jak bardzo się mylili. Byli osobno bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.  

- Faye, dobrze się czujesz?

- Tak, tak - powiedziała szybko i podeszła do łóżka rodziców i wyjęła spod niego pudło - Któraś z nich powinna na ciebie pasować - dodała i zaczęła grzebać w pudle aż nie znalazła koszule, której jej ojciec chyba nigdy nie nosił.

- Proszę - powiedziała i wstała, po czym dała Harry'emu koszulę, który natychmiast zdjął z siebie swoją zakrwawioną.

Faye miała właśnie odwrócić się, żeby pozwolić Harry'emu na trochę prywatności, lecz coś przykuło jej uwagę. Jego blizny. Pokrywały całą górną część jego ciała. W niektórych miejscach znajdowały się tylko jedna lub dwie, a na innych częściach ciała było ich tak dużo, że ciężko był stwierdzić, gdzie zaczynała się jedną, a gdzie kończyła kolejna. Jedna rzecz odstawała od innych blizn. Jasna, czerwona linia była widoczna na jego piersi, tuż nad miejscem położenia jego serca, co przypomniało Faye o dniu, w którym Harry sam sobie wbił nóż bez reakcji, zanim powiedział, że nadeszła jej kolej.

Faye miała problem z oderwaniem wzroku od klatki piersiowej Harry'ego i czuła wewnętrzny ból, gdy zdała sobie sprawę, że to, co przydarzyło się Harry'emu było znacznie gorsze niż myślała. W tamtym momencie była gotowa niemal przebaczyć mu wszystko, co jej zrobił, ponieważ zrozumiała, dlaczego zamienił się w taką, a nie inną osobę.

-------------------------------

Witajcie 😄

Bardzo Wam dziękuję za życzenia pod ostatnim rozdziałem (wybaczcie, że dopiero teraz).
Kolejny rozdział będzie całkiem uroczy... I postaram dodać się go najszybciej, jak to możliwe (w moim ciężkim przypadku #niedobrytłumacz).

Pozdrawiam,
Nina 😘

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #fanfiction