|Rozdział 6|
Stałam pośród nich napuszona jak paw, pełna nadziei o zasłużone uznanie, do póki nie rozpętał się chaos. Przestraszona reakcją Narnijczyków skuliłam się lekko bez ustanku wpatrując się w wciąż pewną siebie twarz młodego księcia. Wydawał się niewzruszony atakiem magicznych stworzeń, jednak widziałam jak jego ręce drżą a ciemne oczy błądzą po ich przeróżnych sylwetkach. Sama przed sobą przyznałam że nie wybrnęłabym z tej sytuacji tak jak zrobił to on, o ile w ogóle nie rozpłakałabym się już na samym początku. Byłam jak ten pionek co rusz przesuwany przez ojca na planszy w biało czarne kraty, ten najzwyklejszy który jest najbardziej ograniczony spośród wszystkich. Kaspian zaś przypominał mi figurę postawnego konia, to jak się poruszał, przechodził obok każdego z nich twardo patrząc im w oczy, za nic nie dał się zwieść a w ostateczności cofał się o kilkanaście pól wstecz. Nawet jeżeli miałabym coś do powiedzenia, mój głos nie byłby w stanie przedrzeć się przez ten jego, nikt nie zwróciłby nawet na mnie uwagi.
Dlatego po prostu czekałam cierpliwie na swój ruch.
POV Piotr
- Czy my już tego drzewa nie mijaliśmy? - Spytał Zuchon natychmiast się zatrzymując, westchnąłem. Przecież nie zgubiłem drogi.
- A bo to raz? - Mruknął Edek, najwyraźniej poczuł że w końcu ma obok siebie kogoś równie cynicznego i sarkastycznego jak on sam. Zacząłem się rozglądać, faktycznie ten brzeg rzeki wyglądał jakoś dziwnie znajomo.
- Może rośnie tu wiele takich samych drzew? To magiczna kraina. - Dopiero kiedy to zdanie padło zrozumiałem jak głupio zabrzmiało. Odwróciłem wzrok i starałem się uspokoić, chociaż teraz nawet szum wody wywoływał we mnie gniew.
- Poprowadzisz nas? - Spytałem niepewnie i cicho, ledwo przeszło mi to przez gardło, uwielbiałem być wiecznie niezależny i pokazywać swoją odpowiedzialność. Nawet na niego nie spojrzałem, kiedy zamknąłem oczy widziałem jego pogardliwy uśmieszek.
- Turyści... - Karzeł sztyletem odgrodził nam drogę z wysokiej trawy i przepuścił Zuzę oraz Łucję a następnie na równi z Edmundem pomaszerował za nimi. Poczułem się niewidzialny, zabolało bo zawiodłem a to na mnie liczyło rodzeństwo. Postanowiłem trzymać się trochę z tyłu, jednak nie byłem już tak czujny jak jeszcze chwilę wcześniej, wszystko wyprowadzało mnie z równowagi. Nawet świadomość że niebawem będziemy na miejscu. Wszyscy widzieli we mnie najlepszego króla, tego sprzed kilku lat, a nawet kilkunastu.
POV Berenice
Przeskakiwałam z lewej do prawej co jakiś czas wymieniając kilka zdań a to z Kaspianem a to z Truflogonem, który teraz naprawdę patrzył na mnie inaczej. Rozpierała mnie energia, byłam niemalże pewna że nowo poznany członek naszej grupy doprowadzi nas do rodzeństwa Pevensie dwa razy szybciej niż mielibyśmy zrobić to sami. Wydawał się obeznany w tych terenach, chociaż momentami zawieszał się na chwilę jak by oceniając sytuację. Narnijczycy chyba również mu ufali, chociaż może karły były trochę sceptycznie nastawione i szeptały coś między sobą trzymając się w grupce.
A ja, nieważne co mówili inni trochę dażyłam go sympatią. Plotki w tak dużym towarzystwie rozchodziły się błyskawicznie więc i ja wiedziałam już sporo o jego przeszłości, chodź nie miałam śmiałości o nic dopytać.
- To tutaj. - Wyrwałam się do przodu aby jako pierwsza ujrzeć sporej wielkości kopiec, na zielonej polanie otoczonej przez szumiące drzewa. Złapałam Kaspiana za dłoń i pociągnęłam biegiem do wejścia, moje delikatne loki tańczyły na silnie powiewającym wietrze, który na otwartej przestrzeni jak by się zaostrzył. W głowie miałam już tylko czwórkę rodzeństwa, czy uznali że nie żyję i odpuścili sobie szukanie mnie? Pchnęłam drewniane- lekko obrośnięte mchem - drzwi i rozejrzałam się po ciemnym wnętrzu. Dostrzegałam cienie stołów, narzędzi jednak nic nie wskazywało na obecność kogokolwiek przez dłuższy czas. Miejsce nie było zaniedbane, panowała tam dzwoniąca w uszach cisza i cuchnęło trochę mokrą ziemią oraz stęchlizną. Oślepiona przez blask pochodni których było tam dosyć sporo, każda w równej odległości od siebie, ponownie skupiłam się na brunecie. Chyba zauważył mój zawód bo poklepał mnie po ramieniu i rzucił:
- Najwidoczniej jesteśmy pierwsi.
POV Piotr
- Szybciej Łucja!
- Piotr! - Z krzykiem zamachnąłem się lśniącą klingą powalając jednego z trzech szarych wilków. Teraz ostrze zdobiła jego szkarłatna czerwień. Kolejny padł postrzelony przez Zuzę która stnęła tuż przy mnie, powoli oddalaliśmy się od prowadzącej nas rzeki, już prawie w ogóle nie słyszałem płynącej wody. Obejrzałem się aby odprowadzić wzrokiem Edmunda oraz najmłodszą a kiedy upewniłem się że są bezpieczni, odparłem atak będąc wciąż blisko siostry. Wiedziałem że to nie przypadek że natknęliśmy się na tak ogromną watachę, wilki tutaj nigdy nie były tak agresywne i pojawiały się co najwyżej w trójkach. Może to dlatego byliśmy skołowani a przede wszystkim nie przygotowani. Ramię bolało mnie od ciągłego manewrowania ciężkim ostrzem, jednak działałem zupełnie instynktownie. Przypomniałem sobie nasz pierwszy pobyt w Narnii, chwilę kiedy Aslan mianował mnie pogromcą wilka i uderzyłem po raz ostatni. Teraz był czas na ucieczkę i dogonienie pozostałych, więc trąciłem Zuzę i oboje wystrzeliliśmy jak z procy. Wzbiłem się w powietrze przeskakując przewalony pień drzewa, a do moich uszu ponownie dobiegał co raz głośniejszy szum. Zachamowaliśmy gwałtownie kiedy dosłownie kilka metrów przed nami pojawiły się dwie sylwetki koni. Zuza z jękiem opadła tuż obok mnie a ja szybko odnalazłem jej dłoń.
- Ileż można błądzić po tym lesie?
- Nic wam nie jest? - Na widok Edmunda znacznie mi ulżyło, potyczka z telmarami była już ostatnim czego mi było potrzeba. Jednak za nic nie mogłem rozpoznać bruneta o długich włosach, który z zafascynowaniem przypatrywał się mojej siostrze. Wykończony opadłem na trawę starając się wyrównać wzburzony - przez ucieczkę - oddech i otrzeć krople zimnego potu spływającego mi po skroniach i nosie. Omdlałem ze zmęczenia i wciąż sączącej się krwi z mojej prawej łydki.
************************
Nie dość że nie pisała przez kilka miesięcy to jeszcze zjebała xd Trzymajcie się
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top