|Rozdział 11|
- Naprawdę dziwne, że nigdy wcześniej się nie spotkałyśmy. - Zagadywała Łucja, może i była najmłodsza ale doskonale widziała mój stres wymalowany na twarzy. Nie miałyśmy pojęcia która mogła być teraz godzina, słońce zaszło już dawno a my siedziałyśmy obserwując migoczące punkciki na czarnym niebie. Każdy sposób zabicia dłużącego się czasu wydawał się dobry, jednak jak na złość wszystkie pomysły wyparowały mi z głowy. Westchnęłam i szybko zmieniłam pozycje, układając ścierpnięte nogi przed siebie.
- Myślisz że dobrze im idzie?
- Wolę w ogóle o tym nie myśleć. - Odpowiedziałam zadziwiająco szybko i zgodnie z prawdą. Od kilkunastu godzin w głowie kotłował mi się tylko ten temat, powoli miałam wrażenie że nabawiam się tu ostrej migreny bo bóle były naprawdę nie znośne.
- Chyba odpuszczę sobie trzecią herbatę... - Mruknęła i ułożyła się wygodniej na posłaniu. - Jestem już śpiąca. - Na potwierdzenie sowich słów ziewnęła donośnie i szczelnie przykryła po same uszy. Musiałam przyznać że nawet w tym futrze było mi troche chłodno, temperatura musiała spaść do zera ale przynajmniej nie padało a wiatr nie hulał drzewami.
- Dobranoc. Ja jeszcze trochę tu posiedzę. - Oznajmiłam nawet na nią nie patrząc, nie potrafiłam oderwać wzroku od malowniczego nieba z ogromnym księżycem. Wtuliłam prawy policzek w lodowatą szybę i przymknęłam ciężkie powieki, zmęczenie powoli brało górę.
POV Piotr
Patrzyłem na zamkniętą już bramę i krzyczących z bólu Narnijczyków, którzy mimo widocznej klęski wciąż nie dawali za wygraną. Łzy spłynęły mi po twarzy a po chwili poczułem silne uderzenie w tył głowy, wściekły odwróciłem się w stronę Kaspiana.
- Jesteś z siebie dumny?! To twoja wina! - Brunet miał rację, nic nie poszło po naszej myśli gdy tylko przekroczyliśmy mury. Miraz posiadał naprawdę ogromną armię o czym do tej pory nie mieliśmy pojęcia, to był element zaskoczenia. Potem już wszystko zaczęło się sypać a ja, za późno zażądałem odwrót. Oczywiście że miałem to sobie za złe.
- Wracajmy. - Spojrzałem na rozczarowaną i zmęczoną Zuzę wycofującą się w stronę lasu. Nic innego nam nie pozostało, ruszyłem więc za nimi jako ostatni, straciłem całą werwę. Widziałem oczami wyobraźni rozczarowaną twarzyczkę Ber, to jak w duchu powtarza sobie że przecież mnie ostrzegała, ale nie powie tego na głos żeby nie robić mi przykrości. Do tego czekała nas jednak długa droga z większą ilością postojów na złapanie oddechu i zregenerowanie. Chyba wszyscy myśleliśmy o tym co będzie dalej, ja skrycie jednego byłem pewien, Miraz nie odpuści, nie teraz, kiedy wie jak nie dużo nas zostało. Musieliśmy to zagrać sposobem, ale do tego potrzebna była narada, chciałem zapłacić za błąd, chociażby życiem.
POV Berenice
- O Aslanie ja zwariuje!
- Uspokój się kobieto! - Wykrzyczał Truflogon machając przy tym łapkami, musiałam przyznać że robił całkiem nie złe uniki, tylko raz oberwał drewnianą miską prosto w ogon. Oboje zmęczeni osunęliśmy się na podłogę a mi z oczu zaczęły lecieć łzy, ileż można być spokojnym i cierpliwym? Łucja wyszła gdzieś na dwór pozbierać zioła i kwiaty, a ja po raz kolejny zabrałam się za naczynia, chociaż przecież nie były brudne. Wybiło południe, słońce górowało a na linii gęstego lasu nie było śladu Piotrka i reszty, właściwie nikt dokładnie nie znał ich godziny powrotu jednak wyobraźnia dużo dopowiadała, właściwie co godzinę co raz więcej.
- Jesteś strasznie nerwowa. - Spiorunowałam go wzrokiem gotowa aby cisnąć w niego kolejnym naczyniem. - Ale troska w imię miłości jest piękna. - Mruknął rozmarzony patrząc gdzieś w sufit, a może i nawet za okno.
- Pchły złapałeś? Język cię swędzi? - Zirytowana wstałam i poczęłam zbierać w rozłożony fartuszek drewniane miski, garnki, widelce i łyżki. Dzisiaj naprawdę przechodziłam samą siebie ale najchętniej wzięłabym tego zwierzaka i pozbawiła futra.
- Piotruś, Edmund! - Uradowany pisk najmłodszej zatrząsł szybami a moje serce zabiło z trzy razy szybciej na widok jadącego na przodzie króla o jasnych blond włosach. Zignorowałam głośny śmiech borsuka gdy po prostu wypuściłam wszystko tam gdzie stałam i pędem wybiegłam z kopca na rażące mnie światło dzienne. Po zawiedzionych minach wiedziałam już że im się nie udało, jednak miałam teraz ten fakt daleko za sobą. Piotrek zwrócił na mnie uwagę i z bladym uśmiechem zeskoczył z konia powoli ściągając bagaże. Nie mogłam, nawet nad sobą nie panowałam, po prostu w podskokach dotarłam do niego i mocno wtuliłam się w jego plecy, tak że chłopak zastygł i zachłysnął się powietrzem. Oplotłam ręce wokół pasa jasnookiego i jak by dopiero wtedy obudził się z pierwszego szoku, ułożył swoje duże dłonie na moich a głowę delikatnie odwrócił, aby móc na mnie spojrzeć. Wewnętrznie tak bardzo piszczałam ze szczęścia i błagałam żeby trwało to wieczność, że nie zauważyłam jak wzmocniłam swój uścisk.
- Naprawdę chcesz mnie udusić? - Zaśmiał się perliście na wspomnienie rozmowy z Edmundem i odwrócił się do mojej osoby przodem, kiedy odskoczyłam od ciała blondyna jak poparzona, patrząc na wszystkie strony aby nie na niego. Chłopak jak by w zwolnionym tempie przeszedł obok i szybkim gestem ręki, pogładził mnie po głowie a następnie z kilkoma workami udał się do magazynu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top