|Rozdział 12|

Po powrocie wszyscy wydawali się rozdrażnieni, tacy małomówni, a mimo to przez mury kopca niosły się słuchy o kolejnych planach króla i telmarskiego księcia. Co prawda było to na razie tajemnicą i nawet reszta rodzeństwa milczała jak zaklęta, ale tutaj pośród wzburzonych niepowodzeniem Narnijczyków, zawsze coś wychodziło poza kręgi upoważnionych. We mnie za to narodził się od dawna niezaznany spokój, a nawet teraz, patrząc na prawy profil blondyna czułam coś w rodzaju szczęścia i uśmiech sam cisnął się na usta. Nieśmiało przycupnęłam obok, podkulając nogi do brody. Był zmyślony, ale widziałam jak drygnął gdy mój łokieć delikatnie szturchnął jego ramię, nie spojrzał na mnie a jedynie westchnął i odchylił głowę do tyłu. Ilekroć teraz zostawaliśmy sami widziałam jak się odpręża, obserwowałam kiedy ucina sobie drzemkę w moim towarzystwie, czy też niekiedy śmieje się tak pięknie. W ostatnich dniach takich chwil pojawiało się co raz więcej i naprawdę nie wiem co się zmieniło, ale podoba mi się tak jak jest teraz.  

- Po co jest nam ta cisza przed burzą? - Pamiętam gdy w Anglii często zadawałam to pytanie swoim przyjaciółkom, rodzicom, siostrze, nikt nigdy nie ujął tego jak Piotr. 

- Abyśmy byli chodź przez chwilę szczęśliwi. 

- A ty jesteś? - Kąciki ust poszły mu w górę a ja sama przestałam skubać źdźbła trawy, ciekawiło mnie co tak właściwie czuję, bo wydawał się znacznie zmienić od naszego pojawienia się tutaj. Ułożył mi głowę na udach a ja zaskoczona wbiłam paznokcie w czarną ziemię.

- To skomplikowane. - Mruknął, jak by właśnie znów przysypiał i przekręcił na drugi bok, teraz uporczywie wpatrywałam się w jego dobrze zbudowane ramiona i przy długie włosy na karku. 

- Tak jak to, co jest pomiędzy nami? - Dłużej nie potrafiłam się gryźć w język, nurtowała mnie ta relacja, chociaż mimo to speszyłam się. Cisza... chyba zasnął. Wsłuchując się w płytki oddech Piotra, opadłam na plecy i głośno wypuściłam powietrze, może to i lepiej? 



Na rozwój sytuacji,  wypuszczenie w obieg wszystkich planów i ich zarysów nikt nie musiał długo czekać, bo nastąpiło to już nazajutrz. Wiedziałam że chodź bym nie wiem jak się upierała, błagała i tupała nogami Piotr nie pozwoli mi wyruszyć wraz z Edmundem, a mimo to nie przestawałam próbować. 

- Dlaczego zawsze chcesz pchać się na pole bitwy? - Spytał zirytowany, wciąż wyczesując sypiącą się sierść śniadego konia. 

- Bo chcę być potrzebna! 

- Jesteś potrzebna dla mnie. Tutaj. - O mal nie zachłysnęłam się powietrzem, więc po prostu wstrzymałam oddech. Wiatr był jednak tak silny, że po chwili zrobiło mi się słabo i z pewnością pobladłam. - Pomożesz mi? - Miałam wrażenie że moja twarz zmieniała kolory niczym on swoje maski. Pokiwałam głową a ten zwyczajnie z uśmiechem wrócił do poprzedniego zajęcia. Głupio czułam się patrząc od kilku minut na jego plecy, więc odeszłam kawałek od zbrojowni w kompletnej zadumie. Przyzwyczaiłam się już do szumu tych magicznych drzew, śpiewu równie magicznych stworzeń i dziwnie błogiej atmosfery w około nawet jeśli nadciągało niebezpieczeństwo. Ile bym dała aby ta ponura Anglia mogła zniknąć z mojej drogi i nigdy się nie pojawiać. Bolała mnie jedynie myśl o rodzinie bo bądź co bądź kochałam bardzo, jednak cudowna kraina nawet ich blask potrafiła mi przyćmić. Teraz powoli zaczynałam rozumieć jak to jest być samolubną. A może to właśnie tutaj dopiero zaczynałam żyć? Zastanawiałam się co czuję Edmund przed jutrzejszym dniem. Bał się? Czy może wręcz przeciwnie, ekscytował i jak zazwyczaj tryskał pewnością siebie? Rozglądałam się wszędzie za jego ciemną czupryną jednakże jedyne kogo dostrzegłam w oddali to Łucję zbierającą jakieś kwiaty bliżej lasu. Martwiły mnie te ciemne i ciężkie chmury wiszące nad gęstymi drzewami, jeszcze tylko takiej pogody nam brakowało. Nie wiedziałam co na to wszystko młodszy z braci, jednak mnie przechodził już dreszcz. 









Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top