pięćdziesiąt
Rozdział zadedykowany jest wszystkim czytelnikom.
Faye patrzyła na matkę wielkimi oczami. Nie mogła ani nie chciała uwierzyć w to, co usłyszała. To jedno zdanie "Przeprowadzamy się." sprawiło, że czuła, jakby całe szczęście wyślizgnęło jej się przez palce. Nie chciała przebywać blisko matki. Nie chciała być z nią w tym samym pomieszczeniu, nawet nie w tym samym domu.
Faye zaczęła powoli iść do tyłu, niemalże potykając się o krzesło, które przed chwilą upadło. Jej oddech stał się cięższy i bardziej nierówny, a serce waliło jej w piersi.
- Nie - powiedziała. A potem krzyknęła: Nie!
- Faye, o co chodzi? - spytała Catherine i wstała.
- Nie wyprowadzę się. Ani teraz, ani nigdy - powiedziała Faye - Dlaczego chcesz zniszczyć mi życie? - łzy zaczęły spływać po policzkach Faye, a jej ciało zaczęło się trząść. - Jestem tu szczęśliwa. Chociaż raz jestem naprawdę szczęśliwa.
Każda część Faye cierpiała; każda kończyna i każda komórka jej ciała chciała się poddać bólowi, który przejmował kontrolę nad jej umysłem i ciałem, a jej oddech był ciągle przerywany przez szlochy.
Catherine otworzyła usta, by coś powiedzieć, by wyjaśnić lub pocieszyć swą córkę. Jednak Faye jej nie pozwoliła.
- Nie - powiedziała, kręcąc głową - Nie chcę słuchać tego, co masz mi do powiedzenia. Przepraszam mamo, ale wszystko zniszczyłaś. Nie możesz tak po prostu wejść przez drzwi i powiedzieć, że się przeprowadzamy, kiedy nawet nie byłaś tu, by zobaczyć, że jestem autentycznie szczęśliwa. Czy to było takie trudne? Zobaczyć, czy twoja córka jest szczęśliwa lub nie? - dodała - Ty i tata byliście za bardzo zajęci pracą, i nie pomyśleliście, że być może w ciągu ostatnich kilku miesięcy zżyłam się z tym miejscem. I, że nie zamierzam go opuszczać.
Faye dotarła do drzwi. Wciąż skupiała wzrok na swojej mamie, która stała obok stołu z rozchylonymi ustami.
- Idę do mojego pokoju, proszę, nie idź za mną - powiedziała Faye i spuściła wzrok - Dzięki za kolację, mamo.
Faye obróciła się na pięcie i pospieszyła z kuchni do swojego pokoju, zamykając drzwi, po czym osunęła się na ziemię i oparła o nie. Więcej łez zaczęło spływać w dół jej policzków, paląc jej skórę. Czuła się beznadziejnie. Tak okropnie beznadziejnie.
Faye schowała twarz w dłoniach, jej włosy zakryły ją i odcięły od wszystkiego. Spróbowała wziąć kilka głębokich oddechów, ale szlochy uniemożliwiły jej powrót do normalnego tempa oddechu. Chciała wrzeszczeć i jednocześnie wpełznąć do kąta i zniknąć. Nie rozumiała, dlaczego to wszystko się jej przytrafiało. Dlaczego to zawsze ona była tą, która traci, tą która zawsze musi cierpieć?
Dźwięk chrząkania sprawił, że Faye podniosła głowę. Harry stał na środku pokoju ze smutnym wyrazem twarzy; cierpiał tak samo jak ona.
Bez wahania Faye wstała z podłogi i zamknęła dystans pomiędzy nią a Harrym, zarzucając mu ręce na szyję i przytulając się do niego. Schowała twarz w zagłębieniu jego szyi i wdychała jego zapach. Nie chciała go puścić, obawiając się, że jeśli to zrobi, nie będzie już dłużej w Westbrook, ale w Londynie. Faye ścisnęła Harry'ego mocniej, niemalże tak mocno, jak bohater filmu ściska dłoń innego bohatera, by nie spaść z klifu. Jeśli by puścił, spadłby na pewną śmierć; tak właśnie czuła się Faye.
- Nie chcę się przeprowadzać - wyszeptała - Nie chcę żyć bez ciebie.
- Ja też nie chcę bez ciebie żyć - odparł Harry - Jesteś pierwszą dobrą rzeczą, jaka przytrafiła mi się od dziewięćdziesięciu lat. Zrobiłbym wszystko, byś została.
Faye odchyliła się lekko, żeby odnaleźć zielone oczy Harry'ego. Były szkliste i wypełnione bólem, jakby coś cennego zostało mu wyrwane z rąk. Pochyliła się i przycisnęła swoje usta do jego warg, smak pocałunku był słony, ale Faye nie była pewna, z powodu czyich łez.
- Znajdę jakiś sposób, by być z tobą - wyszeptała Faye po pocałunku, opierając głowę o ramię Harry'ego - Obiecuję.
Faye leżała cicho w łóżku, nie mogła spać, jej umysł nie pozwalał jej na to. Zawierał zbyt wiele obrazów jej samotnej, kompletnie zagubionej bez chłopaka z zielonymi oczami. Obróciła głowę na bok, gdzie leżał Harry. Jego oczy były zamknięte, nie wiedziała jednak, czy spał. Ani czy było to możliwe dla zmarłej osoby. Jedyne, co wiedziała, to żeby coś zrobić. Nie mogła opuścić Harry'ego. Co by sie z nim stało, gdyby odeszła? Pozostałby dobry, czy wrócił do złych nawyków? Nie mogła tego ryzykować. Musiała zostać. I dobrze wiedziała, jak to zrobić. Nie było do tego lepszego miejsca niż punkt, w którym powiązanie między Harrym a tym domem było najsilniejsze. Piwnica.
Faye złożyła na policzku Harry'ego szybki pocałunek, po czym ostrożnie wysunęła się z łóżka, nie spuszczając wzroku z Harry'ego. Najciszej jak tylko mogła podeszła do drzwi i uchyliła je, znowu zerkając na Harry'ego, a następnie opuściła pokój, zamykając go za sobą.
Kiedy dotarła do piwnicy, z jakiegoś powodu dreszcz przebiegł przez jej ciało. Nie do końca wiedziała, dlaczego, skoro czuła się tam spokojnie. Może to tylko chłód.
Zapaliła lampę, która zamigotało kilka razy, zanim jej mdłe światło rozjaśniło pomieszczenie. Wzięła kilka głębszych oddechów, po czym przeszła przez pokój, podniosła karton i przesunęła do centralnej części pomieszczenia, kładąc go na środku wyschniętej kałuży krwi. Następnie podeszła do kolejnego pudła, przeszukała je, aż znalazła sznur i cofnęła się na środek pokoju.
Po kilku próbach, zdołała stworzyć właściwy węzeł i zawiesiła na haku wystającym z sufitu. Tym samym, na którym dziewięćdziesiąt lat temu wisiał Harry, gdy policja odnalazła jego ciało.
Faye zaczęła się lekko trząść, kiedy stała tam i patrzyła na to, co stworzyła, na swoją własną, dostosowaną śmierć. W taki sposób Faye pragnęła zjednoczyć się z domem, tak jak Harry dziewięćdziesiąt lat temu. Wystarczyło, że zejdzie z pudła i będzie mieć nadzieję, że po śmierci zostanie.
Powoli weszła na karton i chwyciła sznur w rękę, patrząc się na niego przez chwilę, po czym ostrożnie przełożyła głowę przez pętlę, która opadła wokół jej szyi. Wydawała się ciężka, jak ciężar na plecach. Myśl o linie wokół jej szyi utrudniła jej oddychanie.
- Faye, co ty, do cholery, robisz? - krzyknął przerażony głosy, sprawiając, że Faye podniosła wzrok. Harry stał w odległości kilku stóp od niej, patrząc się na nią szerokimi, wystraszonymi oczami. Zaczął do niej iść, ale Faye go zatrzymała.
- Nie! Nie ruszaj się. Jak to zrobisz, to zejdę z kartonu! - powiedziała.
- W porządku - odparł Harry i uniósł ręce w poddańczym geście - Ale porozmawiajmy o tym, dobrze?
Faye kiwnęła głową.
- Dlaczego to robisz?
- Nie chcę się przeprowadzać. Chcę być z tobą - odpowiedziała Faye - Więc, jeśli nie mogę być z tobą za życia, będę z tobą po śmierci - dodała - Na zawsze. Pamiętasz?
- Faye, kochanie. Nie rób tego -błagał Harry - Nie wiesz, co się stanie po tym, jak zejdziesz z kartonu. Nie wiesz nawet, czy utkniesz tu jak ja, a wtedy będzie już za późno, by cokolwiek zmienić.
- Nie, już jest za późno - powiedziała Faye.
Wybuchła płaczem, całe jej ciało się trzęsło. Jej kolana stały się słabe i nagle ciężko było jej stać prosto na pudle, sznur zacieśnił się lekko na jej szyi.
- Nie jest za późno, wcale nie - powiedział miękko Harry - Proszę, nie rób tego. Nadal możesz przekonać matkę. Nie musisz się wyprowadzać.
- Nie znasz dobrze mojej mamy - powiedziała Faye pomiędzy szlochami.
- Faye. - głos Harry'ego był spokojny, ale wypełniony błaganiem - Nie mogę bez ciebie żyć. Wolałbym, byś mieszkała kilka godzin stąd, niż była martwa, zimna i blada, pochowała sześć stóp pod ziemią. Nie możesz odwrócić śmierci, Faye. To jest koniec.
- Ale - zaczęła Faye. Jej serce waliło mocno w jej piersi. Na chwilę spuściła wzrok na podłogę i cisza wypełniła pomieszczenie, po czym ponownie spojrzała na Harry'ego. - Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o Szekspirze kilka tygodni temu i o tym, jak Romeo i Julia chcieli za siebie umrzeć?
Harry powoli przytaknął.
- Pozwól mi to zrobić - szepnęła Faye - Pozwól mi umrzeć dla ciebie, żebyśmy mogli być razem.
Harry spuścił na chwilę wzrok i cisza ponownie wypełniła pomieszczenie. Potem powiedział:
- Zgoda. - jego zachowanie uległo zmianie, a kiedy znowu spojrzał na Faye, jego oczy pociemniały. I nagle wysyczał: Zamierzam dobrze się z tobą bawić.
Słowa Harry'ego odbijały się echem w piwnicy, krążąc wokół Faye. Te słowa ją przestraszyły, ale nie zdążyła zareagować, ponieważ karton pod jej stopami zniknął, jej ciało wzdrygnęło się, a lina zacisnęła wokół jej szyi, odcinając jej dopływ powietrza.
Faye obudziła się gwałtownie, jej ciało podniosło się do siedzącej pozycji, a ręka uniosła do jej gardła. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała niekontrolowanie, kiedy z trudem łapała powietrze. Wciąż czuła sznur wokół swojej szyi, a obrazy bardzo realistycznego snu nadal były świeże w jej umyśle.
Powoli położyła się do tyłu, gapiąc się na sufit. Jej ciało drżało, policzki były mokre od łez, a ciało pokryte zimnym potem. Serce mocno biło w jej piersi, gotowe przedrzeć się przez jej wnętrzności i kości, by opuścić jej ciało.
Część umysłu Faye już tęskniła za snem, za chłopakiem, za ciepłem. Jednak druga część jej umysłu zapamiętała ten sen zupełnie inaczej ; jako koszmar, ciemność.
Po czasie, który wydawał się nieskończony, w końcu udało jej się zamknąć oczy i zasnąć. Jedyną rzeczą, jaką zobaczyła w ciemności pod jej zamkniętymi powiekami, był chłopak z pięknymi zielonymi oczami, patrzący na nią. Nie minęło wiele czasu, aż coś ponownie ją rozbudziło; krzyk. Tym razem jednak, jej umysł i ciało były zbyt zmęczone, by zareagować.
Gdzieś w oddali słyszała głosy, głosy jej rodziców.
- W pokoju Faye stał młody mężczyzna - powiedziała matka Faye ściszonym głosem.
- Co, co się dzieje? - spytała zaspanym głosem Faye i wsparła się na łokciu - Co robicie?
- Nic, wracaj do spania - powiedział jej tata i posłał jej zapewniający uśmiech.
Rodzice Faye kontynuowali rozmowę, ale Faye była zbyt zmęczona, by nadążać za ich słowami. Zamiast tego, ponownie się położyła. Po tym Faye z łatwością zasnęła, lecz dopiero po zapytaniu się o to, co jej mama powiedziała do jej taty. Młody mężczyzna, stojący przy jej łóżku.
Gdy ciało Faye odpłynęło do snu, jej głowa przechyliła się na bok. Przy oknie, mogła zobaczyć zarys męskiej sylwetki, wyglądającej na ogród, a w delikatnym księżycowym blasku mogła dostrzec uśmiech i bladą skórę splamioną czymś czerwonym.
Potem odpłynęła w otchłań ciemności.
----------------------------------------------------------
Wybaczcie, że wieczór przerodził się w noc :<
Kochani, zbliżamy się do końca... A tak właściwie, to jesteśmy już prawie na końcu tej opowieści.
Jakie są Wasze myśli na temat plot twistu? Ktoś się tego spodziewał?
Czekam na odpowiedzi, pozdrawiam i życzę dobrej nocy.
Nina xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top